Postój udręczonych ojców

Przemoc domowa nie jest przypisana do jednej płci: w Szwajcarii co piąta ofiara agresji w związku to mężczyzna. Przełamywanie tabu to element szerokiej debaty o równouprawnieniu.
z Zurychu i Berna

15.04.2019

Czyta się kilka minut

 / SEAN GALLUP / GETTY IMAGES
/ SEAN GALLUP / GETTY IMAGES

Oliver Hunziker ma 54 lata i jest informatykiem w niewielkiej firmie elektrotechnicznej w Zurychu. W niemieckojęzycznej części Szwajcarii znany jest jako polityk i działacz na rzecz praw ojców. Od 10 lat pomaga też mężczyznom- -ofiarom przemocy domowej.

W jego przypadku wszystko zaczęło się od rozwodu. Hunziker: – Ponieważ zajmowałem się dziećmi o wiele częściej niż żona, myślałem, że będzie dla nich lepiej, jeśli po rozwodzie zostaną ze mną, w naszym, do tej pory wspólnym mieszkaniu. O to wnioskowałem podczas rozprawy przed sądem rodzinnym. Tymczasem dostałem trzy dni na opuszczenie mieszkania. Wtedy pojawił się sprzeciw: o nie, tak po prostu nie może być.

Problem ciągle wstydliwy

Wszelkie formy agresji, do których dochodzi w rodzinie, są w Szwajcarii od 2004 r. przestępstwem ściganym z urzędu. Ponadto w 2018 r. kraj ratyfikował Konwencję Rady Europy ze Stambułu, która zobowiązuje do zapobiegania i zwalczania wszelkich form przemocy wobec kobiet, w tym przemocy domowej.

W dokumencie jest mowa o kobietach, gdyż to one cierpią najczęściej. Ale przemoc nie zawsze ma męskie oblicze. W 2017 r. (z tego okresu pochodzą najnowsze dane) w całej Szwajcarii, liczącej 8,5 mln obywateli, policja odnotowała ponad 17 tys. czynów karalnych popełnionych w domu. Jeśli chodzi o agresję w związkach, w co piątym przypadku to mężczyzna był ofiarą, a kobieta sprawczynią.

Liczby w policyjnych statystykach potwierdzają, że problem istnieje, ale agresja w czterech ścianach, której ofiarą pada mężczyzna, to temat wciąż ignorowany w publicznej debacie. Istnieje silne przekonanie, że jeśli takie rzeczy w ogóle się dzieją, są to pojedyncze historie. W rzeczywistości trudno ocenić skalę zjawiska, gdyż wielu przypadków nie da się jednoznacznie zaklasyfikować albo wcale nie zostają zgłoszone.

– Cierpienie ofiar przemocy domowej często nie wychodzi poza cztery ściany. Wstyd przed przyznaniem się do bycia ofiarą, przekonanie o własnej winie, myślenie „mogłem jej/mogłam jego nie prowokować”, to wszystko powstrzymuje przed wyjściem z problemem do innych i szukaniem pomocy. Dotyczy to zarówno mężczyzn, jak i kobiet – mówi „Tygodnikowi” Hunziker.

Przecież jesteście facetami

Mężczyźnie już samo przyznanie, że jest ofiarą przemocy domowej, przychodzi trudno.

Hunziker: – Choć nie jesteśmy kulturą macho, to w społeczeństwie wciąż silnie zakorzeniony jest pogląd, że bycie mężczyzną wyklucza bycie ofiarą. Ci, którzy się do nas zgłaszają, próbowali wcześniej szukać pomocy na policji. Usłyszeli, że przecież są facetami, to niech sobie radzą.

Reakcje policji na takie zgłoszenia są różne. Pobłażliwe komentarze to jedno. Zdarza się też, że winę przypisuje się ofierze. – Często mężczyzna przez długi czas znosi agresję psychiczną i fizyczną, a frustracja, gniew, bezsilność narastają aż do momentu, gdy nie wytrzymuje i zaczyna się bronić. Ponieważ zwykle jest silniejszy fizycznie, dopiero akt samoobrony sprawia, że wszystko wychodzi na jaw. Nikt nie pyta, co działo się wcześniej – mówi Hunziker.

Psychologowie przyznają, że trzech na czterech mężczyzn z historią domowej przemocy to jednocześnie i sprawcy, i ofiary. W wielu przypadkach trudno wskazać palcem, kto w rodzinie jest winny eskalacji konfliktu.

