Polityka i lęk

ZBIGNIEW BRZEZIŃSKI: 11 września był straszliwą zbrodnią. Ale zbrodnię zwalcza się na szczeblu policyjno-kryminalnym. Natomiast rozdmuchując ją do rozmiarów konfliktu religijno-filozoficznego i argumentując, że istnieje analogia między tym, co się dzieje obecnie, a wojną z hitleryzmem czy stalinizmem, jest wykorzystywaniem tego wydarzenia dla celów politycznych ekipy rządzącej. Na tym polega, największy grzech popełniony przeciw demokracji amerykańskiej.

12.09.2006

Czyta się kilka minut

fot. KNA-Bild /
fot. KNA-Bild /

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: - Mija pięć lat po 11 września. Czy przez ten czas zdążyliśmy już zapomnieć o europejskiej wizji społeczeństwa multikulturowego i o amerykańskiej wizji społeczeństwa jako kulturowego tygla? Przeciwnik jest rozmyty, a więc może uderzyć zewsząd, także od wewnątrz. Co się stało ze świadomością Zachodu i z jego wartościami?

ZBIGNIEW BRZEZIŃSKI: - Nie wydaje mi się, by można było mówić o wartościach Zachodu. Należy rozróżnić reakcję amerykańską od europejskiej. Ta pierwsza była znacznie bardziej natężona, polityczna, gdy chodzi o samą administrację - demagogiczna, a gdy chodzi o społeczeństwo - pełna lęku. Większość krajów europejskich żadnego ataku terrorystycznego nie doświadczyła, dlatego też reakcja Europy jest spokojniejsza i bardziej umiarkowana, pozbawiona przesadnej retoryki i demagogii. Nie wyciąga się w Europie nieuzasadnionych wniosków historycznych, jak czyni to ostatnio prezydent George W. Bush, mówiący o analogiach z walką z nazizmem czy komunizmem.

Na ile uprawnione jest poszukiwanie takich analogii? Także Izrael, wobec konfliktów z Palestyną czy Libanem mówi o zagrożeniu powtórnym Holokaustem.

W przypadku Izraela takie porównanie mają w pewnym sensie uzasadnienie. W obecnym układzie sił nie wydaje się to realne, ale w przypadku zniszczenia Izraela przez sąsiadów faktycznie mógłby nastąpić powtórny Holokaust. Biorąc pod uwagę nie tak w końcu dalekie doświadczenie Zagłady, można zrozumieć czynniki psychologiczne, jakie tu działają.

Natomiast reakcja amerykańska wydaje mi się przesadna. Dlaczego? Owszem, to, co nastąpiło 11 września było wstrząsem wyjątkowym. Ale od tego czasu ani jeden Amerykanin nie zginął w USA wskutek aktu terrorystycznego.

W którą wobec tego stronę działał wektor siły napędzającej ów strach: czy stymulował ją rząd, np. poprzez ogłaszanie "kolorowych alarmów", czy raczej media?

Punktem wyjścia była jednak administracja, a w szczególności prezydent i wiceprezydent, którzy na ten temat ciągle i w sposób bardzo drastyczny się wypowiadali, odbiegając od faktów oraz - niestety - argumentując demagogicznie i zupełnie fałszywie. Zostało to podchwycone przez mass-media, powstał wręcz w Ameryce cały rynek przedsiębiorców bazujących na zagrożeniu terrorystycznym. Ich dochód i możliwości biznesowe w dużej mierze zależą od tego, czy społeczeństwo będzie zastraszone.

Prezydent Bush przyznał, że tajne więzienia CIA rzeczywiście istniały. Co ma zrobić wywiad, który chwyta człowieka mogącego mieć wiedzę, od której zależy życie setek, może tysięcy ludzi?

Nie każdego schwytanego można o taką wiedzę podejrzewać. Można sobie teoretycznie wyobrazić sytuację, gdy ujmuje się człowieka, który naprawdę wie, gdzie umieszczona jest bomba atomowa, i gdy informacja od niego uzyskana może zapobiec katastrofie. W tej sytuacji można argumentować, że użycie środków wyjątkowych jest uzasadnione. Ale jeśli to podejście stosuje się do dziesiątek czy nawet setek uwięzionych, podobna argumentacja traci siłę przekonywania.

