Powołanie na puszczy

Są w Polsce ludzie, którzy i dokarmiania zwierząt, i walki z kłusownictwem podjęliby się nawet bez gratyfikacji w postaci możliwości ustrzelenia tego czy innego Bożego stworzenia. Mogą się tego domyślać także myśliwi, którym niewidzialna ręka pod osłoną nocy obaliła ambonę.

24.04.2006

Czyta się kilka minut

/fot. T. Gotfryd - visavis.pl /
/fot. T. Gotfryd - visavis.pl /

Końcówka -log oznacza w złożeniach naukowca, specjalistę w dziedzinie określonej rdzeniem wyrazu (biolog, meteorolog, laryngolog etc.). Z reguły tej niemal wyłączony jest ekolog, pod tą nazwą najczęściej kryje się w naszym mniemaniu amatorski miłośnik i obrońca przyrody, często działacz, rzadko specjalista, nigdy naukowiec. Nierzadko jest też synonimem "nawiedzonego", w najgorszym tego słowa znaczeniu. W książce Wojciecha Reszczyńskiego "Wygrać prezydenta" z 1995 roku, zawierającej wywiady z ówczesnymi kandydatami do najwyższego urzędu w państwie, Lech Kaczyński, deklarując "generalnie pozytywny" stosunek do ruchów ekologicznych, uściślał: "Jeżeli są to ludzie, którzy widzą tylko jeden - ekologiczny - wymiar świata, to jest to jedno z nawiedzeń XX wieku". W domyśle, który pozwolę sobie skarykaturyzować: papierki mogą zbierać, karmniki mogą wieszać, ale niech pamiętają, że autostrady, fabryki i rzeźnie muszą być.

Na punkcie karmników mam uraz, którego nie będę ukrywał. W drugiej połowie lat 80. po raz pierwszy wziąłem udział w spotkaniu bardzo różnych ugrupowań mających na celu ochronę przyrody. Spotkanie było nietypowe, bo zorganizowano je przy okazji festiwalu jarocińskiego, więc obok przedstawicieli tradycyjnych i legalnych, "reżimowych" organizacji w rodzaju LOP czy PKE pojawili się tam młodzi, radykalnie nastawieni wywrotowcy z ruchów nieoficjalnych. Zanim ci drudzy wznieśli swoje transparenty i okrzyki typu "Precz z Hutą Siechnice!", musieli wysłuchać długich, triumfalnych sprawozdań tych pierwszych, drobiazgowo wyliczających, ile karmników dla ptaszków udało im się powiesić "za ubiegłe półrocze", a także niezapomnianej relacji działacza Polskiego Klubu Ekologicznego z Sycowa o sukcesie sycowskich ekologów, jakim było "uzyskanie gabloty" w samym centrum ich niewątpliwie pięknego miasta. Uczucie, jakie mną wówczas owładnęło, powraca i dziś, kiedy na przykład szkoła w ramach obchodów Dnia Ziemi każe dzieciom zbierać śmieci po dorosłych mieszkańcach miasta. Wolałbym, żeby w ramach obchodów dzieci zmontowały na pracach ręcznych jakąś fajną, pustą w środku bombę do postraszenia jakiegoś brzydkiego, trującego zakładu. W obu przypadkach mamy do czynienia z atrapą, ale kiedy pierwszy wpaja fałszywe mniemanie, że świat da się "posprzątać", drugi uczy, że trzeba go zmienić.

Las zawłaszczony

Od samego początku istnienia ruchów określanych jako ekologiczne trwa wojna między nimi a światem polityków i naukowców. Domorosły ekolog, niezwiązany z żadną grupą interesów, wkracza ze swoimi idealistycznymi postulatami w świat, którego nie rozumie i często nie chce rozumieć. I od razu wchodzi w konflikt z grupami specjalistów. Widzi torturowane zwierzęta i żąda uwolnienia ich od tych tortur, a kiedy nawet uda mu się osiągnąć społeczną akceptację swych żądań, na końcu żmudnego procesu legislacji ukazuje mu się rzekomą konieczność utworzenia okresu przejściowego dla ochrony miejsc pracy producentów kabanosów czy stłuszczonej wątroby, nie mówiąc o innych żywotnych interesach gospodarki państwowej. Jest to absurd podobny temu, jaki miałby miejsce, gdyby choremu wzywającemu pogotowie kazano zadzwonić po 2008 roku, bo wtedy, dajmy na to, planuje się koniec przejściowych trudności z paliwem w służbie zdrowia. Nie trzeba chyba wyjaśniać, że z punktu widzenia zamęczanej gęsi - a tylko taki punkt przyjmuje obrońca zwierząt - nie ma różnicy między torturami przejściowymi a planowanymi długofalowo. Jasny jest też mechanizm, który w tak opieszałym systemie naprawy świata powoduje dalszą radykalizację przynajmniej części środowisk ekologicznych.

