Prawda, która znika

Dziesięć lat po porwaniu Krzysztofa Olewnika nadal nie wiemy, co się wydarzyło tamtej nocy w Drobinie.

25.10.2011

Czyta się kilka minut

"Sprawa Olewnika" wybuchła w mediach na wiosnę 2008 r., po samobójstwie jednego z porywaczy. Wkrótce powstała sejmowa komisja śledcza, która kilka miesięcy temu zakończyła pracę. Co dziś wiemy o jednej z najgłośniejszych zagadek kryminalnych, przez którą ministrowie tracili stanowiska, a gangsterzy jeden po drugim umierali w więzieniach?

Noc

Prokuratorzy, którzy prowadzą śledztwo w tej sprawie, wciąż wracają do nocy z 26 na 27 października 2001 r., gdy syn płockiego przedsiębiorcy nagle zniknął ze swojego domu. Przesłuchują świadków, szukają nowych śladów. Walczą z czasem, bo - jak głosi jedna z kluczowych zasad kryminalistyki - "czas, który ucieka, to prawda, która znika".

W podobnych sprawach ogromne znaczenie mają pierwsze godziny, a przede wszystkim: staranne zabezpieczenie śladów. Tu staranności zabrakło już na samym początku. Kilka godzin przed porwaniem w domu Krzysztofa Olewnika bawili się lokalni policjanci, w tym naczelnik wydziału kryminalnego z Płocka. Potem niektórzy z uczestników imprezy ochoczo pomagali w zbieraniu śladów, ale kiepsko im to szło.

KALENDARIUM:

26/27 października 2001: porwanie Krzysztofa Olewnika

24 lipca 2003: rodzina przekazuje porywaczom okup

5 września 2003: Krzysztof Olewnik zostaje zamordowany

28 października 2006: znalezienie zwłok porwanego

18/19 czerwca 2007: przywódca porywaczy, Wojciech Franiewski, znaleziony martwy w celi aresztu

31 marca 2008: Robert Pazik i Sławomir Kościuk uznani za winnych zabójstwa i skazani na dożywocie

4 kwietnia 2008: Sławomir Kościuk znaleziony martwy w celi aresztu śledczego

19 stycznia 2009: Robert Pazik znaleziony martwy w celi więzienia

13 lutego 2009: Sejm powołuje komisję śledczą do zbadania okoliczności porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika (17 maja 2011 komisja przyjmuje raport końcowy)

Śledztwo, w sprawie okoliczności porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika oraz nieprawidłowości przy dotychczasowych postępowaniach w tej sprawie, trwa.

Zadziwiające, że obecna ekipa prokuratorów potrafiła po ośmiu latach natrafić na nowe tropy. Pod koniec 2009 r. za jedną z listew podłogowych w domu 25-letniego bon vivanta odnaleziono ślady krwi, które nie należały ani do chłopaka, ani do żadnego z porywaczy. Nie było wątpliwości, że powstały w czasie porwania, bo plamę w tym miejscu zarejestrował film z policyjnych oględzin przeprowadzonych zaraz po porwaniu. To pozwoliło postawić tezę, że tamtej nocy ktoś w domu Olewnika został ranny lub zabity.

Porywacze

W 2008 r. zapadły wyroki skazujące grupę porywaczy. Ich domniemanego szefa jeszcze przed rozpoczęciem procesu znaleziono powieszonego w jednoosobowej celi. Wkrótce po wyroku w podobny sposób ze światem pożegnali się kolejni dwaj przestępcy, którzy - według sądu - zabili Krzysztofa.

Skazani to jednak dziwna grupa przestępcza. Niepozorne, lokalne rzezimieszki - trudno uwierzyć, że to oni przez kilka lat sprytnie zwodzili policję. Jeszcze trudniej uwierzyć w opis porwania, który przedstawił Artur R., jeden z gangsterów.

W 2007 r. R., przez nikogo nie poszukiwany, sam zgłosił się do prokuratora i zaczął zeznawać. Prokurator mu uwierzył, a opowieść Artura R. była istotną częścią aktu oskarżenia, który doprowadził do wyroku. Sam R. został skazany na kilkunaście lat więzienia.

