Prawdziwy początek PRL?

Wiosną 1945 r. zostali porwani, wywiezieni do Moskwy i skazani w pokazowym procesie przywódcy Polskiego Państwa Podziemnego. Jak "sprawa Szesnastu" wpłynęła na kształt powojennej Polski? Dyskutują: Roman Graczyk, Józef Pinior i Ryszard Terlecki.

05.05.2010

Czyta się kilka minut

Roman Graczyk: 28 marca 1945 r. Sowieci aresztowali w Pruszkowie 16 politycznych i wojskowych przywódców Polski. W czerwcu w Moskwie odbył się ich proces, zostali w większości skazani na wieloletnie więzienie. Wiosną 1945 r. nie było jeszcze oczywiste, że komuniści obejmą pełnię władzy. Gdy trwał proces "Szesnastu", także w Moskwie powstawał rząd tymczasowy, z komunistami, ale też z udziałem Stanisława Mikołajczyka, byłego premiera rządu RP. Czy możemy mówić, że już wiosną 1945 nastąpiło odrodzenie się masowej partyzantki, teraz antykomunistycznej? Jak oceniać wagę obu wydarzeń?

Ryszard Terlecki: Żywiołowy rozwój partyzantki antykomunistycznej nastąpił później. Wcześniej kraj był za bardzo nasycony wojskami Armii Czerwonej. Dopiero gdy sytuacja się rozluźniła, podziemie i partyzantka znów ruszyły. Ale wiosna 1945 r. to też kluczowy moment. Wtedy zaczynają przenikać informacje o Jałcie, o tym, że połowa Rzeczypospolitej zostanie włączona do ZSRR, rząd nie wróci z Londynu, Amerykanie nie przyjdą... Polacy mają w tej sytuacji cztery drogi wyboru. Pierwsza, najbardziej radykalna, to twardy opór: czyli podziemie, partyzantka. Druga, starać się wywalczyć to, co wydaje się możliwe do wywalczenia na drodze legalnej walki politycznej; wtedy jeszcze była nadzieja, że alianci dopilnują rzetelności zapowiedzianych wyborów. To jest droga Mikołajczyka. Jest też trzecia możliwość: ta, którą wybiera polski Kościół i środowiska, które nie angażują się politycznie po stronie Mikołajczyka, ale stawiają na obronę kulturową, cywilizacyjną. To m.in. droga powstałego w marcu 1945 r. "Tygodnika Powszechnego". Punktem wyjścia dla takiego myślenia jest założenie, że okupacja sowiecka to fakt trwały i trzeba ratować substancję, bronić kultury i wiary. I jest czwarta droga: przejść na stronę zwycięzców. To droga kolaboracji. Idą nią także ci, którzy nie są ideowymi zwolennikami komunizmu, np. Bolesław Piasecki.

Józef Pinior: Sprawa "Szesnastu" to była zbrodnia ZSRR. Natomiast żeby dyskutować o decyzjach Polaków z 1945 r., trzeba brać pod uwagę wymiar egzystencjalny państwa i sytuację międzynarodową. Szok, w jakim znajdowało się społeczeństwo, wynikał nie tylko z sytuacji w 1945 r. Był głębszy i wynikał także z upadku państwa w 1939 r. We wspomnieniach z tego czasu uderza np. trauma młodego człowieka, któremu zapada się świat, który nie ma ojca, bo ten poszedł na wojnę albo trafił do gułagu. Świadomość tego, co stało się w 1939 r., wpływa na egzystencjalny wymiar sytuacji 1945 r. Drugim czynnikiem była okupacja. Padły tu słowa o kolaboracji, odrodzeniu partyzantki, przechodzeniu na stronę zwycięzców. A przecież mówimy o społeczeństwie, którego niektóre warstwy były w latach 1939-45 poddawane eksterminacji, a inne - zepchnięciu w status ludności niewolniczej. Mówimy o społeczeństwie w stanie dezintegracji i traumy. Na to nakłada się sytuacja międzynarodowa: ludzie żyli w poczuciu, że nie mają wpływu na decyzje dotyczące własnego kraju. Roman Graczyk mówił o rządzie wynegocjowanym w Moskwie. Ależ ten rząd był wynegocjowany już w Jałcie! To nasi sojusznicy USA i Anglia zaakceptowali żądanie Stalina, że taki rząd powstanie i wpływ na niego będzie mieć ZSRR.

