Powstanie, którego nie można było pokonać

Trudno opowiedzieć o tamtej walce. Walce nie tylko o śmierć lżejszą i szybszą niż ta w komorze gazowej.

16.04.2018

Czyta się kilka minut

Marek Edelman, Icchak Cukierman  i Stefan Grajek, Warszawa 1945–1946 r. / ODBITKA W ARCHIWUM ŻIH
Marek Edelman, Icchak Cukierman i Stefan Grajek, Warszawa 1945–1946 r. / ODBITKA W ARCHIWUM ŻIH

Powstanie w Getcie Warszawskim to największy zbrojny zryw Żydów podczas II wojny światowej, a zarazem pierwsze powstanie miejskie w okupowanej Europie. Wiemy, kiedy się zaczęło, kiedy się skończyło i mniej więcej ile osób sięgnęło wtedy po broń. Wiemy, że walczyły ŻOB (Żydowska Organizacja Bojowa) i ŻZW (Żydowski Związek Wojskowy). W zbiorowej pamięci przetrwały symbole: zniszczenie bunkra na ulicy Miłej czy dwie flagi, polska i żydowska, wywieszone przy placu Muranowskim. Trudno jednak opowiedzieć o tym, co było sednem tamtych wydarzeń.

„Żydzi do nas strzelają”

Przed kwietniem był styczeń. 18 stycznia Niemcy przystąpili do kolejnej akcji deportacyjnej. Chcieli przenieść część Żydów z getta na Lubelszczyznę. Było to już po tzw. Wielkiej Akcji, do której doszło latem 1942 r. i podczas której wywieziono ponad 260 tys. ludzi. W getcie zostało zaledwie kilkadziesiąt tysięcy, w większości młodych, silnych, zdolnych do pracy. I do walki. Choć styczniowa akcja Niemców zaskoczyła ŻOB, a jego członkowie byli rozproszeni, to po raz pierwszy stawiono wtedy zbrojny opór.

Mordechaj Anielewicz i kilku innych bojowców wmieszało się w tłum prowadzony na Umschlagplatz. Mieli broń, zaczęli strzelać. „Niemcy byli zaskoczeni. Zbici z tropu, stracili panowanie nad sytuacją. Słyszeliśmy ich krzyki: »Żydzi do nas strzelają«. Zaszokowało ich to i zdumiało, nie mogli zrozumieć, co się dzieje. (...) W końcu jednak Niemcy ochłonęli i nasi towarzysze spostrzegli, że ze swymi rewolwerami stoją twarzą w twarz z uzbrojonymi po zęby Niemcami. Niemal wszyscy członkowie tej grupy zginęli” – pisała Cywia Lubetkin. Anielewicz ocalał, a do starć doszło też wtedy w innych częściach getta. ŻOB ponosił straty, ludzie ginęli, ale jednocześnie – jak określa to Lubetkin – była to dla żydowskiej młodzieży „próba ognia”. „Lęk nas opuścił” – pisała. Okazało się, że Niemcom można się przeciwstawić.

Po kilku dniach deportacje wstrzymano. Żydowskie podziemie zyskało czas, by się przygotować na kolejną akcję. Bo to, że Niemcy wrócą, było jasne dla wszystkich.

Bunkry, szafy, schrony, broń

Przez kilka następnych miesięcy getto przygotowywało się na nieuchronny koniec. Budowano schrony, skrytki, tunele łączące budynki, wybijano dziury między budynkami, umożliwiające przemieszczanie się bez wychodzenia na zewnątrz. Gromadzono żywność i uzbrojenie, co było najtrudniejsze. ŻOB otrzymał trochę broni od Armii Krajowej (trudno powiedzieć, ile – Cywia Lubetkin i Marek Edelman mówią o 50 pistoletach i 50 granatach), materiały wybuchowe i instrukcje. Bojowcy sami produkowali granaty i butelki zapalające. Broń kupowano też na zewnątrz. ŻOB zyskiwał w getcie autorytet: przeprowadzał akcje wymierzone w kolaborantów, donosicieli i agentów Gestapo.

W kwietniu 1943 r. ŻOB liczył ok. 500 członków. Tworzyło go kilka organizacji i partii żydowskich: Dror, Haszomer Hacair, Bund i komuniści, a także Godronia, Akiba, Hanoar Hacyjoni, Poalej Syjon-Lewica i Poalej Syjon-Prawica. Na czele stał Mordechaj Anielewicz, wśród przywódców był też Marek Edelman.

Mniej liczebny był Żydowski Związek Wojskowy (ŻZW), utworzony przez syjonistów-rewizjonistów. Liczbę jego członków szacuje się na ponad 200; kierowali nimi Paweł Frenkel i Leon Rodal. ŻZW był ponoć lepiej uzbrojony niż ŻOB i miał tunel biegnący pod ul. Muranowską poza teren getta.

ŻOB i ŻZW nie zawarły porozumienia o połączeniu sił, mimo tego samego celu – walki z Niemcami. Była też między nimi różnica: ŻOB zamierzał walczyć w getcie do końca i zginąć z bronią w ręku, ŻZW miał nadzieję na ewakuację i kontynuowanie walki partyzanckiej. Powstania nie przeżył nikt z komendy ŻZW, nie miał więc kto opowiedzieć ich historii. Prawicowy i syjonistyczny, w pierwszych latach po wojnie nikomu nie pasował. Potem to się zmieniło, skonstruowano jednak historię zafałszowaną, którą dekonstruują w książce „Bohaterowie, hochsztaplerzy, opisywacze. Wokół Żydowskiego Związku Wojskowego” Dariusz Libionka i Laurence Weinbaum. Manipulacje z czasów PRL nie znaczą jednak, że członkowie ŻZW nie walczyli dzielnie.

