Polski Maléter

Jesienią 1956 r. generał Wacław Komar - wcześniej działacz komunistyczny, w latach 50. uwięziony i torturowany - został dowódcą tzw. wojsk wewnętrznych, czyli jednostek podległych ministerstwu spraw wewnętrznych. Gdy w październiku 1956 r. w Warszawie rozpoczęły się obrady władz PZPR - które przesądziły o odsunięciu "stalinistów i wyniosły do władzy Władysława Gomułkę - zaniepokojony początkowo rozwojem sytuacji Kreml skierował na Warszawę jednostki armii sowieckiej, stacjonujące w Polsce. Przez kilka dni ważyło się, czy dojdzie do interwencji ZSRR - jak na Węgrzech. W tamtych dniach gen. Komar organizował obronę Warszawy przed spodziewanym atakiem wojsk sowieckich, później natomiast usiłował postawić na porządku dziennym kwestię obecności w Polsce Armii Czerwonej, o czym opowiada we wspomnieniach, które ukazują się drukiem po raz pierwszy. Gdyby w tamtych dniach zrealizował się w Polsce "scenariusz węgierski i doszło do walk, Wacław Komar podzieliłby zapewne los Pála Malétera. Przed październikiem 1956 r. Maléter był zdeklarowanym komunistą i wysokim rangą wojskowym (dowodził korpusem pancernym). Gdy zaczęły się demonstracje, a potem walki, on i jego żołnierze stanęli przeciw Sowietom. Maléter został ministrem obrony w rządzie Imre Nagya i organizował obronę Budapesztu. Aresztowany i sądzony razem z Nagyem, został skazany na śmierć. 17 czerwca 1958 r. Nagy, Maléter i dwóch innych przywódców powstania zostało powieszonych.Red..

26.10.2006

Czyta się kilka minut

"Polacy odsuwają stalinistów od władzy, Gomułka na czele ruchu wolnościowego": pierwsza strona nowojorskiego dziennika "Herald Tribune" z 22.10.1956 r. Na zdjęciu gen. Wacław Komar /
"Polacy odsuwają stalinistów od władzy, Gomułka na czele ruchu wolnościowego": pierwsza strona nowojorskiego dziennika "Herald Tribune" z 22.10.1956 r. Na zdjęciu gen. Wacław Komar /

Po rehabilitacji prosiłem Edwarda Ochaba [od marca do października I sekretarz PZPR; w 1956 r. przyczynił się do zapobieżenia wejściu wojsk ZSRR; po 1956 r. powoli odsuwany od ważnych stanowisk - red.] i Józefa Cyrankiewicza [w 1956 r. premier PRL, w czerwcu kazał brutalnie stłumić "powstanie poznańskie" i zasłynął stwierdzeniem: "Kto podniesie rękę na władzę ludową, niech wie, iż władza ludowa mu tę rękę odrąbie"; pozostał premierem do 1970 r. - red.] o powrót do wojska. Wywleczono mnie stamtąd, jakbym był z góry skazany na śmierć, więc gest zadośćuczynienia byłby na miejscu. Rokossowski [wówczas minister obrony PRL i zarazem marszałek ZSRR - red.] zaprotestował. Uznałem to - a myliłem się - za dowód, że pozostały mu resztki wstydu. Uważałem, że nie chce mnie widzieć, bo jestem dla niego żywym wyrzutem sumienia: kierownicy Informacji Wojskowej szczegółowo uzgodnili z nim sposób, w jaki zostanę aresztowany; bezprawnie mnie zdegradował; z tego, co wiem, próbował - przez Woźniesieńskiego i Skulbaszewskiego [szefowie Informacji Wojskowej, wojskowego odpowiednika bezpieki - red.] - wpłynąć na jak najszybsze skazanie mnie i wykonanie wyroku.

W sierpniu 1956 roku Cyrankiewicz poinformował mnie, że zostanę dowódcą Wojsk Wewnętrznych. Powtórnie poprosiłem o powrót do Ministerstwa Obrony Narodowej. Premier obiecał, że tak się stanie, ale powinienem uzbroić się w cierpliwość: "Będziemy czekali na okazję". Tak więc pod koniec sierpnia objąłem dowództwo Wojsk Wewnętrznych, w skład których wchodziły Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Wojska Ochrony Pogranicza. Mój poprzednik, gen. Juliusz Hibner, został wiceministrem spraw wewnętrznych. Obecnie Hibner zajmuje się fizyką, pisze rozprawy o kwantach, czyli robi to, o czym marzył przez całe życie, choć odebrano mu pracę na uniwersytecie i dokuczają mu "ułani rakowieccy" [Hibner, polski Żyd, uczestnik wojny domowej w Hiszpanii, a w latach 50. wysoki funkcjonariusz komunistyczny, został odsunięty w 1960 r.; "ułani rakowieccy" to antysemicka frakcja w PZPR - red.].

