Polexit: Raczej nie

PiS nie chce wyprowadzić Polski z Unii Europejskiej. Chce jedynie wyprowadzić Unię z Polski. Bo nigdy nie chciał Unii do Polski za głęboko wpuszczać.

24.12.2018

Czyta się kilka minut

Na konwencji Prawa i Sprawiedliwości, Warszawa, 14 grudnia 2018 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
Na konwencji Prawa i Sprawiedliwości, Warszawa, 14 grudnia 2018 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

Nie ma wątpliwości, że najbliższe wybory europejskie opozycja będzie się starała przedstawić jako historyczne głosowanie za pozostaniem w Unii. W jej opowieści Jarosław Kaczyński będzie złym, wschodnim tyranem, który chce wyprowadzić Polskę ze Wspólnoty.

Czując to doskonale, obóz władzy na nowo pokochał Unię Europejską. Choć walczył z nią zaciekle przez trzy lata, choć został przez nią oskarżony o łamanie polskiego i unijnego prawa, choć z jej powodu musi się wycofywać z kluczowych dla siebie zmian w sądach.

Kiedy premier niedawno wygłaszał w Sejmie swe nieformalne drugie exposé – podczas dyskusji nad wotum zaufania – deklarował miłość do Unii.

Ba, PiS celowo nawet zorganizował kilka dni później konwencję programową, na której nie zaprezentował żadnego programu, tylko wielki napis „Polska sercem Europy”.

Ta sytuacja dość dobrze oddaje podejście PiS do Unii. Codzienny unijny byt politycy PiS wyobrażają sobie jako permanentną wojnę z Brukselą: wolnoć Tomku w swoim domku. Wycofują się tylko pod groźbą kar finansowych, tak jak w przypadku sądów. A gdy – jak dziś – idą wybory, to wyciągają z magazynów przykurzone błękitne flagi z gwiazdami i umieszczają je wysoko na drzewcach, bo wiedzą, że większość wyborców nie chce wojny z Europą.

Wytłumaczenie tego schizofrenicznego stosunku PiS do Unii nie jest proste i wymaga cofnięcia się w czasie.

Sceptycyzm Lecha

Gdy na początku lat dwutysięcznych ważyły się losy polskiego członkostwa w Unii Europejskiej, formalnym prezesem PiS był Lech Kaczyński. Byłem wówczas dziennikarzem intensywnie zajmującym się negocjacjami z Brukselą i regularnie do niego dzwoniłem, prosząc o opinie na temat postępujących w bólach rozmów, prowadzonych przez rząd SLD-PSL Leszka Millera.

W każdym zdaniu czuć było, że negocjowanie członkostwa nieszczególnie go cieszy, że nie zależy mu na wchodzeniu do Unii szybko i za wszelką cenę. Swemu sceptycyzmowi dawał wyraz także z mównicy. Gdy w listopadzie 2001 r. toczyła się debata na temat stanowiska negocjacyjnego rządu Millera (który zamierzał przyspieszyć rozmowy z UE, idąc na kompromisy), Kaczyński mówił tak: „Reprezentuję ugrupowanie, które stoi na stanowisku, że ograniczenie suwerenności, choćby najmniejsze, jest ceną bolesną, przynajmniej dla mojego pokolenia, które o w pełni niepodległą Polskę walczyło. Ale sytuacja Europy i świata w końcu 2001 r., u progu XXI stulecia, nakazuje powiedzieć Unii: tak. Unia jest dla Polski szansą, ale Unia to nie klub charytatywny. O prawa w Unii, o warunki wejścia do Unii trzeba twardo walczyć”.

Jako partia PiS powstał na przełomie 2000 i 2001 r., na gruzach upadającej prawicy z Akcji Wyborczej Solidarność – pierwszego rządzącego po upadku komunizmu ugrupowania, które z premedytacją pielęgnowało nurt eurosceptyczny. Wynikało to poniekąd z konstrukcji AWS – koalicji małych, prawicowych partii dowodzonych przez związek zawodowy Solidarność. Na prawicy od początku lat 90. eurosceptycyzm był stałym elementem tożsamości, tym bardziej że w tamtym czasie po raz pierwszy do polityki zaczęło się mieszać Radio Maryja.

