Potwory pogardy

KSIĄŻKI W TYGODNIKU | Autorki ciemnego nurtu w literaturze mają potrzebę skonfrontowania czytających z niewesołą kondycją swoich bohaterek. W ten sposób powstaje przerażająco monotonna „kronika kobiecych wypadków”.

23.10.2017

Czyta się kilka minut

 / JOANNA RUSINEK
/ JOANNA RUSINEK

Zacznę od cytatu, którego szukałam w książce Rebeki Solnit, wertując ją po raz kolejny. Zapamiętałam, że mimochodem uzasadnia w nim pisanie jako antidotum na depresję, choć w całym tekście jawi się przede wszystkim jako osoba przenikliwa, czujna, zdolna do czynu i zdeterminowana. Zapamiętałam źle, bo słowo, którego użyła, to „rozpacz”.

„Nawet w jej nazwisku jest coś dzikiego. Po francusku o porze zmierzchu mówi się entre chien et loup, dosłownie „między psem a wilkiem”; z pewnością w Anglii jej czasów, wychodząc za Żyda, Virginia Stephen wybrała odrobinę dzikości, wykroczyła poza konwencje swojej epoki i klasy.

I choć jest wiele Wilczyc, ta stała się dla mnie Wergiliuszem, przewodniczką tam, gdzie idzie o pożytki z wędrowania, gubienia się, anonimowości, zanurzenia się w czymś, niepewności i nieznanego. Jej zdanie o mroku stało się mottem »Hope in the Dark«, mojej książki z 2004 roku, dotyczącej polityki i możliwości, książki, którą napisałam, by nie pogrążyć się w rozpaczy w obliczu następstw inwazji na Irak”.

Nie depresja, lecz rozpacz. Odczuwam różnicę między tymi słowami-stanami (często używanymi zamiennie), określającymi chorobę i reakcję na świat. Pierwsza gnieździ się w nas i czeka na odpowiednie warunki, druga przychodzi z zewnątrz, znienacka, atakuje mało odporne organizmy. Rozpacz jest jak huragan, jak cios. Niemal nie mamy na nią wpływu, choćbyśmy wzmacniały się codziennymi ćwiczeniami. Czuła ją Zofia Nałkowska w wojennej Warszawie, Oriana Fallaci po 11 września, Susan Sontag analizująca relacje z Wietnamu, Solnit „w obliczu następstwa inwazji”. Pod jej ciężarem uginają się także adresatki mowy nienawiści, pracownice korporacji i instytucji kultury traktowane protekcjonalnie przez szefów czy molestowane uczennice i studentki. Tak – spektrum jest szerokie. Od wydarzeń mających zasięg globalny, aż po naruszenia intymności. Nawet jeśli komuś takie postawienie sprawy wyda się przesadą (histerią? – to stare słówko nieźle sprawdzało się w dyscyplinowaniu osób skłonnych do ujawniania bólu), reakcje na wydaną przez Karakter książkę każą potraktować poważnie diagnozę amerykańskiej feministki, aktywistki i interpretatorki Virginii Woolf.

Dlaczego to wciąż możliwe?

O ile depresję trzeba leczyć, z rozpaczy wydobywamy się mozolnie, często na własną rękę – poprzez aktywność, np. artystyczną, społeczną lub polityczną. Rozpacz wpędza w milczenie lub wyzwala krzyk. Nie ma tu zastosowania psychoterapia ani farmakologia. Bywa jednak tak, że aktywnie działając, napotykamy na podcinającą nogi falę „tradycji”. Wywód autorki książki „Mężczyźni objaśniają mi świat” wpisuje się w ciąg świadectw reagowania na przemoc – fizyczną oraz dyskursywną – łącząc się z licznymi opisami emocjonalnych i intelektualnych załamań odczuwanych przez kobiety z powodu nierówności płci. Chodzi o konkretne złe czyny i o poczucie bezsilności, o brak sprawczości, o zniechęcające déjà vu, dopadające nas znienacka, nawet w szczytowych momentach aktywnego życia. Solnit nie tylko wyraża i analizuje emocje, ale daje także wskazówkę, zbieżną z myślą socjolożki Ann Cvetkovich. Obie postulują pisanie ze środka stanu kryzysowego, jednak nie w celu dokonania jednostkowego wglądu, lecz diagnozowania tego, co nas systemowo ogranicza. Do tego Solnit pokazuje odległe i nieoczekiwane efekty działań oporowych i apelowania do opinii publicznej.

