Pośrednik, mediator, gwarant, beneficjent

"Wina jest po naszej stronie. My Kościołowi zaufaliśmy, a oni okazali się jezuitami. Przecenili nasze możliwości, a my okazaliśmy się pozbawieni bazy - tak mówił na posiedzeniu Sekretariatu KC PZPR Stanisław Ciosek nazajutrz po klęsce w czerwcowych wyborach 1989 r. Skąd rozżalenie w jego głosie? Jaka była rzeczywista rola duchowieństwa w wydarzeniach lat 80.? Czy bez Kościoła możliwa byłaby pokojowa agonia PRL? O kulisach tych wydarzeń nie wiemy jeszcze wielu rzeczy. Ale ujawnione w ostatnich latach dokumenty pozwalają sformułować wstępne odpowiedzi na postawione pytania.

14.12.2006

Czyta się kilka minut

Najkrótsze ujęcie roli Kościoła w schyłkowym okresie PRL sprowadza się do czterech słów-kluczy: pośrednik, mediator, gwarant i beneficjent.

Pierwsze trzy odpowiadają kolejnym fazom rozmów między władzami komunistycznymi i "Solidarnościową" opozycją. Czwarte natomiast podkreśla korzyści, które stały się udziałem Kościoła w konsekwencji procesu demokratyzacji.

Po stronie "umiarkowanych"

Korzenie mediacyjnej roli, jaką Kościół odegrał w końcu lat 80., tkwiły w początkach tej dekady: w okresie legalnego działania NSZZ "Solidarność".

Wybór Karola Wojtyły na papieża, a następnie jego pierwsza pielgrzymka do ojczyzny w 1979 r. stały się okazją do zamanifestowania przez miliony Polaków przywiązania do katolicyzmu. Wizyta Jana Pawła II stanowiła zarazem impuls dla formowania się na masową skalę postaw nonkonformistycznych, co szybko doprowadziło do wzmocnienia szeregów opozycji i zaowocowało latem następnego roku falą strajków, w których obok żądań ekonomicznych pojawiły się także postulaty polityczne.

Prymas Wyszyński zareagował na wybuch protestów najpierw niezwykle powściągliwie, obawiając się powtórzenia krwawego scenariusza z grudnia 1970 r. W kazaniu, wygłoszonym 26 sierpnia 1980 r. na Jasnej Górze i wyemitowanym (w mocno okrojonej wersji) w telewizji, wezwał do przerwania protestów. Apel ten został źle przyjęty przez sporą część strajkujących, ale szybkie podpisanie porozumień w Szczecinie i Gdańsku zapobiegło powstaniu poważniejszych rozdźwięków.

W następnych tygodniach Kościół udzielił wsparcia powstającej "Solidarności", a wielu katolików pracujących dotąd w różnego rodzaju strukturach przykościelnych objęło w tej organizacji znaczące stanowiska. Swoje przywiązanie do Kościoła w sposób jednoznaczny demonstrował też Lech Wałęsa. Wiosną 1981 r. ciężko już chory prymas Wyszyński zaangażował się mocno w sprawę nakłonienia władz do wyrażenia zgody na rejestrację "Solidarności" Rolników Indywidualnych.

Przez cały, niespełna 16-miesięczny okres legalnego istnienia "Solidarności" hierarchia kościelna starała się wspierać w tym wielkim i silnie zróżnicowanym ruchu społecznym nurt umiarkowany oraz doprowadzić do trwałego kompromisu z władzami PRL. Symbolem mediacyjnych wysiłków Kościoła - nasilanych w miarę narastania antagonizmu między PZPR a "Solidarnością" - stało się spotkanie Wałęsy, Jaruzelskiego i nowego prymasa Józefa Glempa 4 listopada 1981 r., określane mianem spotkania ostatniej szansy. W ówczesnych warunkach porozumienie nie było jednak możliwe, wysiłki Kościoła skazane były na niepowodzenie.

"Żeby nie było rozlewu krwi"

Na wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. prymas Glemp zareagował podobnie jak jego poprzednik na strajki z lata 1980 r. "Mądrość nie jest rozbijaniem muru głową, bo głowa nadaje się do innych rzeczy. Stąd też potrzeba spokojnego rozważenia sytuacji, która na celu ma mieć pokój, ocalenie życia, żeby nie było rozlewu krwi. (...) nie można popełniać czynów szaleńczych, bo czyn szaleńczy może oznaczać zawsze przegraną" - mówił Prymas w kazaniu wygłoszonym 13 grudnia 1981 r.

