Prawda Wielkiego Głodu

ANNE APPLEBAUM: Być może obecne kryzysy, polsko-żydowski i polsko-ukraiński, sprawią, że Polacy dokładniej przyjrzą się własnej historii.

13.03.2018

Czyta się kilka minut

Brygada sowieckich aktywistów na Ukrainie znajduje schowane w ziemi ziarno. Przywódca trzyma długi żelazny pręt używany podczas przeszukań. 1932 r. / CDKFFA UKRAINY IM. H.S. PSZENYCZNOHO
Brygada sowieckich aktywistów na Ukrainie znajduje schowane w ziemi ziarno. Przywódca trzyma długi żelazny pręt używany podczas przeszukań. 1932 r. / CDKFFA UKRAINY IM. H.S. PSZENYCZNOHO

PATRYCJA BUKALSKA: W nowej książce „Czerwony głód” opisuje Pani klęskę, która dotknęła sowiecką Ukrainę w latach 30. XX w. Ukraińcy traktują Hołodomor jako ludobójstwo, dokonane przez Sowietów. Badanie tego tematu było trudne emocjonalnie? Świadectwa są wyjątkowo drastyczne.

ANNE APPLEBAUM: Napisałam trzy książki o historii stalinizmu i faktycznie ta była najtrudniejsza. Gdy czyta się relacje o Gułagu – o tym była pierwsza książka – zwykle są to wspomnienia inteligentnych ludzi, którzy przeszli przez sowieckie obozy. Często to świetni pisarze, mają ciekawe obserwacje. Natomiast gdy się czyta o głodzie na Ukrainie, są to relacje prostych chłopów. Tu nie ma filozoficznych rozważań o naturze człowieka. To opowiedziane bezpośrednim językiem potworne historie o umierających dzieciach, o matkach, które nie potrafią im pomóc. Straszne, straszne historie.

Można pojąć mechanizm tej zbrodni?

Wszystkie książki o Sowietach pisałam w tym celu: aby zrozumieć, jak był możliwy terror i inne podobne zjawiska. Przecież pracowały przy tym tysiące ludzi, bez ich zaangażowania to wszystko nie byłoby możliwe. Stalin sam nie doprowadził do Wielkiego Głodu, byli też inni: tysiące aparatczyków i zwykłych ludzi, także – na samym dole – sąsiadów, którzy kradli innym jedzenie. To był skomplikowany mechanizm.

Angielskie wydanie książki ma podtytuł „Stalin’s War on Ukraine”, wskazujący, że głód był bronią wymierzoną w naród ukraiński. Ale historycy twierdzą, że inne sowieckie republiki też głodowały. Ukraińskie doświadczenie było wyjątkowe?

Głód pojawił się w całym ZSRR jako skutek kolektywizacji. Podobnie jednak jak w przypadku zbrodni niemieckich, gdy mówimy o zbrodniach przeciw Polsce, Francji itd., jest to szersza kategoria, a potem kategoria węższa, np. Holokaust, czyli specyficzna polityka III Rzeszy wobec Żydów. Tak jest i tu: ogólna historia głodu, który dotknął Rosję, Kazachstan i inne republiki, oraz historia głodu ukraińskiego.

Pojawienie się głodu na Ukrainie było na rękę Stalinowi, który bał się buntu Ukraińców. Od pewnego momentu władze podejmują celowe działania, pogłębiające skutki tej klęski: zamykane są granice administracyjne, by głodujący nie mogli uciekać, jedzenie jest niszczone. Czyli nie chodziło tylko o zdobycie zboża na eksport, lecz o wyniszczenie narodu?

W historii Wielkiego Głodu ważne są decyzje, które Stalin podjął jesienią 1932 r., a które dotyczyły głównie Ukrainy albo tylko Ukrainy. Decyzje o zamknięciu granic republiki, o stworzeniu tzw. czarnych list wsi i gospodarstw [umieszczano na nich kołchozy i wsie, które nie wywiązały się z dostaw, co pociągało za sobą sankcje – red.]. To dowodzi szczególnego traktowania Ukrainy. Potem zaś nastąpiła akcja konfiskaty zboża, dobrze zorganizowana. Grupy aktywistów chodziły od wsi do wsi i zabierały wszystko. Nie tylko zboże, ale warzywa z domowych ogródków, krowy, wszystko. Robili to po kilka razy, wracali do przeszukanych już miejsc. Jeśli coś znaleźli, był to dowód, że żywność ukrywano. Ci aktywiści nie mogli nie wiedzieć, że ludzie będą umierać z głodu. I umierali. Taki był skutek dekretów Stalina z 1932 r.