Jednak jego przesłuchanie w domu Krzysztofa Olewnika budzi spore wątpliwości, a dziś prokuratorzy kwestionują wiarygodność R. Nie pamięta on m.in., że w pomieszczeniu było dużo krwi, którą przecież widać na filmie z oględzin. Skoro szczerze współpracuje z wymiarem sprawiedliwości, dlaczego nie potrafi powiedzieć, skąd w domu wzięła się krew innej osoby, znaleziona przez prokuratorów w 2009 r.?

Komisja

Kiedy w jednoosobowej celi znaleziono powieszonego trzeciego porywacza, Roberta Pazika, rozpoczęła się zawierucha medialna, a głos zabrał premier. "Opinia publiczna ma prawo pełnego dostępu do wiedzy, tak aby żadna ponura tajemnica nie wisiała nad tą sprawą" - mówił wówczas Donald Tusk, przyjmując dymisję ministra sprawiedliwości i jego zastępcy, prokuratora krajowego, szefa Służby Więziennej i dyrektora płockiego więzienia.

Miesiąc po śmierci Pazika, 20 lutego 2009 r., Sejm jednogłośnie powołał komisję śledczą do zbadania sprawy. Była to pierwsza komisja, której nie rozdzierały polityczne swary i która rzeczywiście skupiła się na tym, do czego została powołana. Prace śledczych skończyły się wiosną tego roku. Posłowie właściwie niczego nowego nie odkryli, bo trudno prowadzić dochodzenie w świetle jupiterów. Zresztą głównym zadaniem komisji było przeanalizowanie zaniedbań funkcjonariuszy państwa, w tym przede wszystkim policjantów i prokuratorów, którzy pracowali nad sprawą.

W swoim raporcie komisja wytknęła wszystkie niedociągnięcia policjantów i prokuratorów. Podstawowy wniosek był taki, że gdyby funkcjonariusze od początku rzetelnie robili to, co do nich należało, Krzysztof Olewnik by żył.

Do dziś żaden z prokuratorów nie odpowiedział za skandaliczny sposób prowadzenia sprawy. Kilku policjantów ma prokuratorskie zarzuty, ale raczej błahe, bo dotyczące tylko niedopełnienia obowiązków.

Komendant

Raport komisji w bardzo złym świetle stawia Macieja Książkiewicza, nieżyjącego już byłego wojewódzkiego komendanta policji w Płocku.

Powołując się na ustalenia prokuratury, posłowie napisali m.in., że "Maciej Książkiewicz stworzył sieć nieformalnych związków biznesowych, z których czerpał korzyści". Maciej Książkiewicz i ojciec Krzysztofa, Włodzimierz Olewnik byli na "ty", odwiedzali się i wspólnie polowali. W dniu porwania Książkiewicz nadzorował pracę pionu kryminalnego: był przełożonym policjantów, którzy rozpoczęli poszukiwania Krzysztofa Olewnika. Gdyby chciał, mógłby bardzo pomóc dobremu znajomemu.

Jednak następnego dnia po porwaniu nagle przestał odbierać telefony od Włodzimierza Olewnika, jak twierdzi ten ostatni.

Raport komisji: "W tym miejscu należy zwrócić uwagę, iż w działaniach biznesowych [Książkiewicz] podpierał się rozległymi znajomościami w świecie polityki, zaś na szczególną uwagę zasługują relacje Macieja Książkiewicza z bardzo blisko z nim związanym Romanem Kurnikiem - doradcą Zbigniewa Sobotki, sekretarza stanu w MSWiA odpowiedzialnego za Policję".

Przyjaciel

Jacek Krupiński, dziś 35-letni mężczyzna z - jak sam mówi - zniszczonym życiem. Przyjaciel, wspólnik i powiernik Krzysztofa Olewnika, w lutym 2009 r. został zatrzymany na polecenie gdańskich prokuratorów i na pół roku trafił do aresztu. Zarzut: współudział w porwaniu. Obecnie na wolności, grozi mu 15 lat więzienia.

Na udział Krupińskiego w porwaniu brak przekonujących dowodów. Od blisko trzech lat czeka na zakończenie śledztwa - przedłużonego do końca tego roku. Zarzuty pod jego adresem to najpoważniejsze z tych, które postawili gdańscy prokuratorzy, prowadzący śledztwo od czerwca 2008 r.

