Pomaganie jest dla każdego

Jasiek Mela, podróżnik, działacz społeczny: W naszych czasach jest coraz mniej miejsca na wizję człowieka, który bierze od nas więcej, niż nam daje. Jeśli mimo to znajdują się ludzie, którzy poświęcają się dla innych i nie oczekują niczego w zamian – jest to niezwykłe.

05.09.2017

Czyta się kilka minut

 / FORUM
/ FORUM

Marcin Żyła: „Jasiek” – tak się przedstawiasz. Czemu nie „Jan”?

Jasiek Mela: Śmieję się, że do Jana brakuje mi brody po pas, a do Janka – czołgu. Może przyjdzie czas, że będę „panem Janem”, ale na razie ani tytuły, ani wiek jeszcze mi na to nie pozwalają.

Zaczynam od tego, ponieważ już odkąd miałeś siedem lat, życie zmusza Cię do dorosłości – i ten „Jasiek” wydaje się tu nie pasować.

Staram się, żeby formą imienia nie zaklinać rzeczywistości. Choć faktycznie jest tak, że te doświadczenia zmusiły mnie do szybszego dorastania. Cóż, losu się nie wybiera. Z biegiem lat oraz rosnącego z czasem dystansu widzę, że w życiu – jakie by ono nie było – nie ma zbędnych doświadczeń. Staram się w każdym z nich doszukiwać czegoś, co procentuje dobrem.

Da się tak zawsze?

Wierzę, że tak. Kluczem jest sensowne podejście. Gdyby zabrakło mi któregokolwiek z doświadczeń, przez które przeszedłem, nie byłbym dziś tym, kim jestem. Nie spotkałbym ludzi, którzy sprawili, że robię rzeczy, z których się cieszę. Być może gdyby nie doświadczenie cierpienia – a z drugiej strony wsparcia ze strony ludzi – nie rozpaliłaby się we mnie potrzeba pomagania. Kiedy słucham, jak ktoś inny się skarży, mogę powiedzieć: „wiem, co czujesz; sam przeszedłem przez podobne”. Wspólnoty doświadczeń nie zastąpi żaden dyplom.

Wcześniej było dramatycznie. Leżąc po wypadku w szpitalu, pytałeś sam siebie o to, czy żyć.

Faktycznie, był okres, kiedy miałem myśli ostateczne, samobójcze. Nie wyobrażałem sobie, jak można żyć szczęśliwie bez ręki i nogi, jak można wtedy robić coś pasjonującego. Pomogły spotkania z ludźmi. Przekonały mnie, że póki żyję, póty mam wpływ na życie i mogę w nim odkryć coś pięknego.

Teraz już wiem, że różne kategorie, nasze role – np. „człowiek”, „mąż”, „chrześcijanin” – nabierają wartości wtedy, gdy zaczynają być niewygodne. Kiedy życie zaczyna nam ciążyć – i pytanie „czy chcę żyć?” zaczyna być naprawdę racjonalne, bo argumentów przeciw zbiera się naprawdę wiele – to wtedy odpowiedź, jeżeli jest twierdząca, ma dużo większą wartość.

Pamiętasz moment, kiedy wróciło poczucie sensu?

Np. wyjazd na spotkanie z polską kadrą paraolimpijską. Było to niedługo po wypadku. Zobaczyłem chłopaków i dziewczyny w moim wieku, którzy osiągali lepsze wyniki sportowe niż wszyscy zdrowi ludzie, których znam. I nie wstydzili się swoich ograniczeń. Pomyślałem: skoro oni dali radę, to może i ja mogę?

Zawszę mogę liczyć na rodziców. To oni, także podczas poprzednich trudnych doświadczeń – kiedy spalił się nasz dom, a potem zginął mój młodszy brat – pokazali mi, że nawet jeśli jest trudno, zawsze można znaleźć pozytywną stronę cierpienia. Że z upadku można się podnieść.

Po wypadku byłem długo skupiony na sobie. Wydawało mi się, że tylko ja cierpię. Później, kiedy pojawiły się pytania, czy żyć, czy z życia zrezygnować, uświadomiłem sobie, jak cierpią moi rodzice. Rodzice cierpią czasem bardziej – biorą odpowiedzialność za życie i zdrowie swoich dzieci, próbują im pomóc, wziąć na swój krzyż ich cierpienie – lecz to jest przecież niemożliwe. Rozważanie decyzji ostatecznych było w tej sytuacji egoizmem. Skoro oni mi tyle dali, to ja też powinienem wykazać wolę życia – pomyślałem. Nie możemy się zostawiać.