Czytaj także: Magdalena Nowicka-Franczak o "Czerwonym głodzie" Anne Applebaum


Stalin wiedział o skali głodu na Ukrainie?

Wiedział. Ukraińscy komuniści do niego pisali, te listy się zachowały.

Był moment, gdy Stalin mógł się wycofać? Poprosić o pomoc międzynarodową dla głodujących?

Był taki moment, gdy zdawało się, że może złagodzić swoją politykę wobec ukraińskiej wsi. Wysłano tam nawet jakąś pomoc. Ale potem znów zmienił decyzję. Myślę, że przestraszył się możliwości rebelii na Ukrainie, nawet tego, że ukraińscy komuniści mogą przestać słuchać Moskwy. Dlaczego? Bo miał to cały czas w głowie. Ponad dekadę wcześniej, w czasie wojny, która nastąpiła po bolszewickiej rewolucji, Stalin był na Ukrainie i pamiętał powstania ukraińskie. Bał się, że to się powtórzy. Teraz nie tylko nie wycofał się ze swych katastrofalnych w skutkach decyzji, lecz wręcz je zradykalizował.

Stalin rzeczywiście miał obsesję na punkcie Ukrainy?

Wszyscy bolszewicy mieli ukraińską obsesję. Przecież w 1917 r. w Kijowie podjęto próbę stworzenia ukraińskiego państwa. To była rewolucja liberalno-lewicowo-narodowa, ukraińscy działacze próbowali stworzyć państwo – podobnie jak Polacy, Estończycy, Finowie itd. Armia Czerwona dwukrotnie dotarła do Kijowa, ale została odrzucona. Potem zaczęło się wielkie chłopskie powstanie na całej Ukrainie, które trwało kilka lat. Zapanował tam chaos, z armiami ukraińskimi, polskimi, bolszewickimi. Jedna z „białych” armii dotarła wtedy niemal do Moskwy.

Ostatecznie bolszewicy wygrali...

...ale zapamiętali tę lekcję i stąd ich lęk, także przed kolejną ukraińską rebelią chłopską czy ukraińsko-polskim porozumieniem. Uważali, że to mogłoby zagrozić Związkowi Sowieckiemu. Stalin był wtedy komisarzem ds. narodowości, widział, co się tam działo. Wiedział, co może stać się na Ukrainie. Trzeba pamiętać, że sowieccy przywódcy z lat 30. nie wzięli się znikąd. Przyszli z doświadczeniami z lat 20. A ponadto bolszewicy potrzebowali ukraińskiego zboża. Bali się, że bez niego nie wykarmią Moskwy i Leningradu.

Czy żeby zrozumieć obecną politykę Putina, należy cofnąć się także do tamtych czasów, również do Wielkiego Głodu? Czy to ta sama obsesja, że Ukrainie nie można pozwolić oderwać się od Rosji?

Myślę, że tamte doświadczenia są wryte głęboko w pamięć Rosjan, szczególnie tych z tajnych służb, z KGB. Powtarzano im, że Ukrainy trzeba pilnować szczególnie. A poza tym: przypomnijmy, dlaczego doszło do rozpadu Związku Sowieckiego? Głównie dlatego, że Ukraina – z formalnego punktu widzenia tworząca, wraz z Rosją i Białorusią, sowiecką federację – zadeklarowała niepodległość i zapowiedziała, że nie chce wchodzić do żadnego nowego tworu, który miałby powstać w miejsce ZSRR.

Putin to tak pamięta?

Przecież on do dziś powtarza, że największą katastrofą XX wieku był rozpad Związku Sowieckiego. Utrata Ukrainy to była trauma, dlatego Putin stara się dziś na nowo włączyć ją w moskiewską orbitę. Jesteśmy teraz świadkami próby odbudowania imperium rosyjskiego.

Przez kilkadziesiąt lat w Związku Sowieckim, także w ukraińskiej republice, nie wolno było mówić o Hołodomorze. Ale pamięć o nim przetrwała dzięki przekazom rodzinnym i ukraińskiej emigracji. Dziś jednak władze rosyjskie twierdzą, że Hołodomoru – jako działania intencjonalnego – nie było.