Szantaż emocjonalny, groźby, wyzwiska, policzek, szarpanie, gryzienie, plucie... Stereotyp kobiecej przemocy w wersji soft nie ma potwierdzenia w faktach. Podobnie jak przekonanie o tym, że ofiarami są jedynie słabeusze. Procent ciężkich pobić mężczyzn jest co prawda niski, ale rośnie w przypadku aktów przemocy z użyciem ostrych narzędzi.

Tymczasem mężczyźni często bagatelizują przemoc fizyczną ze strony partnerek. „To nic, przecież nawet nie bolało, jakoś to zniosę” – myślą. Dlatego w wielu rodzinach agresja trwa latami. Aż do momentu, gdy wydarzy się tragedia.

Międzylądowanie

Ogólna zasada, jeśli chodzi o interwencję w domu, głosi: „Wer schlägt, der geht” (Kto bije, ten odchodzi). Ale jeśli w rodzinie są dzieci, a zachowanie matki nie zagraża ewidentnie ich zdrowiu czy życiu, rzadko kiedy odchodzi ona. „Mężczyźni często sami wtedy usuwają się z drogi, aby załagodzić sytuację. Idą spać do kolegi lub rodziców” – mówi Bernhard Graser, rzecznik policji kantonu Argowia.

Osoba, która opuszcza wspólne mieszkanie, może otrzymać sądowy zakaz powrotu do domu nawet do dwóch tygodni. Dlatego Oliver Hunziker stworzył ZwüscheHalt (postój, przystanek, międzylądowanie). To jedna z pierwszych w Europie sieci domów pomocy dla mężczyzn-ofiar przemocy domowej, do których można także przyjść z dziećmi.

Pierwszy taki ośrodek powstał w Aarau, stolicy Argowii. Kolejne otwarto w Bernie i Lucernie. Łącznie mogą pomieścić ok. 20 osób. W 2017 r. schronienie znalazło w nich 29 mężczyzn i sześcioro dzieci.

Oliver Hunziker

Hunziker: – Przychodzą bezrobotni, finansiści i wykładowcy akademiccy. Szwajcarzy i obcokrajowcy. Jedni wyprowadzają się po kilku tygodniach, inni zostają dłużej, średnio przez trzy miesiące. Mieliśmy takiego, który wracał trzy razy. Prócz dachu nad głową, dostają pomoc psychologiczną i prawną. Przede wszystkim jednak chcą, żeby ktoś ich wysłuchał.

Bez pieniędzy od państwa

Oto kilka historii mieszkańców ZwüscheHalt.

„Przeprowadził się z Chile. Żona pracowała, a on był w domu z dziećmi. Nie znał języka, nie miał znajomych i własnych pieniędzy. Któregoś dnia po prostu kazała mu się wynosić. Wylądował na ulicy”.

„Postawny, szpakowaty, po pięćdziesiątce. Typ kulturysty. Chciał wybiec z domu, ale nie zdążył. Wbite w plecy ostrze trafiło głęboko między żebra. Trzy tygodnie dochodził do siebie w szpitalu”.

„Już nigdy nie zobaczysz dzieci, zostaniesz z niczym – słyszał miesiącami, prawie codziennie. Szarpanie, wyzwiska, płacz. Po kolejnej interwencji policji musiał wynieść się z domu. Nie zdążył nawet zabrać kurtki”.

Koniec listopada 2018 r. Setki kobiet już po raz dziesiąty wychodzą na ulice Zurychu w ramach corocznej kampanii społecznej „16 dni przeciw przemocy wobec kobiet”. „Prawa kobiet to prawa człowieka” – widnieje na transparentach. Mężczyźni nie wychodzą na ulicę z hasłami „Żona plunęła mi w twarz”. Trudno wyciągnąć z nich osobiste historie, nie dzielą się nawet swoimi imionami.

W Szwajcarii działa 25 ośrodków z programami psychologicznej pomocy dla sprawców przemocy domowej. Dziewięć z nich ma ofertę również dla kobiet, z czego tylko jeden przeznaczoną wyłącznie dla sprawczyń.

Domy pomocy dla męskich ofiar przemocy domowej nie dostają wsparcia finansowego od państwa, utrzymują się dzięki dotacjom. Jeden, ten pierwszy w Aarau, niedawno zamknięto. Trwają poszukiwania nowego lokum.

Skoro bije, to ma powód

Berno, uznawane za faktyczną stolicę (Szwajcaria nie ma stolicy de iure), to miejsce, gdzie próbuje się przełamać społeczne tabu.