Ta i inne nawołujące do umiaru wypowiedzi głowy polskiego Kościoła wywołały krytyczne reakcje w niektórych kręgach podziemnej opozycji. Prymasowi miano za złe, że tonizującymi kazaniami osłabia opór społeczny wobec władz stanu wojennego, a przez spotkania z Jaruzelskim przyczynia się do jego uwiarygodnienia. W taki sposób odebrano zwłaszcza spotkanie Prymas-Jaruzelski 8 listopada 1982 r., w przeddzień proklamowanego przez Tymczasową Komisję Koordynacyjną (władze podziemnej "Solidarności") ośmiogodzinnego strajku powszechnego, który okazał się wielką porażką podziemia. Niezadowolenie radykałów budziły również niektóre oceny, formułowane przez Prymasowską Radę Społeczną, skupiającą świeckich doradców Kościoła. Natomiast znacznie mniejsze znaczenie miały tradycyjne nastroje antyklerykalne, występujące w części środowisk opozycyjnych - w latach 80. uległy one wyraźnemu wyciszeniu.

Od chwili wprowadzenia stanu wojennego biskupi z różnym natężeniem apelowali do władz o wznowienie dialogu z "Solidarnością". Postulaty tego rodzaju zawierał np. komunikat ze 183. Konferencji Plenarnej Episkopatu z lutego 1982 r., a następnie - opublikowane dwa miesiące później - wspomniane tezy Prymasowskiej Rady Społecznej w sprawie ugody społecznej. Ale kierownictwo PZPR nie zamierzało podejmować rozmów z internowanymi przywódcami "Solidarności", wierząc, że uda się całkowicie zmarginalizować opozycję.

Równocześnie jednak - w ramach polityki tzw. neutralizacji Kościoła - starano się w okresie stanu wojennego utrzymać możliwie dobre stosunki z hierarchią. Dlatego sekretarz KC PZPR Kazimierz Barcikowski, reprezentujący władze w Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, nie odrzucił formalnie postulatów zawartych w tezach Prymasowskiej Rady; stwierdził natomiast, że ich realizacja będzie wymagać czasu.

Później okazało się, że chodziło o ponad sześć długich lat.

Pomoc dla cierpiących

Niezależnie od dystansowania się od działalności podziemnej i zakazywania księżom prowadzenia akcji o charakterze politycznym, hierarchia kościelna zaangażowała się w niesienie pomocy represjonowanym i członkom ich rodzin. Już 17 grudnia 1981 r. arcybiskup Glemp powołał Prymasowski Komitet Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom, który miał swoje odpowiedniki w większości diecezji. Biskupi wielokrotnie zabiegali też o zwolnienie internowanych, a także o amnestionowanie uwięzionych za działalność strajkową czy wydawniczą.

Z kolei struktury parafialne odegrały ogromną rolę w dystrybucji napływającej z Zachodu pomocy charytatywnej, łagodzącej dotkliwe dla społeczeństwa braki w zaopatrzeniu (jej pokaźne rozmiary budziły nieustanny niepokój władz). Liczne kościoły i plebanie stały się ogniskami niezależnej kultury: organizowano w nich nie tylko projekcje filmów czy wykłady opozycyjnych intelektualistów, ale także wystawy i przedstawienia teatralne z udziałem znanych aktorów, którzy bojkotowali telewizję. Wielu dziennikarzy wyrzuconych ze swoich redakcji po wprowadzeniu stanu wojennego znalazło zatrudnienie w prasie katolickiej.

Pod patronatem Kościoła powstawały też różne kluby dyskusyjne, wśród których najbardziej znanym był utworzony w 1984 r. w Warszawie klub "Dziekania". W szeregach jego organizatorów obok członków Prymasowskiej Rady Społecznej znaleźli się twórcy takich podziemnych czasopism jak "Polityka Polska" czy "13-ka".

Spór o strategię

Krytyczne głosy pod adresem Kościoła w czasie stanu wojennego wynikały głównie z odmiennej oceny sytuacji między Episkopatem a najbardziej radykalnymi kręgami opozycji. Kierownictwo Episkopatu nie wierzyło w możliwość zmuszenia komunistów do ustępstw, w szczególności zaś wątpiło, aby było to możliwe bez użycia przemocy.

Z kolei w szeregach opozycji pojawiały się obawy, że Kościół może osiągnąć porozumienie z władzami, które pogrzebie ostatecznie szansę na relegalizację "Solidarności". Konstanty Gebert, jeden z najbardziej znanych publicystów podziemnych, w następujący sposób artykułował te niepokoje: "Być może największym niebezpieczeństwem rysującego się kompromisu jest zawarte w nim przekonanie, że wyzwolenie może przyjść z zewnątrz, w tym wypadku ze strony Kościoła katolickiego. Przekonanie takie jest z gruntu fałszywe. Tych, którzy nie wyzwolą się sami, nikt z zewnątrz nie zdoła wyzwolić".

Spojrzenie na Kościół jako na siłę obcą czy wręcz wrogą opozycji było jednak charakterystyczne dla jej mniejszościowego odłamu. Na drugim biegunie mieściły się natomiast deklaracje oddające los całego narodu w ręce Kościoła. "W osobie Prymasa Polski pragniemy widzieć również Interrexa, czyli najwyższego arbitra spraw narodowych" - głosił program Kongresu Solidarności Narodu, jednej z wielu organizacji opozycyjnych, utworzonych w latach 80.

