Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Włoski kapucyn był postacią ogromnie barwną i – jak się łatwo zorientować, czytając zamieszczony obok jego portret – bardzo kontrowersyjną. Tym niemniej równie, a nawet bardziej kontrowersyjne jest to, co się działo – i dzieje się nadal – wokół tego świętego: z jednej strony poważne oskarżenia, z drugiej kult, który otaczał go już za życia, a po śmierci został oficjalnie zaakceptowany w ramach procedury kanonizacyjnej.
Kult ten bowiem, co do skali wyjątkowy, co do istoty jest zjawiskiem znacznie bardziej powszechnym i niezwiązanym tylko ze stygmatykiem z San Giovanni Rotondo. Praktycznie w każdej kulturze i religii można się spotkać ze zjawiskiem „ubóstwiania” konkretnych ludzi – tj. traktowania ich jako swego rodzaju „inkarnacji” sacrum w świecie. Rozumienie tego „ubóstwienia” może być różne; zależy w dużej mierze od szerszego kontekstu doktrynalnego. W niektórych tradycjach religijnych istnieje dobrze określone miejsce dla takich osób – jako guru, lamy, cadyka – w których przejawia się rzeczywistość transcendentna i związek z którymi jest dla innych wyznawców właściwie konieczny. W chrześcijańskiej dogmatycznej wizji świata miejsce to zarezerwowane jest dla Jezusa. Ale, jak się okazuje, także dla wielu chrześcijan postać Mistrza z Nazaretu jest zbyt odległa i nieuchwytna, by zaspokoić potrzebę namacalnego kontaktu z „Bożym człowiekiem”.
Plotki i manipulacje służyły tak chwale, jak i zniesławianiu ojca Pio. Mija 130. rocznica urodzin świętego, który wciąż budzi kontrowersje - weź, czytaj tekst o o. Pio.
Traktowanie ojca Pio przez jego niektóre adoratorki i niektórych adoratorów jako „nowego wcielenia Chrystusa” jest zapewne skrajnym przejawem zjawiska. Tym niemniej nawet ci, którzy dalecy byli od utożsamiania ojca Pio z Chrystusem, przybywali do niego z daleka i z wielkimi oczekiwaniami, wiążąc się z nim relacją pełną czci i emocji. To zaś, że przypadek ojca Pio jest objawem czegoś szerszego i cały czas obecnego, widać choćby w tym, że podobny fenomen dotyczy także innych osób (choć w różnej skali): tysiące ludzi ciągną na spotkania z o. Johnem Bashoborą, o. Jamesem Manjackalem, setki – z o. Danielem Galusem.
Ktoś powie: na spotkaniach z każdym z wymienionych zdarzają się cuda (a przynajmniej: wydarzenia za takie uznawane). Chodzi zatem po prostu o ludzką potrzebę cudu – o niezgodę na świat „odczarowany” przez nauki przyrodnicze, o to, by empirycznie doświadczać bezpośrednich interwencji Boga w bieg natury. Zapewne. Lecz, moim zdaniem, chodzi tu o coś jeszcze. Inny jest klimat pielgrzymek do „miejsc cudami słynących”. Temperatura i charakter osobistych emocji kierowanych ku ludziom takim jak ojciec Pio wskazuje, że nie chodzi o potrzebę cudu, lecz cudotwórcy, o sacrum namacalnie uosobione.
Można się zżymać na taki przejaw religijności. Lepiej jednak spróbować go głębiej zrozumieć: być może bowiem mówi on o czymś bardzo istotnym dla naszego człowieczeństwa. Co to takiego? Nie jestem pewien. Ale zjawisko, któremu można by nadać nazwę „ojciec Pio”, jest dla mnie ważnym pytaniem. ©℗