Czy można to docenić bez przeżywania traumy, sytuacji ostatecznych?

Od dziewięciu lat – wraz z gronem zaufanych, wspaniałych ludzi – prowadzę fundację, która pomaga osobom niepełnosprawnym. Mam wokół siebie sporo ludzi, którzy przeszli przez różne trudności, po części tak jak ja, i można powiedzieć, że spłacają swój dług – wobec siebie, Boga czy innych ludzi. Ale są też wśród nas pełnosprawni, których nie dotknęło wielkie cierpienie. A mimo to chcą pomagać. To przepiękne. Zasługa takich osób w pomaganiu jest nawet dużo większa.

Dlaczego „zasługa”?

Żyjemy w czasach, w których popkultura i media uczą nas raczej skupiania się na sobie. Niedawno widziałem na chodniku napis: „Jutro po bożemu, dzisiaj po naszemu” – hasło jednej z kompanii browarskich. Czyli: żyj, znajdź swoją drogę, ale najpierw spróbuj każdej innej. Wbrew zasadom, bez poświęcenia, na skróty. To są pseudowartości, które skłaniają nas do tego, żeby skupiać się tylko na pozytywach i udawać, że trud i cierpienie nie istnieją. Nie ma już miejsca na wizję człowieka, który więcej od nas bierze, niż nam daje. Jeśli w takim świecie znajdują się ludzie, którzy poświęcają się dla innych nie oczekując niczego w zamian, jest to niezwykłe.

Przeżyłeś zwątpienie w to, co robisz?

Zabierając się za pomaganie, ludzie mają różne motywacje. Również po sobie widzę, że w przeszłości popełniałem błędy. Nadal to robię. Przeżywałem rozczarowania, kiedy moja wizja czyjejś drogi była odmienna od tego, jaką drogę ten ktoś wybrał.

Pamiętam konferencję, na której obecna była pewna siostra albertynka, pracująca w Fundacji Brata Alberta i pomagająca bezdomnym. Ktoś ją zapytał, ilu osobom pomagają. Odpowiedziała: „W liczbach jest dużo – każdy nasz punkt wydaje dziennie 300-400 posiłków dziennie, mamy punkt dla bezdomnych kobiet, gdzie mieszka 80 osób. Ale nie chodzi o te liczby, lecz o to, aby osobie, której się pomaga, zaoferować przestrzeń, w której będzie mogła na nowo odkrywać swoją wartość i godność”.

Jeśli mówię, że pomagam bezinteresownie, to znaczy, że daję coś komuś od siebie i nie wymagam, aby ta osoba zagospodarowała to w sposób, który mnie się podoba. Jeśli chcesz pomagać naprawdę, akceptuj każdą biedę ludzi.

Zdarza się czasem pokusa używania ludzi, którym się pomaga? Kreowania ich, kontroli, władzy?

Ci, którzy działają w inicjatywach społecznych – nieważne, czy będzie to harcerstwo, grupa miłośników filmów, czy wolontariusze pomagający bezdomnym – mają różne motywacje. Jeden ma poczucie, że Bóg obdarował go hojnie i śmiało może się czymś podzielić. Drugi chce się pomaganiem pochwalić przed innymi. Trzeci robi to z czystości serca, ale tak naprawdę zasklepia tą działalnością różne dziury w swojej osobowości. I tak dalej.

Zdarza się, że pomagając podnosimy swoje ego, dowartościowujemy się. Jest w tym granica, której przekroczenie jest niebezpieczne. Z drugiej strony, Anthony de Mello pisał, że egoizm ma różne odmiany. Jest taki, który polega na tym, że biorę, a nic z siebie nie daję. Ale jest i taki, który sprawia, że czynię dobrze – i dobrze się z tym czuję. Kładę się spać i mam poczucie, że jestem lepszym człowiekiem. W tym drugim egoizmie nie ma niczego złego. Pod jednym warunkiem: jeżeli w danym projekcie są zachowane proporcje między pomaganiem a mówieniem o pomaganiu.

Ludzie, którzy potrafią pomagać w cichości, w ukryciu – to są ludzie wielkiego serca, bardzo pokorni, których praca jest często niedoceniana.

W Polsce wyrosło już nowe pokolenie pomagających. Zmieniły się też okoliczności. Na czym ta zmiana polega?

Bywa, że systemowo próbuje się przymusić ludzi do empatii i pomagania. A to nigdy nie zadziała.

Masz na myśli programy wolontariatu?