Kilka lat temu w sklepach Białostocczyzny pojawia się wódka o nazwie "Ekolog". Miejscowa ludność, od lat żyjąca ze skromnych dochodów możliwych dzięki eksploatacji Puszczy Białowieskiej, pije ją z pewnością raczej na pohybel ekologom niż za ich zdrowie. Kiedy próbuje się rozmawiać z tamtejszymi mieszkańcami o ich puszczy, wcześniej czy później pada sakramentalne pytanie: "A wy kto? Ekologi?". Obrzydzenie społeczeństwu postaci ekologa przez polityków i naukowców na razie się nie udało, ale obrzydzenie jej społecznościom bezpośrednio dotykanym przez przyrodnicze spory - jak najbardziej. Od lat pełno jest w środkach masowego przekazu wypowiedzi, w których naukowcy i politycy w najlepszym razie przypisują ekologom nieznajomość złożonych problemów, a w najgorszym razie niskie pobudki. Nawet w książce przywołanej na początku tego tekstu można znaleźć ohydne pomówienie autorstwa Janusza Korwina-Mikkego, oskarżającego przeciwników naturalnych futer o branie pieniędzy od producentów futer sztucznych. Kiedy Czesław Miłosz podpisał się pod protestem przeciw zniesieniu moratorium na wyrąb ponad stuletnich drzew w Puszczy Białowieskiej, odpowiedzieli mu na łamach prasy między innymi leśnicy. W takim mniej więcej tonie, że niewątpliwie jest wybitnym pisarzem, ale na gospodarce leśnej to się nie zna.

Sam, kiedy opisałem kiedyś w felietonie bójkę dwóch księży-myśliwych na polowaniu, dostałem reprymendę od czytelnika, Lecha Muchy: "Od ludzi pióra wymagać trzeba podstawowej wiedzy na temat, na który piszą. (...) No bo kto ma niby dokarmiać zimą zwierzęta. (...) Łatwiej powiedzieć lub napisać »żadnych zwierząt do zabicia nie znaleźli, bo zwierząt zostało mało, a te, co zostały, podle się kryją w kryjówkach«, niż samemu dokarmiać, co? Czy wie Pan, że pogłowie zwierząt dzięki myśliwym od czasów wojny wzrosło kilkukrotnie? (...) Czy wie Pan, jak zabijają kłusownicy? Potrafią na przykład złapać zwierzynę we wnyki, a potem dźgać ją zaostrzonym kijem, aż do śmierci. Czy może Pan wziąć na siebie odpowiedzialność za walkę z kłusownikami? Bo jeśli odbierze Pan myśliwym prawo do polowania, odbierze im Pan również chęć walki z kłusownictwem. Nie wiem, czy był Pan kiedyś na polowaniu. Jeżeli tak, i się Panu nie podobało - zwracam honor i przepraszam. Ale jeśli nie, to proszę mi wierzyć, mało jest sytuacji tak dobrze uczących szacunku do przyrody, do życia, jak polowanie z prawdziwym myśliwym. Takim z powołania".