Czy wobec tego można zapytać o alternatywę po 11 września? Jak można było inaczej odpowiedzieć na akt terroru, który był przecież wypowiedzeniem wojny?

Jeśli jakaś grupa wypowiada wojnę supermocarstwu, nie znaczy to jeszcze, że supermocarstwo również musi wypowiadać wojnę tej grupie. Akt terrorystyczny, o którym mowa, był straszliwą zbrodnią. A zbrodnię zwalcza się codziennie na szczeblu policyjno-kryminalnym i w tej dziedzinie można wiele osiągnąć, współpracując z innymi państwami. Natomiast rozdmuchując tego rodzaju zbrodnię do rozmiarów wielkiego konfliktu religijno-filozoficznego i argumentując, że istnieje zasadnicza analogia między tym, co się dzieje obecnie, a wojną z hitleryzmem czy stalinizmem, jest wykorzystywaniem tego wydarzenia, by wytworzyć poczucie paniki. A to z kolei ma pewne pozytywne konsekwencje polityczne dla ekipy rządzącej. Na tym polega, moim zdaniem, największy grzech popełniony przeciw demokracji amerykańskiej.

Wspomniał Pan, że należy rozdzielić podejście amerykańskie i europejskie. Pojawia się tu też aspekt mentalności: całkowicie niezrozumiała dla Europejczyka jest wiara co piątego Amerykanina, że żyjemy w czasach Armagedonu. Czy można mówić o pęknięciu w ramach tradycyjnie rozumianego Zachodu, rozejścia się dróg Starego i Nowego Świata?

Należy odróżnić nastawienie religijne od politycznego. Dopóki konflikt wynikający z terrorystycznej zbrodni nie został świadomie rozdmuchany w sposób, który podsyca poczucie niepokoju w Ameryce, tego rodzaju nastawienie religijne nie miało wielkiego odzewu politycznego. Było to po prostu uproszczenie teologiczne, nie miało jednak nic wspólnego z nastawieniem ani politycznym, ani strategicznym. Bush, niestety, wykorzystał potencjał zawarty w tej sytuacji do rozdmuchania poczucia niepokoju, a z drugiej strony - coraz bardziej narastającej niechęci, a nawet nienawiści do świata islamskiego. Posługiwanie się w tym kontekście sloganami islamofobicznymi jest, moim zdaniem, nieodpowiedzialne, historycznie szkodliwe i izolujące Amerykę w świecie.

Stany Zjednoczone to nie tylko prezydent Bush. Czy Ameryka potrafi wyciągać wnioski? Retoryka administracji wobec Iranu jest dokładnym odzwierciedleniem retoryki używanej kilka lat temu wobec Iraku...

...ale trzeba też zauważyć, że amerykańska opinia publiczna przechodzi w tej sprawie bardzo poważną ewolucję. Odsetek Amerykanów, którzy dziś uważają, że terror jest głównym zagrożeniem, czy też że wojna w Iraku ma jakikolwiek związek z problemem terroru, jest coraz mniejszy. Stąd bardzo jaskrawe - i moim zdaniem wynikające ze strachu - reakcje Busha, który podczas kampanii wyborczej do Kongresu, toczącej się obecnie w USA, używa coraz bardziej demagogicznych formuł, aby znów pobudzić poczucie strachu, który udało mu się wytworzyć po tragicznych wypadkach w Nowym Jorku i Waszyngtonie we wrześniu 2001 r.

Czy w trakcie tego pięciolecia można mówić o sukcesach, a przynajmniej pozytywach? W Iraku nie ma już Saddama Husajna, w Afganistanie powstają struktury demokratyczne...

Spojrzyjmy na oba przykłady w sposób chłodny i spokojny. Irak: czy sytuacja jest dziś lepsza niż trzy lata temu? Istotnie, nie ma już u władzy Saddama Husajna, ale zginęło blisko 3 tys. młodych Amerykanów. Na wojnę wydano setki miliardów dolarów. Dziesiątki, może setki tysięcy Irakijczyków zostało zabitych. Kraj został zrujnowany. W Afganistanie również sytuacja coraz bardziej się pogarsza. Mamy tam do czynienia z narastającą ksenofobią, pobudzaną przez islamofobię administracji Busha. Wszystko to wytwarza poczucie wspólnoty wśród krajów tego rejonu, które dotychczas zwalczały się między sobą, a które jednoczą się coraz ściślej wokół niechęci do Ameryki. Czy wszystko to razem można nazwać sukcesem?

