Popyt na kata

Władze Sri Lanki rozpisały konkurs na kata. A nawet dwóch, których chcą od razu zatrudnić, ponieważ wydając wojnę przemytnikom i handlarzom narkotyków, prezydent tego kraju zamierza posyłać ich na szubienicę.

21.07.2018

Czyta się kilka minut

Prezydent Filipin i przywódca tamtejszej krucjaty narkotykowej Rodrigo Duterte, kwiecień 2018 r. / Fot. Bullit Marquez / AP Photo / East News /
Prezydent Filipin i przywódca tamtejszej krucjaty narkotykowej Rodrigo Duterte, kwiecień 2018 r. / Fot. Bullit Marquez / AP Photo / East News /

Panujący w Kolombo już trzeci rok prezydent Maithripala Sirisena nawet nie ukrywa, że w wojnie z narkotykowymi baronami wzorować zamierza się nie na zachodnich liberałach, ale na przywódcy Filipin Rodrigu Duterte, który mając sobie za nic przestrogi i lamenty obrońców praw człowieka kazał swoim policjantom przestępców po prostu zabijać. Bez wahania i skrupułów. Nie zawracał sobie głowy sądami, ani wyrokami. Za każdego zabitego przemytnika albo handlarza narkotyków kazał wypłacać z państwowego skarbca po piętnaście tysięcy peso nagrody (nieco ponad tysiąc złotych). Żeby raz na zawsze wyplenić plagę narkomanii, Duterte kazał zabijać także samych narkomanów, za których głowę wyznaczono nagrodę pięciu tysięcy peso.

Rozpoczęta w 2016 roku narkotykowa wojna na Filipinach przerodziła się w ogólnokrajowe polowanie z nagonką na winnych i niewinnych. Ściągnęła na Dutertego potępienie Zachodu, ale zyskała mu aplauz rodaków. Według rządowych obliczeń w ciągu zaledwie dwóch lat zabito na Filipinach około czterech i pół tysiąca ludzi. Nowojorska organizacja praw człowieka Human Rights Watch twierdzi, że naprawdę zginęło trzy razy więcej, a filipiński senator Antonio Trillanes utrzymuje, że ofiar narkotykowej wojny było aż dwadzieścia tysięcy.

W tym roku przykład z Filipińczyka postanowiły wziąć władze Bangladeszu i od wiosny w policyjnych obławach na przemytników i handlarzy narkotyków zginęło tam już ponad dwieście osób, a dwadzieścia pięć tysięcy wylądowało w więzieniach. Teraz, wzorem Filipińczyków i Bengalczyków, narkotykową wojnę postanowił zacząć rząd Sri Lanki. „Na Filipinach zakończyło się to powodzeniem, więc postanowiliśmy spróbować powtórzyć to i u nas” – oznajmił na początku lipca minister zdrowia Rajitha Senaratne, tłumacząc decyzję rządu o posłaniu lankijskiego wojska przeciwko narkotykowym gangom. Aby ułatwić żołnierzom walkę, prezydent Sirisena postanowił wznowić egzekucje więźniów skazanych na karę śmierci.

Lankijskie prawo przewiduje karę śmierci i jest ona zasądzana między innymi za przemyt i handel narkotykami. Od 1976 roku wyroki śmierci nie były jednak wykonywane, a sędziowie zamieniali je na kary dożywotniego więzienia. W lankijskich więzieniach kary dożywocia odsiaduje ponad 350 morderców i dwudziestka narkotykowych baronów, skazanych wcześniej na śmierć. Rzecznik dyrekcji więziennictwa z Kolombo Thushara Upuldeniya twierdzi, że po przywróceniu przez prezydenta egzekucji, wszyscy oni mogą zostać powieszeni.

Prezydent Sirisena twierdzi, że musiał sięgnąć po krok tak skrajny, żeby zastraszyć przestępców, z którymi coraz trudniej przychodzi radzić sobie lankijskiemu państwu. Jednym z powodów gwałtownego wzrostu przestępczości stała się zakończona dopiero w 2009 roku prawie ćwierćwieczna wojna domowa (prawie sto tysięcy zabitych) między rządzącymi buddystami Syngalezami i wyznającymi hinduizm Tamilami, domagającymi się wykrojenia z wyspy własnego, niepodległego państwa. Powojenny nieporządek i nadmiar broni sprzyjały przestępcom. Ostatnio zaś Sri Lankę upodobali sobie przemytnicy, szmuglujący narkotyki z Tajlandii i Birmy, a także z Afganistanu do wschodniej Afryki i dalej na Zachód. Na jednym z wieców lankijski prezydent skarżył się rodakom, że łagodne prawo i wyrozumiałość dla przestępców sprawiły, że nawet zza więziennych murów zajmują się dalej swoimi narkotykowymi interesami. Jeden ze skazanych na śmierć, a odsiadujących dożywocie baronów niedawno zlecił i zorganizował przerzut na Sri Lankę ponad stu kilogramów heroiny. „Nie możemy sobie na coś podobnego pozwolić” – powiedział prezydent. – „Może przywrócenie kary śmierci będzie dla nich przestrogą?”

„Skoro prezydent mówi, że będzie nakazywał egzekucje skazańców, musimy zatrudnić katów” – ogłosił Thushara Upuldeniya z dyrekcji więziennictwa. Etat państwowego kata jest na Sri Lance nieobsadzony od marca 2014 roku, kiedy to ostatni kat zwolnił się z pracy tłumacząc, że cierpi stres na sam widok szubienicy. Dwaj jego poprzednicy w 2013 roku w ogóle nie stawili się do pracy.