Jedna, niezauważona przez mego oponenta zmiana już w świecie zaszła. Są w Polsce ludzie, którzy i dokarmiania zwierząt, i walki z kłusownictwem podjęliby się nawet bez gratyfikacji w postaci możliwości ustrzelenia tego czy innego Bożego stworzenia. Mogą się tego domyślać także myśliwi, którym niewidzialna ręka pod osłoną nocy obaliła ambonę. Ale prawdziwy problem w tym, że ochotnikom takiej szansy się nie daje! Las został zawłaszczony przez leśników i myśliwych, którym żadna antykłusownicza milicja nie jest w "ich" lesie potrzebna. Zgódźmy się też, że twierdzenie, iż można nauczyć szacunku do życia strzelając do tego życia, jest ryzykownym sofizmatem. Nie przypadkiem ulubioną pozą myśliwego tak długo był triumfalny, zaprzeczający szacunkowi gest stawiania stopy na zabitym zwierzęciu. Za "podstawową wiedzę" w omawianym przypadku wystarczają niektórym dobiegające z lasu odgłosy strzelaniny, a potem myśliwskich libacji. Ale ta wiedza rzeczywiście jest potrzebna w każdej dziedzinie związanej z ratowaniem przyrody. Z jednej strony chodzi o wiedzę o faktach, z drugiej o wiedzę naukową. Niewygodne fakty są starannie strzeżone; zauważmy, że wiedzę o tym, co dzieje się w laboratoriach doświadczalnych, cyrkach czy rzeźniach, zdobywamy dzięki prawdziwie wywiadowczym działaniom radykalnych ekologów lub dziennikarzy, vide szokujący film nakręcony niedawno w Polsce, na którym utrwalono potworne sceny oparzania żywcem prosiąt. Paul McCartney ujął potrzebę udostępniania tej wiedzy tak celnie, że jego słowa stały się hasłem polskiego "Marszu na rzeźnie" sprzed miesiąca: "Gdyby rzeźnie miały ściany ze szkła, nikt nie jadałby mięsa".

Konflikt estetyczny

A wiedza naukowa? Tej nie da się "wykraść", żmudne samokształcenie zapewnia tylko wiedzę wyrywkową, system kształcenia naukowców jest jednocześnie systemem oduczania wrażliwości, zaś sama wiedza jest w takim stopniu specjalistyczna i tak szybko jej przybywa, że manipulowanie nią jest niezwykle łatwe. W wieku XXI, jeśli trzymać się stuletniej rachuby, coraz trudniej będzie i ekologom, i każdemu z nas postrzegać świat i kierować swoim w nim działaniem z uwzględnieniem wszystkich wymiarów i coraz większej złożoności tego świata. Coraz więcej wiedzy otrzymujemy z drugiej ręki i musimy ufnie przyjmować, że jest nam podawana bona fide. Celnie ujął to autor skromnie podpisany "ck" w numerze 3-4 pisma "(op. cit.,)" z ubiegłego roku: "W świecie przednowoczesnym człowiek egzystował w środowisku raczej niezmiennym, ograniczonym i znanym, a różne »eksperckie« grupy pełniły ważne funkcje w lokalnych społecznościach. Świat przednowoczesny jednak się skończył. Dzisiaj nie jest problemem przebywanie w rejonach, o których nie mamy zielonego pojęcia, codziennie spotykamy tylu ludzi, ilu nasi prapradziadowie poznawali przez całe życie".

W zależności od tego, komu i czemu ufamy jako źródłu wiedzy, kształtuje się nasza wrażliwość już na poziomie estetycznym. Ze zderzeń odmiennych wrażliwości rodzą się konflikty, których powagi nie da się lekceważyć. Nawet gdy mają komiczny urok jak spór ekologów z ludźmi przemysłu o komin postawiony przed kilku laty w parku krajobrazowym. Zdaniem obrońców komina komin jako element krajobrazu był w parku krajobrazowym jak najbardziej na miejscu, na co obrońcy przyrody odpowiedzieli złośliwym postulatem utworzenia parku krajobrazowego Zagłębia Śląsko-Dąbrowskiego. W moim mniemaniu największe wyzwania stojące przed dzisiejszym "statystycznym" ekologiem-amatorem to zaproszenie do współpracy naukowca-fachowca i przyjęcie do wiadomości, że wynaturzenie świata zaszło tak daleko, iż nie da się go już "posprzątać", a co najwyżej poddać pewnej wtórnej naturalizacji. W dość głośnej książce Desmond Morris określa ten świat jako "Ludzkie zoo", w którym powolny i wciąż zwierzęcy w swej naturze człowiek ciągle zmuszany jest do gwałtownego przystosowywania się do zmiennych i nienaturalnych warunków. Bez pomocy naukowca wciąż nie będziemy wiedzieć, czy betonowanie rzek zmniejsza, czy zwiększa ryzyko powodzi i czy szop w zoo biega w kółko po klatce dla uciechy, czy cierpi męczarnie nudy. Bez akceptacji współczesnego świata jako "ludzkiego zoo" coraz częściej i coraz głębiej będziemy skonfliktowani z innymi, a może i z samymi sobą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, prozaik, dziennikarz radiowy, tłumacz i felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Laureat licznych nagród literackich, pięciokrotnie nominowany do Nagrody Literackiej „Nike”. W 2015 r. otrzymał Wrocławską Nagrodę Poetycką „Silesius” za… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2006