To za czasów AWS za negocjacje z Unią zaczął odpowiadać niechętny jej Ryszard Czarnecki, dziś europoseł PiS (nota bene, pracowali z nim Mateusz Morawiecki i obecny szef MSZ Jacek Czaputowicz, do dziś zachowujący w stosunku do siebie wyjątkową lojalność). Po Czarneckim relacje z Unią przejął Jacek Saryusz-Wolski, od zawsze eurosceptyk z ogromnym ego, dziś sojusznik PiS.

W 2001 r. AWS upada, a PiS przejmuje część jego polityków. Do władzy dochodzi Miller, stawiając sobie za zadanie przyspieszenie negocjacji, prowadzonych przez Czarneckiego i Saryusza-Wolskiego godnie i niespiesznie.

Owo przyspieszenie PiS krytykuje. Lech Kaczyński: „Jeżeli chodzi o postawę nowego rządu, jest to postawa określana jako tzw. uelastycznienie. Otóż owo uelastycznienie w praktyce oznacza nie planowany odwrót, ale w istocie ucieczkę w popłochu”.

Największy dylemat PiS ma przed referendum w sprawie członkostwa w UE w czerwcu 2003 r. Jest już po wybuchu afery Rywina, wygląda na to, że Miller i SLD oddadzą władzę. Z jednej strony PiS zapowiada wspólną powyborczą koalicję z proeuropejską Platformą, z drugiej czuje, że rośnie mu antyunijna konkurencja po prawicy. Po długich sporach i bez entuzjazmu Kaczyńscy wzywają jednak do głosowania w referendum na „tak”.

Spadek po przystawkach

Tak naprawdę wyraźna eurosceptyczna czy też czasem antyeuropejska retoryka PiS ugruntowała się właśnie po 2005 r. – gdy partia objęła władzę, a Lech Kaczyński został prezydentem.

Ze względu na fiasko rozmów koalicyjnych z Platformą, bracia Kaczyńscy stworzyli koalicję z narodowcami z Ligi Polskich Rodzin Romana Giertycha, Antoniego Macierewicza i Jana Łopuszańskiego, a także z postkomunistyczno-chłopską Samoobroną Andrzeja Leppera. Oba te ugrupowania były przesiąknięte niechęcią do UE, a LPR – wręcz wrogością (partia rekomendowała swym zwolennikom głosowanie na „nie” w referendum).

Sklejona pod patronatem ojca Tadeusza Rydzyka koalicja stała się w kwestiach europejskich realizatorką linii Radia Maryja, które od połowy lat 90. integrowało swych słuchaczy wokół straszenia Unią. Sojusz z Rydzykiem wpędził Kaczyńskich – przez lata krytycznych wobec redemptorysty, widzących w jego antyzachodnich tyradach kremlowskie inklinacje – w daleko idący eurosceptycyzm.

Za ówczesnych rządów PiS Urząd Komitetu Integracji Europejskiej został zmarginalizowany. Nowa władza nie ufała tabunom młodych najczęściej, proeuropejskich urzędników. Fobie szefowej MSZ Anny Fotygi – podzielane przez Kaczyńskich – praktycznie sparaliżowały proeuropejską politykę rządu. „Ona zupełnie niczego od nas nie chciała. Gdyby chociaż kazała nam napisać analizę dotyczącą wyjścia Polski z UE, to byłoby co robić” – frustrował się wówczas w rozmowie ze mną jeden z urzędników. Dziś pracuje w Brukseli.