Dowódcą KBW był gen. Włodzimierz Muś, dzielny żołnierz i prawy człowiek, który za swój udział w wydarzeniach października 1956 został ukarany zepchnięciem na boczny tor. Nie żyje płk dypl. Edward Koniński, szef sztabu KBW, doktor socjologii; z premedytacją doprowadzono go do śmierci. Większość oficerów zaangażowanych w wydarzenia październikowe została usunięta ze służby pod zarzutem rewizjonizmu i antyradzieckości, niekiedy także i niewłaściwego - tj. żydowskiego - pochodzenia. Inni odżegnali się od swojej "październikowej" przeszłości.

***

W sierpniu 1956 roku w Wojskach Wewnętrznych nie było doradców radzieckich (poza jednym - jeśli dobrze pamiętam - wyjątkiem). Ministerstwo Obrony Narodowej było niemal w całości kontrolowane przez zespół generałów i wyższych oficerów przywieziony z ZSRR na przełomie 1949/50, a w drugim rzędzie przez ich polskich uczniów-prymusów.

Co nie znaczy, że zasady, którymi kierowałem się, zostały zaakceptowane przez całą kadrę Wojsk Wewnętrznych. Zastępca dowódcy KBW do spraw politycznych,

płk P., słał informacje o moim "antyradzieckim i kontrrewolucyjnym nastawieniu" do niektórych członków Biura Politycznego, zaś w sytuacji krytycznej, kiedy jednostki Armii Radzieckiej i Wojska Polskiego znalazły się nieopodal Warszawy, wystąpił z wnioskiem o wycofanie KBW do koszar.

Nie był sam. Starał się wykorzystać zrozumiałe zaniepokojenie oficerów, którzy mieli w świeżej pamięci Poznań (choć w zdławieniu demonstracji poznańskich główną rolę odegrał korpus WP dowodzony przez wiceministra Obrony Narodowej, gen. Popławskiego). O tym można by sporo opowiedzieć. Jego raporty (i nie tylko jego) leżą pewnie w archiwach Informacji albo w MSW. Leżą czy zostały zniszczone? To drugie jest chyba bardziej prawdopodobne. Władysław Gomułka zrobi wszystko, by zatrzeć pamięć o 1956 roku. Człowiek, który tak łatwo pogodził się ze straceniem Imre Nagya i Pála Malétera, a potem gorliwie przykładał się do inwazji na Czechosłowację, nie wyobraża sobie Polski innej niż ta kurczowo wczepiona w ZSRR jako jedynego gwaranta jej istnienia. Poniósł klęskę w takich dziedzinach jak unowocześnienie techniczne polskiego przemysłu, zapewnienie polskiej klasie robotniczej godziwych warunków ekonomicznych i kulturalnych. Jako "pierwszy sojusznik" musi zatrzeć ślady przeszłości. Jakże on się zirytował w 1966 roku, kiedy Kołakowski i Pomian przypomnieli mu obietnice złożone w Październiku! Myślę więc, że zgodnie z jego intencjami archiwa zostały wyczyszczone. Idzie o to, żeby za 20 lat nikt o tych sprawach nie pamiętał.

Z pewnością jednak w materiałach dotyczących rozmów polsko-radzieckich [patrz kalendarium na drugiej stronie dodatku - red.], dotyczących statusu Armii Radzieckiej na terytorium Polski (w tych rozmowach uczestniczył Hibner), znajdują się listy strat ludzkich i materialnych, spowodowanych przez przemarsz oddziałów radzieckich w kierunku Warszawy. Tego nie da się zniszczyć, bo druga kopia jest u "radzieckich".

***

W okresie, o którym mowa, znaczna część moich i nie tylko moich rozkazów nie została zapisana. Być może ta moja notatka nie będzie wolna od niedokładności.

