Pragnienie rekonstrukcji

Im mniej liczni są ci, którzy o przeszłości mogliby opowiedzieć na podstawie swoich przeżyć – świadkowie historii – tym silniejsze pragnienie ich obecności. A gdy świadków brak, można już tylko rekonstruować ich emocje. Rzecz możliwa, choć ryzykowna.

28.02.2012

Czyta się kilka minut

To właśnie robi Peter Englund w swej opowieści o I wojnie światowej „Piękno i smutek wojny. Dwadzieścia niezwykłych losów z czasów światowej pożogi”. Englund postanowił stworzyć panoramę tamtej wojny, opowiedzianą w konwencji megareportażu: z perspektywy tytułowych dwudziestu osób – ludzi dziś nieznanych, zapomnianych (dziś, bo kiedyś niektórzy z nich byli bardzo znani, np. as belgijskiego lotnictwa).

Englund to wprawny rzemieślnik słowa – i wykonanie wyszło mu mistrzowskie. Ale sam zamysł pozostaje ryzykowny. To balansowaniem na granicy między tym, co jest jeszcze historycznym pisarstwem – polegającym w tym przypadku na opowiadaniu o przeszłości z perspektywy jej świadków – a tym, co staje się już historyczną fikcją.

Opowiedz mi o historii...

O czym jest ta książka? Niech odpowiedzią będzie pokazanie „warsztatu” Englunda. Ten szwedzki historyk i dziennikarz, rocznik 1957, od 10 lat członek noblowskiej Akademii Szwedzkiej, wojnę oglądał z bliska: był korespondentem w Bośni, Afganistanie, Iraku. Napisał też kilka książek historycznych; dziś jest znanym w Szwecji historykiem, którego klasę wolno zestawić chyba nawet z Antonym Beevorem.

Obaj prezentują taki styl pisarstwa historycznego, który odpowiada na oczekiwania odbiorców wychowanych w kulturze wizualnej. To nie „pisanie o historii”, lecz jej „opowiadanie”: plastycznie, przy użyciu emocji i obrazów. Wszystko po to, aby czytelnik nie tylko dowiadywał się, co i kiedy się wydarzyło, lecz mógł to „widzieć i czuć”. Wzorzec to właśnie Beevor: jego opowieści o desancie w Normandii czy bitwie o Kretę (obie książki wydał w Polsce Znak) nie przynoszą nowych faktów, ale czyta się je tak, jakby oglądało się film.

Tworząc „Piękno i smutek wojny”, Englund postąpił jak dziennikarz zabierający się za reportaż: wybrał 20 postaci, które były świadkami I wojny światowej. Nie tylko żołnierzy, z różnych armii i miejsc (obok frontów zachodniego i wschodniego także na Bałkanach, w Afryce, na Bliskim Wchodzie), ale też cywilów, czasem z głębokiego zaplecza (np. niemiecka nastolatka z Piły, urzędnik z Paryża), a czasem ze służb tyłowych. Tu występują kobiety, np. Angielka, ochotniczka-pielęgniarka w armii rosyjskiej czy Australijka, służąca jako kierowca w armii serbskiej. Średnia wieku to dwadzieścia kilka lat. Poza dwiema osobami, wszyscy przeżyli wojnę.

Z żadnym ze swych bohaterów Englund nie mógł porozmawiać, wszyscy nie żyją. Ale „odpytał” ich – bo zostawili jakieś świadectwa: najczęściej wspomnienia, wydawane w okresie międzywojennym, a także listy z frontu (to w przypadku tych, co zginęli). Englund „przepracował” je literacko, na ich podstawie rekonstruując codzienność wojny, a zwłaszcza stan umysłów swych bohaterów, ich emocje, ich spojrzenie na wojnę – i to, jak ich zmieniała.