W tamtej kadencji (2005-07) od początku politycznym celem Jarosława Kaczyńskiego było połknięcie przystawek z Samoobrony i LPR oraz ich elektoratu. To kolejny powód, dla którego Kaczyński okopał PiS na pozycjach eurosceptycznych – tak definiował swych potencjalnych wyborców. W istocie, rozbicie Samoobrony i LPR wraz z przejęciem ich podejrzliwego wobec Unii elektoratu się udało. Nie ma co do tego wątpliwości: ten moment był kluczowy dla oblicza PiS w kwestiach europejskich.

Skoro Kaczyński miał ambicje zbudowania największego ugrupowania po prawej stronie, to musiał przejąć także takie hasła. W ten sposób w ciągu pierwszych lat działalności trafiła do PiS spora grupa otwarcie antyunijnych polityków. Zazwyczaj bez wielkich wpływów i stanowisk, za to rozpoznawalnych i jadowicie głośnych – bo obsługują tę część elektoratu PiS, która potrzebuje ostentacji.

Unia w fazie remontu

W tamtym czasie, półtorej dekady temu, Unia znajdowała się w fazie przejściowej, szukając nowej formuły po swym rozszerzeniu. To także przyczyniło się do ukształtowania twardego dziś eurosceptycyzmu PiS.

Kraje zachodnie parły do przyspieszenia integracji, przygotowując projekt konstytucji europejskiej. PiS walczył, by w dokumencie znalazły się odniesienia do chrześcijańskich korzeni Europy – bezskutecznie, zablokowała to laicka Francja. Mimo że projekt konstytucji upadł po referendach na Zachodzie – w tym we Francji – sam ten fakt jest do dziś koronnym dowodem dla PiS, że Unia jest organizacją niechętną chrześcijanom. „Jest to konstytucja sformułowana w imię i na podstawie pewnej ideologii: ideologii antychrześcijańskiej” – mówił w 2003 r. w Sejmie Jarosław Kaczyński.

Kiedy podczas jednego z wywiadów z Kaczyńskim polemizowałem z taką jego tezą, wymieniając kraje UE rządzone przez chadecję, prezes odrzekł: „Chadecją to byli ich poprzednicy. Oni znali ryt trydencki mszy i modlili się po łacinie!”.

Po fiasku projektu konstytucji ciężka walka rozgorzała także o kolejny unijny traktat – lizboński. Wprowadzał on mniej korzystne dla Polski zasady głosowania w UE. Początkowo Lech Kaczyński nie chciał się na to zgodzić. Jesienią 2007 r. po ciężkich negocjacjach – i przy dość iluzorycznych ustępstwach pozostałych państw – prezydent Kaczyński zgodził się na nowy traktat. Potem jednak miesiącami zwlekał z jego ratyfikacją. Wiosną 2008 r. nagrał nawet kuriozalne orędzie telewizyjne do Polaków. Fragmentom wystąpienia prezydenta towarzyszyła muzyka z filmu „Polskie drogi”. „Nie wszystko w Unii musi być dobre dla Polski” – mówił Kaczyński. W tle pokazano przedwojenną mapę Polski – co miało przestrzegać przed apetytami Niemców na ziemie odzyskane. Były też zdjęcia ze ślubu homoseksualistów – to z kolei miał być dowód na zagrożenie Polski małżeństwami homoseksualnymi. Szkopuł w tym, że zdjęcia były z Ameryki, a obaj geje wkrótce przyjechali do Polski na zaproszenie mediów, budząc popłoch w PiS.

Za prezydenckie orędzie odpowiadał ówczesny poseł PiS, dawny działacz LPR Jacek Kurski. Pomagała mu ówczesna dziennikarka TVP Patrycja Kotecka, dziś żona Zbigniewa Ziobry.

Prezydent Kaczyński ostatecznie ratyfikował traktat lizboński jesienią 2009 r. Dziś to kłopot dla PiS. Partia jest atakowana przez bardziej prawicową prawicę za tę ratyfikację.

