Poza Kościołem nie ma księdza

Właściwą realnością Kościoła są świeccy chrześcijanie, a treścią prośby odłączonego księdza jest prawo do bycia z nimi razem.

08.04.2019

Czyta się kilka minut

Niedziela Palmowa, kościół Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, Naucalpan, Meksyk,  25 marca 2018 r. / CARLOS TISCHLER / SOPA / GETTY IMAGES
Niedziela Palmowa, kościół Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, Naucalpan, Meksyk, 25 marca 2018 r. / CARLOS TISCHLER / SOPA / GETTY IMAGES

Moje szaty, kapłana i spowiednika, Są po to, żeby ukryć mój strach i niepewność. Jesteśmy ludzie odłączeni.

(Czesław Miłosz „Ksiądz Seweryn”)

Marcin mi powiedział, że Magda mu powiedziała, że na Korfu oglądały z córką obrzęd liturgii wielkanocnej, podczas którego wspólnota wiernych zamyka się we wnętrzu kościoła, a ksiądz zostaje na zewnątrz i puka dopóty, dopóki nie zostanie mu otworzone.

Okazało się, że Marcin trochę pokręcił, było nieco inaczej, ale i tak porwał mnie ten obraz księdza stojącego przed zamkniętymi drzwiami świątyni. Zobaczyłem w nim sugestywną wskazówkę daną wspólnocie chrześcijan, co należy czynić, kiedy duchowny traci jej szacunek i zaufanie.

Odłączeni

Choć obrzęd ten najpowszechniej praktykowany jest w Kościołach wschodnich, należy do powszechnej liturgii Niedzieli Palmowej, zatwierdzonej przez Piusa V w 1570 r. i zrewidowanej przez Piusa XII w ramach reformy liturgii w 1955 r.

Interesujący fragment mówi, że po pobłogosławieniu palm następuje procesja wokół świątyni, a jej drzwi zostają na ten czas zamknięte. Po procesji kapłan i wierni stają przed wejściem do kościoła śpiewając pieśni, a ksiądz trzykrotnie uderza krzyżem w drzwi. Uczestnicy procesji śpiewają najczęściej psalm 24 o uroczystym wejściu Pana do świątyni, w którym padają słowa, że razem z Nim wejść może „Człowiek niewinnych rąk i czystego serca, który nie skłania ku marności duszy swej, a nie przysięga zdradliwie” (Biblia Gdańska, Ps 24, 4). Po trzecim uderzeniu drzwi zostają otwarte, wszyscy wchodzą do środka i odbywa się właściwa msza (Czesław Krakowiak, hasło: „Niedziela Palmowa” w: „Encyklopedia katolicka”, t. XIII).

Kanoniczny scenariusz liturgii osłabił nieco buntowniczy potencjał anegdoty opowiedzianej przez żonę Marcina, ale wyobraźnia już ruszyła z miejsca, napędzana kolejnymi wariantami wymyślonej sceny. Pobudzona literaturą, rzecz jasna, której niepoliczona nigdy część to ćwiczenia z wyobraźni teologicznej dla nieteologów. W ramach takiego ćwiczenia można wetknąć stopę między zatrzaskujące się drzwi teologii, aby nieco dłużej zatrzymać w myślach obraz księdza pukającego w zamknięte drzwi kościoła.

Ewangeliczną inspiracją tego obrzędu jest nie tylko śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, ale przede wszystkim przypowieść o pannach mądrych i głupich. To jedna z nielicznych przypowieści komicznych w Nowym Testamencie. Mądre, ale też i chytre panny są zapobiegliwe i dobrze przygotowane, aby czuwać i oświetlać drogę oblubieńca. Zabawna jest trywialność szczegółów w tej historii. Głupie zapomniały oliwy, a mądre nie dość, że się z nimi nie podzieliły, to jeszcze odesłały je do sklepu, eliminując w ten sposób konkurencję do względów oblubieńca.

„A gdy odeszły kupować, przyszedł oblubieniec; a te, które były gotowe, weszły z nim na wesele; i zamknione są drzwi. Lecz potem przyszły i one drugie panny, mówiąc: »Panie, Panie, otwórz nam!«. A on odpowiadając, rzekł: »Zaprawdę powiadam wam, nie znam was«” (Mt 25, 10-12, Biblia Gdańska).