O świcie 19 kwietnia

Powstanie wybuchło o świcie 19 kwietnia. Już w nocy czujki ŻOB-u zauważyły żołnierzy i oddziały pomocnicze okupanta gromadzące się za murami getta. Cywile zeszli do schronów i kryjówek. Bojownicy zajęli zaplanowane pozycje, chcąc zaskoczyć Niemców. Getto, opustoszałe i na pozór uśpione, czekało.


Czytaj także: W czasie zawieszonym: Barbara Engelking o warszawskim getcie


„Jakże wiele się zmieniło, odkąd po raz pierwszy strzelaliśmy w styczniu! Wtedy – a przecież upłynęło zaledwie kilka miesięcy – staliśmy sami, mała grupa ludzi, przeciw batalionom Niemców. (...) A teraz setki bojowców na umocnionych pozycjach, gotowych do śmiertelnej walki z wrogiem – czytamy we wspomnieniach Cywii Lubetkin. – Mamy dużo rewolwerów, karabinów, automatów, granatów, bomby własnej produkcji i tysiące koktajli Mołotowa – »tajną broń Żydów« – według określenia Niemców. Cała żydowska młodzież gotowa jest wraz z nami stanąć do walki”.

Tamtego ranka na ul. Nalewki 33 oraz na skrzyżowaniu Zamenhofa i Miłej niemieckie oddziały zostały ostrzelane i obrzucone granatami. Niemcom nie pomogło nawet sprowadzenie czołgów, z których jeden został spalony – musieli się wycofać. Na zbiegu Gęsiej i Nalewek starcia trwały wiele godzin, ale tam też Niemcy musieli zrezygnować. Do zaciekłych walk doszło na pl. Muranowskim. Po południu w getcie nie było już Niemców. Pierwszy dzień to tryumf żydowskiego podziemia.

Żołnierze niemieccy wracają jednak i za każdym razem napotykają na ten sam wściekły opór. Są coraz ostrożniejsi, a ostatecznie uciekają się do palenia domu za domem. To ich metoda walki. Getto płonie, ludzie giną w płomieniach. Mimo to opór nie ustaje.

Z zewnątrz patrzą mieszkańcy Warszawy – ze współczuciem, bólem, obojętnością, czasem satysfakcją. Pod murami można usłyszeć komentarze o „smażących się Żydkach”, ale i spotkać ludzi porażonych grozą. Oddział warszawskiego Kedywu próbuje wysadzić mur na Bonifraterskiej, by umożliwić ucieczkę Żydów. Akcja kończy się fiaskiem, niewiele dają kolejne próby dywersji. Część walczących próbuje wydostać się z getta tunelem pod Muranowską lub kanałami.

8 maja Niemcy blokują wejścia do bunkra na ul. Miłej 18, gdzie przebywa ponad stu bojowców ŻOB ze swoim komendantem Mordechajem Anielewiczem. Niemal wszyscy powstańcy giną, dusząc się wypuszczonym przez esesmanów gazem lub popełniając samobójstwo.

Dwa dni później grupa bojowców, po długim oczekiwaniu w kanałach na pomoc, wychodzi na powierzchnię po stronie aryjskiej. Do ciężarówki, która po nich przyjechała, mieści się kilkadziesiąt osób, reszta zostaje w kanale.

16 maja 1943 r. Niemcy wysadzają Wielką Synagogę na Tłomackiem. „Była żydowska dzielnica mieszkaniowa przestała istnieć” – stwierdza dowodzący likwidacją getta Brigadeführer SS Jürgen Stroop.

Fragmenty pamięci

Do przedstawiciela ŻOB-u po stronie aryjskiej, Icchaka Cukiermana, w czasie powstania dociera list od Mordechaja Anielewicza. Kończy się słowami: „Marzenie mojego życia spełniło się. Żydowska samoobrona w getcie stała się faktem. Żydowski zbrojny opór i odwet urzeczywistnił się. Byłem świadkiem wspaniałej heroicznej walki bojowców żydowskich”.

O takiej walce trudno opowiadać, trzymając się chronologii i podając liczby – choć liczba bunkrów likwidowanych przez Niemców, lub butelek zapalających i granatów przypadających na każdego bojownika, coś do tego obrazu dodaje.

„Jedyne, co mogliśmy zrobić w tamtej sytuacji, to przeciwstawić się Niemcom, wiedząc, że na końcu drogi czeka nas śmierć. To była ta jedyna pewna rzecz” – mówił „Kazik” Symcha Ratajzer-Rotem. „Myśmy nie mieli żadnych szans. Myśmy szli, w żydowskim się mówi: na kidusz haszem, na zgładzenie” – zaznaczała Masza Glajtman Putermilch w rozmowie z Anką Grupińską. Choć przecież, jak zauważał Marek Edelman: „W zasadzie najważniejsze jest życie. A jak już jest życie, to najważniejsza jest wolność. A potem oddaje się życie za wolność. Wtedy już nie wiadomo, co jest najważniejsze”.

Część bojowców ŻOB, która wydostała się z getta, wzięła potem udział w Powstaniu Warszawskim, inni walczyli w partyzantce. Po wojnie niektórzy wyjechali do Izraela. W Polsce został Marek Edelman. ©℗

POLECAMY:

OPÓR I ZAGŁADA: DODATEK SPECJALNY NA 70. ROCZNICĘ POWSTANIA W GETCIE WARSZAWSKIM

SŁOWA PEŁNE MIŁOŚCI: ANKA GRUPIŃSKA O MARKU EDELMANIE

MAREK EDELMAN: NAJWAŻNIEJSZE JEST ŻYCIE

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2018