POLECAMY: STRONA ŚWIATA: SPECJALNY SERWIS Z REPORTAŻAMI I ANALIZAMI WOJCIECHA JAGIELSKIEGO


Zaostrzenie prawa i warunków odbywania kar więzienia zapowiedział też prezydent Tanzanii John Magufuli, znany z autokratycznych i populistycznych zapędów. Tanzania, położona na wschodnim wybrzeżu Afryki, wraz z Mozambikiem, Kenią i Somalią znalazła się na nowym, narkotykowych szlaku, jakim przemytnicy przewożą heroinę z Afganistanu, a także Birmy, Tajlandii i Laosu na Zachód. „Toż to wstyd i hańba, żebyśmy mieli karmić więźniów! Niech sami uprawiają przywięzienne pola i sami sobie zapewniają żywność!” – zapowiedział w tym tygodniu Magufuli. – „Niektórzy strażnicy więzienni narzekają, że nie mają domów. Niech więc zapędzą więźniów, żeby je im pobudowali! Mają robotników pod ręką! W dodatku darmowych. Niech harują! Dzień i noc! A jak się który będzie lenił, to kopa w d…! Jak nie mają nic do roboty, to zaraz ich ciągnie do narkotyków i sodomii. I nie chcę więcej nawet słyszeć o odwiedzinach żon u więźniów! Mogli je mieć, ale na wolności!”

W Tanzanii orzeka się karę śmierci, ale od dawna się jej nie wykonuje, a sędziowie zwykle zastępują ją wkrótce więzieniem.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Ugandyjski dom grozy


 

Karę śmierci zasądza się, lecz jej nie wykonuje także w Zimbabwe. Przeciwnikiem jej stosowania jest obecny prezydent Emmerson Mnangagwa, panujący od jesiennego wojskowego przewrotu, który zakończył prawie czterdziestoletnie rządy Roberta Mugabego. Mnangagwa, który pod koniec lipca wystartuje w prezydenckiej elekcji, mającej uprawomocnić jego rządy, sprzeciwia się karze śmierci, bo sam omal nie zawisł na stryczku w latach siedemdziesiątych, gdy jako młody partyzant dostał się do niewoli białego rządu ówczesnej Rodezji. Darowano mu życie tylko dlatego, że nie miał jeszcze osiemnastu lat. W niepodległym Zimbabwe, awansowany przez Mugabego na ministra obrony, bezpieczeństwa, sprawiedliwości, a w końcu na wiceprezydenta, zapewniał, że póki będzie coś znaczył, nie pozwoli, by w jego kraju ludzi wieszano za karę. Przeciwko karze śmierci nic nie miał natomiast Mugabe, który w ostatnim roku swojego panowania skarżył się nawet, że musiał ułaskawić dziesięciu przestępców skazanych na śmierć, bo nie miał ich kto powiesić.

Ostatni wyrok śmierci wykonano w Zimbabwe w 2005 roku. Rok później zimbabweński kat przeszedł na emeryturę, a nowego długo nie można było znaleźć. Pokojowo nastawieni, pobożni i przesądni Zimbabweńczycy nie garnęli się do tej pracy. Ogromna większość mieszkańców kraju pryncypialnie sprzeciwia się karze śmierci, a wielu podejrzewa, że duchy straconych przez kata skazańców będą zatruwać życie jemu i jego najbliższym. Do podjęcia pracy kata nie zachęcała też jego urzędnicza, miesięczna pensja w wysokości trzystu dolarów, ani służbowe mieszkanie w stołecznym więzieniu Chikurubi. Państwowemu katu nie wolno za to było chwalić się przed nikim, nawet najbliższymi, swoją pracą.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Bob Marley wraca do Zimbabwe


W oficjalnym, opublikowanym w gazetach ogłoszeniu o naborze chętnych na posadę kata rząd pisał, że wymagane będą sprawność w wiązaniu stryczka, twardy charakter (ludzie o łagodnych sercach byli zniechęcani do ubiegania się o tę pracę) oraz zgoda na nienormowany czas pracy. „Może się zdarzyć, że jednego dnia będzie musiał wykonać dwa, a nawet cztery wyroki, a potem przez całe miesiące, a nawet lata może nie mieć żadnego zadania do wykonania” – napisano w gazetowym ogłoszeniu, które przeczytałem w Harare w 2011 roku.

Wtedy na posadę kata nikt się nie zgłosił, a władze zastanawiały się, czy wobec tego nie należałoby w ogóle nie znieść kary śmierci. Ale kiedy październiku 2017 roku, na miesiąc przez zamachem stanu, który pozbawił go władzy, Mugabe ogłosił nowy nabór na posadę kata, chętnych zgłosiło się pół setki. Zgłosili się mężczyźni, ale także kobiety, mimo że przepisy formalnie wykluczają je z tej profesji. Nagłe zainteresowanie Zimbabweńczyków posadą kata tłumaczono ich biedą, będącą skutkiem bankructwa, do jakiego doprowadził ich państwo Mugabe. Pod koniec jego rządów trzy czwarte mieszkańców kraju pozostawało bez pracy.

W Zimbabwe nie ogłoszono wyników konkursu na kata, ani nawet, czy w ogóle na tę posadę kogoś zatrudniono. W zimbabweńskich celach śmierci przebywa około stu skazańców. Mnangagwa zapewnia jednak, że na żadne egzekucje nie pozwoli. A to on uchodzi za faworyta lipcowej elekcji.

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej