Połów pereł

Gdy poszli do sex-shopu, śmiechu było co niemiara – ale bez tej wizyty pewnie by się nie udało.

17.03.2013

Czyta się kilka minut

Wojciech Dyl i Kamil Bączek – wynalazcy nowej laski dla niewidomych. Kraków, marzec 2013 r. / Fot. Piotr Idem
Wojciech Dyl i Kamil Bączek – wynalazcy nowej laski dla niewidomych. Kraków, marzec 2013 r. / Fot. Piotr Idem

Kij od mopa, kółko od starego stolika, rączka od wiertarki, kilka elementów elektronicznych. No, i kilkadziesiąt godzin spędzonych w szkole, w garażu, w piwnicy. Tyle uczniowie Technikum Elektronicznego w Połańcu, Kamil Bączek i Wojtek Dyl, potrzebowali, aby skonstruować pierwszą na świecie elektroniczną laskę dla osób niewidomych.

To urządzenie prawdziwie rewolucyjne: wibrowaniem rączki ostrzega przed przeszkodami, a w mroku automatycznie się rozświetla.

Nic dziwnego, że dzieło Kamila i Wojtka doceniono na jednych z najważniejszych targów wynalazczości na świecie: Brussels Innova. Laska z Połańca zdobyła w Brukseli złoty medal z wyróżnieniem.

GDZIE TO JEST?

Połanieckie Technikum Elektroniczne, gabinet dyrektora. W środku – Stanisław Rogala (dyrektor szkoły), Mariusz Zyngier (wychowawca oraz nauczyciel Wojtka i Kamila) i Beata Zyngier (żona Mariusza, nauczycielka).

Swobodna rozmowa – od razu widać, że to nie tylko współpracownicy, ale i dobrzy znajomi.. „No, tak – Połaniec...”. Ze śmiechem, jeden przez drugiego tłumaczą, że ich głównym problemem w trakcie zagranicznych wyjazdów jest właśnie nazwa miasta. Ot, choćby w roku 2011 na Słowacji, w Bańskiej Bystrzycy, na olimpiadzie informatycznej Open Junior.

– Przyjechali tam tacy pewni siebie Niemcy z Berlina, ze szkoły przy Deutsche Telekom – wspomina Zyngier. – I pytają: „Połaniec? A gdzie to jest? I dlaczego to takie małe?”. A tu nagle konkurs wygrywa jeden z naszych uczniów, Marcin Rędziński. Żeby było jeszcze śmieszniej, on wcale nie był informatykiem, tylko elektronikiem.

Sukces Kamila i Wojtka nie jest więc jedynym?

Mariusz Zyngier: – Ze wszystkich ogólnopolskich konkursów technicznych zebrałoby się z ostatnich lat blisko stu laureatów i finalistów. Poczynając od lat 90., nasi uczniowie co roku brali udział w turnieju Młodych Mistrzów Techniki, trzyetapowym konkursie na prawach olimpiady, a od kilku lat uczestniczą w Olimpiadzie Innowacji Technicznych, która po reformie edukacji zastąpiła wcześniejszy konkurs.

Stanisław Rogala: – Sukcesy były zawsze, tylko wcześniej nie mieliśmy możliwości pokazać ich na zewnątrz. Zostały jednak dostrzeżone – w 2011 r. dostaliśmy od ministra edukacji tytuł „Szkoły odkrywców talentów”. Mariusz Zyngier otrzymał też w 2004 r. wyróżnienie w konkursie „Nauczyciel Roku”, a Beata Zyngier odebrała ten sam tytuł w roku 2012. To jedyne takie małżeństwo w Polsce.

Beata Zyngier: – Wcześniejsze konkursy kończyły się na etapie ogólnopolskim – wynalazków naszych uczniów nie mogliśmy nigdzie dalej pokazywać ani promować.

Sytuacja zmieniła się, gdy szkoła nawiązała kontakt z katowicką firmą Eurobusiness Haller, która od kilku lat organizuje konkurs „Młody Wynalazca” pod patronatem Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego; główną nagrodą jest wyjazd na targi Brussels Innova. Już w pierwszej edycji uczniowie szkoły, Marcin Rędziński (ten, który wygrał w Bańskiej Bystrzycy) i Łukasz Lizak zdobyli trzecie miejsce, prezentując swój wynalazek „Kalkulator sklepowy”, który następnie pokazali na targach Brussels Innova, gdzie zdobyli brązowy medal oraz nagrodę Stowarzyszenia Wynalazców Francuskich, a także nagrodę Leonardo da Vinci dla najlepszych młodych wynalazców.

