Pożegnanie królewny

Sto czterdzieści cztery. W mojej prywatnej kabale liczba ta od niedawna stanowi emblemat żalu splecionego z wdzięcznością.

28.01.2019

Czyta się kilka minut

 / PAWEŁ BRAVO
/ PAWEŁ BRAVO

Trzymam ostatni w dziejach 144. numer „Zeszytów Literackich”. O żalu napisano już wiele: do koncernu medialnego, którego księgowi uznali, że nawet drobnych w ich skali pieniędzy szkoda na niszową roślinkę, która była jak odkupienie win za połacie chwastów na jego rozległej agorze. Do ministra kultury, który odkupienia raczej już nie czeka, zostanie po nim tylko napis – a głosić będzie: mane, tekel, fares. Lepiej skupmy się na wdzięczności, zatem: czytajmy. Choćby Pawła Muratowa, rosyjskiego podróżnika i nauczyciela sztuki patrzenia. Nie znam lepszego przewodnika w podróży niż „Obrazy Włoch”. Spisane wprawdzie jeszcze przed pierwszą wojną, są bezużyteczne, jeśli chodzi o adresy typowych knajpek, gdzie poczujecie „autentyczny” klimat miejsca. Ale za to erudycja przenikająca jego strony to nie ciężki plecak pełen książek, tylko wygodne buty, pozwalające dojść tam, gdzie zaczyna się rozumieć, skąd świat wziął się w obecnej postaci.

„Na szczęście nawet z aparatem w ręku udało się mimo wszystko coś zobaczyć, nie tylko przez obiektyw. Zwykle to się nie udaje. Spłaciwszy fotograficzny dług, podróżnik wzdycha z ulgą i trochę ze zdziwieniem patrzy na miasto, które już się odeń oddala, gdy on zmierza na dworzec” – pisze w szkicu o wycieczce do ­Antwerpii i Gandawy wydanym w ostatnim numerze „Zeszytów”. „Wiadomo przecież, ile klęsk kryje źrenica obiektywu, ukazująca rzeczy czystymi, umytymi, zabawnymi i miłymi dla oka, ale zarazem zawsze skora do tego, by nas podstępnie oszukać i rozczarować”. Nie umiem sobie wyobrazić, jakimi słowy Muratow skwitowałby nasze instagramowe długi. Ich spłata – gdy obserwuję konta podróżujących znajomych – zajmuje tyle czasu, że już nie udaje się zobaczyć czegoś nie przez obiektyw. Nie-obiektywnie. Tylko dla siebie. Nie wciskając bliźnim pod oczy widoczków. Ba, cóż tam widoczki. Jeszcze siedząc w hotelu sugerują, że ich śniadanie jest warte mojej patrzącej medytacji.

Patrzę na swój stół dzisiaj: czy umiem powiedzieć o tych paru kromkach, serze, oliwkach i szklance-musztardówce z sokiem coś więcej niż 400 lat temu dwaj panowie Claesz – Willem i Pieter – gdy malowali swoje alegoryczne stołowe resztki, wężowate skóry cytryn, rozłupane orzechy, bezwstydne ostrygi i poł­cie szynki? Natury rzekomo martwe, a tak żywotne w swojej zdolności uciszania rozbieganych niepotrzebnie myśli. Lepiej zamilczę. Sprzątnąwszy ze stołu, wyłożyłem z płóciennego worka trzy kilo renet. Zwanych szarymi – ale szarość jest tu raczej oznaczeniem „niewyględności”, braku żółtych i rumianych tonów, które cieszą dziecięce oko. Oddać sprawiedliwość przepastnym toniom szarozieleni i chropowatego brązu potrafił chyba ostatnio Cezanne i to naprawdę wystarczy, więc schowam ambicje i wyjmę nożyk. Starannie je poobieram, wycinając nadpsute miejsca, coraz gorzej się mają te jabłka ze straganu na Kleparzu, który wskazali mi wtajemniczeni. Nawet jeśli to, co opowiada sprzedawca, że ma mały niepryskany, stary sad gdzieś na Podbeskidziu, jest nieprawdą – owoce są rzeczywiście niedzisiejsze w smaku. I właśnie gasną powoli, bo już luty. Ostatnia ze starych odmian niedostosowana do trzymania w chłodniczych komorach gazowych traci wigor i większość aromatu. Dlatego dziś robię z nich mus i pozamykam w słojach, przedłużę o parę tygodni tę agonię.

Są brzydkie i kostropate, mają nie całkiem chrupki miąższ (to teraz najważniejsze, do czego dążą hodowcy), ale to one są dla mnie królewnami, wszak ich imię znaczy to po francusku. Wyobrażam sobie, że to takie jabłka rosły w ogrodzie Hesperyd, skąd skradł je Herakles w ramach swojej jedenastej pracy. Badacze mitów i geografowie kłócili się długo, gdzie on mianowicie wyrastał – konsensus naukowy wskazuje na okolice Maroka. A mnie się wydaje, że znacznie bliżej, w naszej wschodniej stronie, gdzieś tu się złoci za krzywym płotem, wystarczy tylko oczu nie zasłaniać. Muszę to sprawdzić u Muratowa. ©℗

Spór o Hesperydy dotyczy też tego, czym były te owoce. W „Historii moralnej i naturalnej jedzenia” Maguelonne Toussaint-Samat pisze, że musiały to być cytrusy, ale jakże tak, kiedy uczyłem się, że Europa poznała je dopiero w XIII wieku? Jest w tym połączeniu jednak pewien sens – bo odejście renet zbiega się ze szczytem sezonu na dobre cytrusy. Zróbmy ciasto, które je połączy. Kroimy (bez obierania) trzy renety w nieregularne kawałeczki, przekładamy do miski, posypujemy skórką z pomarańczy i wyciskamy z niej sok, odstawiamy do zmacerowania. Miksujemy 4 jajka ze 180 g ­cukru, dolewamy 100 g stopionego (i ­wystudzonego) masła i ok. 100 g ­greckiego jogurtu. Dodajemy stopniowo, mieszając, 350 g białej mąki i 15 g proszku do pieczenia. Na koniec dokładamy zmacerowane jabłka. Wykładamy na posmarowaną masłem i oprószoną formę do ciasta tak, by masa miała ok. 6 cm wysokości (forma o średnicy 22 cm powinna wystarczyć, jeśli nie, to możemy upiec nadmiar masy w osobnej foremce). Na wierzch kładziemy okrężnie cienkie plasterki z czwartego jabłka, posypujemy cukrem trzcinowym. Pieczemy w 170 stopniach co najmniej 75 minut, jeśli w trakcie pieczenia góra zacznie się zbyt szybko karmelizować, przykrywamy folią. Jest gotowe, kiedy patyczek wbity w środek nie będzie bardzo mokry i oblepiony ciastem, chociaż i tak wyjdzie ono dość wilgotne i ciężkie. „Jabłoń jest z usposobienia niewierna i kwiaty, które nie zgrzeszyły, pozostają niepłodne” – pisze Toussaint-Samat à propos zapylania krzyżowego. Kwiaty zaś pomarańczy to symbol małżeńskiej wierności. Oto więc ciasto dla każdego, niezależnie jaką miłość odnalazł w swoim sadzie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2019