Powrót z Kalifatu

Ukrainki i Polka mają nadzieję, że po latach spędzonych w Syrii – najpierw w Państwie Islamskim, potem w obozach jenieckich – wreszcie wrócą do domu.

28.06.2021

Czyta się kilka minut

Amina, obywatelka Ukrainy, miała szczęście: ona i siedmioro jej dzieci zostało ewakuowanych z obozu jenieckiego w Syrii. Na zdjęciu opuszczają specjalny samolot, który przetransportował ich z Iraku. Lotnisko w Kijowie, 16 czerwca 2021 r. / ALINA SMUTKO
Amina, obywatelka Ukrainy, miała szczęście: ona i siedmioro jej dzieci zostało ewakuowanych z obozu jenieckiego w Syrii. Na zdjęciu opuszczają specjalny samolot, który przetransportował ich z Iraku. Lotnisko w Kijowie, 16 czerwca 2021 r. / ALINA SMUTKO

Właśnie dowiedziały się, że ewakuacja jest kwestią czasu, że mają się zbierać. To nie pierwszy raz, gdy tak im mówią, ale za każdym razem szczerze w to wierzą. Obozowego życia mają już dosyć.

Spakowały rzeczy i były gotowe wyruszyć w każdej chwili. Zresztą nie bardzo jest co pakować: zwykle trochę ubrań, skromna biżuteria (dobrze ukrywana), trochę kosmetyków, zabawki dla dzieci i Koran. Pracownicy ukraińskich służb już trzeci tydzień prowadzili negocjacje z przedstawicielami kurdyjskich milicji, aby zabrać z Syrii dziesięć swoich obywatelek i trzydzieścioro ich dzieci; mowa była też o jednej Polce i jej córce.

– Dostałyśmy wiadomość z Ukrainy, że zabiorą nas za dwa-trzy dni. Przygotowałyśmy torby, zacerowałyśmy ubrania. Wszystko było gotowe, a nastroje super – pisze nam Magda w wiadomości wysłanej przez internetowy komunikator.

Magda to imię fikcyjne, warszawianka nie podaje prawdziwego. Do Syrii na terytoria kontrolowane przez Państwo Islamskie trafiła w 2014 r., gdy była nastolatką. Pojechała tam wówczas za narzeczonym, który wyruszył wcześniej.

W trzech obozach jenieckich w północno-wschodniej Syrii, z których największy to Al-Hol, przebywa dziś pod strażą 4 tys. kobiet i 8 tys. dzieci narodowości innej niż iracka lub syryjska. Podejrzane o powiązania z Państwem Islamskim, przyznają się do obywatelstwa niemal 60 państw.

O Ukrainki upominają się ich rodziny. Od ponad dwóch lat naciskają na ukraińskie władze, by sprowadziły kobiety wraz z dziećmi do domów.

Ze szkoły do Syrii

Większość obcokrajowców trafiła do Syrii i Iraku w 2014 r., gdy Państwo Islamskie było u szczytu potęgi. Obiecywało stworzyć kalifat, islamskie państwo boże, i zachęcało muzułmanów z całego świata, by pomagali je budować. Miały rządzić w nim prawo religijne, sprawiedliwość i dobrobyt. Zjechało się 40 tys. ludzi, szacunkowo (te szacunki, jak i wszystkie inne dotyczące Państwa Islamskiego, są niepotwierdzone). Nie przebierając w środkach, Państwo Islamskie szybko zdobyło ogromne połacie Iraku i Syrii, zajmując takie miasta jak Ar-Rakka czy Mosul.

Wśród przybyłych z zagranicy przeważali ci, którzy chcieli walczyć zbrojnie pod czarnymi flagami. Ale wraz ze swoimi mężami przyjechały też kobiety, niektóre z dziećmi. Były też takie, które wyjechały same. Jak Alina (imię zmienione). Niektóre szczerze wierzyły w Państwo Islamskie, a inne po prostu podporządkowały się decyzji męża.

Także przynajmniej kilkanaście Ukrainek, w większości Tatarek Krymskich, trafiło wtedy na terytoria Syrii i Iraku kontrolowane przez Państwo Islamskie.

Alina do Syrii wyjechała tuż po ukończeniu szkoły fryzjerskiej. Miała 19 lat. – Lubiła się malować, ładnie ubierać i wyglądać modnie – mówi Marija (imię zmienione), siostra Aliny.

Ich rodzina to wierzący muzułmanie, choć niezbyt konserwatywni. Marija, o kilka lat starsza od Aliny, też jest wymalowana, ubrana w dżinsy rurki i ma odsłonięte włosy. Podczas rozmowy regularnie zaciąga się dymem z e-papierosa.