Działałem w poczuciu zagrożenia ostatecznego. Czy słusznie? Myślę, że słusznie. Należało wziąć pod uwagę także wariant najgorszy: prowokację wywołaną przez przeciwników demokratyzacji, rozlew krwi, pełną inwazję, ustanowienie jakiegoś zorganizowanego w Moskwie "rządu" (a chętnych nie brakowało), terror, egzekucje, tak jak parę dni potem stało się na Węgrzech.

Na podstawie mniej lub bardziej wyraźnych sygnałów mogłem odczytać ramy i kierunek myślenia "radzieckich". To, co działo się w Polsce od XX Zjazdu [KPZR, w lutym 1956 - red.], przez Poznań aż do decyzji o zwołaniu Plenum, przerosło ich wyobraźnię. Stało się coś nowego, coś nieznanego. A w ich sposobie rozumienia świata to, co nieznane - jest wrogie: "kontrrewolucyjne i antyradzieckie" - powinno więc być wypalone rozżarzonym żelazem.

***

Wczesnym rankiem 20 października na Woli pojawił się batalion radziecki. Został zatrzymany przez pododdział Brygady Nadwiślańskiej. Dowódca batalionu twierdził, że w Warszawie doszło do wybuchu "faszystowskiego powstania". Sam tego nie wymyślił. I na pewno nie w nocy z 19 na 20 października. Przygotowania propagandowo-psychologiczne (a także wojskowe) do rozprawy z Warszawą zostały podjęte wcześniej, na wysokich szczeblach w ZSRR. Zwracam uwagę, że tę samą metodę zastosowano na Węgrzech, dla uzasadnienia zaś ataku na Czechosłowację [w 1968 r. - red.] "odkryto" wielkie magazyny z bronią zachodnioniemiecką (czym zachłystywały się "Trybuna Ludu" i "Żołnierz Wolności").

Wojska Wewnętrzne miały zapewnić VIII Plenum [PZPR, na nim zapadły kluczowe decyzje - red.] przeprowadzenie obrad w bezpiecznych, suwerennych warunkach. Z chwilą wyznaczenia daty Plenum zaczęły mnożyć się sygnały o zagrożeniach. Ambasador Ponomarenko zażądał od Ochaba, aby ten wraz z Biurem Politycznym udał się do Moskwy, gdy zaś Ochab odmówił, Ponomarenko zaczął wykazywać znaczną aktywność w kontaktach ze "starymi towarzyszami" z - między innymi - MON (Witaszewski [Kazimierz, szef Głównego Zarządu Politycznego LWP, przeciwnik Gomułki - red.]).

W ZSRR zewnętrznym, "literackim" świadectwem tych ruchów były publikacje w "Prawdzie", w Polsce zaś artykuł Piaseckiego [Bolesław, szef wspierającego komunizm ruchu świeckich katolików PAX - red.] zawierający groźbę wprowadzenia "stanu wyjątkowego". Świadectw (lub przynajmniej oznak) wewnętrznych było więcej. Niektóre z nich to (kolejno): zerwanie łączności między kierownictwem MON i Sztabem Generalnym WP a dowództwem Wojsk Wewnętrznych, usunięcie KBW z obiektów podległych Rokossowskiemu, nagłe - na rozkaz dowódcy Okręgu Warszawskiego - zwołanie licznej grupy oficerów (pod bronią) w Cytadeli, obsadzenie budynków MON na ul. Klonowej, postawienie w stan alarmu Szkoły Łączności w Zegrzu itp.

***

17 października (środa) Ochab otrzymał informację o planowanym udziale delegacji KPZR w obradach Plenum. Oświadczył, że taka wizyta nie jest pożądana. Rzecz ciekawa: 17 października rozeszła się wiadomość o organizacji wielkiego wiecu na Politechnice, czy raczej na placu przed Politechniką, i że wiec ma przeobrazić się w uliczną demonstrację poparcia dla Plenum. Mówiąc obrazowo: ktoś zaczął rozlewać benzynę w pobliżu iskrownika.

Jednocześnie w Warszawie pojawiła się liczna grupa "radzieckich". Zatrzymali się w budynkach ambasady ZSRR w Alei I Armii Wojska Polskiego. Należało liczyć się z próbą opanowania przez ludzi Rokossowskiego gmachów Komitetu Centralnego, Rady Państwa, Polskiego Radia, Poczty Polskiej i innych kluczowych obiektów. Należało też liczyć się z próbą wywołania prowokacji antyradzieckich (na przykład ataku na ambasadę ZSRR - na co czekał, sądząc z meldunków słanych do Moskwy, ambasador Ponomarenko). W związku z tym zostały podjęte stosowne kroki zapobiegawcze przy udziale Brygady Nadwiślańskiej, grupy oficerów MSW oraz Milicji Obywatelskiej.

