Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ponieważ ostatnio w Polsce nie dzieje się nic interesującego – zwłaszcza na drogach – moje myśli pozostają w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, przy bratnim (Kościuszko, Scorupco oraz Sobieski – oczywiście: Leelee Sobieski) amerykańskim narodzie. Dola jego niełatwa, choć spektakularna. Nikt ich przed wyborami nie uprzedził, że tak będzie, no i pranksterska lawina ruszyła z kopyta.
Donald Trump nie zawodzi, i to na wszystkich frontach, do wyśrubowanego poziomu ze wszech sił próbują dorównać najbliżsi współpracownicy (konsumujący kilkadziesiąt gum do żucia dziennie rzecznik prasowy, pani minister edukacji zgłaszająca potrzebę posiadania broni w szkołach – w celu obrony przed misiem, dajmy na to, grizzly), ale po prostu nie mają szans, boss jest tylko jeden. Odbył już serię sensacyjnych rozmów telefonicznych, wykonał kilka tysięcy tweetów na najróżniejsze tematy (mam nadzieję, że owe tweety zostaną wydane w formie książkowej), zmiażdżył kiść premiera Japonii, a za chwilę zagra z nim w golfa... i wygra. Bukmacherzy odmówili przyjmowania zakładów, po prostu Donald Trump zawsze wygrywa w golfa, jego piłeczka może lecieć hen, w krzaki, ale i tak cudownym zrządzeniem losu zaraz znajduje się tuż koło dołka.
Ameryka oczywiście nie może udawać, że wymyśliła widelec, więc już na początku nowej prezydentury musiał zarysować się trop, nazwijmy go, polski – a raczej Czapski. Podobnie jak z nieżyjącym Józefem Czapskim swego czasu chciał porozmawiać minister kultury Podkański, tak obecnie prezydent USA najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że bohaterski abolicjonista Frederick Douglass nie jest już osiągalny, i to od dość długiego czasu. Jest to o tyle ciekawe, że Douglass był w XIX wieku najczęściej fotografowanym człowiekiem świata, co powinno zaimponować Trumpowi, zwłaszcza że nawet sam Abraham Lincoln przegrywa z Douglassem na portrety fotograficzne w stosunku 126:160. Imponujące liczby, zwłaszcza zważywszy, że jesteśmy jeszcze przed epoką selfie.
À propos selfie, cała Polska szepcze o „Uchu prezesa”, więc rzuciłem okiem, i powalił mnie Wojciech Kalarus jako minister wojny. Co za kreacja! Złoty Medal Za Zasługi Dla Obronności Kraju oraz Złote Orły w jednym. Żeby tylko się nie utożsamił, bo będą szkody. ©