Tak jak opozycja była mocno zróżnicowana w swojej ocenie stanowiska Kościoła, tak i nie wszyscy duchowni popierali ugodową linię prymasa Glempa. Wśród biskupów z ostrej krytyki władz komunistycznych i jednoznacznego poparcia dla podziemnej "Solidarności" słynął zwłaszcza ordynariusz przemyski bp Ignacy Tokarczuk, a jego śladami podążało jeszcze kilku innych hierarchów. Niemała była też liczba księży wyraźnie sympatyzujących z opozycją. W Urzędzie ds. Wyznań ich liczbę szacowano w rok po wprowadzeniu stanu wojennego na 5-10 proc. ogółu duchowieństwa. Do najbardziej znanych należeli księża: Henryk Jankowski, Stanisław Małkowski, Kazimierz Jancarz, Jerzy Popiełuszko czy Tadeusz Zaleski.

Kościół wzmocniony

Podstawowe założenia polityki ekipy Jaruzelskiego wobec Kościoła na przestrzeni lat 80. były stabilne, jednak temperatura wzajemnych kontaktów ulegała zmianie w zależności od samopoczucia władz PRL.

W końcu 1983 r., po spokojnym przebiegu drugiej pielgrzymki papieskiej, władze poczuły się pewniej i usztywniły politykę wobec Episkopatu. Pierwszym przejawem zaostrzenia kursu stało się zablokowanie przygotowanego już przez ekspertów rządowych i kościelnych projektu ustawy regulującej status prawny Kościoła w PRL. Zbiegło się to w czasie z tzw. operacją dekrucyfikacyjną w szkołach, polegającą na zdejmowaniu krzyży zawieszonych w salach lekcyjnych w latach 1980-81. Doprowadziło to do głośnych protestów młodzieży, najpierw w Miętnem koło Garwolina, a następnie we Włoszczowie w województwie kieleckim.

Coraz mniej efektywny dialog między władzami a Kościołem osłabiło porwanie i zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki, a następnie ataki na duchowieństwo, jakich dopuszczali się w trakcie procesu oskarżeni funkcjonariusze MSW. Ofiarą pogorszenia relacji padła m.in. kościelna inicjatywa powołania fundacji rolniczej, która w oparciu o środki z Zachodu miała zająć się modernizacją polskiej wsi. We wrześniu 1986 r., po czterech latach negocjacji, strona kościelna ogłosiła ostatecznie fiasko tej inicjatywy, oskarżając stronę państwową o próby ustanowienia "dyktatu ze strony administracji" w zakresie gospodarowania środkami przyszłej fundacji.

Niezależnie od tych porażek - oraz przejściowego osłabienia dialogu państwo-Kościół - ostatnia dekada PRL przyniosła bezprecedensowy wzrost potencjału Kościoła katolickiego w Polsce. Wyrażało się to zarówno w rekordowej liczbie powołań kapłańskich oraz budowanych świątyń (według danych rządowych w 1986 r. wznoszono ponad

3 tys. obiektów sakralnych), jak i w szybkim rozwoju prasy i wydawnictw katolickich. W połowie dekady ukazywało się 89 czasopism katolickich, których jednorazowy nakład wynosił półtora miliona egzemplarzy. Liberalizacji uległa też polityka władz państwowych w zakresie erygowania nowych placówek kościelnych czy tworzenia Klubów Inteligencji Katolickiej.

Próby manipulacji

Mimo kolejnych niepowodzeń, kierownictwo Episkopatu wciąż poszukiwało pola porozumienia z władzami. Dlatego inicjatywę powołania w 1986 r. Rady Konsultacyjnej przyjęto pozytywnie, ale równocześnie - wyraźnie nie dowierzając intencjom ekipy Jaruzelskiego - z dużą ostrożnością. "Nie chcemy ciągle mówić »nie« na różne inicjatywy strony rządowej, ale musimy znać szerokie stanowisko w tej sprawie i powinniśmy wiedzieć, po co i gdzie wchodzimy" - mówił 10 października 1986 r. abp Bronisław Dąbrowski, sekretarz Episkopatu, do grupy katolickich intelektualistów. Zapowiedział też, że Episkopat "nikogo nie będzie delegować [do Rady Konsultacyjnej - AD], ale możemy mówić, że do niektórych osób mamy zaufanie, a do innych nie. Ale konieczna jest odpowiedź na pytanie, jak zagwarantować wiarygodność Rady, a także aby katolicy, którzy ewentualnie tam wejdą, tę wiarygodność mogli zachować".