Konsekwencją tego pięciolecia jest też mętlik pojęciowy: zaczęto mówić o konstrukcie zwanym "światem islamu". Jednym tchem argumentuje się, że nie jest to monolit, a zaraz potem mówi się o "przebudzeniu islamu" czy o jego kryzysie. W jakiej kondycji jest ów "świat islamu"? Próby wdrażania mechanizmów demokratycznych wzorem z Zachodu przyniosły demokratyczne zwycięstwo radykałów: Ahmadineżada w Iranie, Hamasu w Palestynie.

Tego rodzaju uproszczenia, jakie stosowane są na najwyższych szczeblach administracji, nastawiają świat islamski antyamerykańsko. Coś takiego nie istniało przed kilkoma laty. To w dużej mierze wynik i retoryki, i postępowania administracji Busha. W tym właśnie widzę największe niebezpieczeństwo dla Ameryki i groźbę, że zaangażuje się ona w jeszcze szersze i bardziej dotkliwe działania zbrojne w tej części świata. Może się to okazać fatalne dla pozycji Ameryki w świecie.

Wojna z terroryzmem to wojna z widmami, z niezdefiniowanym przeciwnikiem. Co Pana zdaniem byłoby faktycznym zwycięstwem w tej wojnie?

Przede wszystkim nie podzielam koncepcji "wojny z terroryzmem" i mówię o tym już od czterech lat - w tym kilkakrotnie w Polsce, co z początku spotykało się z dużym sceptycyzmem. Terroryzm należy zwalczać metodami antykryminalnymi, ale należy się również przyczynić do stabilizacji w świecie islamskim, zrywając z tradycją imperializmu i kolonializmu w postępowaniu wobec tej części świata. A poprzez imperializm i kolonializm bardzo dobrze daje się, niestety, opisać politykę amerykańską praktykowaną na Bliskim Wschodzie. Także w przypadku konfliktu między Izraelem a Libanem, gdzie polityka amerykańska stworzyła parasol dla działań wojennych, które można było skończyć w przeciągu kilku dni, a które pod protekcją USA trwały cztery tygodnie, powodując śmierć ponad tysiąca niewinnych Libańczyków i przynosząc rezultat identyczny z tym, który można było osiągnąć w pierwszych trzech dniach.

Twierdzi Pan, że możliwa jest budowa systemu światowego opartego na konsensie i prawie międzynarodowym. Przypomina to trochę założenia Unii Europejskiej, ale czy możliwe jest w aspekcie globalnym, bez podłoża wspólnoty kulturowej?

Ten cel oczywiście jest odległy, nie można do niego zmierzać w sposób jednostronny i oczekiwać natychmiastowych rezultatów. Ale powinien on kierować polityką największego mocarstwa w świecie. Bo nieprzyjęcie tego celu i niestosowanie wynikających z niego praktyk oznacza prowadzenie polityki podobnej do tej, którą uprawia obecnie administracja Busha. Jej konsekwencją będzie podważenie przywództwa amerykańskiego w świecie i przyczynienie się do zwiększenia światowego chaosu.

ZBIGNIEW BRZEZIŃSKI (ur. 1928 r.) jest politologiem, w latach 60. był doradcą administracji prezydentów USA Lyndona Johnsona i Johna F. Kennedy'ego, w latach 1977-81 - kierownikiem Rady Bezpieczeństwa Narodowego, za prezydentury Jimmy'ego Cartera. Postulował wówczas poparcie dla opozycji w krajach bloku sowieckiego, a także dla afgańskich mudżahedinów. Inicjator powołania Fundacji Wolności wspierającej rozwój społeczeństwa obywatelskiego w Polsce. W 1995 r. odznaczony Orderem Orła Białego. Ostatnio w Polsce ukazała się jego książka "Wybór: dominacja czy przywództwo" (Znak, 2004).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2006