Przewodnia myśl jej książki wywołała żywą reakcję czytelniczek. Można by ją streścić następująco: choć wiele zmienia się na świecie, mężczyźni nadal zajmują uprzywilejowane pozycje mentorów, pouczają nas, odsyłają do kuchni, oceniają według kryteriów przydatności seksualnej, reprodukcyjnej i użytkowej. Autorka nazwała coś, z czego świetnie zdajemy sobie sprawę, i streściła to doświadczenie dzielone przez wszystkie kobiety, bez względu na wykształcenie i stanowisko, w złośliwej anegdocie otwierającej książkę. Historia o pewnym wpływowym mężczyźnie, który poucza eseistkę o wadze jej własnej publikacji (nawet nie zakładając, że może ona być jej autorką), jest kumulacją zjawisk pozornie skrajnych i odległych. Wymieńmy kilka przykładów: pogląd, iż premier Beata Szydło w pracach rządu pełni rolę wyłącznie symbolicznej broszki (dodajmy: na nieatrakcyjnym ciele); chamska wypowiedź Romana Sklepowicza na temat seksualności uczestniczek strajku kobiet; okaleczanie narządów płciowych dziewcząt czy niezapraszanie ekspertek do studia telewizyjnego, gdy rozmawia się o gospodarce, ale i o antykoncepcji.

Powszednia jak chleb dawka brutalności wobec kobiety stanowi wstęp do powstającej w różnych miejscach świata, przerażająco monotonnej kroniki zbrodni, gwałtów, okaleczeń i upokorzeń. Solnit sonduje i objaśnia relacje między „męskim pouczaniem” a egzekwowaniem przewagi, które prowadzi aż do krwawej ekspansji mocarstwowej. Łańcuch tych zależności powinien zostać dawno przerwany – pracują przecież nad tym kolejne pokolenia aktywistów na rzecz równości i praw człowieka. I właśnie te osoby mocno doświadczają rozpaczy, gdy słyszą pytanie: „dlaczego to wciąż możliwe?”. Skąd wychodzą zreprodukowane potwory pogardy, w swoich mechanicznych ruchach i antyintelektualnych banałach przypominające zombie?

Czarna topiel

Nie lubię odpowiedzi, która powinna w tym miejscu paść, ale cóż zrobić – jest prawdziwa. Ta samozwrotna i powtarzalna zasada, przyczyna nienawiści wobec kobiet, które rozstawia się po kątach, to patriarchat. Odruchowe męskie przekonanie o własnej wyższości i egzekwowanie go, co utwierdzane jest zarówno w systemie edukacji, w języku debaty publicznej, jak i polityce, w której „kobiece sprawy” są traktowane instrumentalnie. Nawet dziś, w rok po czarnym proteście, który był opisywany jako przejaw siły i wybuch pozytywnej energii, analiza faktów wyraźnie pokazuje, że choć wiele się dzieje, to jednak uprzedmiotowienie i uciszanie kobiet pozostaje twardym rdzeniem życia społecznego, a w konsekwencji – naszych biografii.

Tak, czuję rozpacz, gdy widzę, że „performatywna obecność na ulicach”, charakterystyczna dla nowej obywatelskości, nie wpływa ani na sposób rządzenia w Polsce, ani na dialogi młodych chłopaków podróżujących ze mną w wagonie pociągu TLK. I tonę, słuchając historii kolejnej kobiety molestowanej w miejscu pracy. Dokładnie tak samo, jak studentka w powieści Joyce Carol Oates „Czarna topiel”, pozostawiona przez szanowanego senatora w opadającym na dno jeziora samochodzie, bo przecież nie można ratować dziewczyny, jeśli zagroziłoby to reputacji męża stanu i innej kobiety.

Łączy nas narracja zdarzeń i odczuć, które nie mają nic wspólnego z naszymi wyborami, kompetencjami czy poglądami. Dowodów tej wspólnoty dostarczają kolejne fabuły tworzone przez współczesne autorki. Co prawda są one systematycznie przysypywane popkulturowym przekazem o fajnych, silnych babkach, układających sobie szczęśliwe życie dzięki wytrwałemu dążeniu do celu, ale nie sposób lekceważyć pisarek, które mają potrzebę skonfrontowania czytających z niewesołą kondycją swoich bohaterek. Ciemny nurt sztuki ma swój gender – rodzaj żeński częściej oznacza rozpacz wywoływaną krzywdą niż melancholię lub narcyzm.