Osobiste uprzedzenia braci

W stosunku PiS do UE od początku dużo było osobistych uprzedzeń braci Kaczyńskich. We wspomnianym sejmowym wystąpieniu jesienią 2003 r. Jarosław mówił po raz pierwszy to, co stanowi dziś dogmat europejskiej ideologii PiS:

„Zwróćcie państwo uwagę, jaka jest pozycja rodziny w tej konstytucji. A jeśli do tego dodać kontekst tworzony przez znane praktyki, np. zawieranie małżeństw homoseksualnych, to jest się nad czym zastanawiać. Unia Europejska wchodzi też w takie sfery, jak kultura czy edukacja. (...) Ale mamy do czynienia także z innego rodzaju nowymi przepisami.

Mają być przecież uchwalane wytyczne dotyczące polityki gospodarczej, polityki, która w Polsce w sposób oczywisty musi się różnić od polityki w państwach nieporównanie od nas bogatszych. Jeżeli chcemy doganiać Europę, to musimy stosować inną politykę. Jeśli spojrzeć na Europę realistycznie, dostrzegając, jakie tam funkcjonują mechanizmy nacisków, także przekupstwa, swego rodzaju korupcji. W imię czego mamy na to się zgadzać? Mało mieliśmy hegemonii w ciągu ostatnich przynajmniej 270 czy 280 lat naszej historii? Wyszliśmy na tym dobrze? Ja wiem o tym, że są tacy Polacy, a może użyję tutaj właściwszego słowa, Polaczkowie, którzy twierdzą, że polskie sprawy można załatwić z zewnątrz, że my się źle rządzimy. Ale to jest wyraz braku godności i skrajnej głupoty, a przy tym nieznajomości historii”.

Bruksela wiąże ręce

Kaczyńskich zawsze uwierało to, że organizacje międzynarodowe – a Unia najbardziej – znacznie ogranicza pole manewru tym partiom krajowym, których programem jest rewolucja, przewrót czy też drastyczna zmiana społeczna. Unijne traktaty wiążą ręce – każdy kolejny coraz bardziej, wedle starej unijnej zasady, że receptą na kulejącą integrację jest jeszcze więcej integracji.

Ponieważ marzeniem i głównym planem politycznym braci przez ćwierć wieku było przeprowadzenie w Polsce rewolucji, to było pewne, że każde rządy PiS nie mogą się skończyć inaczej jak wojną z Unią.

Kaczyńscy uważali, że unijne przepisy – których głównym celem jest przewidywalność – nie przystają do sytuacji krajów postkomunistycznych, zbudowanych w dużej mierze, w co święcie wierzyli, przez czerwonych oligarchów przy udziale ludzi służb specjalnych. W tej wersji unijne reguły – stworzone dla zachodnich demokracji, co do zasady rozliczonych z przeszłością – w naszym regionie są wykorzystywane opacznie, do ochrony niezbyt uczciwych beneficjentów transformacji.

Już w 2001 r. Lech Kaczyński mówił w Sejmie: „Na jakich zasadach i w imię jakich celów mamy do Europy wchodzić? Tutaj można dokonać rozróżnienia na takich, którzy chcą wejść do Unii w imię interesów kraju jako całości, w imię interesów naszego narodu. Można sobie wyobrazić, że są tacy, którzy chcą wejść do Unii dla swoich partykularnych interesów, choćby dlatego, żeby spetryfikować pewne interesy ugruntowane w Polsce w latach 90., a wejście do Unii je niewątpliwie spetryfikuje”.

Dyskryminowani Kaczyńscy

Jego brat nie chce wyprowadzać Polski z Unii. Chciałby wyprowadzić Unię z Polski, by móc robić porządki po swojemu, nie wedle kryteriów prawa, tylko definiowanej przez siebie sprawiedliwości.

Ważnym elementem polityki i tożsamości ideowej Jarosława Kaczyńskiego jest jego przekonanie – wyraźnie pokazane choćby w autobiograficznej książce dotyczącej czasów jego pierwszej partii, Porozumienia Centrum – że on sam, jego brat oraz ich towarzysze byli dyskryminowani przez III RP.