Złośliwy żart chytrych panien zmienia się w grozę „zamknionych drzwi” i jeszcze straszniejszych słów: „nie znam was”. Jeśli przypowieść o pannach jest alegorią sądu, zbawienia i potępienia, to pozostać „na zewnątrz” Kościoła, czyli wspólnoty, oznacza dla księdza dużo więcej niż samotność porzuconego. Stojąc przed zamkniętą przed nim wspólnotą zgorszonych, sąsiaduje z dwiema innymi formami wykluczenia, które mogą być efektem nagannego zachowania duchownego.

Pierwsza to ekskomunika. Jej ewangeliczną podstawą jest niezwykle skrupulatna i rzeczowa instrukcja, jakiej udziela Chrystus u Mateusza. Najpierw z gorszycielem odbywa się dyskretna rozmowa w cztery oczy, później przy świadkach, następnie sprawę należy zgłosić stosownej instytucji (Kościołowi). I tu objawia się realizm Ewangelii, bo przecież instytucje często tracą autorytet lub po prostu się deprawują. Więc „jeśli nawet Kościoła nie posłucha, niech będzie dla ciebie jak poganin i celnik” (Mt 18, 15-18). Taki ksiądz – obok poganina i celnika – staje się odmianą człowieka, z którym nikt publicznie nie chce się kontaktować ani być widziany. Nie siada się z nim do stołu, nie rozmawia publicznie, nie zaprasza do domu.

Dziś ekskomunika straciła już swoją grozę. Zeświecczona pojawia się na krótko w Kodeksie Napoleona (w Polsce zniesiona już w 1825 r.), w strasznej postaci „śmierci cywilnej”, czyli utraty zdolności prawnej przez ukaranego. Nawet metaforycznie pojmowana, śmierć cywilna oznacza utratę szacunku i wiarygodności. Jej groza wynika stąd, że żadne drzwi nie są zamknięte, ponieważ nie ma żadnych drzwi, przez które można wejść. Wszyscy dawniej bliscy i „wierni” są na widoku i w zasięgu ręki, ale stają się nagle nieosiągalni i obcy.


Czytaj także: Ryszard Koziołek: Jego prawa stopa


Jeśli drzwi się nie otworzą, czekającemu księdzu zagraża jeszcze drugie odłączenie – poważniejsze, bo ostateczne. Wypowiedziane zostało w III w. przez św. Cypriana, biskupa Kartaginy, w sławnej formule: „Extra Ecclesiam salus nulla” (Poza Kościołem nie ma zbawienia). Podobnie jak ekskomunika, literalnie potraktowane ostrzeżenie raczej już nie straszy. Myślącego chrześcijanina trudno byłoby przekonać, że jakikolwiek Kościół ma licencję na zbawienie. Po setkach lat triumfuje mądry Justyn, który już w II wieku twierdził, że wszyscy mamy udział w Logosie, a przemawia on także przez mądrość pogańskich filozofów. Strach, że bez kościelnej wizy do nieba nie wpuszczą, nawet u księdza może być niewielki. Ale od czego metafora, która ożywia martwe sensy starych formuł. Prawdziwą grozę myśli, że odłączenie od Kościoła może być tożsame z wieczną utratą życia, ujawnia niewinne z pozoru porównanie Jacka Salija: „Być może z granicami Kościoła jest podobnie jak z granicami życiodajnej oazy: oaza nie jest odgrodzona od pustyni, ona po prostu przestaje istnieć tam, gdzie nie ma życia”.

Może więc nie być żadnych drzwi do pukania, kiedy nie będzie Kościoła jako żywej wspólnoty. Co to znaczy? Ot, na początek pusty kościół bez ludzi; samotność upadającej wiary duchownych, monologi modlitwy bez odpowiedzi... W ćwiczeniu z wyobraźni teologicznej z użyciem literatury nie trzeba sięgać wyłącznie po instrumenty subtelne. W „Ostatniej bitwie templariusza” Artura Peréza-Revertego niejaki ksiądz Quart przybywa do Sewilli, aby wyjaśnić zbrodnię. Spotyka tam księdza Príama Ferra, aroganckiego mizantropa, który za nic ma watykańskiego wysłannika. W miarę toczącego się dialogu coraz lepiej rozumiemy gniewne rozgoryczenie starego duchownego. Pierwsze 20 lat swojej pracy spędził w małej górskiej parafii:

„– Bardzo mała. Kiedy przyjechałem – czterdziestu dwóch mieszkańców. Ani jednego, kiedy odchodziłem. Moja ostatnia parafianka miała przeszło osiemdziesiąt lat i nie zniosła śnieżyc ostatniej zimy” (przeł. Joanna Karasek).

