Popkultura zbrodni

Seryjni mordercy dzięki masowym mediom są w stanie zawładnąć społeczną wyobraźnią. Czy z tego spotkania możemy wyjść bezkarnie?

28.11.2017

Czyta się kilka minut

Cameron Britton jako Edmund Kemper i Jonathan Groff jako Holden Ford w serialu „Mindhunter” / MERRICK MORTON / NETFLIX
Cameron Britton jako Edmund Kemper i Jonathan Groff jako Holden Ford w serialu „Mindhunter” / MERRICK MORTON / NETFLIX

Przełomowe odkrycia zaczynają się często od przypadku, decyzji podjętej pod wpływem impulsu. Bohater serialu „Mindhunter” (dostępnego na platformie Netflix) Holden Ford – agent FBI prowadzący objazdowe szkolenia dla policjantów z wydziałów zabójstw – wiedziony ciekawością decyduje się spotkać z osadzonym za kratami seryjnym mordercą Edmundem Kemperem. Spotkanie okazuje się bardzo owocne poznawczo. Kemper chętnie opowiada o sobie, swoich problemach, metodzie działania, kryteriach, jakimi kierował się wybierając ofiary. Na następne spotkanie z Kemperem Ford wraca z partnerem i magnetofonem, na który nagrywa sesję. Nagranie daje początek wielkiemu badawczemu programowi FBI, który poprzez wywiady z psychopatycznymi mordercami próbuje ustalić metodologię pozwalającą lepiej rozumieć i ścigać popełniane przez nich zbrodnie.

Serial oparty jest na wspomnieniach Johna E. Douglasa, który w latach 70. i 80. przeprowadził serię wywiadów z zaburzonymi mordercami – czego efektem były dwa podręczniki dla agentów FBI. Jest także autorem programu zajmującego się tworzeniem psychologicznych profili seryjnych zabójców i przez lata kierował realizującą go jednostką śledczą. To on jest pierwowzorem Jacka Crawforda z serii filmów i książek o Hannibalu Lecterze.

W serialu postać Douglasa nie występuje, wiele jego cech nosi Ford. Jednak już zabójcy, z którymi rozmawiają bohaterowie, występują pod swoimi prawdziwymi nazwiskami. Grają ich podobni fizycznie do pierwowzorów aktorzy. W pierwszym sezonie poza Kemperem pojawiają się m.in. Jerry Brudos i Richard Speck. Ford robi wszystko, by uzyskać spotkanie z Charlesem Mansonem i Davidem Berkowitzem – seryjnym mordercą z Nowego Jorku, twierdzącym, że do zabójstwa ośmiu osób zmusił go demon przybierający postać psa jego sąsiada.

Wszystkie te prawdziwe nazwiska sprawiają, że oglądając serial czujemy się, jakbyśmy obcowali z dokumentalną rekonstrukcją. Wrażenie to wzmacnia jeszcze pieczołowitość, z jaką na ekranie odtworzone zostały lata 70. i estetyka życia codziennego tej dekady.

Mroczny rewers amerykańskiego snu

Ta pieczołowitość nie dziwi – za kamerą w pierwszych dwóch i ostatnim odcinku stanął znany z perfekcjonizmu David Fincher. Reżyser, który w swojej wcześniejszej twórczości sam sięgał po figury psychopatów. W jego filmach seryjni zabójcy to postaci na poły mityczne, nawiedzające Stany jak koszmar stanowiący mroczny rewers amerykańskiego snu. W „Siedem” para policjantów odkrywa serię mordów, których ofiarami padają osoby będące uosobieniem kolejnych grzechów głównych: nieumiarkowania w jedzeniu i piciu, lenistwa, nieczystości... Sprawca, zanim zostanie zidentyfikowany, jawi się jak mroczne i mściwe bóstwo, które pełne gniewu nawiedziło liberalne Stany ery Clintona, by przypomnieć im o kategoriach grzechu, winy i kary.