Jak dotknąć prawdy

Kluczowe jest tu właśnie słowo – rekonstrukcja. Ono sprawia, że oddając Englundowi to, co mu się należy – szacunek za ogrom pracy i jej efekt – trzeba jednak podjąć z nim polemikę. Konkretnie: z filozofią, którą wyłożył już w pierwszych zdaniach swej książki.

Pisze mianowicie, że choć jest to książka o I wojnie światowej, to „nie jest to jednak opowieść o tym, co to była za wojna – czyli o jej przyczynach, przebiegu i skutkach”, lecz że jest to „książka o tym, j a k a była ta wojna” (podkreślenie Englunda). I dodaje: „Chodziło mi o rekonstrukcję świata uczuć, a nie przebiegu działań wojennych”. Dalej zaznacza, że „nie ma tu żadnej fikcji literackiej, a wszystko opiera się na różnego rodzaju dokumentacji, pozostawionej przez tych ludzi” (tj. jej bohaterów).

Jednak w takim założeniu tkwi pewna sprzeczność.

Dokumentacja, o której mówi Englund, nie powstawała w czasie rzeczywistym. To nie nagrania z pola walki, jak w filmach „Restrepo” czy „Armadillo”, pokazujące właśnie „świat uczuć” żołnierzy z USA i Danii, uczestników wojny w Afganistanie. Dokumentacja, na której musiał oprzeć się Englund, pisana była zwykle z powojennej już perspektywy.

Gdy więc Englund twierdzi, że jest to książka o tym, jaka była – w domyśle: jaka była naprawdę – I wojna światowa, popełnia nadużycie wobec czytelnika. Bo mimo wszystko, mimo całej sumienności Englunda (rzeczy niemające pokrycia w dokumentacji pozostawionej przez swych bohaterów odnotowuje w przypisach, by podkreślić wierność przekazowi źródłowemu), nie jest to opowieść o tym, jak było – ale o tym, jak chciało tę wojnę przedstawić w swych zapiskach dwadzieścioro młodych wtedy ludzi (to pierwszy filtr) oraz jak widzi ją sam Englund. To on, z jego wyobrażeniami i przekonaniami, jest tu drugim filtrem.

Pamięć, czyli rekonstrukcja

Francuski socjolog Maurice Halbwachs zauważał już ponad 85 lat temu, że pamięć współczesnych, ich wyobrażenie o przeszłości, zależy od aktualnego otoczenia społecznego i nie jest wiernym oddaniem tego, co minęło. Pamięć, dowodził Halbwachs, to nie przechowywanie przeszłości, lecz jej rekonstrukcja, stale i na nowo, dla której punktem wyjścia jest teraźniejszość (gdyż każde społeczeństwo wyobraża sobie przeszłość w zależności od aktualnego ducha czasu, modyfikując jej obraz).

W tym więc przypadku pierwszej modyfikacji obrazu tamtej wojny dokonali już sami bohaterowie tej książki, gdy spisywali swoje doświadczenia w latach 20. i 30.; drugiej zaś dokonał Englund. Oczywiście, samo to nie jest jeszcze nadużyciem ze strony szwedzkiego autora. Po prostu – tak to zawsze działało, działa i będzie działać. Nadużyciem staje się dopiero, gdy rekonstrukcję, interpretację, przedstawia on jako rzeczywistość – „jak było”.

Szukając tu wszelako okoliczności łagodzącej, powiedzmy tak: u źródeł tego nadużycia leży coś, co jest dziś zjawiskiem nie tylko powszechnym, ale również – wolno użyć chyba takiego słowa – szlachetnym. To pragnienie spojrzenia na przeszłość oczami ludzi ją tworzących, świadków historii; pragnienie doświadczenia ich emocji. Nie ludzi ze świecznika, nie przywódców, generałów, premierów itd., ale ludzi zwykłych, tych na samym dole. Tych, którzy byli – jak to ktoś powiedział (ze smutkiem, nie z cynizmem) – „nawozem historii”.

Nie ma już bizonów...