Ostrożność biskupów była uzasadniona w świetle rozważań, jakie wówczas prowadzono w KC PZPR oraz MSW, a sprowadzających się do planów nowej ofensywy antykościelnej przy równoczesnym instrumentalnym wykorzystaniu biskupów do bieżącej gry politycznej. "Lata 1986-87 powinny być początkiem odzyskiwania zawłaszczonych przez Kościół w latach 80. wielu obszarów społecznych, na których wcześniej był nieobecny, bądź też został z nich wyparty" - stwierdzał dokument opracowany w kwietniu 1986 r. w Wydziale Społeczno-Prawnym KC PZPR i zatwierdzony przez Sekretariat KC.

Z kolei w dokumencie opracowanym w październiku 1986 r. przez Zespół Analiz MSW proponowano "rozważyć ewentualność zorganizowania spotkania i dyskusji z udziałem reprezentatywnej grupy ze środowisk katolickich na temat możliwości powołania związków zawodowych o charakterze chadeckim - pod warunkiem wzięcia politycznej odpowiedzialności przez kościół za ich postawę i niekonfrontacyjny charakter działania. Zakładając, że episkopat takich gwarancji ani nie będzie mógł, ani też nie będzie chciał dać - opublikować odpowiednie materiały z tej narady z komentarzem, iż propozycji jedynej dopuszczalnej politycznie wersji pluralizmu nie chciał zaakceptować kościół" [pisownia oryginalna - red.].

Do realizacji tej inicjatywy ostatecznie nie doszło. Wynikało to zarówno z obaw władz przed postawieniem na nowo tematu związków zawodowych w jakiejkolwiek formie, jak i ze wstrzemięźliwości Kościoła.

Jednak przytoczony cytat wydaje się ważny, ponieważ dowodzi, że już w 1986 r.­ brano pod uwagę możliwość odbudowy koncesjonowanej opozycji w oparciu o środowisko katolików świeckich oraz wykorzystanie hierarchii kościelnej jako gwaranta "niekonfrontacyjności" tego procesu. W zalążkowej postaci - i to z wyraźną intencją manipulacji - rozpatrywano tu zatem scenariusz realizowany później na przełomie 1988 i 1989 r.

Rozmowy i podchody

W 1987 r., po wizycie Jaruzelskiego w Watykanie i kolejnej pielgrzymce Papieża do Polski, kierownictwo PZPR zdecydowało się na - jak to określił w swych wspomnieniach Kazimierz Barcikowski - "odmrożenie" negocjacji ze stroną kościelną. Wpłynęły na to zarówno pogarszające się nastroje społeczne, jak i zmiany w ZSRR, gdzie (jak stwierdzał Barcikowski) "jedne z pierwszych przejawów pierestrojki miały miejsce właśnie na odcinku wyznaniowym". Wśród nich polskim akcentem stało się opublikowanie w "Literaturnoj Gazetie" w lutym 1987 r. wywiadu z prymasem Glempem.

W październiku 1987 r., po posiedzeniu Biura Politycznego, na którym rozpatrywano stan stosunków z Kościołem, zapadła decyzja o powołaniu specjalnego zespołu, który miał koordynować przygotowania do ustawowego uregulowania statusu Kościoła. W skład zespołu, obok Barcikowskiego jako przewodniczącego, weszli prominentni członkowie ówczesnego kierownictwa PZPR: Czesław Kiszczak i Stanisław Ciosek. Był to nie tylko powrót do przerwanego de facto w 1983 r. procesu normalizacji stosunków z Kościołem, ale i jeden z pierwszych sygnałów nowego kursu w polityce wewnętrznej.

Wiosną 1988 r., w związku ze zbliżającymi się wyborami do rad narodowych, sekretarz Episkopatu usłyszał ze strony reprezentantów rządu następującą propozycję: "Może byście wskazali kandydatów [na radnych - AD] związanych z biskupem, którzy mogą być zgłoszeni przez Radę Konsultacyjną lub konwenty wojewódzkie (...). Zastanówcie się, czy nie ma takich katolików, którzy by okazali gotowość". Abp Dąbrowski zręcznie wybrnął z tej oferty-pułapki, argumentując, że "jeśli za katolickim kandydatem do rady narodowej nie stoi katolicka organizacja, może on narobić głupstw zarówno dla nas, jak i dla was". W ten sposób uzależnił udział katolików świeckich w strukturach państwowych od zgody na swobodę tworzenia przez nich organizacji społeczno-politycznych.

Strona kościelna bez entuzjazmu podeszła też do zachęt związanych z planami przebudowy Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego [ruchu popierającego ekipę Jaruzelskiego - red.], o których mówił sekretarz KC PZPR Stanisław Ciosek: "Chcemy, by PRON był płaszczyzną porozumienia i tworzył odpowiednie infrastruktury. Wszystko można zmienić. Zaproponujcie odpowiednie zmiany w PRON-ie". Biskupi, indagowani w sprawie PRON-u na dwóch kolejnych spotkaniach w kwietniu 1988 r., odpowiedzieli w charakterystyczny sposób, ujawniający intencję włączenia do rozmów reprezentantów opozycji: "Jesteśmy gotowi podjąć tę inicjatywę, ale jako ludzie Kościoła na tej problematyce się nie znamy, trzeba zaprosić ludzi świeckich".