Niedawno na ulicach miasta przechodnie mogli zobaczyć posiniaczone ciało mężczyzny. Na plakatach. To zorganizowana przez lokalne władze kampania, która ma uwrażliwić mieszkańców na problem i przypomnieć o istnieniu miejsc, do których można się zwrócić o wsparcie. W 2017 r. do miejskiego ośrodka pomocy ofiarom przemocy w Bernie zgłosiło się 257 osób, w tym 14 mężczyzn. Kolejnych 50 określiło się jako i sprawcy, i ofiary jednocześnie.

Niedawno mieszkańcy berneńskiego kantonu zdecydowali w referendum o nowych przepisach, które pozwalają na wydanie zakazu zbliżania się sprawcy przemocy domowej do ofiary i kontaktu z nią.

Zdaniem Olivera Hunzikera samo prawo to nie wszystko, ważny jest sposób jego egzekwowania: – Przepisy są w porządku, ale państwo, czyli organy ścigania, urzędy i sądy traktują problem niezwykle jednostronnie. Działaniom urzędników przyświeca niewyrażone wprost przekonanie, że jeśli kobieta bije, to na pewno ma powód, a tym powodem jest mężczyzna. Możemy tutaj mówić o dyskryminacji ze względu na płeć – mówi działacz.dys

Choć fachowe wsparcie jest dostępne, to szacuje się, że po pomoc zwraca się jedynie 20 proc. mężczyzn poszkodowanych w rodzinie. Obawy przed niesprawiedliwym wyrokiem i pogorszeniem sytuacji materialnej powstrzymują ich od przerwania toksycznej relacji i szukania pomocy.

Duży jest też strach przed utratą kontaktu z dziećmi. – W tego typu sprawach priorytetem dla wymiaru sprawiedliwości jest dobro dziecka. Robi się wszystko, aby dzieci mogły zostać w domu, co w Szwajcarii wciąż często oznacza: z matką – mówi „Tygodnikowi” Katrin Napierkowski, adwokatka z zuryskiej kancelarii prawnej.

Tradycyjny model w głowach i w prawie

– Pod uwagę bierze się również to, który z rodziców ma wyższe zarobki i większą szansę na znalezienie sobie innego mieszkania – dodaje Napierkowski.

Tym rodzicem zwykle jest ojciec. Tradycyjny model rodziny, w którym kobieta pełni rolę opiekunki, a mężczyzna żywiciela, wciąż tkwi jeśli już nie w ludzkich głowach, to w wielu elementach organizacji szwajcarskiego społeczeństwa.

Kosztowna instytucjonalna opieka nad dziećmi i specyficznie zorganizowany system szkolnictwa (m.in. częste ferie, wolne popołudnia i przerwy lunchowe) blokują matkom możliwość zarabiania pełnej pensji. Gdy w rodzinie są dzieci poniżej 4. roku życia, wtedy kobiety, jeśli w ogóle pracują, to zwykle w niepełnym wymiarze godzin. W takiej sytuacji jest 82 proc. aktywnych zawodowo matek. Tymczasem na redukcję godzin pracy decyduje się tylko 13 proc. ojców.

W ogromnej większości przypadków to na mężczyznę spada więc odpowiedzialność za materialny byt rodziny – także wtedy, gdy małżeństwo się rozpada. A odsetek rozwodów w Szwajcarii jest wysoki: o ile w 1975 r. rozpadało się 15 proc. małżeństw, o tyle dziś jest to już ponad 40 proc.

– Jeśli po rozwodzie dzieci zostają z matką i ona opiekuje się nimi w pełnym wymiarze czasu, ojciec pokrywa koszty ich podstawowych potrzeb, m.in. jedzenia, mieszkania, ubrania, ubezpieczenia. Jeśli kobieta nie pracuje lub pracuje na część etatu i nie jest w stanie utrzymać się sama, wówczas były mąż wyrównuje także jej brakujące potrzeby finansowe. Od 2017 r. dotyczy to także dzieci i partnerów w związkach nieformalnych – tłumaczy Katrin Napierkowski.

Jeszcze do 2018 r. w szwajcarskim prawie rozwodowym obowiązywała tzw. zasada 10/16. Zgodnie z tym przepisem nie można było wymagać od opiekunki – bo w praktyce chodzi o kobietę – żeby podjęła pracę, jeśli dziecko ma mniej niż 10 lat. Potem zalecało się w miarę możliwości zatrudnienie na pół etatu, a w pełnym wymiarze dopiero po osiągnięciu przez najmłodsze potomstwo wieku 16 lat.

Przepisy te prowadziły często do kuriozalnych sytuacji, gdy w liczniejszych rodzinach dobrze zarabiający mężczyzna przez wiele lat był zmuszony oddawać byłej żonie większą część zarobków. Tradycyjny model rodziny był więc ugruntowany w przepisach prawa.