W podobny sposób postać psychopatycznego mordercy wprowadza inny film twórcy – „Zodiac”. Otwiera go panorama kalifornijskiego przedmieścia 4 lipca 1969 r. – domki z ogrodem, ogólna zamożność, sztuczne ognie, dzieci bawiące się na przydomowych trawnikach, powiewające flagi. Słowem – wcielona niewinność. Z tej przestrzeni samochodem oddala się para kochanków. Zatrzymują się kawałek dalej, w lasku znanym w okolicy jako miejsce schadzek zakochanych. Za nimi podąża czarny ford mustang. Wysiada z niego ubrany na czarno mężczyzna, kamera nigdy nie pokazuje jego twarzy. Zabija kobietę i ciężko rani mężczyznę, po czym odjeżdża w dal. Jak demon karzący podmiejską Amerykę za nadmiar niewinnego szczęścia.

W dalszej części „Zodiac” sprowadza jednak sprawę trochę na ziemię. Oparty na faktach film rozgrywa się między 1969 a 1991 rokiem. Narrację kształtuje śledztwo dziennikarskie, prowadzone przez rysownika „San Francisco Chronicle”, próbującego wyjaśnić sprawę mordercy o pseudonimie Zodiac – aktywnego w rejonie San Francisco na przełomie lat 60. i 70. Jego sprawa do dziś nie została wyjaśniona.

Zbrodniarz jako gwiazda

Finchera interesują wzajemne relacje figury seryjnego zabójcy i popkultury. Zodiac działa w okresie, gdy seryjni mordercy, dzięki masowym mediom, po raz pierwszy są w stanie naprawdę zawładnąć społeczną wyobraźnią. Pierwsze zabójstwo Zodiaca ma miejsce tego samego lata, gdy swój własny ciąg zbrodni, w położonym trochę bardziej na południe Los Angeles, rozpocznie rodzina Mansona. W trakcie filmu słyszymy także o sprawie Berkowitza.

Zodiac bardzo świadomie wykorzystuje nowoczesne media. Komunikuje się z opinią publiczną śląc listy do gazet, obiecuje ujawnić swoje nazwisko przez telefon w trakcie popularnego programu telewizyjnego. W swoich listach morderca z San Francisco odwołuje się nieustannie do klasycznego horroru lat 30., „Hrabia Zarow” („The Most Dangerous Game”). Jego tytułowy bohater to wytrawny myśliwy, władający samotną wyspą. Jego główną rozrywką są polowania na rozbitków, którzy mają nieszczęście trafić na jej brzegi.

Popkultura dostarcza formy szaleństwu Zodiaca i żywi się nim. Już w 1971 r. historia mordercy staje się inspiracją dla fabuły „Brudnego Harry’ego”. W pierwszym filmie z cyklu inspektor Harry Callahan ściga terroryzującego San Francisco, komunikującego się z opinią publiczną przy pomocy listów, szalonego mordercę o pseudonimie Scorpion.

Fincher z wielką pieczołowitością odtwarza scenę seansu filmu, na którym spotykają się prowadzący sprawę policjanci i relacjonujący ją dziennikarze. Stawia w ten sposób przed widzem pytanie: skąd uzależnienie popkultury od takich historii? Być może części odpowiedzi dostarcza widziana w tle narracji „Zodiaca” śmierć hipisowskiej utopii. Po lecie miłości przychodzi poczucie winy i lęk, skupiający się w takich postaciach jak Manson czy Zodiac.

A może w postaci zbrodniarza bez motywu tkwi po prostu coś uwodzącego? Pytanie to nieustannie zadajemy sobie oglądając „Mindhunter”. Krammer czy Bravos to typy jednocześnie odrażające, przerażające, smutne i przegrane, a przy tym w dziwny sposób charyzmatyczne, uwodzące. Podobnie jak Hannibal Lecter w wykonaniu Anthony’ego Hopkinsa, bezwzględnie skupiają naszą uwagę, gdy tylko pojawiają się na ekranie. Nawet wtedy, gdy opowiadają odrażające rzeczy. Ford i jego partner (a wraz z nimi widzowie) są równie często obrzydzeni, co w dziwny sposób zafascynowani tym, co słyszą.