Propozycja władz była czytelna i została później powtórzona - zresztą równie bezskutecznie - wobec opozycji "solidarnościowej". Jej istotę stanowiła próba kooptacji reprezentantów sił niezależnych do oficjalnych organów przedstawicielskich, w celu podniesienia ich niskiej wiarygodności w społeczeństwie, jednak bez przyznania im realnego wpływu na podejmowanie decyzji.

"Rób, co możliwe"

Kiedy w maju 1988 r. przez Polskę przeszła pierwsza fala strajków, w trakcie których pojawiło się żądanie relegalizacji "Solidarności", atmosfera w stosunkach kościelno-państwowych była już na tyle dobra, że hierarchia mogła odegrać rolę pośrednika w nawiązaniu dialogu między władzą i opozycją.

Jednak początki nie były obiecujące. Skierowani z inicjatywy Episkopatu do strajkującej załogi Nowej Huty jako mediatorzy Halina Bortnowska, Jan Olszewski i Andrzej Stelmachowski nie zdołali wypełnić swej misji, bo w nocy z 4 na 5 maja oddziały ZOMO przeprowadziły brutalną pacyfikację zakładu. Również wyposażeni w pełnomocnictwa sekretarza Episkopatu Andrzej Wielowieyski i Tadeusz Mazowiecki, którzy udali się do strajkującej Stoczni Gdańskiej, nie mieli okazji do rozpoczęcia negocjacji.

Kiedy jednak strajki wygasły, okazało się, że władze - zdając sobie sprawę z ich ostrzegawczego charakteru - są zainteresowane rozpoczęciem procesu kooptacji umiarkowanej części opozycji do odnawianego obozu rządzącego. 3 czerwca 1988 r. Ciosek, w rozmowie z dyrektorem Biura Prasowego Episkopatu ks. Alojzym Orszulikiem, w następujący sposób charakteryzował zamierzenia władz: "...jest rozważana idea powołania Senatu lub izby wyższej parlamentu. W Sejmie koalicja rządząca zachowałaby 60-65% miejsc. Natomiast w Senacie byłoby odwrotnie. Senat miałby prawo wnioskowania, aby kontrowersyjne decyzje Sejmu ponownie poddać pod głosowanie, przy czym powinny one wtedy uzyskać większość 2/3 głosów. (...) Ciosek powiedział, że sytuacja wymaga rozważenia możliwości powołania rządu koalicyjnego z udziałem opozycji. Obecny skład rządu nie rokuje wyprowadzenia kraju z kryzysu".

Oczywistą intencją władz było nie tylko uzyskanie poparcia Kościoła dla tych planów, ale również powiadomienie o nich Lecha Wałęsy i skupionego wokół niego obozu, stanowiącego największą siłę opozycyjną.

Strony dojrzały do rozpoczęcia bezpośrednich rozmów dopiero po sierpniowej fali strajków, a w ich zorganizowaniu niepoślednią rolę odegrał Sekretariat Episkopatu. Co więcej, w spotkaniu Kiszczaka z Wałęsą 31 sierpnia 1988 r. w willi MSW przy ul. Zawrat w Warszawie, które zapoczątkowało kilkumiesięczny proces przygotowań do obrad "Okrągłego Stołu", udział wziął bp Jerzy Dąbrowski.

Od tej chwili obecność przedstawicieli Kościoła we wszystkich ważniejszych rozmowach stała się regułą. "Instrukcję dostajesz tylko jedną - rób wszystko, co możliwe, by pierwsza rozmowa nie była ostatnią" - usłyszał ks. Bronisław Dembowski od prymasa Glempa przed pierwszym spotkaniem przedstawicieli władz i "Solidarności" w Magdalence 15 września, na którym wraz z ks. Orszulikiem wystąpił w roli obserwatora.

Kościół jako polisa

Czy "Okrągły Stół" byłby możliwy bez udziału przedstawicieli Kościoła w rozmowach przygotowawczych?

Na tak postawione pytanie nie można odpowiedzieć w sposób jednoznaczny. Nie ulega wszakże wątpliwości, że droga do niego byłaby znacznie trudniejsza. Dla strony "solidarnościowej" udział duchownych stanowił rodzaj polisy ubezpieczeniowej na wypadek zarzutów ze strony antykomunistycznych radykałów. Tak mówił na ten temat Wałęsa: "Przewidując, że kiedyś ktoś będzie rozważał spotkania w Magdalence w kontekście zdrady czy słabości, zadbałem o to, by przy rozmowach o sprawach ważnych zawsze był ktoś godzien zaufania, kto nie mieszał się do dyskusji - księża, biskupi".