To najprostszy przepis na znikający Kościół. Starzy umierają, a nowi nie przychodzą. Opuszczenie, samotność, brak oparcia w przyjaciołach i rodzinie, dystans i pryncypialność przełożonych. Do tego nieunikniony kryzys wiary.

„Przez długi czas – ciągnął proboszcz – szukałem Go tam w górze. Chciałbym móc zamienić z Nim parę słów, wyrównać rachunki jak równy z równym. Widziałem mnóstwo ludzi cierpiących i umierających (...) Mój biskup i jego otoczenie zapomnieli o mnie, żyłem w straszliwej samotności, z której wychodziłem tylko po to, żeby odprawić w każdą niedzielę mszę w małym, niemal pustym kościele albo żeby podczas śnieżycy czy ulewy brnąć przez błotniste bezdroża, idąc z ostatnimi sakramentami do starców, którzy tylko czekali na moje przyjście i zaraz umierali. I przez te ćwierć wieku, kiedy siedziałem u wezgłowia umierających, którzy chwytali się moich dłoni, bo byłem ich jedynym pocieszeniem, zawsze tylko ja mówiłem. Nigdy nie dostałem odpowiedzi”.

Czyj jest Kościół?

W niedzielę ostatniego dnia watykańskiego szczytu na temat przestępstw seksualnych w Kościele katolickim słuchałem kazania ostatniej nadziei homiletycznej w moim mieście, czyli przeora dominikanów.

Mówił odważnie o sprawstwie ludzi Kościoła. Nie mądrzył się, nie kajał za cudze grzechy, ale zdawał sobie sprawę z trudu, jaki czeka Kościół, w tym jego samego, na drodze do ujawnienia pełnego obrazu zła, zadośćuczynienia ofiarom i odbudowy zaufania do instytucji i pojedynczego duchownego. Powiedział w tej sprawie to, czego nigdzie indziej z ust polskiego duchownego nie słyszałem.

Dopiero po wyjściu doszło do mnie, czego brakowało mi w jego słowach: nie zapytał o nas, świeckich. Co my na to? Jaka jest nasza rola w procesie rozpoznawania i naprawy? Te pytania to nie roszczenie, ale zdziwienie, że w tak bolesnej i skomplikowanej kwestii rezygnuje się z pomocy swojego Kościoła. Lub gorzej jeszcze, bo na skutek lęków, uprzedzeń czy kościelnych praw nie można o tę pomoc poprosić. Powoli wyłaniał się ze słów przeora smutny obraz małej wspólnoty duchownych (niespełna 30 tys.), dobrowolnie osamotnionej pośród 32 mln świeckich katolików.


Czytaj także: Ryszard Koziołek: Rodzić się po ludzku


„A co z resztą? To nie sprawa Kościoła? Jeśli sprawca był tylko ochrzczony, bez święceń, to jego ofiara ma sobie radzić sama?” – pyta gniewnie ks. Grzegorz Strzelczyk („Bez chechranio”, „W drodze” 3/2019). Słusznie. Co z tymi świeckimi, którzy wiedzieli, a jednak nie wierzyli? Co z chrześcijańskimi sprawcami przemocy domowej i wszelkiej innej, o których ksiądz i policjant wiedzą zwykle najwięcej? Jakkolwiek więc obaj mówili odważnie i odpowiedzialnie, to jednak utrwalali obraz księdza odłączonego od wspólnoty. Bez próby włączenia świeckich chrześcijan w rzeczywistą odpowiedzialność za Kościół nie powiedzie się żaden projekt jego odnowy. Z przyczyny, którą dobrze ilustruje dialog księży Quarta i Ferra u cytowanego już Péreza-Revertego:

„– Rzym jest daleko stąd, a to jest mój kościół.

– Kościół księdza... Aha. Quart czuł spojrzenie Gris Marsali, utkwione w nich, pełne oczekiwania. Wysunął podbródek, licząc w myślach do pięciu.

– Księże Ferro, to nie jest kościół księdza, to jest nasz kościół”.

„Mój” i „nasz” oznacza tu „ich”. Z tego tasowania zaimków wynika jasno, że być może „należymy do Kościoła”, „jesteśmy Kościołem”, ale posiada go wąska grupa duchownych. Świeccy chrześcijanie tworzą raczej wspólnotę o charakterze „rodziny”, którą zarządza się tak, jak czynił to dawniej gospodarz domu w stosunku do podporządkowanych mu domowników.