Dostałem już kilka takich próśb: czy dałoby radę, żeby ktoś przyszedł na chwilę do fundacji, dwa razy zaparzył kawę, żeby mu potem wypisać kwitek, że przepracował ileś godzin jako wolontariusz? Jest mu to potrzebne do dodatkowych punktów, żeby mógł się dostać do lepszego ogólniaka...

Do empatii nie da się nikogo zmusić. A żeby pomagać sensownie, trzeba potrafić wczuć się w sytuację osoby, której pomagamy. Mieć potrzebę pomocy. Jednak system, który człowieka tak „przydepcze” – jeśli nie odpracujesz tylu a tylu godzin, to pójdziesz do gorszej szkoły – nie zadziała. Sprawi tylko, że człowiek pracuje „od do”. A praca przy pomaganiu zawsze zakłada większe zaangażowanie. Większość pracowników organizacji pozarządowych jest warta dużo więcej, niż pracuje. Działalność fundacji i stowarzyszeń opiera się na założeniu, że rekompensatą za niskie wynagrodzenie – bo zazwyczaj pracujemy na minimalnych krajowych albo tylko ciut wyżej – jest satysfakcja, poczucie, że robi się coś niezwykłego. Wściekam się czasem na swoją pracę, lecz w życiu nie zamieniłbym jej na inną. Moment, w którym czuję, że zmieniam życie innych, jest dla mnie nie do podmienienia na cokolwiek innego.

Nawet we współpracy z firmami, gdzie w grę wchodzi tzw. społeczna odpowiedzialność biznesu, dużo się zmieniło. Współpraca z biznesem jest trudna – czasem nasi partnerzy traktują pomaganie jako towar – ale mamy też wiele pięknych doświadczeń: choćby zaprzyjaźniony z naszą fundacją bank co roku organizuje charytatywny musical, który kosztuje go sporo pieniędzy, a pracownicy wykorzystują czas w firmie nie na nakręcanie jej obrotu, lecz przygotowania do projektu. Dzięki niemu udaje się nam sfinansować zakup protez albo wsparcie psychologiczne dla naszych podopiecznych.

Bez empatii nie ma pomagania. Ale czy pierwszym do niej krokiem nie jest wiedza, świadomość rozmaitych problemów?

Różnie – jest wiele osób, które niechcący marnują swoją energię. Mają wielką chęć pomagania, lecz nie do końca badają lokalne potrzeby. Pewna kobieta pojechała do Tybetu, poznała tam ubogą rodzinę, która potrzebowała jakiejś maszyny rolniczej. Kobieta ta zorganizowała akcję charytatywną i udało się kupić maszynę. Miesiąc potem okazało się, że tybetańska rodzina tę maszynę sprzedała. Pani, która im pomogła, na początku bardzo się oburzyła, a potem pomyślała, że sama popełniła błąd: powinna była zbadać najpierw prawdziwe potrzeby ludzi. Zobaczyć, co sprawia, że nie żyją samodzielnie, może skupić się na edukacji?

Czy portale crowdfundingowe zmieniły powszechne podejście do pomagania? Pomaganie jest łatwiejsze, jednak z drugiej strony – bezrefleksyjne, podatne na emocje, impuls...

Podejście do pomagania zmienia się w Polsce także dlatego, że stajemy się coraz zamożniejsi. Częściej możemy sobie pozwolić na pomaganie. Chciałbym być kiedyś bogaty na tyle, abym widząc fajne akcje, mógł przyjść i powiedzieć: „Prowadzicie fajną szkołę, ale nie macie kasy. Chętnie wybuduję wam boisko, ponieważ mnie na to stać”. W portalach crowdfundingowych – jestem zwolennikiem takich akcji – podoba mi się to, że jedni drugich wciągają na nich nie tylko do pomagania. Owszem, niektóre akcje są ckliwe, dotykają pewnych emocji w rodzaju: „jeżeli to dziecko nie przejdzie w ciągu dwóch tygodni operacji, to umrze”. Często jest to na granicy manipulacji.

Dostaję dziesiątki zapytań, czy nie wrzuciłbym na swojego walla na Facebooku informacji o jakiejś kolejnej akcji. Konsekwentnie odmawiam. Facebooka traktuję jako przestrzeń prywatną, a nie jako wyciskacz łez. Wolę osobiście wspierać inicjatywy, które są ciekawe i ambitne, a nie wyłącznie bazują na litości. Również w fundacji staram się w taki sposób budować PR wokół projektów, żeby nie łapały one ludzi na litość. Nie lubię budzenia tego uczucia, uważam je za dość prymitywne i takie, którym łatwo innych zmanipulować.