Z kolei dla komunistów hierarchia kościelna miała się stać gwarantem kontraktu politycznego, jaki zamierzano wynegocjować. Dlatego - jak zanotował ks. Orszulik - jeszcze przed rozpoczęciem rozmów z opozycją, w maju 1988 r., podczas spotkania przedstawicieli PZPR i Episkopatu w Klarysewie "strona rządowa postawiła pytanie, czy Kościół weźmie odpowiedzialność za »Solidarność«".

W ten sposób pośrednio dawano do zrozumienia, że władze oczekują od hierarchii działań hamujących zakres przyszłych żądań strony opozycyjnej. W szczególności starano się przekonać stronę kościelną, że nierealistyczny jest postulat zgody na relegalizację "Solidarności" jako warunku wstępnego, poprzedzającego rozmowy "Okrągłego Stołu".

Rozmowy we wrześniu i październiku 1988 r. wykazały, że właśnie kwestia legalizacji "Solidarności" stanowi główny problem, blokujący zwołanie "Okrągłego Stołu". 24 października 1988 r. Stelmachowski, prowadzący z ramienia Wałęsy rozmowy z sekretarzem KC PZPR Józefem Czyrkiem na temat przygotowań do "Okrągłego Stołu", skierował do prymasa Glempa list, w którym prosił o interwencję Kościoła w celu przełamania zaistniałego impasu. "Wobec perspektywy rozmowy Jego Eminencji z gen. Jaruzelskim - pisał Stelmachowski - poczytuję sobie jako obowiązek poinformowanie o kryzysie, jaki się zarysował w związku z rozmowami Okrągłego Stołu i perspektywą ich załamania się już w chwili startu. (...) W tej sytuacji byłbym nieskończenie wdzięczny Jego Eminencji za wyjaśnienie sprawy perspektyw merytorycznych Okrągłego Stołu, a zwłaszcza perspektyw realizacji obydwu »pluralizmów« (związkowego i społecznego). (...) Gdyby perspektywy nie miały być zachęcające, nie widziałbym celowości dalszych rozmów przygotowawczych, które dają złudzenia społeczeństwu, a nie prowadzą do celu".

Wobec impasu w rozmowach - pogłębionego dodatkowo ogłoszeniem 31 października decyzji rządu Rakowskiego o likwidacji Stoczni Gdańskiej - arcybiskup Bronisław Dąbrowski zaproponował odbycie kolejnego spotkania Wałęsy i Kiszczaka, tym razem na terenie kościelnym. Propozycja przedstawiona w czasie rozmowy sekretarza Episkopatu z Barcikowskim i Cioskiem 11 listopada została zaakceptowana, i w rezultacie 18-19 listopada 1988 r. doszło do spotkania na terenie parafii w Wilanowie.

Rozmowy wilanowskie, w trakcie których szczególnie aktywną rolę odegrał bp Tadeusz Gocłowski, stanowiły apogeum mediacyjnego zaangażowania Kościoła. Nie przyniosły wprawdzie oczekiwanego przełomu, ale przyczyniły się do podtrzymania minimalnego poziomu zaufania u obu stron konfliktu, bez którego niemożliwe byłoby rozpoczęcie obrad "Okrągłego Stołu" w lutym 1989 r.

Trzeci sygnatariusz

Angażując się w mediacje, przedstawiciele duchowieństwa mieli poczucie, że wkraczają na teren czystej polityki, który nie jest płaszczyzną zbyt bezpieczną dla ludzi Kościoła. Tak mówił na ten temat 4 stycznia 1989 r. ks. Orszulik, w czasie spotkania w Klarysewie z premierem Rakowskim: "Wielekroć oświadczałem p. Cioskowi, że moja obecność przy rozmowach ze stroną społeczną nie jest już konieczna. Rozmowy te dotyczą spraw, na których się nie znam. Skoro nawiązany został kontakt między władzą a stroną społeczną, moja obecność jest zbędna. (...) Nie mogę dać się wciągnąć w spory obu stron".

Obawy przed nadmiernym upolitycznieniem Kościoła oraz negatywnymi dlań konsekwencjami załamania się procesu porozumienia wpłynęły na ostrożne stanowisko hierarchii w sprawie udziału jej reprezentantów w samych obradach "Okrągłego Stołu".

W piśmie wystosowanym 2 lutego do sekretarza Episkopatu Stelmachowski i Mazowiecki postulowali, by we wszystkich posiedzeniach poszczególnych zespołów "Okrągłego Stołu" brali udział - jako świadkowie - wyznaczeni księża. Sprawa ta stała się przedmiotem narady biskupów ordynariuszy 15 lutego 1989 r., na której postanowiono, że obserwatorzy kościelni będą uczestniczyć w bardzo ograniczonym zakresie i nie ma potrzeby - jak to ujął w swoim liście abp Dąbrowski - "aby w posiedzeniach zespołów roboczych brali udział jako świadkowie przedstawiciele Kościoła".