Roman Graczyk: Jestem po ponownej lekturze "Zdobycia władzy" Miłosza. Inaczej czyta się tę książkę dziś niż 30 lat temu. To splot historii bohaterów, z których każdy ma traumę: albo jest Żydem, który ledwo uniknął zagłady, albo inteligentem wywiezionym do łagru, który przyszedł do Polski z nie tą armią, co chciał, albo powstańcem, który przeżył utratę najbliższych i zdradę. Krystyna Kersten podsumowała to polskie doświadczenie - gdy armia niemiecka jest wypierana, ale przychodzi inna armia - tak: sowietyzacja Polski była dopiero perspektywą, zaś zagrożenie bytu narodowego przez Niemców do ostatniej chwili stanowiło rzeczywistość.

Ryszard Terlecki: Wyobrażenia przeszłości wynikają w dużej mierze z naszej wiedzy ex post o tym, co się zdarzyło. Wiosną 1945 r. świadomość, że Polska przegrała wojnę, dopiero zaczyna docierać do Polaków. Jeszcze jesienią 1945 wielu nie wyjeżdżało ze Lwowa, bo nie wierzyli, że miasto nie wróci do Polski. Świadomość, że choć Polska stała po właściwiej stronie wojny, to ją przegrała, gdyż straciła połowę terytorium i niepodległość, świadomość bezpowrotnej klęski, dotarła do wielu dopiero po wyborach do sejmu ustawodawczego z 1947 r., brutalnie sfałszowanych przez komunistów.

Wracając do sprawy "Szesnastu": Sowieci nie od razu przyznali się, że ich porwali. Testowali Zachód. W maju 1945 r. w San Francisco trwa konferencja mająca powołać Organizację Narodów Zjednoczonych. W eleganckiej restauracji siedzą Mołotow, minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii i sekretarz stanu USA. Któryś z nich pyta przy zupie Mołotowa, tak jak pytał ze 30 razy w czasie ostatnich dni: panie ministrze, co z tymi Polakami, którzy niedawno zniknęli na terytorium przez was kontrolowanym? Zadaje to pytanie bez nadziei na odpowiedź, bo już słyszał od Sowietów, że nic nie wiedzą. I nagle Mołotow, między jedna łyżką zupy a drugą, mówi: ? A tak, oni są u nas, w Moskwie, aresztowani, będą mieć proces. Amerykanie i Brytyjczycy są zszokowani. Wolny świat nie wie, co zrobić z informacją o aresztowaniu członków rządu wolnego państwa na jego terytorium i wywiezieniu do innego państwa oraz z zapowiedzią, że będą tam sądzeni. Wśród aresztowanych jest wicepremier polskiego rządu, trzech ministrów, generał, który dowodził polską armią w kraju, czyli AK. I oczywiście nic się nie stało, alianci byli zdeterminowani, by powołać ONZ, a Amerykanie za wystąpienie Sowietów przeciw Japonii byli gotowi oddać im Bóg wie co, nie tylko Polskę.

Roman Graczyk: Co chcieli powiedzieć Sowieci, aresztując i sądząc "Szesnastu"?

Ryszard Terlecki: Chcieli powiedzieć polskim komunistom, że ci mogą na nich liczyć. Po drugie, to sygnał dla Mikołajczyka i innych, którzy jeszcze sądzą, że coś się w Polsce da zrobić. Mikołajczyk wybiera się do Moskwy w sprawie powołania Rządu Jedności Narodowej i gdy dowiaduje się o "Szesnastu", mówi Churchillowi, że nie pojedzie. Churchill odpowiada, że w takim razie to on umywa ręce i nic więcej nie może dla Polski zrobić. Mikołajczyk nie jest pewien, czy z Moskwy wróci, czy jego też nie posadzą na Łubiance. Ale jedzie i podpisuje w Moskwie skład rządu, a parę ulic dalej zapada wyrok na "Szesnastu". Amerykanie bali się, co będzie, jeśli zapadną wyroki śmierci. Oddychają z ulgą: wyroków śmierci nie było. Zachód myśli: wyciągniemy ich za kilka miesięcy. Okazuje się, że w sowieckich więzieniach zginą dwaj najważniejsi z "Szesnastu", wicepremier rządu RP Jan Stanisław Jankowski i gen. Leopold Okulicki, że za kratami umrze także minister rządu RP Stanisław Jasiukowicz - i nikt się o nich nie upomni. Wyrok na "Szesnastu" był także testem dla Amerykanów i Brytyjczyków. Jak daleko można złamać prawo międzynarodowe z ich przyzwoleniem? W tej sprawie Sowieci mają wiele możliwości i testują je nieustannie. Elementem gry jest choćby sprawa weta w Radzie Bezpieczeństwa czy status Berlina.

Roman Graczyk: Dla Mikołajczyka proces "Szesnastu" był okolicznością bardzo niezręczną, bo pokazywał go jako wspólnika Sowietów. Ale już wcześniej, w marcu-kwietniu, było oczywiste, że karty rozdają Sowieci. Część polskich polityków w Londynie, na czele z premierem Tomaszem Arciszewskim, mówiła: z Sowietami nigdy, oni wzięli ziemie wschodnie i zaprowadzą swój niedemokratyczny ład. Inni, jak Mikołajczyk, chcą próbować. Stanowisko Mikołajczyka z 25 marca 1945 r., jeszcze przed porwaniem "Szesnastu", jest takie: los Polski zależy głównie od ułożenia stosunków polsko-sowieckich. Polska to 25 mln Polaków stojących w obliczu komunistów. Mikołajczyk daje do zrozumienia, że jeśli nie spróbuje się porozumienia, skaże się tych 25 mln Polaków na totalitaryzm. Rację miał Mikołajczyk czy Arciszewski?

Józef Pinior: Racje Arciszewskiego rozumiem, ale nie mam wątpliwości, że taktyka Mikołajczyka była jedyną, która dawała możliwość prowadzenia realnej polskiej polityki. Zgadzam się z tym, co prof. Terlecki mówił o moralno-politycznym aspekcie aresztowania i procesu "Szesnastu". Tu nie ma sporu, Sowieci realizowali politykę podporządkowania sobie naszego państwa, czy to przez wymordowanie elit np. w Katyniu, czy przez aresztowanie "Szesnastu". To była bezwzględna imperialna taktyka podporządkowania sobie terytorium Europy Środkowowschodniej.

Ale co, z punktu widzenia strategii narodowej w 1945 r., mogliśmy zrobić? Pójść do lasu? Przypomnę pragmatyczne zachowanie Kościoła katolickiego: był przeciw prowadzeniu walki zbrojnej. Chodziło o zachowanie autonomii kulturalnej, cywilizacyjnej. Premier Arciszewski musiał powiedzieć "nie". Ale posunięcie Mikołajczyka było ruchem racjonalnym. Nie zgadzam się, by widzieć w tym próbę kolaboracji. Argument prof. Terleckiego, że straciliśmy połowę terytorium, był jednocześnie argumentem za szukaniem modus vivendi, bo interes narodowy był taki, by za tę połowę utraconego terytorium dostać inne terytorium, co nie było oczywiste. W 1945 r. mieliśmy tylko luźno obiecane zachodnie granice. Nawet konferencja poczdamska nie ustaliła jednoznacznie granic zachodnich. Argument uzyskania terytorium po Odrę i Nysę Łużycką był wtedy podstawowy i przekonywał nawet ludzi najdalszych od komunizmu. Czy Edmund Osmańczyk, który w wydanej w 1948 r. książce "Sprawy Polaków" przekonywał, że dostęp do morza jest wielką szansą cywilizacyjną, był kolaborantem? Uważam, że on tak myślał, że mu nie płacili, aby tak pisał.

Właściwie nie mamy chyba badań historycznych, które by tego dotyczyły, ale były grupy społeczne, które widziały w tej sytuacji szansę dla siebie, szansę skoku cywilizacyjnego. Roman Graczyk przypomniał Miłosza, który w 1945 r. decyduje się na to, aby być funkcjonariuszem tego państwa. Nie zrobił tego, że był agentem, tylko dlatego, że przed 1939 r. był radykalnym lewicowym intelektualistą, krytycznym wobec państwa, które rozpadło się w 1939 r. Potem porzucił PRL. Referendum w 1946 r. i wybory do sejmu ustawodawczego w 1947 r. były sfałszowane, ale faktem jest, że PPR uzyskała w nich poparcie rzędu jednej trzeciej głosów. Ktoś na nich głosował, nie tylko ubecy i kolaboranci. Propaganda komunistów chwytała. To, co oni robili w sferze społeczno-gospodarczej, znajdowało jakieś poparcie. I w elitach intelektualnych i w warstwach ludowych.

Roman Graczyk: Rozczarowanie państwem sprzed 1939 r. było udziałem znacznej części inteligencji. Ocena Polski przed 1939 r. była zróżnicowana i niekiedy radykalnie krytyczna, jak w przypadku Miłosza i Kołakowskiego, którzy przystąpili do komunizmu (każdy w innym stopniu) także z tego powodu. Owszem, były też przysłowiowe mieszkania i synekury, ale dla intelektualistów faktem była też atrakcyjność marksizmu.

Ryszard Terlecki: Nie nazywam kolaborantami tych, którzy z różnych politycznych powodów wślizgiwali się w system, by go potem od środka rozmiękczać. Kolaboranci to ci, którzy poszli z komunistami, a także ta część lewicowej inteligencji, która ich poparła. W PRL-u mówiło się, że Polska nie miała swojego Quislinga. Otóż nie, Polska miała swoich Quislingów: miała Gomułkę, Bieruta, Ochaba, Gierka, Jaruzelskiego. Wszystkich tych, którzy działali na rzecz sowieckiego imperium w Polsce.

W 1945 r. polscy komuniści nie mieli pewności, że powstanie PRL. Przeciwnie, długo sądzili, że będzie polska republika w ramach ZSRR. Zatem to była ewidentna kolaboracja. I ci, którzy poszli z komunistami w pierwszym okresie, to byli zdrajcy. Znaczna część społeczeństwa oczywiście tego nie rozumiała. Te 30 proc. przypuszczalnego poparcia dla PPR, to był efekt kampanii komunistów, którzy mówili: damy chłopom ziemię, upaństwowimy przemysł itd. Z uniwersytetami było trudniej, ale w końcu uległy. Część lewicowej inteligencji złapała wiatr w żagle: jest okazja sukcesu, karier... Ale większość odmówiła. Pamiętamy tych, którzy zdradzili, a niestety nie pamiętamy tych, którzy zniknęli: przestali istnieć, bo nie pisali książek, tracili katedry, przestali uczyć, odebrano im warsztaty naukowe, wygoniono z uczelni. Jak prof. Władysława Konopczyńskiego z Krakowa.

Roman Graczyk: Nie wiem, czy kategoria zdrady jest zawsze adekwatna do podanych przykładów. Są przynajmniej dwie modelowo różne sytuacje. Pierwsza typu agenturalnego: będziesz współpracował, to będziesz wydawać książki, a nie będziesz współpracował, to cię publicznie nie będzie. Natomiast w przypadku oferty politycznej w 1945-46 r. niekoniecznie były to wybory w kategoriach zdrady i wierności. Wybór mógł się definiować w kategoriach uprawnionego bądź nieuprawnionego kompromisu.

Ryszard Terlecki: Nie bierzemy pod uwagę, że wielu Polaków do 1949 r., a niekiedy nawet do 1952 r. czekało na wybuch nowej wojny między Zachodem a ZSRR. Było takie powszechne przekonanie, nieustannie pojawiały się pogłoski, że już-już się zacznie. Decyzja tych, którzy szli do lasu, to nie była decyzja samobójców idących na śmierć. 100 tys. ludzi, którzy poszli wtedy do partyzantki - więcej niż w czasie okupacji niemieckiej przed akcją "Burza" - to nie byli wariaci. Oni czekali, kiedy pojawią się amerykańskie samoloty.

Józef Pinior: Nie wiem, na ile wiarygodne są te szacunki, że 100 tys. ludzi poszło do lasu albo że mieliśmy do czynienia wśród młodzieży z masowym udziałem w partyzantce antykomunistycznej. Nie jestem też przekonany, że powszechnie oczekiwano na wybuch wojny. Zwracam uwagę na zachowanie struktur Kościoła w 1945 r.: tu widać kurs pragmatyczny. Zapominamy o porozumieniu, które wynegocjował i podpisał prymas Wyszyński w 1950 r., a które zresztą nie zostało zaakceptowane przez Watykan.

Roman Graczyk: 21 czerwca 1945 r. kończy się proces "Szesnastu" i tego samego dnia także w Moskwie powstaje rząd tymczasowy z Mikołajczykiem, czyli nowa perspektywa polityczna. W tym momencie następuje pęknięcie między rządem w Londynie a Radą Jedności Narodowej, czyli podziemnym parlamentem w kraju. Po 21 czerwca Rada wydaje oświadczenie, że polityka legalnego rządu okazała się fiaskiem, że strategia nieustępliwości wobec Jałty rozmija się z faktami dokonanymi stworzonymi przez ZSRR w kraju, a kompromis między grupą Mikołajczyka i komunistami tworzy warunki, z którymi Polska Walcząca musi się liczyć. Rada mówi, że z chwilą uznania powołanego w Moskwie rządu przez Zachód powstaje możliwość jawnej walki politycznej. Co można powiedzieć o tym dramatycznym pęknięciu?

Ryszard Terlecki: Następuje polityczne rozejście. Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Pracy zmieniają front: mówią, że trzeba uznać rzeczywistość taką, jaka jest, i podjąć próbę współpracy, być może koalicyjnej, z komunistami - i rzeczywiście do tego dochodzi. Wracają do Polski Mikołajczyk i Karol Popiel, który jednak wyjeżdża w 1946 r., gdy jego partię przejmują komuniści. Także Mikołajczyk w końcu ucieka na Zachód.

Jednak zanim do tego doszło, wydawało się, że jest nadzieja. Gdy Mikołajczyk wraca z Londynu do Polski, jest witany jak zbawiciel, studenci w Krakowie niosą go na rękach dookoła Rynku. Gdy przemawia z balkonu Hotelu Francuskiego, budzi gigantyczny entuzjazm. Mikołajczyk uosabia legendę "Londynu" i przedwojenną Polskę. Typy, o których nikt nigdy nie słyszał, przyjeżdżające w rosyjskich szynelach i występujące na wiecach, nie budzą zaufania. A tu jest prawdziwy polityk, premier rządu polskiego po Sikorskim. Budzi się ogromna nadzieja: Mikołajczyk tworzy Polskie Stronnictwo Ludowe, które staje się masową partią, w parę miesięcy zapisuje się 800 tys. ludzi. To przypomina trochę fenomen Solidarności. Do PSL zapisują się nie tylko chłopi, ale też robotnicy, inteligencja, ziemianie. Wszyscy się zapisują do chłopskiej - z nazwy - partii, żeby tylko powstrzymać komunistów.

Ale mijają miesiące, Amerykanie nadal są daleko, a w kraju się zaczyna terror. Pierwsza fala terroru przychodzi przed referendum z 1946 r., druga przed wyborami z 1947 r. Rzeczywiście z szacunków PSL wynikało, że 30 proc. wyborców mogło głosować w nich na komunistów. Ale to tylko szacunki, prawdziwe wyniki tego sfałszowanego głosowania zapewne nigdy nie będą znane. Poza tym znaczna część to ci, którzy muszą głosować jawnie. Wojsko najeżdża wioski, spędza ludzi, każe zjeść legitymacje PSL tym, którzy je mają, i grozi, że jak ktoś nie zagłosuje na komunistów, to mu spali chałupę. Część z tych 30 proc. głosuje więc ze strachu. A koniunktura międzynarodowa jest już fatalna, alianci nie mają żadnego wpływu na sytuację w Polsce. Zaraz zapadnie "żelazna kurtyna" i będzie można bezpiecznie urządzać kolejne niby-wybory aż do 1989 r., nie narażając się na zewnętrzną interwencję.