„Niepolityczny, niepubliczny charakter chrześcijańskiej wspólnoty został niemal na samym początku zdefiniowany w postulacie nakazującym, by tworzyła ona corpus, „ciało”, którego członkowie mieli być związani ze sobą jak bracia z tej samej rodziny” (Hannah Arendt „Kondycja ludzka”, przeł. Anna Łagodzka).

Specyfika wspólnot religijnych objawiła się szczególnie wyraźnie od czasu oświecenia, kiedy zaczęły się kształtować nowoczesne społeczności polityczne. Na ich tle okazało się, że wspólnota religijna nie należy do sfery publicznej, gdzie wiedziemy regulowane prawem życie z innymi. „Rozróżnienie na prywatną i publiczną sferę życia – pisze Hannah Arendt – odpowiada podziałowi na dziedzinę gospodarstwa domowego i dziedzinę polityczną”. Wspólnota religijna opiera się przede wszystkim na zasadniczo nierównym dostępie do wypowiedzi publicznej, zwłaszcza w kwestiach decydujących o sprawach Kościoła. W świecie, który posiada sferę publiczną i wolny do niej dostęp obywateli, jeśli przestajemy do niej należeć, czyli w żaden sposób nie żyjemy z innymi, to znaczy, że umarliśmy.

Ksiądz katolicki ze względu na przynależność do wspólnoty duchownych jest częściowo odłączony od sfery publicznej (m.in. od działalności politycznej czy posiadania rodziny). Nie oznacza to jednak, że jego życie przesuwa się bardziej ku sferze prywatnej. Dokonuje się za to nieunikniony proces wprowadzania do wspólnoty religijnej elementów sfery publicznej i prywatnej. Kościół rozumiany jako wspólnota wierzących staje się „własnym” Kościołem księży i prowadzi do częściowej prywatyzacji wspólnoty przez kierującego nią duchownego.

Nie ma z tego wyjścia, nawet w zgromadzeniach zakonnych, które poprzez „reguły” muszą postawić zaporę normom i wartościom świeckim, a zarazem odtwarzają ją, gdyż same zasady ewangeliczne nie wystarczą dla funkcjonowania instytucji religijnych. Najbardziej radykalną próbą rozwiązania tej sprzeczności była reformacja, która przesunęła mocno Kościół w przestrzeń publiczną, demokratyzując zasady funkcjonowania wspólnot luterańskich, a zniesienie celibatu otworzyło przed duchowieństwem swobody korzystania ze sfery prywatnej. Ksiądz i zakonnica zostali na nowo włączeni do społeczności świeckich i stali się bliżsi ludziom jako dzielący z nimi życie mężów i żon, ojców i matek.

Ten ruch Kościoła ku życiu publicznemu i prywatnemu odsłonił jednak najbardziej wrażliwe miejsce nowoczesnego chrześcijanina – samotność doświadczenia religijnego i trud godzenia go z życiem. W konsekwencji życie duchowe jednostki stało się jej prywatną troską; samotną walką o wieczność. Na dodatek, z perspektywy wartości życia publicznego oraz rzeczywistości życia rodzinnego i prywatnego, pragnienie indywidualnej wieczności w boskim za-świecie jest niezrozumiałe, próżne, a nawet śmieszne.

Plebania, Zamek, Forteca

W 1766 r. ukazała się powieść Olivera Goldsmitha „Pleban z Wakefieldu” – pogodny, sentymentalny moralitet o anglikańskim wikarym i jego rodzinie. Do końca XIX w. książka pozostawała przebojem literatury moralnej nie tylko w Anglii, ale na całym chrześcijańskim Zachodzie. „Nowoczesna idylla”, jak nazwał ją Goethe. Głównym bohaterem i narratorem jest tytułowy pleban Charles Primrose (Karol Pierwiosnek), który ma żonę i szóstkę dzieci. Mimo katastrof życiowych nie traci wiary w dobro ludzkiej natury i w Opatrzność wynagradzającą cnotę.