Do późnego popołudnia 18 października szło więc o wykonanie dwóch nie do końca zbieżnych zadań. Po pierwsze - należało upewnić kierownictwo KPZR i jego polskich delegatów oraz stronników, że mimo nacisków i gróźb Plenum odbędzie się i podejmie suwerenne, demokratyczne decyzje. Po wtóre - upewnić kierownictwo KPZR, że kontynuacja demokratycznych przemian w Polsce nie ma charakteru antyradzieckiego i nie wywołuje demonstracji czy zamieszek skierowanych przeciw ZSRR.

***

Pod wieczór 18 października dowiadywałem się kolejno, że, po pierwsze, nazajutrz wczesnym rankiem przybędzie do Warszawy delegacja kierownictwa radzieckiego z Chruszczowem na czele (i marszałkami Żukowem i Koniewem), a perspektywa zbrojnego wystąpienia radzieckiego jest wysoce prawdopodobna, po wtóre, że wojska Północnej Grupy Armii Radzieckiej zostały postawione w stan gotowości bojowej i, po trzecie, że ruszyły w kierunku Warszawy (informacje przekazywał gen. Frey-Bielecki aż do chwili, gdy dowódca Wojsk Lotniczych gen. Iwan Turkiel zakazał mu lotów - grożąc aresztowaniem i osądzeniem; podjął zresztą próbę wprowadzenia tych gróźb w czyn).

Przed południem 19 października - mniej więcej trzy do czterech godzin od wylądowania delegacji radzieckiej - mieliśmy wystarczająco jasny obraz sytuacji. Na zachodzie radzieckie kolumny osiągnęły Krotoszyn, kierując się na Łódź, której zagroziły około godz. 15. Te jednostki - w przypadku podjęcia próby wkroczenia do miasta - napotkałyby opór brygady KBW, o czym - nie bez naszego udziału - dowiedzieli się towarzysze z delegacji radzieckiej. Skutkiem tego czołgi obeszły Łódź.

Milicja i inne źródła informowały o szybkim marszu "radzieckich" z Pomorza. Z Legionowa wyruszyły czołgi i piechota Warszawskiego Okręgu Wojskowego, zatrzymując się na obrzeżach miasta - prawdopodobnie czekając na wsparcie Armii Radzieckiej. Szły jednostki z Modlina. W tej sytuacji Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego obsadził przyczółki mostowe i wzmocnił rogatki. Wzmocnieniu uległa też ochrona lotniska bielańskiego.

Ale z naszej strony - co z całą siłą podkreślam - problem leżał nie w środkach wojskowych, lecz politycznych. Trwały rozmowy, w czasie których strona radziecka szantażowała Polskę groźbą rozlewu krwi. Powiedział mi wtedy Cyrankiewicz, że gdy w czasie rozmów on (a może Gomułka?) zaczął mówić o marszu na Warszawę, Chruszczow udał zdziwienie i zapytał Koniewa, czy to prawda. Koniew, naczelny dowódca sił Paktu Warszawskiego, oświadczył, że te ruchy zostały już dawno zaplanowane (tę wersję podtrzymał Rokossowski, co wywołało ostrą reakcję Cyrankiewicza. Dodam, że po

23 października Cyrankiewicz żądał ukarania Rokossowskiego za próbę zamachu stanu. Potem sprawę wyciszono).

Z wojskowego punktu widzenia "siły Rokossowskiego" miały nad nami miażdżącą przewagę. Ale te same siły wiedziały, że swój sukces opłacą poważnymi stratami. Artyleria, czołgi i piechota KBW były w stanie zatrzymać te oddziały Armii Radzieckiej i Wojska Polskiego [podległe ministrowi obrony Rokossowskiemu - red.], które

19 października szły w kierunku Warszawy, i im porządnie dokuczyć. Co potem? Prawdopodobnie doszłoby do samorzutnego oporu ludności cywilnej, tragicznego rozlewu krwi, ponownego zamordowania miasta, zrywu w całym kraju.

