Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wybór Dudy może bowiem oznaczać dalsze odchodzenie Solidarności od bieżącej polityki. Pod rządami Janusza Śniadka "S", co prawda, już nie tworzyła politycznego ugrupowania, jak to było w czasach Mariana Krzaklewskiego, ale otwarcie popierała PiS. Duda sprzeciwiał się takiemu zaangażowaniu. W rocznicę powstania "S" w Jastrzębiu-Zdroju poprosił o usunięcie symboliki PiS, a rywalizując ze Śniadkiem, zarzucał mu nadmierne przywiązanie do tej partii. Jego wygrana pokazuje, że i delegaci mieli dość tego sojuszu - może dlatego, że PiS nie ma widoków na rządzenie, a może awantura na ostatnim rocznicowym zjeździe wystarczająco ich zniesmaczyła.
Nowy szef "S" pozostaje oczywiście krytyczny wobec rządzącej koalicji i mówi, że program PiS jest mu bliższy - ale nie jego polityczne poglądy są tu ważne. Istotniejsze jest to, iż na czele związku stanął człowiek młodszy od wielu działaczy i być może inaczej patrzący na rzeczywistość.
Nie jest prawdą, że we współczesnym świecie nie ma miejsca na związki zawodowe - w Europie są one znacznie silniejsze niż w Polsce. Duda chce przenieść życie związkowe z Gdańska do Warszawy, zapowiada ofensywę organizacji w nowych miejscach, jak supermarkety, chce walczyć o możliwość zrzeszania się ludzi, którzy nie mają umów o pracę. Jeśli uda mu się tak przeobrazić "S", że przestanie ona kojarzyć się Polakom z zaangażowaniem politycznym, lub głównie z protestami, odniesie sukces.
Na razie udało mu się to w polityce wewnątrzzwiązkowej - na tym zjeździe przynajmniej nie wygwizdano i nie wytupano zasłużonych działaczy, jak to było w poprzednich latach.