Wirtualny mąż

Marija wspomina, że tuż przed wyjazdem do Syrii jej siostra miała złamane serce. Spotykała się z chłopakiem, który, jak się potem okazało, ją zdradzał. Marija sądzi, że właśnie wtedy Alina trafiła na rekrutera Państwa Islamskiego. Regularnie korespondowała z obywatelem Tadżykistanu na portalu Odnoklassniki (rosyjski odpowiednik Naszej Klasy). Marija ani reszta rodziny początkowo nie wiedzieli, że coś jest nie tak. Wkrótce jednak Alina zmieniła sposób ubierania, a islam odgrywał coraz większą rolę w jej życiu.

– Jestem srogą siostrą, więc po tym, jak się okryła, zabroniłam jej korzystać z mediów społecznościowych – mówi Marija. – Ale ona robiła to dalej, tylko nie mówiła nam o tym.

Mówiąc „okryła”, Marija ma na myśli hidżab, zasłonę na twarz.

A potem Alina wzięła ślub, przez internet. Jej wirtualny mąż napisał jej, że skoro jest jego żoną, to ma być mu posłuszna i powinna przyjechać do niego, do Syrii.

Pretekstem okazała się kłótnia z matką o hidżab. Alina powiedziała, że idzie nocować do koleżanki, nigdy jednak do niej nie dotarła. Po dwóch-trzech dniach rodzina poszła na policję. – Usłyszeliśmy, że jest pełnoletnia i młoda, więc pobawi się i wróci – mówi Marija.

Czas mijał. Rodzina, coraz bardziej przerażona, wypytywała znajomych o Alinę. Bezskutecznie. Wreszcie po kilku dniach ona sama się odezwała. Napisała matce wiadomość przez komunikator: „Mamo, nie martw się. Ze mną jest wszystko dobrze”.

Matka i Marija dzwoniły do niej, ale numer był niedostępny, a esemesy pozostały bez odpowiedzi.

Podróż w jedną stronę

Minęły kolejne dni, zanim Alina ponownie się odezwała. Poinformowała, że wszystko z nią w porządku i przebywa na „ziemiach Szamu”. Szam to region historyczny mniej więcej pokrywający się z Lewantem (jak określa się obszar dzisiejszej Syrii, Palestyny, Izraela, Jordanii i Libanu). Na dowód wysłała swoje zdjęcie w nikabie, stroju zakrywającym całe ciało kobiety. – Nigdy wcześniej czegoś takiego nie nosiła, zakrywała się ładnie – mówi Marija, mając na myśli hidżab.

Alina przyznała wówczas, że wyszła za mąż, a na miejscu jej się podoba, bo tu nie gnębią islamu. – Powtarzała w kółko to samo, że u niej wszystko dobrze. Była jak zombie – wspomina Marija.

Miesiąc po przyjeździe na Bliski Wschód Alina była już w ciąży, a tuż przed urodzeniem dziecka została wdową. W jaki sposób? Alina o tym nie mówi. Czy mąż brał udział w walkach? O tym też nie. – Takich rzeczy nie mogła nam mówić. Kafejki, gdzie był jedyny dostęp do internetu, były pilnowane – mówi Marija. – Jednak po śmierci męża w jej wiadomościach było czuć, że bardzo chce wracać do domu.

Po kilku miesiącach znowu wzięła ślub, tym razem z Uzbekiem. On rozmawiał z rodziną Aliny przez internet. Mówił jej mamie: „Proszę się nie martwić, opiekuję się pani córką i jestem za nią odpowiedzialny”. Wkrótce Alina ponownie zaszła w ciążę. Mąż chciał ją wywieźć do Turcji, bo po krótkim okresie rozkwitu Państwo Islamskie traciło kolejne ziemie. W wojnę przeciwko niemu były zaangażowane już nie tylko lokalne siły, jak armie iracka i syryjska czy kurdyjskie milicje, ale też państwa zewnętrzne, zwłaszcza Stany Zjednoczone, Rosja czy Iran – w tej kwestii wyjątkowo zgodne. W lipcu 2017 r. dżihadyści stracili Mosul, a kilka miesięcy później Ar-Rakkę.

Mąż Aliny został przyłapany na tym, jak próbował wywieźć rodzinę z terenu Państwa Islamskiego. Dżihadyści nie tolerowali takiej zdrady, stracili go.

Wyjście z oblężenia

Historia Magdy jest podobna. Narzeczony, którego poznała w Polsce, stał się jej mężem już w Syrii. Tam urodziła dziecko. Magda twierdzi, że po prostu tam żyli, a jej mąż nigdy nie brał broni do ręki. Ona zajmowała się domem i dzieckiem. Mąż Magdy zginął w tym samym roku, co do drugi mąż Aliny. Miał potrącić go samochód we wschodniej Syrii.

Tymczasem Państwo Islamskie zostało zepchnięte przez Syryjskie Siły Demokratyczne, sojusz milicji arabskich i kurdyjskich, wspieranych przez międzynarodową koalicję ze Stanami Zjednoczonymi na czele, na skrawek pustyni: do miejscowości Baghuz al-Fawkani. Na koniec było tam ponad 60 tys. ludzi, upchniętych w prowizorycznych schronieniach. Oprócz bojowników, zamierzających walczyć do końca, były tam liczne kobiety i dzieci, zmuszone przebywać pośrodku trwającej batalii. Wśród nich Alina z dwójką dzieci i Magda z córką.

Kobiety z dziećmi uciekały w trakcie bitwy na własną rękę albo czekały na korytarze humanitarne. One trafiły z Baghuz al-Fawkani do obozu Al-Hol, który pękał już w szwach: nagle musiał pomieścić kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Na skutek przeludnienia warunki bytowe w pustynnym Al-Hol były bardzo trudne. Ukrainki z dziećmi stanowiły w nim grupę około stu osób.

Właśnie tu, w Al-Hol, większość Ukrainek, a także Magda się poznały. Zaczęły trzymać się razem i dzielić trudy obozowego życia. Z nadzieją, że prędzej czy później uda im się wrócić do domu.

Wątpliwe, czy tak by się stało, gdyby nie ciągły nacisk rodzin na urzędników i decyzja, aby tę historię upublicznić. Były dziesiątki zapytań do organów państwowych, listy do organizacji broniących praw człowieka, zamknięte spotkania z przedstawicielami władz, a wreszcie opowieści samych kobiet o doświadczeniu wojny i życiu w obozie, które trafiały do mediów.

Fatima walczy o Aminę

Presja na władze i upublicznienie sprawy to zwłaszcza zasługa 69-letniej Fatimy Bojko, której bratanica Amina wraz z rodziną także wyjechała do Syrii. 36-letnia Amina straciła tam dwóch mężów (okoliczności ich śmierci nie są znane). Łącznie miała z nimi siedmioro dzieci. Najmłodsze ma trzy lata, najstarsze czternaście.

Fatima Bojko zaczęła szukać kontaktów do osób, które mogłyby pomóc w ściągnięciu Aminy z dziećmi na Ukrainę. Udało jej się skontaktować z przedstawicielami władz, a później także ze służbami bezpieczeństwa. Do niej z kolei zwracali się krewni innych kobiet przebywających w Syrii. Bojko powołała nieformalną grupę Dzieci: Syria-Irak. To ona pomaga ustalić ich tożsamość (większość z nich nie ma paszportów, a dzieci urodzone już po wyjeździe nigdy żadnych nie otrzymały), by każda osoba oczekująca na pomoc mogła liczyć, że zostanie uwzględniona. Bojko jest przekonana, że gdyby nie ich nacisk, nikt by się sprawą nie zainteresował.

Zresztą i tak na pierwsze kroki trzeba było długo czekać. Rodziny zwracały się do ukraińskich władz od razu po tym, jak kobiety trafiały do obozu Al-Hol, czyli na początku 2019 r. Dopiero w drugiej połowie 2020 r. sprawa zaczęła nabierać rozmachu. Do końca ubiegłego roku wszystkie obywatelki Ukrainy i Magda miały zostać ewakuowane z Syrii.

Długie oczekiwanie

Magda twierdzi, że jej matka zwracała się do wszelkich możliwych polskich instytucji państwowych z prośbą o pomoc. Miała usłyszeć w odpowiedzi, że zajmą się sprawą, ale że nie powinna jej nagłaśniać. Jednak przez niemal dwa lata żadnych widocznych działań ze strony instytucji państwowych nie było, choć funkcjonariusze ABW regularnie kontaktowali się z rodziną Magdy.

W październiku 2020 r. Biuro Rzecznika Prasowego MSZ, odpowiadając na zapytanie złożone przez współautora tego tekstu, napisało: „Ministerstwo Spraw Zagranicznych monitoruje sytuację obywateli RP w regionie i posiada informację, że w obozach na terenie Syryjskiej Republiki Arabskiej przebywają obywatele Polski. Z uwagi na charakter i dobro sprawy oraz ochronę danych osobowych nie możemy udzielać bardziej szczegółowych informacji. Jednocześnie zapewniamy, że służba konsularna podejmuje wszelkie działania, zgodnie z posiadanymi uprawnieniami, wynikającymi z ustawy Prawo konsularne z 2015 roku”.

