Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wybory parlamentarne w Czechach przyniosły prawdziwe polityczne trzęsienie ziemi. W kraju, gdzie od lat o władzę walczyły de facto tylko dwie wielkie partie - prawicowa (ODS) oraz socjaldemokratyczna (ČSSD) - wielki sukces odniosły nowe formacje o zupełnie niepartyjnych nazwach: TOP 09 (prawie 17 proc. głosów) i Sprawy Publiczne VV (prawie 11 proc.). "Starzy" giganci osiągnęli wynik daleko poniżej oczekiwań i sondaży - każdy ledwie ponad 20 proc. - tracąc w sumie półtora miliona wyborców (w 10-milionowym kraju).
Właśnie ci rozczarowani obywatele wynieśli na polityczny szczyt partie całkiem nowe. Tak niecodzienne w polityce zjawisko spowodowała zapewne - także - ciągnąca się przez niemal rok kampania wyborcza: najpierw przedterminowe głosowanie miało się odbyć w listopadzie 2009 r., ale odwołano je z powodów proceduralnych. Miesiące nieustannej agitacji zmęczyły Czechów, aż spora ich część postawiła na świeżość - i utarła nosa pewniakom.
Zmęczeni wizerunkiem
Największy przegrany to szef socjaldemokracji Jiří Paroubek. Może już tylko rozmyślać, co by było, gdyby... Że gdyby wybory odbyły się jesienią 2009 r., jego partia wygrałaby z dużą przewagą, a on sam wróciłby na fotel premiera. Teraz socjaldemokracja wygrała, ale tak nieznacznie, że nie jest w stanie stworzyć żadnej koalicji, o samodzielnym rządzeniu nie wspominając. Powstanie za to rząd prawicowy - na bazie ODS, TOP 09 oraz VV.
Już w wyborczy wieczór zasępiony Paroubek zapowiedział, że zrezygnuje z kierowania partią. Było to jak najbardziej na miejscu, bo to on w dużej mierze ponosi odpowiedzialność za porażkę lewicy. Znany z aroganckiego, by nie rzec: chamskiego stylu bycia, Paroubek w ostatnim czasie przeszarżował, nie przyjmował żadnej krytyki, zachowywał się jak nieomylny pomazaniec boży. Kraj zalały billboardy z jego wizerunkiem, co przyniosło efekt odwrotny do zamierzonego - obywatele zaczęli być Paroubkiem zmęczeni, i to w chwili, gdy wydawało mu się, że jego cel, czyli władza, jest na wyciągnięcie ręki.
Za komunizmu wicedyrektor praskiej centrali administrującej restauracjami, polityką zajął się w 1989 r.: włączył się w odbudowę przedwojennej partii socjaldemokratycznej. Sukcesów długo nie odnosił, aż do wiosny 2005 r., gdy po dymisji lidera Stanislava Grossa (podejrzanego o korupcję) partia czekała na zbawcę. Paroubek trafił na swój czas, ujął ster twardą ręką, a jego brutalny język i arogancja zdawały się odpowiednie na czas kryzysu. Przegrane wybory w 2006 r. przerwały dobrą passę - na kolejną szansę musiał czekać cztery lata. Poczeka dłużej, bo scenariusz spektakularnego powrotu na szczyty nie spełnił się. Na razie wielki przegrany milczy i wiadomo tylko, że pozostanie posłem w swym regionie Usti nad Labem.
Książę z biografią
Kiedy w 2003 r. dobiegała końca kadencja prezydenta Václava Havla, wydawało się, że na polityczną emeryturę nieodwołalnie przejdzie też jego wieloletni przyjaciel i współpracownik, książę Karel Schwarzenberg. Autentycznemu księciu - korzenie jego rodziny sięgają średniowiecza - nie szło wtedy ani w biznesie, ani w polityce, a media chętniej zajmowały się jego licznymi romansami. Wszystko wskazywało na to, że tak już zostanie.