Przepis na sukces? Mariusz Zyngier podkreśla: zgrany zespół. – Aby uczniowie mogli dojść do podobnych osiągnięć, potrzebne jest zaangażowanie dużej grupy nauczycieli, a także wsparcie organizacyjne dyrekcji. Najważniejsza jest jednak pasja. Ja np. nie potrafiłbym być takim statystycznym nauczycielem: 8 godzin i do domu.

Stanisław Rogala: – Zawsze robiliśmy tu coś więcej. Chyba właśnie dzięki temu udało się wyłuskać wśród uczniów aż tak wiele perełek. A przecież – co warto podkreślić – to na prowincji trudniejsze.

PODKRĄŻONE OCZY

Gdy Mariusz (pochodzi z Sosnowca) i Beata (ze Staszowa) zamieszkali w Połańcu po studiach na częstochowskiej Politechnice i zaczęli pracę w tutejszym technikum, przeżyli szok. Bo nagle okazało się, że jeśli uczeń dostaje złe oceny, to powodem nie musi wcale być brak chęci do nauki.

Mariusz Zyngier: – Pewnego dnia zauważyłem, że jeden z uczniów często jest zaspany i ma podkrążone oczy. Pomyślałem: „Pewnie ostro imprezuje”. Gdy z nim porozmawiałem, okazało się, że w drodze do szkoły pokonuje najpierw trzy kilometry pieszo, potem jedzie 30 kilometrów pekaesem – wstaje więc o piątej. Często zdarza się też, że zbiera z ojcem truskawki do północy, potem w nocy wiezie je na giełdę do Krakowa. Do domu wraca gdzieś koło czwartej nad ranem – kłaść się już nie ma sensu, więc pakuje rzeczy do szkoły i znów maszeruje trzy kilometry przez pola.

Albo inny chłopak: gdy jego ojciec zachorował, to sam całą gospodarkę ciągnął. Nieraz całą noc po polu traktorem jeździł.

To są tego typu dzieciaki – one wcale tego nie wykorzystują. Z reguły po prostu się nie przyznają.

NA JEDNEJ FALI

Wedle Mariusza Zyngiera, aby mieć efekty, potrzebnych jest co najmniej dwóch pasjonatów: nauczyciel i uczeń. Musi między nimi zaiskrzyć – wtedy zaczynają nadawać na jednej fali.

Mariusz ma wypróbowaną metodę perswazji. Bez końca powtarza uczniom, że mają właściwie tylko jedną alternatywę: albo zostaną elektronikami, albo będą sprzedawać pietruszkę na połanieckim targu.

Wraz z żoną starają się też stworzyć uczniom szanse na ich własny rozwój: od dziesięciu lat organizują zagraniczne staże zawodowe dla najlepszych w ramach europejskiego programu Leonardo da Vinci. Uczniowie jeżdżą na 4-5 tygodni, m.in. do Irlandii, Słowacji i Holandii – gdzie najpierw przez dwa tygodnie doskonalą w centrach ­egzaminacyjnych swoje umiejętności typowo szkolne: lutowanie, programowanie sterowników, a potem idą do pobliskich firm i najzwyczajniej w świecie w nich pracują.

Mariusz Zyngier: – Wyróżnikiem tego, co robimy, jest fakt, że nie dajemy uczniom czasu na leniuchowanie, tylko zabieramy ich do okolicznych muzeów techniki czy interaktywnych centrów nauki. Odwiedziliśmy już kilkanaście miejsc w całej Europie: w Budapeszcie, Barcelonie, Kopenhadze, Monachium...

Kilka lat temu Beata Zyngier wpadła jeszcze na inny pomysł: projekt innowacji pedagogicznej, czyli klasy turystyczno-naukowej; projekt zyskał akceptację ministerstwa edukacji. Najlepsi uczniowie biorą udział w Naukowych Podróżach Marzeń, finansowanych całkowicie lub częściowo przez sponsorów (głównie połaniecka elektrownia i współpracujące z nią firmy zachodnie).

– W ramach tego programu byliśmy np. w Laboratorium Fizyki Cząstek w Genewie – opowiada Mariusz Zyngier. – A w związku z tym, że w pobliżu jest dobry uniwersytet techniczny w Grenoble, też tam pojechaliśmy. A ponieważ po drodze przejeżdżaliśmy jeszcze przez Albertville, gdzie odbywały się zimowe igrzyska olimpijskie, zajrzeliśmy i tam. Zawsze – w związku z naszymi sponsorami – głównym celem wypraw były odwiedziny jakiejś elektrowni lub innego miejsca związanego z branżą energetyczną.

Beata: – Śmiejemy się czasem, że jeśli to wszystko – realizacja innowacji pedagogicznej w połączeniu z gruntownym przygotowaniem teoretycznym – połączy się w uczniu w sensowną całość, to on już nie ma wyjścia i po prostu musi zostać elektronikiem.

Mariusz: – Zawsze staram się pokazywać uczniom stojące przed nimi możliwości. Już od pierwszej klasy opowiadam o Olimpiadzie Innowacji Technicznych. Mówię, że każdy laureat i finalista ma zagwarantowany wstęp na studia. I może jeszcze wziąć udział w konkursie Młody Wynalazca, a nawet pojechać na Brussels Innova. I co najważniejsze: podkreślam, że każdy ma szansę, nawet uczniowie nieco słabsi.

To przynosi skutek. Nie ma właściwie dnia, żeby do Mariusza i Beaty nie przyszli jacyś uczniowie, mówiąc: „Jest pomysł!”. Zwłaszcza po sukcesie Kamila i Wojtka. – Kolejne roczniki przychodzą do szkoły i widzą, że skonstruowaną przez chłopaków laską interesują się media – mówi Mariusz. – Zrobił się już z tego samonapędzający się mechanizm: „Proszę pana, ja też bym tak chciał!”.

W PIWNICY I GARAŻU

Kamil i Wojtek. Trochę jak bracia: obaj szczupli, wysocy (obaj trenowali w technikum siatkówkę), tyle że jeden blondyn, a drugi szatyn. Wspólna cecha: skromność.

Jak długo pracowali nad swym pomysłem? No, kilka miesięcy to trwało – mieli wcześniej na widoku zupełnie inny projekt, ale został oceniony jako trudno wykonalny, więc go porzucili. A pomysł na laskę dla niewidomych? Cóż, pojawił się nagle, trochę jak grom z jasnego nieba.

Dwa lata temu byli na stażu w słowackim Presovie. Pewnego wieczora spacerują po mieście i widzą niewidomego, próbującego przejść przez ulicę na czerwonym świetle. Patrzą – a tu nagle zza zakrętu wyłania się samochód. Zbliża się szybko do pasów i dopiero w ostatniej chwili z piskiem opon hamuje.

Kamil Bączek: – Niewidomy zwyczajnie nie wiedział, że idzie przez ulicę na czerwonym świetle, a kierowca go chyba w ogóle nie widział.

Od razu pomyśleli: „Elektronika jest w każdej dziedzinie życia, a niewidomi chodzą nadal po ulicach, stukając białymi laskami. Zrobimy dla nich laskę elektroniczną!”. Pomysł spodobał się Mariuszowi Zyngierowi – jeszcze na stażu przegadali w jego pokoju kilka wieczorów. Gdzie umieścić czujnik? Jak zainstalować diody?

Mariusz Zyngier: – Tego typu praca wymaga wielu godzin, z pozoru błahych i jałowych. Trochę wygląda to tak, jakbyśmy rozmawiali o wszystkim i niczym, ale w ten sposób w umysłach dzieciaków szlifuje się pomysł.

Pracę nad swoim wynalazkiem chłopcy zaczęli w czwartej klasie. Gdzie to robili? Głównie w szkole – zostawali po lekcjach. Trochę też w domu, w piwnicy czy garażu – gdzie tylko było można.

Wojtek Dyl: – Kij od mopa, rączka od wiertarki, kółko od pufa – wszystko znaleźliśmy w garażu. Trochę pomagali nam ojcowie – doradzali, gdzie nawiercić dziury na diody.

Najtrudniejsza była część elektroniczna – główny problem polegał na tym, żeby odpowiednio zgrać czujnik odległości (wykrywający przeszkody na drodze). Trzeba było też napisać program dla mikroprocesora – a oni przecież nie mieli zielonego pojęcia o programowaniu (tego typu zajęć nie ma w programie szkolnym). Pomógł nauczyciel, którego pasją są mikroprocesory – zrobił chłopcom krótki kurs programowania. Kolejną trudność stanowiła kwestia połączenia części elektronicznych – kondensatorów, rezystorów. Robili to metodą prób i błędów – gdy jedna część się spaliła, zmieniali rodzaj połączenia.

Problemy mieli też z silnikiem wibracyjnym (zamontowany w rączce, miał zgodnie z projektem wprawiać laskę w drgania w momencie napotkania przeszkody). Najpierw zamontowali część ze starej nokii, ale okazała się za słaba. Co zrobić?

Kamil: – Na pomysł zamontowania silnika z wibratora wpadł pan Mariusz. Razem z Wojtkiem poszliśmy do sex-shopu w Krakowie. Śmiechu było przy tym co niemiara – ale duże miasto, to można.

Koszt prototypu kompletnego urządzenia: około dwieście złotych.

Wojtek: – Gdy pokazaliśmy naszą laskę w Brukseli, wiele osób nie mogło uwierzyć.

KOPCIUSZEK NA BALU

Nie, zupełnie nie spodziewali się rozgłosu. Na Olimpiadzie Innowacji Technicznych byli jedynie finalistami. O kolejnych konkursach przestali właściwie myśleć – na konkurs Młody Wynalazca, organizowany przez Eurobusiness Haller, laskę wraz z pełnym opisem (30 stron zapisanych technicznym językiem) wysłali za namową Mariusza Zyngiera. I tu nagle sukces! Pierwsze miejsce i wyjazd na Brussels Innova.

Wojtek: – Pojechaliśmy w sumie w ciemno. Na zasadzie: zobaczymy, co będzie.

Kamil: – W Brukseli to był wielki świat. Obok nas swoje wynalazki wystawiali naukowcy, pracownicy wyższych uczelni. Prace nad niektórymi urządzeniami pochłonęły miliony euro – a my tu z czymś takim...

Więc pierwszy dzień: trema, stres. Ale na drugi dzień wokół stoiska chłopaków z Połańca sporo ludzi, a potem już prawdziwe tłumy. Zwłaszcza gdy pokazała ich belgijska telewizja, i to w głównych wiadomościach.

Wreszcie ogłoszenie wyników.

Brązowy medal – nie ma ich.

Srebrny – nie ma ich.

Złoty – nie ma ich.

Wojtek: – Myśleliśmy, że to już koniec. Jednak po chwili wręczający nagrody ogłasza, że jeszcze w kategorii Młody Wynalazca po raz pierwszy w historii targów został przyznany złoty medal z wyróżnieniem.

Kamil: – Z radości nie wiedzieliśmy, czy wychodzić na scenę, czy nie. No, ale w końcu wyszliśmy i zaczęły się gratulacje.

GADKI O SZKOLE

Wojtek i Kamil (obecnie studenci I roku Politechniki Krakowskiej) zgodnie podkreślają: gdyby nie Mariusz i Beata Zyngier, nigdy by takiego sukcesu nie osiągnęli.

Wojtek Dyl: – Cieszę się, że pan Mariusz stanął na mojej drodze. Już samo to, że od pierwszej klasy jako nasz wychowawca i nauczyciel przedmiotów elektronicznych wciąż mówił o konkursach i zachęcał do pracy nad różnymi projektami, bardzo nas inspirowało. No i jeździł z nami po Europie. Wszystko przygotowywaliśmy wspólnie – pan Mariusz to także doświadczony pilot wycieczek zagranicznych.

Mariusz Zyngier: – Cóż, my z żoną po prostu lubimy swoją profesję i kochamy pracę z młodzieżą. Poza tym, wbrew stereotypom dotyczącym małżeństw – lubimy pracować razem.

Owszem, przyznaje, ma to też swoje minusy. Wolny czas w domu sprowadza się często do rozmów o szkole, ale ich dwaj synowie zdążyli już się do tego przyzwyczaić: „Ech, znowu gadają o szkole, nie ma sensu im przeszkadzać”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz oraz tłumacz z języka niemieckiego i angielskiego. Absolwent Filologii Germańskiej na UAM w Poznaniu. Studiował również dziennikarstwo na UJ. Z Tygodnikiem Powszechnym związany od 2007 roku. Swoje teksty publikował ponadto w "Newsweeku" oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2013