Polska–Izrael: wyjście z obłędu

W sprawach przeszłości wojennej nie dogadamy się z Izraelczykami, zanim nie dogadamy się sami ze sobą, czyli być może nigdy. Są jednak rejony historii, w których nie musimy się kłócić.

25.02.2019

Czyta się kilka minut

Młodzież izraelska na Marszu Żywych przed byłym obozem Auschwitz-Birkenau,  kwiecień 2015 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER
Młodzież izraelska na Marszu Żywych przed byłym obozem Auschwitz-Birkenau, kwiecień 2015 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER

Kocham Polskę”, pisał kilka dni temu w „Times of Israel” Yossi Klein Halevi, aktywista społeczny, dziennikarz, autor bestsellerów. Ale jak Żyd może kochać ludzi, którzy ponoć wysysają antysemityzm z mlekiem matki? A Shmuley Boteach, którego „Washington Post” nazywa „najsłynniejszym rabinem w Ameryce”, pyta retorycznie: dlaczego izraelski urzędnik państwowy atakuje Polskę cztery dni po tym, jak (ryzykując spór z całą Unią Europejską) stanęła ona ramię w ramię z Izraelem przeciwko Iranowi?

Wszyscy wiedzą dlaczego: bo przecież w kwietniu w Izraelu wybory, a przed wyborami czym ostrzej, tym lepiej. Nie wiem za bardzo na kogo, jeśli nie na Likud, mieliby głosować Izraelczycy, którzy wierzą, że wszyscy Polacy to antysemici. Może na Żydowski Dom Naftalego Bennetta, który jako minister edukacji planuje obowiązkowe zajęcia dla izraelskich uczniów z polskiego antysemityzmu i właśnie sprzymierzył się z partią religijną zapowiadającą wypędzenie z kraju wszystkich nie-Żydów, którzy nie akceptują swojego podrzędnego statusu. Choć, szczerze mówiąc, nie jestem pewny, czy większość wyborców premiera Netanjahu, Bennetta i ­Israela Katza wie, gdzie leży Polska. Może po jadowitych słowach ministra spraw zagranicznych sprawdzą na mapie.

Następne razy

Źródła z PiS mówią, że polskie władze czekają, aż wybory w Izraelu się odbędą, dopiero po nich powstaną warunki do poprawy stosunków. Do kwietnia może uda się zapomnieć. Może Francuzi znowu pomażą swastykami żydowskie groby, może w Belgii Arabowie znów napadną na Żydów, może sympatycy AfD w Niemczech znów przemaszerują ulicami Drezna, hajlując i wznosząc rasistowskie hasła. Polska ze swoim „wrodzonym antysemityzmem” zniknie na moment z pierwszych stron izraelskich i amerykańskich gazet. Znów będziemy sojusznikiem Izraela. Do następnego razu.

Następne razy będą nie tylko dlatego, że będą następne wybory. Politycy bywają kłamcami, manipulatorami, cynikami, ale zwykle odpowiadają na zapotrzebowanie społeczne. W Izraelu istnieje zapotrzebowanie na stanowczy odpór wobec dzikich polskich antysemitów, u nas politycy chroniący Polaków przed odkryciem, że może jednak nie tylko cierpieliśmy, czasem sprawialiśmy cierpienie innym, zawsze mogą liczyć na głosy poparcia. W obu krajach najwyraźniej nie słabnie apetyt na strzelanie słowami prostymi jak cepy, atrakcyjnymi właśnie dlatego, że nie trzeba bawić się w wymyślne subtelności.

Może polsko-żydowska debata w której centrum stoi pytanie: „Czy Polacy mordowali Żydów w czasie Holokaustu, czy też im pomagali?”, jest z gruntu skażona błędem? Może inaczej postawiona kwestia powinna być kluczem do budowania relacji między obu narodami?

Polsko-żydowska licytacja na temat tego, czy Polska to szmalcownicy i mordercy Żydów, czy może raczej siedem tysięcy Sprawiedliwych wśród Narodów, nie ma sensu. Nie dlatego, że historia Holokaustu jest nieważna – jej znaczenie dla obu narodów jest fundamentalne. Nie ma sensu z dwóch powodów. Po pierwsze Polska to zarówno szmalcownicy, jak i Sprawiedliwi. Polska to powojenne podziemie, w którym znajdowały się oddziały mordujące Żydów, i stalinowscy kaci, wśród których obok Polaków i Sowietów była duża grupa Żydów. Polska to komuniści, którzy wygnali Żydów w 1968 r., oraz ci, którzy odprowadzali wygnańców na Dworzec Gdański i po nich płakali. Polska to ci, którzy przepraszali za Jedwabne, i ci jak jedna z członkiń obecnego rządu, która „nie wie, kto mordował Żydów w Kielcach”.