W rezultacie udział duchownych w negocjacyjnym maratonie prowadzonym przy Krakowskim Przedmieściu był ograniczony, niemniej uczestniczyli oni w kolejnych poufnych rozmowach w Magdalence, w trakcie których zapadały najważniejsze decyzje. Dlatego - choć pod dokumentami podpisanymi w kwietniu 1989 r. próżno byłoby szukać podpisów bp. Gocłowskiego czy ks. Orszulika - Kościół można uznać za trzeciego sygnatariusza kontraktu, wynegocjowanego przy "Okrągłym Stole".

Beneficjent

Równolegle z rolą pośrednika, a następnie mediatora w dialogu między władzami PRL a opozycją, przedstawiciele Episkopatu prowadzili - na forum Komisji Wspólnej i powołanych przez nią zespołów - rozmowy na temat projektu ustawy określającej status prawny Kościoła. Taka sytuacja stwarzała stronie kościelnej dogodną sytuację przetargową, która jednak była uzależniona od powodzenia procesu transformacji ustrojowej. W przypadku jego załamania, zachwianiu mogło też ulec wysoce koncyliacyjne stanowisko władz, widoczne w rozmowach toczonych na forum Komisji Wspólnej już od końca 1987 r. Dlatego - niezależnie od sympatii dla demokratyzacji Polski - biskupi byli zainteresowani w powodzeniu tego procesu także z partykularnych względów.

4 kwietnia 1989 r. Komisja Wspólna zaakceptowała projekt ustawy o stosunku państwa do Kościoła katolickiego w PRL. Wprawdzie w dwa tygodnie później doszło do ostrego starcia na forum Komisji, gdy okazało się, że w Urzędzie Rady Ministrów jednostronnie dokonano poprawek w parafowanym już projekcie ustawy, ale nie miało to dalej idących konsekwencji, gdyż szybko się z tego wycofano - i 17 maja Sejm uchwalił ją w wynegocjowanym kształcie.

Ustawa spełniła większość z podnoszonych od kilkudziesięciu lat przez Kościół postulatów, dotyczących takich kwestii jak osobowość prawna, swoboda działalności duszpasterskiej czy tworzenie katolickich organizacji. Kościół otrzymał także prawo posiadania własnych drukarni, stacji radiowych i telewizyjnych, a także kin, teatrów oraz wytwórni filmowych. Nowe prawo stwarzało ponadto warunki do zwrotu mienia kościelnego zagarniętego przez władze komunistyczne. Kościół katolicki w Polsce uzyskał zatem od PZPR znacznie więcej niż np. Kościół w Czechach od demokratycznego, centroprawicowego rządu Václava Klausa, który odrzucił podobne roszczenia tamtejszego Episkopatu.

Kierownictwo PZPR liczyło, że ustawa (i inne gesty pod adresem duchowieństwa) doprowadzą do neutralizacji jego postawy w okresie kampanii przed wyborami w czerwcu 1989 r. Dążenie do propagandowego wykorzystania ustawy majowej było tak silne, że kiedy strona kościelna - przypuszczalnie dostrzegając szybką zmianę nastrojów społecznych wiosną 1989 r. - zasugerowała odłożenie uchwalenia ustawy do czasu wyboru nowego Sejmu, współprzewodniczący Komisji Wspólnej Kazimierz Barcikowski nie tylko zdecydowanie odrzucił ten postulat, ale przekonał Rakowskiego, by ten czym prędzej osobiście przedstawił posłom projekt.

Niewiele to jednak pomogło: duchowieństwo na dużą skalę zaangażowało się w pomoc dla powstających masowo Komitetów Obywatelskich "Solidarności". Szczególnie istotna była pomoc księży przy zbieraniu pieniędzy na kampanię wyborczą, podpisów pod listami z poparciem obywateli (niezbędnych przy rejestracji kandydatów) oraz użyczanie pomieszczeń na zebrania lokalnych Komitetów Obywatelskich, a następnie na spotkania z kandydatami "Solidarności". Do wyjątków należała sytuacja, do jakiej doszło w Radomiu, gdzie miejscowy biskup Edward Materski wystąpił przeciw kandydatowi Komitetu Obywatelskiego na senatora, Janowi Józefowi Lipskiemu. Był to też jeden z niewielu przykładów wystawienia przez Komitet Obywatelski kandydata nieposiadającego akceptacji miejscowego duchowieństwa.

"Będą smutne skutki"

Oficjalnie hierarchia kościelna starała się unikać jednoznacznego zaangażowania w poparcie dla kandydatów Komitetu Obywatelskiego. Stąd też komunikat z obradującej w maju 1989 r. 234. Konferencji Episkopatu był bardzo powściągliwy i ograniczał się do wyrażenia nadziei, że "nadchodzące wybory stanowić będą ważny krok na drodze do upodmiotowienia i odchodzenia od monopolu »jedynego przewodnika«".