Psychopata udomowiony

Mindhunter” wpisuje się w jeszcze jeden trend w popkulturze: „produktywizacji” i „udomowienia” psychopatii. Co najmniej od czasów „Milczenia owiec” (jeśli nie „Parszywej dwunastki”) popkultura nie przedstawia psychopatycznych, agresywnych jednostek wyłącznie jako indywiduów stanowiących problem i zagrożenie dla społeczeństwa. Wręcz przeciwnie, osoby takie, właśnie dzięki swoim zaburzeniom, mogą okazać się społecznie użyteczne. Zwłaszcza w tych obszarach, w których jednostki „normalne” pozostają bezradne.

Przykładem Hannibal Lecter. Dzięki wybitnej inteligencji i znajomości – także z własnego doświadczenia – zasad działania zaburzonego umysłu zdolny jest lepiej niż ktokolwiek inny zrozumieć motywy seryjnych zabójców. Co okazuje się bardzo przydatne dla FBI w „Milczeniu owiec” i innych odsłonach serii. Oczywiście Lecter demaskując innych przestępców, sam prowadzi z Agencją śmiertelnie niebezpieczną grę, w której chodzi mu wyłącznie o jego własny interes. Ale dostarcza przy tym bezcennych informacji. Także w „Mindhunter” to, co mają do powiedzenia takie osoby jak Kemper, okazuje się użyteczne dla FBI. Pozwala skonstruować narzędzia poznawcze zapobiegające kolejnym zbrodniom. W mniej ekstremalnej formie te procesy „produktywizacji patologii” widoczne są w postaciach genialnych, lecz wyraźnie zaburzonych postaci, takich jak doktor House czy uwspółcześniony Sherlock Holmes w wykonaniu Benedicta Cumberbatcha.

Niemiecki filmoznawca Thomas Elsaesser łączy ten trend z ekspansją kognitywnego kapitalizmu, potrzebującego dla swojego rozwoju takich dyspozycji psychicznych jednostek (np. związanych z zespołem Aspergera), które jeszcze w kapitalizmie przemysłowym traktowane były wyłącznie jako dowód społecznego niedostosowania i źródło problemów.

Za „produktywizacją” psychopaty idzie jego „udomowienie”. Z ekranu kinowego przenosi się do serialu telewizyjnego, gdzie może nam niemal codziennie towarzyszyć w domu, stając się kimś oswojonym, bliskim. Niemal członkiem rodziny. Po „Dex­terze” i telewizyjnym „Hannibalu” oraz przedstawiającym historię komuny Mansona „Aquariusie”, „Mindhunter” to kolejny serial udomawiający psychopatę w ten sposób.

Igranie z ogniem?

Można zadać sobie pytanie, czy takie udomowienie i oswojenie figury psychopaty nie prowadzi do banalizacji zła i zbrodni? „Mindhunter” chcąc nie chcąc wzmacnia legendę faktycznych zbrodniarzy, takich jak Kemper czy Manson (który prędzej czy później będzie się musiał w serialu pojawić).

W ostatnim odcinku pierwszego sezonu wątły Ford staje sam na sam w sali szpitalnej z potężnym, zwalistym Kemperem. Ten z charakterystycznym dla siebie urokiem tłumaczy Fordowi, że bez problemu mógłby skręcić mu kark, zanim ktokolwiek ze szpitalnych strażników byłby w stanie przybyć z pomocą. Od gróźb przechodzi jednak bardzo szybko do przyjacielskiej serdeczności. Scena zostawia z głębokim poczuciem dyskomfortu i lęku. Zła, które uosabia Kemper, do końca oswoić i udomowić się bowiem nie da. Nie można się do niego bezkarnie zbliżyć – o czym warto pamiętać czekając na drugi sezon. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2017