– Był moment, gdy myślałam, że utknęłam tutaj już na zawsze – mówi Magda. – Fatima Bojko powiedziała mi, że Ukraina będzie się starać, aby zabrać także mnie i moją córkę. To dało mi nadzieję, że uda mi się stąd wydostać.

Pierwsza ukraińska operacja nie odniosła jednak pożądanego efektu. W ostatni dzień grudnia minionego roku z Syrii udało się ewakuować tylko dwie kobiety i siedmioro dzieci. Choć przedstawiciele władz mówili o sukcesie, to pozostałe w obozach Ukrainki i Polka były rozczarowane. Spakowane czekały, aż wyruszą do domu.

Przetrwać w obozie

Od ponad dwóch lat kobiety przebywają w obozach w Syrii. W Al-Hol regularnie dochodzi do zabójstw i pobić. Ich przyczyną są, jak się zdaje, napięcia między dwiema grupami: kobietami, które wciąż gorąco wierzą w Państwo Islamskie, i tymi, które w ich oczach zdradziły idee dżihadu: przestały dostrzegać upragnioną utopię w państwie bożym, nie są lojalne wobec organizacji i nie przestrzegają rygorystycznych zasad narzuconych przez dżihadystów odnośnie do ubioru, modłów i ogólnego zachowania.

Prócz tego kobiety i dzieci znajdujące się w obozach muszą zmagać się z udrękami życia codziennego. Trudno wytrzymać w namiotach, gdy panuje letni skwar, albo ogrzać się w nich podczas zimowych nocy na pustyni. Bywało, że namioty rwały się na skutek ostrego wiatru czy burz piaskowych. W obozach jest ograniczony dostęp do wody pitnej, warunki sanitarne pozostawiają wiele do życzenia. Kobiety i dzieci nie mogą liczyć na właściwą opiekę medyczną.

– Niezależnie od choroby dają tutaj paracetamol, czasami przepiszą jakiś antybiotyk. Jak już jest bardzo źle, to wsadzą pod kroplówkę – mówi Alina.

Dzieci nie mogą liczyć na edukację. Wiele z nich nie potrafi czytać ani pisać – w tym dzieci Aminy, nawet 14-letnia córka. Organizacje zajmujące się ochroną praw człowieka alarmują, że niepełnoletni w obozach mogą łatwo paść ofiarą ekstremistów z takich organizacji jak Państwo Islamskie, które, choć zepchnięte do podziemia, wciąż zachowało swoje struktury w Syrii i Iraku.

Wszystkie płakaliśmy

We wtorek 15 czerwca rzeczy Ukrainek i Polki znowu były spakowane. Fatima Bojko otrzymała informację, że wraz z dziećmi w nocy przylecą do Kijowa. Radość jednak nie trwała długo. Najpierw poinformowano, że z Al-Hol nikt nie zostanie zabrany, że polecą tylko dwie Ukrainki wraz z dziećmi, ale z innego obozu. Potem decyzja zmieniła się jeszcze raz. Na koniec okazało się, że tylko jedna kobieta wraca: Amina, bratanica Fatimy, z dziećmi.

Nocą z 15 na 16 czerwca wraz z grupą prowadzącą negocjacje Amina przyleciała do Kijowa. Po wyjściu z samolotu na płytę lotniska Amina i dzieci wyglądali na oszołomionych i zagubionych, a jeszcze bardziej na zmęczonych. Fatima Bojko mocno objęła bratanicę. Ta podziękowała wszystkim zaangażowanym za pomoc. Z lotniska rodzinę zabrano na badania lekarskie, a po dwóch dniach do jednego z pensjonatów – do czasu, aż bliscy pomogą znaleźć jej nowy dom.

Tymczasem jedna z Ukrainek z obozu w Syrii przysłała wiadomość głosową: „Wszystkie płakałyśmy. Nie wiemy, co robić dalej. Nawet nie mogę mówić. Od zabrania pierwszych dwóch do wyjazdu Aminy minęło pół roku. To znaczy, że za kolejne pół roku znowu zabiorą tylko jedną? Wygląda na to, że zostaniemy tutaj, dopóki nie poumieramy”.

Ukraińskie władze deklarują jednak, że ewakuacja pozostałych obywatelek i ich dzieci to tylko kwestia czasu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2021