A jednak po poprzednich wyborach niemłody już Schwarzenberg (rocznik 1937) został mianowany ministrem spraw zagranicznych - z nominacji Partii Zielonych (teraz jest ona już poza parlamentem). Znany obrońca praw człowieka, całe życie zaangażowany w światową politykę - znalazł się na swoim miejscu.
Z Czechosłowacji uciekał wraz z rodzicami jako 10-latek, gdy w 1948 r. komuniści objęli pełnię władzy. Tam, na Zachodzie, zdobył wykształcenie (m.in. prawnicze), a gdy wybuchła Praska Wiosna, wspierał dysydentów, nie tylko w ojczyźnie - w 1989 r. uczestniczył w spotkaniu Solidarności Polsko-Czesko-Słowackiej. Do kraju wrócił po Aksamitnej Rewolucji.
Po upadku poprzedniego rządu książę Schwarzenberg postanowił - wspólnie z Miroslavem Kalouskiem, byłym ministrem finansów, młodszym o pokolenie (rocznik 1960) - założyć partię o egzotycznej nazwie TOP O9 (TOP to pierwsze litery od słów Tradycja, Odpowiedzialność i Dobrobyt; końcowe cyfry zaś od roku założenia formacji, 2009). Prawicowe ugrupowanie nieoczekiwanie zajęło dziś trzecią pozycję, a książę zdobył największą liczbę głosów.
To wielki sukces nie tylko samej partii, ale także osobisty Schwarzenberga. Dotąd przynależność do katolickiej szlachty o germańskich korzeniach nie przynosiła plusów w czeskich rankingach popularności. Przeciwnie, była obciążeniem. A specyficzny akcent księcia - niczym hrabiego z bajki o Rumcajsie - raczej wywoływał niechęć niż życzliwy uśmiech.
Nagle wszystko się zmieniło - arystokrata Schwarzenberg z łatwością pokonał socjaldemokratę Paroubka, który do znudzenia podkreślał swe związki ze "zwykłymi ludźmi".
Twarz z telewizora
Paroubek premierem chciał być i nie będzie, a książę mógłby nim być, ale bardzo nie chce. Na czele koalicyjnego prawicowego rządu stanie przywódca ODS Petr Nečas. Jednak to nie o nim najczęściej mówią teraz czeskie media, lecz o liderze trzeciego z ugrupowań potencjalnej koalicji: Radku Johnie, przywódcy partii Sprawy Publiczne.
John był przez lata dziennikarzem komercyjnej telewizji Nova, pisał też scenariusze i książki. Partia, na której czele stoi - o profilu prawicowo-populistycznym - jest wielką zagadką. Mówi się o niej "polityczna firma", bo jeszcze żadne z ugrupowań nie było tak ściśle powiązane z biznesem. W ostatnich dniach John usilnie przekonywał w mediach - opinię publiczną i ewentualnych politycznych partnerów - że to on kieruje VV, a nie milioner Vít Bárta (wyborczy menedżer VV). Zapewniał też, że Bárta nie obejmie żadnego ministerstwa. Ale na razie cele i zaplecze partii, którą poparł co dziesiąty wyborca, nie są bliżej znane. Prezentowany program składał się z obietnic walki z korupcją i biurokracją (na marginesie: w powyborczej debacie John skompromitował się, podając nieprawdziwe dane o liczbie urzędników) czy dziwnych pomysłów, jak połączenie ministerstwa obrony i spraw wewnętrznych.
Czechów czekają więc może kolejne niespodzianki. Choć wydaje się, że największą mają za sobą: będą mieć nieoczekiwany rząd, i to z najsolidniejszą większością w parlamencie od wielu, wielu lat. Po epoce mniejszościowych gabinetów i posłów wędrujących z partii do partii jest to miła perspektywa stabilności. Może zatem na czeską politykę należy spojrzeć optymistycznie, jak książę Schwarzenberg, który po spotkaniu z Johnem rzekł, iż tę "przekąskę", czyli VV, trzeba zjeść, by zrozumieć, jaki ma smak. "Jak dotąd, nie smakowała źle".
A zatem - bon appétit!