Józef Pinior: To było wyjątkowo upokarzające: jak musiał się czuć Mikołajczyk w Moskwie, gdy wiedział, że obok są sądzeni przywódcy Polski Podziemnej? Jednak się nie wycofał. A jeszcze bardziej skomplikowane robi się to po konferencji poczdamskiej w sierpniu, gdzie Polska zostaje "przesunięta" na Zachód, ale na gruncie prawno-międzynarodowym nadal nie może być pewna nowej granicy zachodniej.

W sierpniu 1945 r. zaczyna się nowa gra, zaczyna się tworzyć krajobraz "żelaznej kurtyny". Także w sierpniu Churchill oskarża Polskę, że bierze za dużo ziem zachodnich i krytykuje wysiedlanie Niemców. Dla naszych elit politycznych to kolejny cios ze strony Zachodu: okazuje się, że jesteśmy w sytuacji zupełnie rozchwianej. I są fakty dokonane w postaci Armii Czerwonej i Ludowego Wojska Polskiego na ziemiach zachodnich. Dla mnie było dużym zaskoczeniem, gdy dowiedziałem się z książki niemieckiego autora, że późniejszy kardynał Bolesław Kominek, Europejczyk w każdym calu, autor listu biskupów z 1965 r., w tamtym czasie zakazał spowiadania po niemiecku. To było działanie nacjonalistyczne, polonizacyjne. Dlaczego to zrobił? Nie dlatego, że był kolaborantem. Był Ślązakiem, a politycznie Polakiem, i było dla niego oczywiste, że trzeba spolonizować tę ziemię.

Ryszard Terlecki: Przypomniał Pan porozumienie Kościoła z władzą z 1950 r., które było straszne: w tekście używano sformułowania "bandy podziemia", było przyzwolenie Kościoła na kolektywizację, czyli przymusowe zakładanie kołchozów. Ale trzeba zrozumieć, w jakiej sytuacji był Wyszyński - najmłodszy biskup w Episkopacie, mianowany na stanowisko prymasa po śmierci kard. Hlonda. Komuniści zniszczyli podziemie, opozycję, prywatną gospodarkę i wzięli się za Kościół. Gdy zaczyna się ofensywa przeciw Kościołowi, Wyszyński chwyta się rozpaczliwej próby ugody z władzą. Podpisuje porozumienie, ale tysiąc duchownych siedzi już w więzieniach, zapadają wyroki śmierci na księży. Tysiąc innych księży spotyka się na zjazdach prorządowych "księży-patriotów", którzy uważają, że trzeba iść ze Stalinem. Jednocześnie Wyszyński ma przeciw sobie kardynała Sapiehę i Watykan. Decyzja, którą podejmuje, jest dla niego trudna, ale stawką jest przetrwanie Kościoła. Wyszyński wierzy, że komunizm nie będzie trwać wiecznie, że trzeba to przeczekać. Podobnie jak Mikołajczyk, który mówił, że trzeba ratować to, co się da ratować...

ROMAN GRACZYK jest stałym współpracownikiem "Tygodnika Powszechnego" i pracownikiem Biura Edukacji Publicznej IPN.

RYSZARD TERLECKI jest historykiem, profesorem Wyższej Szkoły "Ignatianum" w Krakowie i posłem PiS na Sejm. Był szefem oddziału IPN w Krakowie. Działacz opozycji od lat 70., w latach 80. redagował podziemne pismo "Arka".

JÓZEF PINIOR jest wykładowcą Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. Był posłem lewicy do Parlamentu Europejskiego. W latach 80. działacz podziemia na Dolnym Śląsku i członek Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej "Solidarności".

Dyskusja odbyła się 10 marca 2010 r. w Klubie "Pod Jaszczurami", w ramach klubu dyskusyjnego "Tygodnika Powszechnego" i Krakowskiego Oddziału IPN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2010