Założenie, którym kierowało się dowództwo Wojsk Wewnętrznych, było następujące: ani kropli polskiej krwi! Wraz z rozwojem sytuacji doszło do uzupełnienia: ani kropli krwi, chyba, że trzeba będzie przelać własną krew w sprawie niepodległości i honoru żołnierza!

***

19 października musieliśmy spełnić dwa zadania. Po pierwsze - upewnić kierownictwo państwa i partii, że dysponuje siłą, która stawi opór radzieckiemu naciskowi wojskowemu i która - jednocześnie - nie dopuści do jakiejkolwiek antyradzieckiej prowokacji. Po wtóre - upewnić kierownictwo radzieckie, że podjęta przez nie próba rozwiązania problemu politycznego środkami wojskowymi napotka stanowczy opór, jest więc nieopłacalna - we wszystkich aspektach.

Z tym zaś wiązały się trzy grupy problemów. O pierwszej, czyli o działaniach podjętych przez Wojska Wewnętrzne, Milicję Obywatelską oraz grupę oficerów MSW, wspomniałem wyżej. Dodam, że z chwilą uzyskania informacji o marszu "radzieckich" zaproponowałem przełożonym wzmocnienie Warszawy brygadami KBW z Lublina i Kielc. Moja propozycja nie została zaakceptowana. Druga grupa spraw - to nawiązanie mocnych kontaktów z Komitetem Warszawskim (Stefan Staszewski) oraz komitetami [PZPR - red.] w największych zakładach przemysłowych stolicy (Żerań, "Kasprzak", A-5 i inne) w celu organizacji oddziałów samoobrony robotniczej (wydzielono pewną ilość broni strzeleckiej).

Sojusz wojska z klasą robotniczą był dla "radzieckich" sygnałem, który musieli potraktować poważnie, bo wiedzieli, co to znaczy. Napięcie rosło. W tym czasie odbywały się obchody 20. rocznicy wybuchu wojny domowej w Hiszpanii. Na zjeździe Dąbrowszczaków [ochotników z Polski, walczących, podobnie jak Wacław Komar, podczas wojny domowej w Hiszpanii po stronie lewicy - red.] słychać było okrzyki: "No pasaran! Dajcie broń! Obronimy Warszawę!". Siedzący w prezydium Hibner uspokoił sytuację. Późnym wieczorem kilkunastu Dąbrowszczaków pojechało na Żerań, aby pomóc w przygotowaniach obronnych.

Grupa trzecia - to wykorzystanie prasy i radia dla jak najgłośniejszego upowszechnienia w świecie informacji o wydarzeniach w Polsce, z położeniem akcentu na sojusz klasy robotniczej z inteligencją i wojskiem - i poparcie całego narodu dla przemian. Te sygnały były kierowane przede wszystkim do partii komunistycznych i socjalistycznych, na których wsparciu (lub dobrych stosunkach) zależało Chruszczowowi, a więc do kierownictwa KP Chin (o ich odbiorze przez towarzyszy chińskich sporo mógł powiedzieć płk dr Stanisław Flato), kierownictwa jugosłowiańskiego (z marszałkiem Tito rozmawiałem 27 października w Belgradzie), do Komunistycznej Partii Włoch (Togliatti, Pajetta), do socjalistów Nenniego [włoscy socjaliści - red.], do przynajmniej części aktywu KP Francji, do SFIO [francuska partia socjalistyczna - red.], do lewicy Labour Party. Pozytywną rolę odegrała "Wolna Europa" - powstrzymująca ludzi od udziału w demonstracjach, mogących paść ofiarą prowokatorów zarówno obcego, jak i rodzimego chowu.

***

19 października w godzinach popołudniowych byłem u Edwarda Ochaba (wraz z gen. Musiem i płk. Putecznym), który poinformował nas m.in. o tym, że "radzieccy" widzą w naszych działaniach przejaw "tendencji kontrrewolucyjnych". Do przełomu w rozmowach doszło późnym wieczorem, zaś po północy (20 października) Chruszczow w końcu przyjął stanowisko naszego kierownictwa. Co nie znaczy, że marsz oddziałów radzieckich został wstrzymany. Wczesnym rankiem na Woli pojawił się batalion łączności - o czym wspomniałem wyżej. Poważne siły radzieckie stanęły w okolicach Łaska, w oczekiwaniu na rezultaty Plenum i - niewykluczone - na jakieś wydarzenie nadzwyczajne, np. w postaci ataku demonstrantów na ambasadę ZSRR (w kierunku ambasady szli demonstranci spod KC 24 października) lub inne placówki radzieckie na terenie kraju; takie próby były podejmowane i zostały udaremnione.