Ciemny nurt

Tak interpretuje Brygida Helbig przypadek Marii Komornickiej w powieści „Inna od siebie”. Analizując kolejny raz biografię Marii/Piotra, jej monografistka wskazuje na kilka warstw kulturowych reguł odpowiedzialnych za produkcję traumy. To przede wszystkim przemoc kanonu i życia literackiego, sztywnej matrycy wytwarzającej hierarchie, ale również ingerencja instytucji medycznych, zwłaszcza psychiatrii, która pomaga izolować jednostki nieprzystające do pożądanych społecznie wzorów. I wreszcie terror powinności rodzinnych.

Helbig odtwarza paternalistyczne obyczaje domu, oparte na twardych regułach – dziedziczenie majątku z uprzywilejowaniem synów i pominięciem żony oraz bezdyskusyjna władza ojca. Ich opis pisarka znajduje w dokumentach osobistych – listach i dziennikach, które obficie włącza do powieści. Pogłosy tego patriarchalnego porządku dojrzeć można także w samych utworach Komornickiej – pełnych niemożliwych do spełnienia pragnień, męki oraz niezgody na upodrzędnienie. Helbig osią biografii czyni akty przemocy, których zaznała Maria ze strony ojca, brata, starszego kuzyna i funkcjonariuszy publicznych.

Uwagę zwraca jeden jeszcze brutalny akt tego dramatu, umieszczony w wygłosie powieści: Piotr Włast zostaje pochowany w kobiecym ubraniu, bez poszanowania dla poświęceń, których wymagała decyzja o życiu w męskiej roli. Można w tym zobaczyć obronę zasieków hegemonicznej, jednorodnej męskości, która „należy się” jednostce z racji urodzenia. Marynia nie odnalazła się w żadnym z porządków, egzystowała w niemożliwym „pomiędzy”.

Historię o obronie granic ról społecznych bliższą współczesnej polityce opowiada Julia Holewińska w głośnej swego czasu sztuce „Ciała obce”, opartej na biografii Marka/Ewy Hołuszko. Sztuka rozgrywa się na dwóch planach czasowych – w momencie, gdy Marek podejmuje decyzję skorygowania płci, i później, gdy choruje na raka. Sporadycznie opiekuje się nim wówczas syn, który nie akceptuje decyzji ojca. Zderzenie romantyczno-solidarnościowych klisz z opuszczeniem i biedą bohaterki, a także powszechna mieszanka obrzydzenia i brutalności wobec jej zmienionego ciała narzucają pytania o granice wspólnoty, w której na co dzień żyjemy. Stanie się Ewą oznaczało wyrugowanie z przestrzeni władzy i polityki – bohaterka ma marną pracę (a nawet tej nie utrzyma), źle traktuje ją lekarz i napadają obcy ludzie. Traci także rodzinę i ciągłość biografii: unieważnione zostają jej zasługi jako opozycjonisty. Nie pasuje do obrysu „normalności”, trzeba ją odizolować.

W prozie „Jak pokochać centra handlowe” Natalii Fiedorczuk temat kontroli sprawowanej nad kobietami został opowiedziany w pozornie absurdalnym koncepcie, gdy narratorka zmuszona jest do pełnienia funkcji donosicielki Ochotniczej Straży Rodzicielskiej. Młoda matka, w zamian za umorzenie mandatu, robi zdjęcia telefonem oraz sporządza notatki z przypadkowo zaobserwowanych na placach zabaw „podejrzanych sytuacji”. „Ostatni tydzień donoszę już tylko na samą siebie, zamieszczając w tajnym miejskim portalu stosowny materiał fotograficzny. Jednak nic się nie dzieje, nikt nie przychodzi, nawet nie dzwonią”. Choć nikt nie przychodzi, nie oznacza to, że nikt nie czuwa. Macierzyństwo podlega tylu regułom, a matki poddawane są takiej presji, że nie tylko są nieustannie pilnowane (czasem przez siebie nawzajem), ale mają nawet skłonność do samobiczowania się za każde odstępstwo od idyllicznej normy.