Drugi powód jest jeszcze ważniejszy, jeśli szukamy sposobu na przełamanie dotychczasowego schematu. Obie strony zachowują się tak, jakby Holokaust i jego skutki były wszystkim, co łączy, a raczej dzieli Polaków i Żydów. Owszem, przy każdej okazji powtarzamy, że Żydzi w Polsce żyli od setek lat, że Kazimierz Wielki, że żydowscy legioniści Piłsudskiego, że Stanisław Likiernik, Tuwim, Słonimski i Baczyński. Ale to jest jak gra na alibi: na koniec i tak wracamy do alternatywy, w której czujemy się najlepiej i najpewniej: czy Polska to Jacek Międlar, czy może raczej Tomasz Pietrasiewicz z Bramy Grodzkiej?

Jeśli chcemy wyjść z psychologiczno-politycznej spirali niezrozumienia między Polakami a Żydami, której ostatni konflikt był jaskrawym przykładem, musimy szukać innych metod niż stosowane obecnie.


CZYTAJ TAKŻE:

Mikołaj Grynberg, pisarz: Z rozmów z nauczycielami i z rodzicami żydowskich dzieci wiem, że w szkołach znowu się pojawia sformułowanie „mydło”, że się słyszy „do gazu” i „będziecie mieszkać w getcie”. Nic się nie skończyło.


Nie ma miejsca na traumę

W latach 90. wydawało się, że sposobem na porozumienie będzie poznanie prawdy. Polska notowała w tej dziedzinie sukcesy. Zwłaszcza badania powstałego w 2003 r. Centrum Badań nad Zagładą Żydów pokazywały, że Polacy umieją zmierzyć się ze swoją historią w sposób bezkompromisowy. Już wcześniej debata wokół zbrodni w Jedwabnem pokazała, jak wielkim uproszczeniem jest uznawanie Polaków en bloc za zwolenników pamięci wybiórczej, w której nie ma miejsca na poszukiwanie bolesnej prawdy.

Problem w tym, że prawda wcale nas nie wyzwoliła. Wręcz przeciwnie: każdej publikacji Jana Tomasza Grossa, Jacka Leociaka, Barbary Engelking, Jana Grabowskiego i innych badaczy towarzyszy gwałtowna reakcja ich wrogów. Nie krytyków, lecz wrogów właśnie. Im więcej dowiadujemy się o skali wrogości Polaków wobec Żydów w czasie wojny i po wojnie, tym silniej słychać głosy typu: „Przeprosimy za Jedwabne, jak wy przeprosicie za żydowskich morderców z Urzędu Bezpieczeństwa i KBW”.

Fakty się nie liczą, ponieważ w tego typu dyskusjach nie chodzi o fakty, tylko o emocje. Nawiasem mówiąc, wyrażane przez niektórych autorów i komentatorów dzieł rewidujących historię stosunków polsko-żydowskich przekonanie o całkowitej ich nieomylności też nie służy sprawie. W każdym opracowaniu historycznym mogą pojawić się błędy i tezy dyskusyjne (na przykład teza Grabowskiego, że z opracowań Szymona Datnera wynika, iż Polacy w czasie wojny zabili 200 tys. Żydów). Ich wymowa może budzić wątpliwości, które nie zawsze są przejawem złej woli czytelnika. Tymczasem w Polsce publikacje na temat historii polsko-żydowskiej stają się zwykle wezwaniem do stoczenia kolejnej bitwy w nieustannej wojnie między tymi, którzy „oczerniają naród polski”, a ich przeciwnikami, którzy „wybielają polską historię”.


CZYTAJ TAKŻE:

Dariusz Libionka, historyk Zagłady: Polacy brali udział w zabijaniu Żydów. Ci, co zabijali, z punktu widzenia sąsiadów nie byli renegatami.


Pamiętać trzeba, że dla wielu Polaków książki Grossa czy innych badaczy tego tematu stanowią powód do poważnej traumy, rewizja myślenia o własnej tożsamości, zwłaszcza podejmowana w dobrej wierze, jest zadaniem niezmiernie trudnym i bolesnym. Przydałoby się odrobinę miejsca dla ludzi, którzy podejmują takie zadanie, ale od kiedy relacje polsko-żydowskie stały się elementem wojny polsko-polskiej (czyli od początku wolnej Polski), takiej przestrzeni nie ma i trudno oczekiwać, że nagle się pojawi.

Sposób na zastraszenie

Piszę dotąd głównie o Polakach, bo jestem Polakiem i bardziej interesuje mnie nasza część polsko-żydowskiego równania. Jednak odpowiedzialność za obecny kryzys leży po obu stronach. W obu krajach władzę sprawują nacjonalistyczne rządy, które historię uważają za funkcję aktualnej polityki i nie widzą powodu, by to zmieniać.

Wbrew oficjalnej izraelskiej retoryce, która Zagładę każe traktować jako wydarzenie unikalne w historii świata, słowo i pojęcie Szoa są od dawna używane w sposób instrumentalny. Kilka lat temu Beniamin Netanjahu sugerował, że zamierzeniem Hitlera nie było wymordowanie Żydów, skłonił go do tego wielki mufti Jerozolimy. Holokaust przywoływany jest przez izraelskich polityków (i nie tylko – to samo zrobił niedawno wiceprezydent Mike Pence strasząc Holokaustem przygotowywanym Izraelowi przez Iran), którym zależy na wywołaniu wśród Izraelczyków poczucia zagrożenia i przekonania, że Żydzi mogą funkcjonować w świecie tylko w jednej z dwóch ról: ofiary albo sprawcy cierpienia innych. Do prowadzenia takiej polityki „wyssany z mlekiem matki” antysemityzm Polaków jest idealnym paliwem.

Nie tylko polscy komentatorzy zwracają uwagę, że atakowanie Polski przez Izrael po konferencji bliskowschodniej jest absurdalne z punktu widzenia jego własnych interesów. Polska rzeczywiście pozostaje jednym z najlepszych sojuszników Izraela w Europie, nie ma u nas znaczącej siły politycznej krytykującej politykę obecnego rządu Netanjahu wobec Palestyńczyków.

Nie, żeby taka krytyka była zbędna – może nasza polityczna bierność wobec Bliskiego Wschodu wynika z braku zainteresowania, może z braku kompetencji. Tak czy siak, nie ma u nas wezwań do bojkotu izraelskich towarów, rozwijamy współpracę wojskową, gospodarczą, technologiczną. W 2017 roku do Polski przyjechało 250 tys. Izraelczyków, z których trzy czwarte to nie uczniowie odwiedzający dawne obozy koncentracyjne. Może mi coś umknęło, ale w ostatnich latach nie słyszałem o aktach nie tylko przemocy, ale nawet otwartej wrogości wobec Izraelczyków w Polsce. Żydzi w Polsce są bezpieczni, w przeciwieństwie do przedstawicieli niektórych innych krajów. W Wielkiej Brytanii kilku posłów właśnie wystąpiło z Partii Pracy w proteście przeciwko, jak uznali, systemowemu antysemityzmowi jej kierownictwa. We Francji aktywiści w żółtych kamizelkach obrzucili wyzwiskami jednego z najpopularniejszych filozofów w kraju, z pochodzenia Żyda, który, nawiasem mówiąc, jest stanowczym krytykiem polityki Izraela.

Podejście Izraelczyków do Niemiec zasługuje na oddzielny opis. Na hipokryzję cechującą te stosunki zwrócił niedawno uwagę w „Rzeczpospolitej” Eldad Beck, korespondent gazety „Israel Hayom” w Berlinie: „Izraelscy politycy niemal całkowicie przemilczają fakty, że to Niemcy, które są odpowiedzialne za Holokaust, systematycznie głosują na forach ONZ przeciwko państwu żydowskiemu, finansowo i politycznie wspierają inicjatywy i organizacje, które pracują nad oczernianiem wizerunku Izraela na świecie, i promują działania ruchu BDS, którego celem jest wymazanie państwa żydowskiego z mapy, oraz że Polska wspiera Izrael na forum ONZ i w Unii Europejskiej, nie finansuje antyizraelskich organizacji i nie nagradza ich, nie uprawia też hipokryzji w sprawie BDS”.

Polska dyplomacja, ze wszystkimi jej wadami, potrafi co najmniej w kilku miejscach na świecie reprezentować państwo w sposób godny i kompetentny. Marek Magierowski, ambasador w Izraelu, Jakub Kumoch, ambasador w Szwajcarii, to dyplomaci, którzy w trudnych warunkach wytrwale i skutecznie pracują nad zmianą wizerunku Polski jako kraju, w którym rodzą się sami antysemici.

Powtarzalne szaleństwo

Upieram się jednak, że paliwa napędzającego antypolskie wypowiedzi w rodzaju ostatniego wystąpienia ministra Katza nie da się ugasić przy pomocy stosowanych dotąd środków. Wydawane w Polsce książki na temat haniebnych zachowań Polaków, owszem, mogą wzbudzać w wąskich środowiskach uznanie wobec współczesnej Polski, ale tylko w gronie osób, które i tak gotowe są do dialogu. W Izraelu czy Stanach Zjednoczonych większym zainteresowaniem cieszą się wrogie reakcje wobec tych autorów i ich publikacji.

Polityczno-historyczne inicjatywy obecnych polskich władz wpisują się dokładnie we wcześniej przedstawiony schemat: chodzi o to, by – nawet jeśli jest to wbrew wiedzy historycznej – wykazać, że zdecydowana większość Polaków w czasie wojny ratowała Żydów, i atakować każdego, kto nie zgadza się z tą tezą. I tak w listopadzie 2017 r. premier Morawiecki ku konsternacji Izraelczyków i Żydów z innych krajów wnioskuje, by cały polski naród otrzymał drzewko w Yad Vashem. Zatrudnienie mistrza od PR Jonny’ego Danielsa ma potwierdzić dobre intencje rządu – w końcu nasz punkt widzenia miał promować Żyd. Jedną z bardziej kuriozalnych inicjatyw zrealizowanych przy tej okazji była konferencja „Pamięć i tożsamość”, zorganizowana w porozumieniu z ojcem Rydzykiem, w którego mediach od lat pojawiają się treści jawnie antysemickie.

W styczniu 2018 r. dobija nas niesławna nowelizacja ustawy o IPN, odczytana powszechnie wśród Żydów jako próba zakneblowania ust krytykom postaw Polaków wobec Żydów w czasie Holokaustu i po nim. Ustawa w zasadzie cofnęła i tak mizerne postępy we wzajemnym rozumieniu podejścia do wojny i cierpienia obu narodów o kilkadziesiąt lat. Po wycofaniu się rządu z nowelizacji podpisana zostaje polsko-izraelska deklaracja, uznana zresztą przez instytut Yad Vashem za opartą na kłamstwach historycznych. Ile była warta i ile warte były polskie starania, by owa deklaracja stała się podstawą sojuszu polsko-izraelskiego, dowiedzieliśmy się po zakończeniu konferencji bliskowschodniej.

Dziś cokolwiek zrobiłby polski rząd w związku z historią polsko-żydowską, obarczone jest ryzykiem eksplozji. Muzeum Getta Warszawskiego – planowane otwarcie w roku 2023 – już teraz postrzegane jest przez niektórych izraelskich historyków jako kolejna próba manipulowania historią, a jego współdyrektor, izraelski historyk Daniel Blatman, uznawany jest przez niektórych izraelskich komentatorów za zdrajcę Żydów i narzędzie polskich rewizjonistów historycznych.

Według słynnej definicji Einsteina szaleństwo polega na powtarzaniu tej samej czynności w oczekiwaniu, że za którymś razem rezultat będzie inny. Obecne stosunki polsko-izraelskie spełniają warunki tej definicji.

Skręt w stronę syjonizmu

Jak wyjść z tego obłędu? Możemy próbować do skutku – w gruncie rzeczy nie mamy wiele innych możliwości – licząc na to, że orka w ludzkiej świadomości wcześniej czy później jednak coś zmieni. Do tego potrzebna jest determinacja po obu stronach, której pokłady nie są przecież niewyczerpane. Dlatego należy także szukać alternatyw.

Philip Steele, amerykański historyk mieszkający od lat w Polsce, autor bestsellera o nawróceniu i chrzcie Mieszka I, a także specjalista od syjonizmu chrześcijańskiego, ma pomysł. Nie, nie chodzi o hasło „wybierzmy przyszłość”. W krajach takich jak Polska czy Izrael nie można wybrać przyszłości zapominając o przeszłości. Wcześniej czy później nas dopadnie. Musimy nieustannie mierzyć się z mitem „Polaka ratującego Żydów” jako rozpowszechnionej postawy wojennej, z winą za pogromy w czasie wojny i po niej oraz akceptowanie do dziś postaw i wypowiedzi antysemickich choćby w polskim Kościele. Ale te rzeczy nie muszą być treścią naszych uzgodnień z Izraelem. Proponuję przyjąć roboczą tezę, że w tych sprawach nie dogadamy się z Izraelczykami, zanim nie dogadamy się sami ze sobą. W tych sprawach z Izraelczykami możemy się co najwyżej pokłócić. Jak zwykle.

Są jednak rejony historii, w których nie musimy się kłócić – i tu wracam do propozycji Philipa Steele’a. Polska jest miejscem, w którym narodził się syjonizm, najbardziej skuteczna idea polityczna narodu żydowskiego. Ojcowie nowoczesnego Izraela działali na terenie dzisiejszej Polski: rabin Cwi Hirsz Kaliszer z Torunia, rabin Samuel Mohylewer z Białegostoku, Nahum Sokołów z Płocka, Dawid Gordon z Ełku. Jak przypomniał Steele niedawno w tekście dla „The Times of Israel”, cała polityczna lewica w Izraelu widzi swojego patrona w Ben Gurionie, polskim Żydzie z Płońska, tak jak polityczna prawica w Menachemie Beginie, absolwencie prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Ze’ew Żabotyński jeździł do Polski, żeby przyglądać się, jak powstaje II RP – państwo, które po latach niewoli buduje nowe instytucje, infrastrukturę, edukację, symbolikę i kulturę. Podobało mu się.

Syjonizm, którego efektem było utworzenie państwa Izrael, to najważniejsze obok Holokaustu wydarzenie we współczesnej historii Żydów. Dziś, jak zauważa Steele, na wielu polskich uczelniach mamy placówki uczące o Holokauście, niemal nikt nie zajmuje się syjonizmem.

M.in. z inicjatywy Philipa Steele’a odbywa się w Płońsku doroczny festiwal poświęcony pamięci „ojca narodu” Dawida Ben Guriona. Białystok, Ełk, Suwałki, Katowice, Toruń, Płock – w każdym z tych miejsc miały miejsce wydarzenia związane z historią syjonizmu, a zatem z historią, która w przeciwieństwie do historii sztetla jest opowieścią o wielkim sukcesie polskiego żydostwa i wielkim sukcesie Izraela. Każde może stać się nowym centrum pamięci o Polsce jako ojczyźnie ojców założycieli współczesnego Izraela. Czy dwa nacjonalistyczne rządy sprawujące obecnie władzę w obu krajach mogłyby wymarzyć sobie lepszy teren do porozumienia?

Cofam to ostatnie zdanie. Lepiej niech rządy w to nie wchodzą. Lepiej niech zajmą się tym zwykli ludzie, czujący potrzebę rozerwania spirali szaleństwa, która kręci się od lat wokół Polski i Izraela. Nie wątpię, że takich jest wielu. Oczywiście rząd musi wyasygnować środki na wsparcie inicjatyw obywatelskich, ale iskra powinna pojawić się poza schematem politycznym.

Wzór już istnieje: dziś Polska, w której trzydzieści lat temu nie było ani Żydów, ani ich opowieści, jest ośrodkiem renesansu żydowskiej kultury. Zróbmy w takim razie coś więcej, co opowiada o dwóch nowoczesnych, sprawnych demokracjach, które – chcą tego czy nie – skazane są na siebie właśnie ze względu na historię.

Nie mamy wyjścia. Nie ma też pewności, czy „pivot [skręt – red.] w stronę syjonizmu”, jak nazywa swoją propozycję Philip Steele, zadziała. Jednak musimy przynajmniej spróbować poszerzyć sferę dialogu (dwóch monologów?), który prowadzimy z Izraelem i Żydami, o tematy, które nie dotyczą Holokaustu.

Inaczej ten obłęd będzie trwał i niszczył oba nasze narody. ©


„POLSKA ŻYDOWSKA” – NAJWAŻNIEJSZE TEKSTY O NAJTRUDNIEJSZEJ RELACJI

Wybór najlepszych tekstów „Tygodnika” poświęconych złożonym relacjom polsko-żydowskim. Wśród Autorek i Autorów m. in. Jan Błoński, Marek Edelman, Dariusz Libionka, Paweł Śpiewak, Mikołaj Grynberg, Barbara Engelking, Władysław Bartoszewski, Jacek Leociak, Jan Tomasz Gross, Piotr Paziński, Aleksander Smolar, Michał Głowiński, Dariusz Stola. CZYTAJ WIĘCEJ >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2019