***

24 października nadeszły pierwsze raporty ambasadora Willmana z Budapesztu. Tego dnia, a może dzień później Gomułka wezwał do siebie Hibnera. Przed udaniem się do I sekretarza Hibner przyszedł do mnie. Obaj sądziliśmy, że choć Rosjanie nie porzucili do końca myśli o interwencji w Polsce, to wydarzenia węgierskie niosą możliwość manewru politycznego, który w przyszłości uniemożliwiłby użycie Wojska Polskiego do działań przeciw społeczeństwu. Hibner wrócił wieczorem. Był wstrząśnięty. Gomułka zadał mu trzy pytania. Pierwsze - czy jest prawdą, że w Wojskach Wewnętrznych nie ma radzieckich oficerów. Tak! Drugie - czy Wojska Wewnętrzne wykonają każdy rozkaz? Każdy, oprócz jednego.

- Oprócz jakiego? - spytał Gomułka.

- Nie użyją broni przeciw klasie robotniczej - odpowiedział Hibner - Ani ja, ani Komar takiego rozkazu nie wydamy.

Uważałem, że sukces nowego kierownictwa stwarza szansę postawienia problemu dalszej obecności Armii Radzieckiej na terytorium Polski. Wraz z generałami Fre-yem-Bieleckim, Hibnerem, Duszyńskim, Musiem i płk. Heinrichem rozmawialiśmy na ten temat ze Spychalskim [Marian, minister obrony po odwołaniu Rokossowskiego - red.], przedtem zaś z Logą-Sowińskim, Adamem Rapackim i, jeśli dobrze pamiętam, z Jerzym Morawskim [działacze partyjni i państwowi - red.].

Usłyszałem wówczas od Gomułki ostrzeżenie, że ta inicjatywa jest próbą "rozsadzenia Paktu Warszawskiego".

Warszawa, wrzesień 1970

© M. i M. Komar, Wszystkie prawa zastrzeżone

Tytuł oraz podział graficzny tekstu od redakcji "TP".

WACŁAW KOMAR (1909-1972) - w okresie międzywojennym w związku młodzieży komunistycznej. Członek Komunistycznej Partii Polski. W czerwcu 1927 r. został przerzucony do ZSRR, gdzie przebywał do lipca 1933 r., szkolony na kursach dywersyjnych Armii Czerwonej.

W latach 1937-39 uczestnik wojny domowej w Hiszpanii, dowodził batalionem im. Jarosława Dąbrowskiego, a następnie 129. Brygadą Międzynarodową (czesko-bałkańską).

W 1940 r., po ataku Niemiec na Francję, walczył w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie jako szeregowiec w 2. Pułku Pierwszej Dywizji Grenadierów. Dostał się do niewoli niemieckiej i przebywał w niej przez pięć lat, do kwietnia 1945 (sześć razy próbował ucieczek). Po wyjściu z niewoli pozostał we Francji, gdzie w czerwcu 1945 r. objął stanowisko zastępcy szefa tamtejszej Polskiej Misji Wojskowej. Po powrocie do kraju objął w grudniu 1945 r. stanowisko szefa Oddziału II Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego (czyli wywiadu i kontrwywiadu wojskowego). Jednocześnie w czerwcu 1947 r. został naczelnikiem Wydziału II Samodzielnego (wywiadu) Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego oraz w lipcu 1947 r. dyrektorem Departamentu VII (wywiad zagraniczny) Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. W czerwcu 1950 r. odwołany ze stanowiska dyrektora Departamentu VII MBP, a następnie także ze stanowiska szefa Oddziału II Sztabu Generalnego LWP. W lipcu 1951 r. został Głównym Kwatermistrzem LWP.

Aresztowany w listopadzie 1952 r. Był torturowany w śledztwie przez Główny Zarząd Informacji Wojskowej. Wyszedł z więzienia w grudniu 1954 r. (bez procesu). W 1956 r. zrehabilitowany, został mianowany dowódcą Wojsk Wewnętrznych w stopniu generała brygady. W czerwcu 1960 r. został dyrektorem generalnym MSW. Odwołany ze stanowiska w lutym 1968 r., zmarł cztery lata później.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (44/2006)