Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gratulacje, obelgi, radość, powiedzmy, do końca strony, ale za to obraza do końca świata. Tyle że – nie mogę. Boli mnie głowa, za sobą mam noc źle przespaną, kot zwymiotował na podłogę.
Nawracające uczucie, że jest się poniżej tego, co naprawdę ważne. A chciałoby się – powyżej. Uwięzieni między poniżej a powyżej, próbujemy myśleć horyzontalnie: lewo, prawo, przód, tył. Tyle że horyzontalne metafory zawłaszczyła polityka. Przyglądam się X-owi, słucham X-a, myślę: jak go opisać? Idzie w prawo? Do tyłu? W prawo i do tyłu jednocześnie? A może w prawo, ale też w lewo jakby? Do przodu, ale tyłem i w osobliwym przegięciu? Dlaczego nikt z tych pań i panów nie chodzi, na Boga, prosto?
Ale, ale: gdybym był na miejscu X-a, czy zachowałbym jeden kierunek i postawę wyprostowaną? Prawdopodobnie w jego głowie panuje taki sam nieporządek, jak w mojej. Chcę wolności, bezpieczeństwa, żeby każdy miał, żeby zły nie miał, żeby zamknąć, żeby otworzyć, zabraniać, ale nie za bardzo, nie zabraniać, ale tylko pod pewnymi warunkami. Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą, pytał przed laty Leszek Kołakowski. Pamiętacie motto jego tekstu? „Proszę się cofnąć do przodu!” – okrzyk konduktora usłyszany w tramwaju. Mogłoby to być, pisał Kołakowski, główne hasło „wielkiej i potężnej Międzynarodówki, która nigdy nie będzie istniała”.
Epoka nasza, czas dzisiejszy, nie epoka raczej, ale moment, międzyepoka może, choć takie określenie też niczego nie mówi, wymaga przynajmniej jednego: uczciwego przyznania, że nie wiem, co naprawdę we mnie siedzi, a światło rozumu oświetla tylko niewielką część mojego mieszkania. Nikt nie chce być zakładnikiem cudzych fobii i kompleksów, tym bardziej całe społeczeństwa, ale niestety – czyż fobie i kompleksy nie są istotną częścią tej tajemniczej szkoły, do której chodzimy po lekcjach i w której, bardziej niż w tej pierwszej, wykuwają się nasze poglądy i decyzje? Ach, to furiat, zawistnik, ambicjoner – mówimy o kimś. No i co? Nie wolno mu? Pomysł, by każdy, kto chce coś zdziałać w polityce, najpierw przeszedł badania psychiatryczne, dopiero jest pomysłem szalonym. Któż by się tego podjął? I co z wynikami? Podawać do wiadomości publicznej? Znów skończyłoby się rechotem, niczym więcej.
To, co tu piszę, nie jest wyznaniem niewiary w światło. Przeciwnie. Życie polityczne, tak jak życie społeczne w ogóle, jest areną samozakłamania. Z mniejszych i większych kłamstw wypowiadanych w ścianach wewnętrznego mieszkania rodzą się wielkie wspólne iluzje. Jeżeli człowiek sam siebie od wewnątrz nie oświeci (ach, jakże ryzykowny czasownik, lecz co mi tam) lub nie pozwoli, żeby poświecili mu inni, wewnętrzna ciemność – nierozproszona, dokuczliwa, bo będąca siedliskiem niezidentyfikowanych strachów – będzie szukać na zewnątrz jakiejś odpowiadającej jej formy. Przyklei się tam, gdzie spotka podobne cienie i ukrywające się w nich pokrewne strachy.
Patrzę na X-a, słucham X-a i myślę: stara się? Chodzi jeszcze w ogóle po tym wewnętrznym mieszkaniu? Pyta kogokolwiek, co mu dolega? Znałem go przed laty, spędziliśmy na rozmowach o życiu długie godziny. Od niego uczyłem się, gdzie szukać światła i dlaczego najlepiej jest, kiedy źródeł światła jest kilka, gdy padają z różnych stron. Co się stało? Pochodnia wypadła z ręki? Zamokły zapałki? Została jedna żarówka i mruga niepokojąco?
Nie zadam X-owi ani tych, ani innych pytań. Nie wiem nawet, czy zdążę zadać je sam sobie. Boli mnie głowa, za oknem żar, kot od rana nic nie jadł.©