Dlatego nie tylko Hołodomor jest dziś ważną częścią tożsamości ukraińskiej. Równie ważna jest pamięć o kłamstwach na temat Hołodomoru. Tożsamość ukraińska jest oparta na przekonaniu, że trzeba chronić prawdę o własnych cierpieniach, takich jak Wielki Głód. Zresztą dziś prawda o nim nie musi już ograniczać się do historii rodzinnej, przekazywanej dzieciom przez rodziców i dziadków. Publikowane są relacje i wspomnienia, które ludzie pisali wtedy tylko do szuflady. Są też archiwa, które jasno pokazują, co się stało.

Niemniej skala manipulacji, jakich dopuszczały się władze sowieckie, była niewiarygodna. Fałszowano nawet spisy ludności, by ukryć śmierć kilku milionów Ukraińców.

Rzeczywiście, dezinformacja była wielka. Spis ludności najpierw nie został opublikowany, a potem jego wyniki zmieniono. Szef biura statystycznego, odpowiedzialny za spis, został rozstrzelany. Zresztą spisy ludności były potem manipulowane aż do końca istnienia Związku Sowieckiego.

Mogą gdzieś być jeszcze dokumenty, które rzuciłyby światło na tamte wydarzenia?

Brakuje rozkazów dla ukraińskiej służby bezpieczeństwa. Są dokumenty dla rosyjskiej bezpieki, ale dla ukraińskiej ich nie ma. Być może zostały zniszczone. Nie wiemy też, jak były organizowane grupy aktywistów przeprowadzających konfiskaty, jakie mieli rozkazy. Możliwe również, że brakuje niektórych pism Stalina. Nie sądzę jednak, by ich odnalezienie mogło zmienić obraz tej historii.

Zatrzymajmy się przy aktywistach wysyłanych na ukraińską wieś. Jak można tak zmanipulować ludzi, aby odbierali innym ostatni garnek kaszy i wierzyli, że robią to w słusznej sprawie?

Ich motywacje były różne. Część się bała, nie wiedziała, że ma wybór. Robili, co im kazano. Część sama głodowała i sądziła, że jeśli zabierze żywność sąsiadom, to przynajmiej nakarmi własne dzieci.

Byli jeszcze młodzi rosyjscy działacze, spoza Ukrainy.

Oni rzeczywiście byli motywowani ideologią. Dla nich ci głodujący chłopi byli po prostu ludźmi niepotrzebnymi, przeszkodą w przeprowadzeniu rewolucji. Wierzyli, że trzeba ich zniszczyć, tak jak cały stary system. Wiemy, że tak myśleli, bo kilkoro z nich napisało potem wspomnienia. Taki sam sposób myślenia stał zresztą za Gułagiem i Wielkim Terrorem.

Zmieńmy temat: mamy dziś w Polsce spór o nowelizację ustawy o IPN...

...chciałabym powiedzieć o tej ustawie jedną rzecz. Piszę także o Polsce, obserwuję sprawy polskie już od około 30 lat. Jeszcze pół roku temu nikt, absolutnie nikt na Zachodzie nie myślał, że Polska jest odpowiedzialna za Holokaust. I nikt nie myślał, że Polska jest odpowiedzialna za niemieckie obozy koncentracyjne. Teraz, gdy polski rząd próbuje wprowadzić sankcje karne za mówienie o historii, znajomi na Zachodzie zaczynają mnie pytać: a może coś w tym było? Może Polacy też budowali obozy koncentracyjne? Skoro rząd zabrania mówić o historii, może stara się coś ukryć? Naprawdę nigdy wcześniej tego nie było. Nigdy nie widziałam tylu złych rzeczy pisanych o Polsce, co teraz.

W kontekście tej ustawy mówi się wiele o jej negatywnym wpływie na stosunki Polski z Izraelem i USA. Mniej o stosunkach z Ukrainą, choć ustawa dotyczy też historii polsko-ukraińskiej.