Sporo jest w „Plebanie” ironicznego humoru, który sprawia, że nie możemy być pewni, czy to sentymentalna przypowieść o nagrodzonej cnocie, czy łagodna satyra na wygodną ufność w Opatrzność czuwającą nad dobrymi ludźmi. Kluczowy jest obyczajowy realizm tej powieści. Plebana, jako męża i ojca, dotykają wszystkie banalne udręki i tragedie nowoczesnego świata: troska o posagi córek i o wykształcenie synów, bankructwo, choroby, oszustwa, próby uwiedzenia córek, uwięzienie syna, konflikty klasowe, pokusa blichtru, moda, kosmetyki, polityka. Dręczony nowoczesnymi plagami, ten nieco komiczny Hiob trwa w pogodnej ufności w boską opiekę. Cudowny zwrot wypadków istotnie wydobędzie go z katastrofy, przyjmując postać arystokraty zakochanego w jednej z córek. Zbawienna interwencja władzy i pieniędzy ratuje życie, majątek i reputację Primrose’ów. W finale powieści widzimy sytego, bezpiecznego i znów zamożnego plebana, jak syci się idyllą pojednania ziemi i nieba:

„Po obiedzie, zgodnie z moim dawnym zwyczajem, prosiłem, aby usunięto stół, i abym mógł ucieszyć się widokiem całej mojej rodziny, zgromadzonej przy kominkowym ogniu. Obu ­malców wziąłem na kolana, a reszta towarzystwa usadowiła się, jak komu było najmilej.

A teraz niczego już więcej od życia nie pragnę. Wszystko złe minęło i zażywam niewysłowionego szczęścia. O jedno tylko staram się usilnie, aby wdzięczność moja w pomyślności przewyższyła moje uprzednie poddanie się woli najwyższego w przeciwieństwach” (Oliver Goldsmith, „Pleban z Wakefieldu”, przeł. Hajota).

Mdły optymizm zakończenia maskuje brawurę ideową tej powieści. Tkwi ona w próbie przekonującego przedstawienia życia księdza, który nie tylko nie przeciwstawia religii światu, ale zanurza się w nim na wszystkie świeckie, choć etycznie dopuszczalne sposoby. U progu rewolucji technicznej i kapitalistycznej, które podkopią lub przeobrażą tradycyjne formy życia rodzinnego i religijnego, Goldsmith snuje fantazję o duchownym, który integruje i godzi swoje trzy formy życia: prywatną (rodzina), publiczną (polityka i biznes) i religijną (życie Ewangelią). Próba to odważna, rozwiązanie idylliczne, pocieszenie dziecięce.

W rzeczywistości nieunikniony, choć konieczny zwrot Kościoła (także katolickiego) ku życiu świeckiemu odsłania właściwy dramat religijności w świecie nowoczesnym – alienację indywidualnego doświadczenia religijnego, którym zgodnie nie są zainteresowane obie wspólnoty i ich instytucje – religijna i polityczna. Kościół porzucił rolę mediatora między duchowym a praktycznym życiem członków swoich wspólnot na rzecz separacji lub konfrontowania obu sfer. Nic dziwnego, sami duchowni zbiegli ku życiu. Jawnie, pod osłoną zreformowanej doktryny. Lub sekretnie, wystawiając się na zgorszenie i pośmiewisko. Jako psalm pokutny mogliby bez końca recytować wspaniały wiersz Marcina Świetlickiego:

Otóż: w jakiś tam sposób nie byłem ci wierny; istniał świat. A to rozprasza. Ja budziłem się i żyłem, dotykałem, jadłem, rozmawiałem, piłem wino i grałem w ludzkie gry, jeździłem koleją i pozowałem do zdjęć, rozproszyłem się, wybacz

(„Korespondencja pośmiertna”, fragment).

Skoro wszyscy (oni tak samo) cenimy nade wszystko życie ziemskie, to słabnie, blaknie i zanika atrakcyjność boskiego przeciwświata. Grzęźniemy w dystopiach lub hedonistycznych fantazjach inżynierów genetycznych o przedłużonej w wieczność doczesności. Po co nam duchowni, jeśli są tacy jak my? Powyobrażajmy sobie wspólnie (my i oni) na chwilę ich nieobecność.

Dwie są opowieści najstraszniejsze, spośród wszystkich traktujących o duchownych poza wspólnotą. Bohater pierwszej – być może anonimowy ksiądz, na co wskazywać może litera K. zastępująca mu imię i nazwisko – przybywa w późny, zimowy wieczór do pewnej wsi. Udaje geodetę i choć nikt we wsi nie potrzebuje geodety, wmawia mieszkańcom, że dostał wezwanie z Zamku, aby dokonać pomiarów terenu. Mistyfikacja jest tym bardziej absurdalna, że trwa zima i o żadnym mierzeniu nie może być mowy. Zamek w tej opowieści jest naszym zamkniętym kościołem. K. musi zostać do niego wpuszczony; tylko tam może pojąć, co się z nim dzieje, i zrozumieć swój los.