Samouprowadzenie

To wersja, która w pierwszej fazie dochodzenia spowodowała wiele szkód i była zasłoną dymną, za którą kryła się nieudolność policji i prokuratury. Dziś wraca, a prokuratorzy nie wykluczają, że - przynajmniej na początku - mogło dojść do mistyfikacji porwania.

Na taką możliwość już w 2004 r. wskazywali biegli psycholodzy z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych po analizie zebranego wówczas materiału dowodowego. Trzy dni po porwaniu porywacze zadzwonili i wyemitowali nagrany głos Krzysztofa: "Jest mi na razie dobrze, mam ciepło, leżę i popijam coca-colę (...) dostałem ciasto". W jednym z listów Krzysztof przeprasza "Tatusia (...) za Krupstal [firma Krzysztofa handlująca stalą] i za przykrości, jakie sprawił". Ponadto zdaniem psychologów o samouprowadzeniu mogły świadczyć zainscenizowanie okoliczności porwania - z akt, które przekazano biegłym, wynikało, że ślady ujawnione na miejscu zostały utworzone celowo, aby podkreślić dramatyzm sytuacji. W nagraniach głosu Krzysztofa, emitowanych telefonicznie przez porywaczy do rodziny, brakowało śladów przeżywanych przez niego emocji - wyglądało to na spokojne powiadamianie bliskich, że został porwany dla okupu. W początkowym okresie po porwaniu Krzysztof prezentował silne przekonanie, że nie zostanie zabity. Według psychologów prawdopodobnie sztucznie manifestował fakt, że był bity przez porywaczy (teatralizacja). Obraz komplikowały trudności finansowe "Krupstalu" oraz konflikt z ojcem na tym tle.

Wystarczy uważnie śledzić wypowiedzi gdańskich prokuratorów, aby zauważyć, że wersja o samouprowadzeniu nie tylko nie została wykluczona, ale - w odróżnieniu od pierwszych lat śledztwa - jest poważnie weryfikowana. Między innymi temu służyła wielomiesięczna obecność śledczych w domu Krzysztofa Olewnika, ponowne przesłuchiwanie tam świadków, w tym policjantów, którzy brali udział w imprezie poprzedzającej porwanie.

Motyw

Wciąż nie znamy odpowiedzi na podstawowe pytanie: co było motywem porwania - o ile było to porwanie. Włodzimierz Olewnik uważa, że chodziło o przejęcie jego majątku. Twierdzi również, że porwanie było zemstą polityczno-policyjno-biznesowej grupy, której propozycje odrzucił. Pada tu nazwisko komendanta Książkiewicza oraz polityków lewicy, którzy mieli Olewnikowi składać propozycje lukratywnych biznesów, polegających na przejmowaniu za bezcen kolejnych upadających państwowych zakładów mięsnych.

Raport komisji śledczej: "Z akt sprawy wynika, że M. Książkiewicz był bardzo zainteresowany przejęciem zakładów mięsnych na warszawskim Służewcu i chciał je przejąć przez kogoś wiarygodnego. Uważał, że najlepszą osobą byłby Włodzimierz Olewnik. Ponadto, M. Książkiewicz odgrażał się Włodzimierzowi Olewnikowi za to, że odrzucił on propozycję uczestniczenia w przejęciu zakładu mięsnego na Służewcu. Miał wtedy on powiedzieć - "ten ch... znowu się nie zgodził i to była jego ostatnia szansa i mu tego nie daruję".

Nie jest również wykluczone, że motywem porwania były interesy Krzysztofa Olewnika, a w szczególności hurtowy handel stalą, który w tamtym czasie był zdominowany przez grupy przestępcze.

Pozostaje jeszcze kwestia samouprowadzenia, które - jeśli zostanie dowiedzione - może postawić tę sprawę na głowie. Badanie tej wersji przez gdańskich prokuratorów stało się już przyczyną wyjątkowo oziębłych relacji między śledczymi a rodziną Olewników.

Nie wierzę, że kiedykolwiek poznamy prawdę. Wierzę za to, że w tej sprawie - mimo obecnej ciszy - jeszcze wiele nas zaskoczy.

ROBERT SOCHA jest dziennikarzem TVN. Autor książki "Nie chodziło o okup. Kulisy porwania Krzysztofa Olewnika" (wyd. Nowy Świat, 2010) oraz telewizyjnych reportaży poświęconych tej sprawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2011