Trzeba jasno powiedzieć, że jest tylko jeden kraj, który korzysta na tym, że Polska i Ukraina się nie zgadzają – to jest Rosja. Nie mam wątpliwości, że są celowo organizowane strony internetowe, gdzie Polacy – albo: ludzie podający się za Polaków – piszą źle o Ukrainie, albo Ukraińcy – lub znowu: osoby podające się za Ukraińców – źle o Polsce. To dzieło Rosjan. Rządy polski i ukraiński wpadły w pułapkę. Okazały się tak naiwne, że nie wiem w ogóle, co można tu powiedzieć. Jeszcze trzy-cztery lata temu, gdy w Kijowie był Majdan i Rosja zaczynała wojnę z Ukrainą, wszystko układało się dobrze, a teraz nie rozmawiamy ze sobą. Jak to możliwe? Co stało się w ciągu tych ostatnich lat, co zmieniło aż tak bardzo sytuację? To jest rosyjska prowokacja i tylko Rosja na tym pogorszeniu stosunków korzysta. To tak oczywiste, że nie wiem, jak to możliwe, że Polacy czy Ukraińcy to akceptują.

Może jest w tym także jakaś pozytywna perspektywa? Kiedy już przerobimy te trudne momenty z historii, łatwiej nam będzie z teraźniejszością?

Nie mogę przewidywać przyszłości. Być może te kryzysy, polsko-żydowski i polsko-ukraiński, sprawią, że Polacy dokładniej przyjrzą się własnej historii.

Można by też powiedzieć, że otwierając takie spory, które służą przede wszystkim Rosji, nie wyciągamy wniosków z historii. Dlaczego nadal popełniamy te same błędy? Zresztą problem nie dotyczy dziś tylko Polski, ale wielu miejsc na świecie.

Istotnie, od ślepej ideologii, od powtarzania kłamstw nie są wolne również państwa europejskie, np. Węgry. Viktor Orbán mówi takie rzeczy, w które po prostu nie może wierzyć. Na przykład, że Węgrom zagrażają nieistniejący imigranci. Albo George Soros. To podobna propaganda do komunistycznej. Na razie nie doprowadziła do przemocy, ale wykluczyć tego nie można.

W Czechach ostatnie wybory zdominował sprzeciw wobec uchodźców i islamu, choć nie ma tam uchodźców ani muzułmanów. To przypomina mechanizm opisany w Pani książce: wyizolowanie grupy społecznej za pomocą języka nienawiści, obarczenie jej winą za wszelkie problemy. Tak zrobiono z tzw. kułakami, chłopami, którzy byli nieco zamożniejsi. Gdy już ich odczłowieczono w oczach reszty, można było się ich pozbyć.

To mechanizmy z arsenału każdego dyktatora na całym świecie: budowanie nienawiści do jakiejś mniejszości i budowanie poczucia wspólnoty w kontrze do tej mniejszości, w myśl zasady: my jesteśmy inni niż tamci. My, prawdziwi Polacy, prawdziwi Francuzi itd.

O ile jednak nie dziwi to w systemach totalitarnych, o tyle dziwi w demokratycznej Europie.

Po to wymyślono instytucje demokratyczne, żeby zapobiegać takiemu zjawisku. Po to są niezależne sądy czy niezależna prasa, aby upewnić się, że żaden rząd nie będzie łamać praw obywateli, w tym praw mniejszości. Te instytucje powstały w konkretnym celu, wiemy, po co je mamy.

Myślę, że często właśnie nie wiemy.

Może zapomnieliśmy. A demokracja to nie jest tylko głosowanie w wyborach, to są też właśnie te instytucje broniące demokracji przed demagogią. One są częścią systemu kontroli nad władzą.

W Pani książce opisana jest przejmująca historia młodego dziennikarza Garetha Jonesa, który jako jedyny zagraniczny korespondent postanowił napisać prawdę o głodzie na Ukrainie. Został za to zniszczony. Nie przez sowieckie władze, lecz przez swoich kolegów po fachu.

To historia dwóch dziennikarzy. Jeden to wspomniany Gareth Jones: bardzo młody „wolny strzelec”, bez większych kontaktów w świecie mediów. Drugi to Walter Duranty: stały korespondent dziennika „New York Times” w Moskwie, już wtedy znany, nagrodzony Pulitzerem. Najbardziej wpływowy dziennikarz zagraniczny w Moskwie. Jones przyjechał do Moskwy, dostał pozwolenie na wjazd na Ukrainę. Kilkadziesiąt kilometrów od Charkowa wysiadł z pociągu i szedł wzdłuż torów, rozmawiał z ludźmi i przyglądał się temu, co się dzieje. W ten sposób stał się jedynym zagranicznym dziennikarzem, który widział wtedy głód. Był marzec 1933 r. Zapisywał wszystko w notesie, dopiero niedawno opublikowanym. O tym, co zobaczył, Jones opowiedział na konferencji prasowej w Berlinie, potem zaczął o tym pisać. Duranty uznał, że nie może na to pozwolić, bo jako wielki fan kolektywizacji sam pisał wcześniej, że głodu nie ma. Napisał więc słynny artykuł pt. „Rosjanie są głodni, ale nie głodują”. I to był koniec sprawy: ludzie uwierzyli znanemu Duranty’emu, a nie Jonesowi.