Dużo energii zajmuje organizacjom dobroczynnym wyręczanie państwa.

Kiedy patrzę z perspektywy mikro, widzę, że każdy, kto otrzyma pomoc dzięki naszym akcjom, jest tego wart – bo stu podopiecznych to jest sto różnych historii, a nie statystyka. W skali makro zdarza się czasem, że instytucje państwowe, kiedy widzą, że w danym segmencie działają organizacje pozarządowe, jakby odpuszczają.

Z drugiej strony, w dziedzinie pomagania osobom po amputacjach kończyn wsparcie, jakiego udziela państwo, jest coraz większe. Dofinansowania do zakupu protez są wyższe, łatwiej o dobrą rehabilitację. Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych tworzy nowe programy, które wspierają aktywność i samodzielność osób po amputacjach. Nie ma więc co skupiać się na narzekaniu.

W fundacji staramy się promować inicjatywy wspierające naszych podopiecznych, a nie wyręczające ich. W końcu przy pomocy projektów czegoś się ludzi uczy. Zadaniem organizacji pozarządowych nie jest tylko rozdawanie, lecz wspieranie ludzi. Także informacyjne. Mówimy: słuchaj, jest Narodowy Fundusz Zdrowia, możesz stąd dostać takie a takie finansowanie. Jeśli na protezę, która kosztuje np. 30 tysięcy złotych, otrzymasz połowę kwoty, jeżeli sam, dzięki jednemu procentowi, zbierzesz jeszcze coś i wykażesz własną inicjatywę – to my możemy wtedy zrobić akcję, dzięki której dozbieramy pieniądze. W ten sposób rozwijamy poczucie sprawczości.

Sensowne i inteligentne pomaganie jest trudne. Dziewięć lat prowadzę fundację, widzę jednak wiele błędów, które popełniłem. Uważam, że każdy, kto poświęca swój czas i pieniądze po to, żeby zrobić coś ponad to, czego świat od niego wymaga, jest dla tego świata wielkim skarbem.

Zdarza się, że spieramy się między sobą o to, jak pomagać. Niektórzy ostrzegają: nie dawać ludziom kasy. Inni, jak siostra Małgorzata Chmielewska, pomagają za darmo, nie wymagają, żeby oni coś w zamian zrobili. Jeszcze inni prowadzą akcje, w których, aby załapać się na pomoc, trzeba spełnić określone warunki.

Kiedyś zapytano św. Brata Alberta, dlaczego bezdomnym rozdaje chleb rano. Odpowiedział: „Żeby nie pili na pusty żołądek”. Tyle. Jeśli przychodzi do mnie uzależniony od alkoholu, to co, mam mu nie dać chleba, ponieważ „jest pijakiem”? Nie! Oczywiście, chciałbym, żeby on rzucił nałogi, poszedł do pracy, a może nawet chodził co miesiąc do spowiedzi. Ale to są moje życzenia! Daję takiej osobie przestrzeń do tego. Jeżeli ją wykorzysta, to dobrze. Jeśli potrafi tylko przyjść, zjeść zupę, a potem znowu się upić – to trudno. Też go kocham, też mu dam od siebie.

Jaki jest pożytek z takich imprez jak Targi Dobroczynności?

Przede wszystkim – rozbudzanie świadomości. Wciąganie ludzi, którzy chcieliby pomagać, ale tego nie robią, bo wydaje im się, że się nie nadają, nie wiedzą, co mogą od siebie dać. Znam takich wielu. Jakiś czas temu powiedziałem znajomej: upiecz ciasto, przyjdź na Planty i daj je bezdomnym w ramach akcji „Zupa na Plantach”.

Targi Dobroczynności, organizowane w dodatku w przestrzeni publicznej – będą przecież specjalne stoiska na Plantach – są świetną okazją do tego, żeby wciągnąć do pomagania po części przypadkowych ludzi. Pokazać, że mogą pomagać na wiele sposobów. Masz kasę? Wpłać. Pomysł na warsztaty? Poprowadź je. Masz tylko czas? To nie takie „tylko” – przyjdź do hospicjum i poczytaj tam bajki dzieciom. A przede wszystkim – zobacz w każdym człowieka. Pomaganie jest dla wszystkich.©℗

JASIEK MELA (ur. 1988) jest podróżnikiem i działaczem społecznym. W 2002 r., w wyniku wypadku stracił lewe podudzie i prawe przedramię. Od 9 lat prowadzi fundację Poza Horyzonty pomagającą osobom po amputacji kończyn.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2017