„The buffaloes are gone. And those who saw the buffaloes are gone” („Nie ma już bizonów. I nie ma już tych, którzy widzieli bizony”). Te słowa amerykańskiego poety i historyka Carla Sandburga miały podkreślać skutki odchodzenia epoki świadków, gdy – jak to ktoś ujął – „każdy pogrzeb to bezpowrotnie odchodząca historia”.

Patrząc na współczesne wysiłki, by zachować jak najwięcej świadectw, póki nie jest za późno – np. w postaci popularnych „archiwów historii mówionej” – można odnieść wrażenie, że im mniej liczni są dziś ci, którzy o przeszłości mogliby opowiedzieć na podstawie własnych przeżyć, tym silniejsze staje się pragnienie nie tylko ich obecności, ale także dotknięcia ich doświadczeń. Dotyczy to wielu krajów: Polski, Niemiec, USA itd. A przejawia się to pragnienie w różnych krajach na różne sposoby (być może jego odpryskiem są również tzw. rekonstrukcje historyczne; to osobny temat). W tym miejscu odnotujmy jedno zjawisko – dotykające właśnie I wojny światowej.

Ostatni jego rozdział zamknął się kilka dni temu: 4 lutego tego roku zmarł ostatni uczestnik I wojny światowej. Dokładniej: uczestniczka – kobieta: 110-letnia Brytyjka Florence Green (z domu Patterson). Nie walczyła na froncie; jako 17-latka wstąpiła do kobiecej służby pomocniczej brytyjskiego lotnictwa.

W minionych latach zachodnia opinia publiczna odnotowywała odchodzenie tych już ostatnich z ostatnich: w 2011 r. zmarli Claude Choules (lat 110, ostatni brytyjski wojskowy – jako 14-latek zgłosił się do Royal Navy) i Frank Buckles (także 110-letni, ostatni amerykański uczestnik I wojny; zaciągnął się w wieku 16 lat, kłamiąc, że ma lat 21; służył we Francji jako sanitariusz).

Wcześniej, w 2009 r., zmarł 111-letni Henry Patch, ostatni Brytyjczyk, który widział okopy frontu zachodniego (obsługiwał karabin maszynowy; był ranny). W 2008 r. odeszli ostatni weterani z Francji i Niemiec, 110-letni Lazare Ponticelli (niepełnoletni zaciągnął się do Legii Cudzoziemskiej) i 107-letni Erich Kästner (walczył we Flandrii), a także 107-letni Franz Künstler, ostatni z armii austro-węgierskiej, uczestnik walk na froncie włoskim.

Na granicy

Co więc czynić, gdy świadków nie ma? Wtedy można już tylko rekonstruować ich świat uczuć. To uprawnione, ale ryzykowne – łatwo przekroczyć granicę, za którą zaczyna się fikcja.

Wydawca reklamuje książkę Englunda jako „rewolucję” w sposobie pisania o historii. Przesada: Englund nie jest pierwszy. Przed nim był choćby nieżyjący już Walter Kempowski – niemiecki historyk, autor wielotomowego projektu wydawniczego „Echolot”: wykorzystując wszelkie możliwe źródła z epoki, Kempowski tworzył panoramę II wojny światowej widzianej oczami Niemców, tydzień po tygodniu, rok po roku. Tyle że nie posunął się tak daleko jak Englund – nie przetwarzał materiału dokumentalnego.

Englund dotarł do granicy, za którą zaczyna się historyczna powieść. Czy ją przekroczył? Trudne pytanie. W każdym razie – napisał świetną książkę o ludzkim podglebiu I wojny światowej. Tyle tylko, że udając się wraz z nim w tę fascynującą podróż w przeszłość, warto mieć w tyle głowy ostrzeżenie: to nie opowieść o tym, jaka była to wojna, lecz tylko (i aż) próba dotknięcia tej rzeczywistości.

Peter Englund, Piękno i smutek wojny. Dwadzieścia niezwykłych losów z czasów światowej pożogi. Tłum. Emilia Fabisiak, Kraków 2011, Znak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2012