Smutna historia.

Tym bardziej że dwa lata później Jones zginął w niejasnych okolicznościach, podczas pobytu w Mongolii.

Co się stało z Durantym?

Wtedy wydawało się, że wygrał. Ale teraz, ponad 80 lat później, Duranty jest pamiętany jako dziennikarz, który kłamał, o Jonesie zaś pisze się książki i robi filmy. Na Ukrainie jest uznawany za bohatera.

Dla mnie najbardziej wstrząsające jest nie to, że opinia publiczna uwierzyła Duranty’emu, lecz że inni zagraniczni dziennikarze w Moskwie, wiedząc o głodzie, wybrali kłamstwo lub milczenie.

Oni bali się, że Sowieci wyrzucą ich z kraju. Mogli pracować w Moskwie tylko pod warunkiem, że będą przestrzegać sowieckich reguł. Zresztą do końca Związku Sowieckiego dziennikarze mieli ten problem. Pisanie stamtąd korespondencji zawsze było trudne.

Wtedy informacje o Wielkim Głodzie nie wychodziły poza Związek ­Sowiecki, może zresztą świat nie chciał wiedzieć. Teraz jednak trudno nie wiedzieć, co dzieje się np. w Syrii. A podobnie jak wtedy pozostajemy bezczynni wobec ludzkiej tragedii na taką skalę.

Syria jest dobrym przykładem, jak jesteśmy w stanie nic nie robić w czasie kryzysu. Dla Polaków to ważne, bo często mówią: jak to możliwe, że było powstanie warszawskie, a świat nic nie robił? Teraz wiemy, jak to możliwe, bo mamy podobną sytuację z Syrią. Niszczone są kolejne miasta, a w Polsce i w świecie na to nie reagujemy. Nie dziwmy się więc, że Anglia w 1944 r. nie reagowała na powstanie warszawskie. To przecież daleko, a my i tak nic nie możemy zrobić – nie robimy więc nic.

Mówimy o mechanizmach, polityce, strategiach. Tymczasem swoją książkę zadedykowała Pani po prostu ofiarom. Nadal nie wiadomo, ilu ludzi straciło życie w wyniku głodu na Ukrainie.

Trudno dojść tej liczby, skoro wtedy fałszowano świadectwa zgonów i wpisywano nieprawdziwe przyczyny śmierci. Nie ma oficjalnej liczby ofiar głodu. Część badaczy opiera się na dokumentach i wskaźnikach demograficznych, część również na emocjach. Część ofiar chowano w masowych grobach, część gdzie indziej. Prawdziwych grobów jednak nie mają – ja chciałam im dać choć takie miejsce pamięci.

Jakie wnioski powinniśmy wyciągnąć z historii Hołodomoru?

Nie chciałabym moralizować. Ale analizując tamte wydarzenia, można zrozumieć dzisiejsze kampanie dezinformacyjne. Oczywiście okoliczności są inne, ale metody i myślenie w tych kampaniach są te same. To, co się stało wtedy, powinno nam dać do myślenia. Poza tym poznanie historii Ukrainy od roku 1917 do dzisiaj może pomóc nam w zrozumieniu współczesnej Ukrainy i Rosji. Np. dlaczego Putin tak reagował na młodych ludzi stojących na kijowskim Majdanie z flagami Unii Europejskiej? Dlaczego Rosja ma taki stosunek do Ukrainy? Nie zrozumiemy tego bez spojrzenia w przeszłość. ©℗

ANNE APPLEBAUM jest dziennikarką i historykiem. Autorka wielu książek, głównie o dziejach Europy Środkowej i Wschodniej, za wydany w 2003 r. „Gułag” otrzymała Nagrodę Pulitzera. Żona Radosława Sikorskiego, od 2013 r. ma obywatelstwo polskie.
Tekst Magdaleny Nowickiej-Franczak o „Czerwonym głodzie” opublikowaliśmy w poprzednim numerze „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2018