Wystąpienia zwykłych księży z ambon były znacznie bardziej jednoznaczne, o czym w końcu maja pisał do Jaruzelskiego zaniepokojony kierownik Urzędu do Spraw Wyznań Władysław Loranc: "W wielu parafiach, zwłaszcza wiejskich, nie było żadnego sztafażu wyborczego, a kwestię poparcia rozstrzygało kazanie proboszcza, który po prostu grzmiał z ambony, że brakuje podpisów na listach kandydatów lub też że opornie wpływają świadczenia na fundusz wyborczy".

Tego rodzaju sygnały, skądinąd mocno spóźnione, skłoniły przedstawicieli władz do interwencji na forum Komisji Wspólnej: 31 maja Ciosek wystąpił z zarzutami pod adresem Kościoła, które ilustrowały rozczarowanie kierownictwa PZPR postawą duchowieństwa, a równocześnie zwiastowały taktykę gróźb, jakimi miano się posługiwać w pierwszych kilku tygodniach po wyborach czerwcowych: "Jesteśmy pełni troski o to, cośmy wspólnie z Kościołem zasiali. Nasz aparat, nie tylko MSW, poszedł w niedzielę na kazanie. Stwierdziliśmy w stosunku do poprzedniej niedzieli dwukrotny wzrost agitacji na rzecz »Solidarności«. To nie są podejrzenia, to są fakty. (...) Nie dotyczą one kierownictwa Kościoła, ale działalności najważniejszej - tej prowadzonej przez kościół parafialny. Kościół działając na rzecz opozycji, przestaje być neutralny, staje się stroną. Liczyliśmy, że Kościół będzie neutralną siłą moralną, korygującą - a staje się stroną (...). Wkalkulowaliśmy w kontrakt neutralność polityczną Kościoła. Jeżeli będzie przechył na jedną ze stron, na stronę opozycyjną, to będą bardzo smutne skutki".

Groźby takie, w jeszcze mniej zawoalowanej formie przedstawione bezpośrednio po 4 czerwca przez Kiszczaka, zrobiły duże wrażenie nie tylko na przedstawicielach Episkopatu, ale i - za ich pośrednictwem - na kierownictwie "Solidarności". Biskupi, obawiający się niekontrolowanej reakcji aparatu bezpieczeństwa i wojska, poparli najpierw zmianę ordynacji wyborczej między pierwszą i drugą turą wyborów (która pozwoliła uratować koalicji rządowej 33 mandaty poselskie), a następnie zaangażowali się w organizowanie poparcia dla kandydatury Jaruzelskiego na prezydenta. Z pośrednich przekazów wiadomo też, że w sierpniu 1989 r. prymas Glemp w rozmowie z Wałęsą wskazał na Mazowieckiego jako najodpowiedniejszego z trzech przedstawionych mu kandydatów na stanowisko premiera.

Cena za politykę

Można powiedzieć, że strategia Kościoła w latach 80. stanowiła kontynuację polityki wypracowanej przed laty przez prymasa Wyszyńskiego: jej fundamentem było dążenie do unikania bezpośredniej konfrontacji z komunistami i prowadzenie dialogu tak długo, jak pozwalała na to nadrzędna zasada autonomii Kościoła. W latach 50. pozwoliło to ocalić zasadniczą część struktur kościelnych przed infiltracją i wasalizacją, jakiej dokonano w Czechosłowacji czy na Węgrzech.

30 lat później, gdy system komunistyczny znalazł się w fazie chronicznego kryzysu, metoda ta służyła Kościołowi już nie tyle do dalszej obrony posiadanych pozycji, ale do znaczącego ich rozszerzenia. Dystansując się od radykalizmu i udzielając swego autorytetu dla podtrzymania kruchego porozumienia, Kościół walnie przyczynił się do nadania transformacji ustrojowej pokojowego charakteru. Równocześnie uzyskał ogromny, bezpośredni wpływ na życie polityczne - co, jak wykazały następne lata, miało zarówno swoje dobre, jak i złe strony.

W polityce wszystko ma wszakże swoją cenę. Występując w roli gwaranta kontraktu "Okrągłego Stołu", Kościół wziął na siebie część odpowiedzialności za jego konsekwencje, z których nie wszystkie są przecież oceniane pozytywnie.

Pojednanie skruszonego prześladowcy i wspaniałomyślnej ofiary z pewnością dobrze wpisuje się w chrześcijański system wartości, rodzi się jednak wątpliwość - zauważalna choćby przy okazji polemiki, toczonej przed kilku laty między Kiszczakiem a biskupem Orszulikiem na łamach "Gazety Wyborczej" - czy w polskim przypadku skrucha ze strony prześladowcy była rzeczywista i wystarczająca.

ANTONI DUDEK jest historykiem i politologiem, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego, doradcą prezesa IPN, autorem szeregu publikacji o historii najnowszej Polski. Wkrótce ukaże się jego kolejna książka: "Historia polityczna Polski 1989-2005". Artykuł stanowi zmienioną wersję dwóch szkiców, zamieszczonych w  książce "Ślady PeeReLu. Ludzie, wydarzenia, mechanizmy" (Kraków 2000).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (51/2006)