W dwu powieściach Anny Cieplak „Ma być czysto” i „Lata powyżej zera” nastolatki szukają szczęścia w małym śląskim mieście. Ani Oliwce z pierwszej książki, ani dojrzalszej Anicie z drugiej nie udaje się jednak ominąć pułapek zastawianych przez patriarchalnych zombie. Oliwka, odpowiedzialna opiekunka rodziny, trafia do ośrodka wychowawczego wskutek inercji systemu opiekuńczego (dziewczynka z biednej rodziny automatycznie uznawana jest za zdemoralizowaną). Anitę gwałci chłopak, a w zakończeniu powieści wychodzi na jaw, że spotkało ją coś jeszcze gorszego niż przerwanie poczucia integralności, w wyniku którego musiała uciec za granicę. Natomiast jej szkolna przyjaciółka przed maturą rodzi dziecko żonatego nauczyciela. Kochające rodziny i dobre nastawienie do życia nie chronią w „Latach powyżej zera” przed porcją ciosów.

Wspomnienia dziewczynki w powieści graficznej „Totalnie nie nostalgia. Memuar” Jacka Frąsia i Wandy Hagedorn płyną w rytmie sensu psychoanalitycznego, który wydobywa z niepamięci przemoc domową i obmacywanie przez krewnych. Mogę przywoływać kolejne książki wydane w ostatnich latach – choćby radykalne już w tytule „Kobiecość to syf i kropka”, sygnowane pseudonimem Wolf Frau, czy „Mięso” i „Danke” Dominiki Dymińskiej. Albo mniej dramatyczne, lecz wciąż opisujące trudne doświadczenie rozczarowania wiodącym podwójne życie ojcem z „Serca” Radki Franczak.

Kroniki wypadków kobiecych

Nie chodzi tu o odnotowanie „negatywistycznych” czy „pesymistycznych” fabuł, lecz o podkreślenie, że także w literaturze kobiety opowiadają historie, które pasowałyby do narracji Solnit. Mężczyźni nie tylko objaśniają nam świat, są też sprawcami przemocy. Solnit asekuruje się w wielu miejscach, podkreślając: „nie, nie wszyscy mężczyźni są tacy”. A jednak wśród sprawców okaleczeń w związkach większość stanowią mężowie i narzeczeni. Krzywda, spotykająca bohaterki przytoczonych tu tekstów (a także wielu innych), nie nadchodzi z nieokreślonych ciemności, lecz sączy się z systemu, którego podstawę funduje nierówność między płciami i przekonanie o naturalnym, więc niezbywalnym rodowodzie tej różnicy.

W czasach, gdy pisały Zofia Nałkowska, Pola Gojawiczyńska czy Gabriela Zapolska, nazwałoby się te ciosy „kobiecym losem”, poprzestając na podkreśleniu fatalizmu damskiej biografii. Współczesne poetki, eseistki i reporterki nie użyją już podobnej formuły, a jednak gromadzą zdarzenia, przykłady i dowody niczym redaktorki rubryki kryminalnej. Podobnie czyni Solnit, gdy wylicza zbrodnie dokonywane przez seryjnych morderców i recydywy wpływowych gwałcicieli. Za tę powtarzalność odpowiada jednak nie wyjęte spod jakiejkolwiek regulacji „przeznaczenie”, lecz obyczajowość, na którą się godzimy.

Za literackimi kronikami kobiecych wypadków nie zawsze stoi zbieżna z nimi biografia, czasem jest to analogia pozycji autorek w układzie społecznym i w samym polu literackim. Tresura podległości, praktyka odesłania do tylnego rzędu i obraźliwe słowa stanowią incydenty dobrze nam znane. Tylko nie zgadzając się na nie, możemy próbować je opisać, zrozumieć i zmieniać. Jednak kiedy odkrywamy, że mimo wielu starań kobiety wciąż są poniżane i krzywdzone, dopada nas monstrum rozpaczy. Ja czuję je obok siebie, bardzo fizycznie. Bo gdyby było tylko poglądem, tekstem, ideą, nie blokowałoby mnie tak skutecznie. Nie dysponuję zbroją, która by mnie ochroniła. Ani świadomość, ani status uniwersytecki, ani napisane powieści o dziewczynach niepokornych, ani autobiograficzne rozliczenia nie budują pancerza. Kiedy przychodzi co do czego, mężczyźni przypominają mi, kim jestem. Przyjmuję z wdzięcznością teksty czarnego nurtu kobiecości, ponieważ każdy z nich jest artystycznym dowodem w sprawie – pracą nad szczepionką przeciw zombie patriarchatu. ©

Autorka jest profesorką literaturoznawstwa, krytyczką literacką, pisarką. W latach 2011-13 członkini jury Nagrody Literackiej Nike, jedna z inicjatorek Nagrody Gryfia, prezeska Polskiego Towarzystwa Autobiograficznego. Pracuje na Uniwersytecie Szczecińskim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2017