„Góry zamkowej nie było wcale widać, otoczyły ją mgły i mrok, nawet najsłabsze światełko nie zdradzało obecności wielkiego zamku. K. stał długo na drewnianym moście, wiodącym z gościńca do wsi, i wpatrywał się w pozorną pustkę na górze” (Franz Kafka „Zamek”, przeł. Krzysztof Radziwiłł, Kazimierz Truchanowski).

Cała niedokończona (słusznie) powieść to relacja z nieskutecznych prób osiągnięcia celu. K. jest arogancki, uparty i złośliwy; kombinuje i kłamie, ale Zamek wciąż mu umyka, choć wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Wsparcia udzielają mu niemal wyłącznie kobiety. Na Zamku nikt go jednak nie chce: „Nigdy nie widziany, stale oczekiwany, naprawdę upragniony i stale na skutek rozsądnych przesłanek uważany za nieosiągalnego”.

Druga przypowieść o księdzu poza Kościołem opowiada o młodym poruczniku, Giovannim Drogo, który pragnąc egzotyki, przygód i chwalebnych czynów, wybiera służbę w Fortecy – samotnej placówce wzniesionej dla obrony przed Nieprzyjaciółmi, którzy nigdy nie nadejdą. Pełen wiary i gotowości do ofiar trwa przez 30 monotonnych lat w niepotrzebnej służbie: „I tak kroczymy ową drogą w pełnym ufności oczekiwaniu, dni są długie i spokojne, a słońce świeci wysoko na niebie i, rzekłbyś, nie ma wcale ochoty zachodzić.

Ale w pewnym miejscu, prawie instynktownie, odwracamy się za siebie i widzimy, że za naszymi plecami zaryglowano jakąś furtkę zamykającą drogę powrotną. Wtedy czujemy, że coś się zmieniło: słońce nie sprawia wrażenia tak nieruchomego jak przedtem, lecz przesuwa się błyskawicznie, co więcej, nie ma kiedy mu się przyjrzeć, bo oto już zapada nad linią horyzontu, i dostrzegamy, że chmury nie zatrzymują się w błękitnych zatokach nieba, ale uciekają nakładając się na siebie; i zaczynamy rozumieć, że czas przemija, a droga któregoś dnia będzie musiała dobiec końca” (Dino Buzzati, „Pustynia Tatarów”, przeł. Alojzy Pałłasz).

W obrzędzie Niedzieli Palmowej modyfikowany literaturą obraz księdza stojącego u wrót zamkniętego kościoła jest surowy i przejmujący. Plebania, Zamek i Forteca, wbrew ich kamiennej solidności, są mirażami. Nie ma czego bronić ani komu zdobywać. Właściwą realnością Kościoła są świeccy chrześcijanie, a treścią prośby odłączonego księdza jest prawo do bycia z nimi razem. Jako że nikomu nie szkodzą ćwiczenia z wyobraźni teologicznej, wyobraźmy sobie, że jesteśmy w środku i nie spieszymy się z otwieraniem drzwi. Niech poczekają. Jak czynią to rozwiedzeni, odłączeni, kochający inaczej, wybierający z rozpaczy religię prywatną – ci wszyscy, którzy bez nadziei pukają do drzwi Kościoła. Na tę rytualną chwilę Niedzieli Palmowej niech duchowni zajmą ich miejsca i proszą o wpuszczenie, przekonując skutecznie, że zasługują na to, aby być wśród nas, czyli w Kościele.

Przeczuwam, że nawet w wyobraźni nie potrwa to długo. Wszak to tylko świąteczny rytuał, a poza tym – jak poucza wikary Pierwiosnek – „gościnność jest jednym z najpierwszych chrześcijańskich obowiązków. Zwierzęta udają się na noc do swoich legowisk, a ptaki lecą do gniazd, ale bezdomny człowiek tylko u swoich bliźnich może znaleźć schronienie. Największym wędrowcem na tym świecie był Ten, który zstąpił nań, aby go zbawić. Nie miał nigdy własnego domu, jak gdyby dla przekonania się, czy gościnność pozostała jeszcze wśród nas”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, profesor w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego, od 2020 r. jego rektor. W 2010 roku otrzymał Nagrodę Literacką Gdynia w kategorii „Eseistyka” za książkę „Ciała Sienkiewicza. Studia o płci i przemocy”. Wydał również… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2019