Sfera publiczna, sfera domowa

O zmianę tej sytuacji – ich zdaniem dyskryminującej mężczyzn – walczyły przez długi czas szwajcarskie organizacje ojców, nazywając tutejsze prawo rodzinne luksusowym dla kobiet.

Teraz, choć to zależy od kantonu, opiekun zobowiązany jest do podjęcia pracy już wtedy, kiedy dziecko idzie do przedszkola. To kolejna – po wprowadzeniu wspólnej władzy rodzicielskiej i prawa naprzemiennej opieki nad dzieckiem – zmiana w kierunku równouprawnienia mężczyzn i kobiet w rodzinie.

– Teraz moi klienci często starają się wypracować kompromis, dzieląc się opieką nad dziećmi np. w proporcji czasu 40/60. Wtedy oboje mogą pracować i dzielą również finansową odpowiedzialność za dziecko. To krok w dobrą stronę – mówi Napierkowski.

Jeszcze do lat 80. XX w. mężczyźni w Szwajcarii dzierżyli władzę w domu i poza nim. Nowelizacja prawa rodzinnego z 1988 r. zniosła zasadę dominującej roli ojca, decydującego również o tym, czy żona może pracować zawodowo. Od tej pory kobiety powoli zdobywały kolejne przyczółki aktywności publicznej. Dziś walka wciąż toczy się o wyrównanie zarobków, większą reprezentację kobiet w polityce i na kierowniczych stanowiskach.

W jej ferworze zapomina się czasem o ważnej rzeczy: o wpuszczeniu mężczyzn do sfery domowej na zasadach partnerskich, a nie patriarchalnych.

Urlop dla ojca poproszę

Jednym z gorących tematów w szwajcarskiej dyskusji o równouprawnieniu płci są urlopy rodzicielskie. Helweccy ojcowie są jednymi z niewielu w Europie, którzy po przyjściu na świat dziecka nie mają prawa do świadczenia opiekuńczego. Pracodawcy dają z tej okazji zwykle jeden dzień wolnego – podobnie jak na przeprowadzkę czy pogrzeb bliskiej osoby [w Polsce ojcowie mają prawo do dwutygodniowego urlopu ojcowskiego, a potem tzw. tacierzyńskiego – red.].

Travail Suisse – organizacja związkowa, zrzeszająca 150 tys. pracowników różnych branż – dąży do wprowadzenia zagwarantowanego prawnie czterotygodniowego płatnego urlopu dla wszystkich ojców.

– Miałoby to wpływ na zwiększenie obecności ojca w życiu dziecka i rozwój jego kompetencji związanych z życiem rodzinnym. Większe społeczne zaufanie do mężczyzn na tym polu to szansa na bardziej partnerskie związki. W dłuższej perspektywie mogłoby to pozytywnie wpłynąć na aktywność zawodową matek i możliwość pogodzenia przez kobiety pracy i rodziny – tłumaczy w rozmowie z „Tygodnikiem” Adrian Wüthrich, parlamentarzysta Socjaldemokratycznej Partii Szwajcarii i prezes Travail Suisse.

Wüthrich dodaje, że urlopy ojcowskie – obok poprawy oferty całodziennych żłobków i otwarcia się pracodawców na niepełnoetatową pracę mężczyzn – to element całego pakietu społecznego, który ze Szwajcarii uczyniłby kraj bardziej przyjazny rodzinom.

Inaczej widzą to pracodawcy i szwajcarski rząd: szacują, że miesięczny urlop ojcowski będzie finansowym obciążeniem dla gospodarki rzędu 420 mln franków rocznie. To głównie ze względu na pieniądze polityczna dyskusja nad świadczeniami dla ojców toczy się w Szwajcarii już od kilkunastu lat i wciąż nie jest pewne, jakie konkretne propozycje i kiedy trafią pod głosowanie obywateli (jak wiele spraw w tym kraju, także i te są rozstrzygane w referendum).

W międzyczasie naprzeciw ojcom zaczynają wychodzić instytucje publiczne. Na 20 dni wolnego mogą liczyć urzędnicy miejscy w Genewie, Neuenburgu czy St. Gallen. Sprawy w swoje ręce biorą też duże firmy: hojne urlopy ojcowskie oferują międzynarodowe korporacje, jak Google, Johnson&Johnson, Ikea czy Microsoft.

Od lipca tego roku aż 14 tygodni płatnego urlopu da ojcom farmaceutyczny gigant Novartis. To będzie szwajcarski rekord. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2019