Takie samo przekonanie Kaczyński odnosi do polityki zagranicznej. W tym myśleniu każda krytyka z zewnątrz – nie tylko złej Unii, ale nawet bratniej Ameryki – odbierana jest nie jak wyraz zaniepokojenia czy sygnał ostrzegawczy, tylko jak chęć upokorzenia.

Gdyby popatrzeć na pożary w polityce zagranicznej PiS w 2018 r., widać, że wynikają one głównie właśnie z takiego myślenia. Konflikt z UE dotyczący praworządności w Polsce jest tego najlepszym przykładem. Bruksela długo nie była skłonna do otwartego starcia, wedle utartej przez lata unijnej zasady, że na konflikcie tracą wszyscy. Jednak PiS świadomie i buńczucznie odrzuciło wszelkie oferty kompromisu, czy to w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, czy też sądownictwa. Bo zgodnie z myśleniem Kaczyńskiego – każda taka propozycja traktowana była jako próba wykiwania PiS przez Brukselę.

Pamiętać także należy o wyraźnych uprzedzeniach Jarosława Kaczyńskiego wobec charakteru Unii. Po pierwsze, dla niego to po prostu organizacja sterowana przez Niemcy i stojąca na straży ich interesów. A Kaczyński nie ufa Niemcom i w swym elektoracie intensywnie gra nastrojami antyniemieckimi.

W dodatku PiS od zawsze uważał relacje z Unią za element krajowej rozgrywki. Owe godnościowe hymny, antyniemiecka retoryka i wstawanie z kolan to hasła adresowane do wyborców łaknących silnego państwa. Uważających europejski kompromis za z gruntu podejrzany, dyskryminujący takie kraje jak Polska. W tym sensie Platforma, optująca za negocjacyjną metodą obcowania z Unią, znajdowała się pod ciągłym ostrzałem ze strony PiS. Gdy rządził Donald Tusk, było mu to nawet na rękę. W negocjacjach brukselskich często używał pisowskiego straszaka – pokazywał, że ma twardą antyeuropejską opozycję, traktując to jako element nacisku.

Wszystkie problemy przez Ziobrę

Wiele o stosunku wobec UE mówią działania PiS jako partii na scenie europejskiej. Kaczyński nie czuł się dobrze w międzynarodówce chadeckiej EPP – wraz z Platformą oraz PSL. Dlatego w 2009 r. pod rękę z brytyjskimi konserwatystami powołał własną, eurosceptyczną frakcję w Parlamencie Europejskim – Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy.

Gdy w PiS doszło do rozłamu po przegranych wyborach sejmowych w 2011 r., to renegat Zbigniew Ziobro i jego ludzie z partii Solidarna Polska odeszli z EKR, przystępując do frakcji Europa Wolności i Demokracji (EFD).

To była prawdziwa menażeria: głosiciele tezy, że Kościół to pedofilska sekta, wrogowie polskich pracowników na Zachodzie, antysemici i czciciele hitlerowskich kolaborantów walczących z Armią Krajową. A nade wszystko: otwarci wrogowie Unii. Twarzą frakcji był Nigel Farage, lider Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, który potem stał się symbolem brexitu.

Oczywiście, wspomniany sojusz z wariatami i przeciwnikami UE był w pewnym sensie taktycznym zagraniem Ziobry. Chciał się odróżnić od ledwie eurosceptycznego PiS, obejść Kaczyńskiego z prawej flanki wyraźnie antyunijną retoryką.

Szkopuł w tym, że gdy już panowie padli sobie na nowo w ramiona po przegranych przez Solidarną Polskę wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2014 r. i rok później wygranych wspólnie wyborach w Polsce, Ziobro nie zmienił swego nastawienia. Jeden z najbardziej znanych polityków PiS mówi wprost: „Wszystkie problemy, które mamy w relacjach z UE przez trzy lata, to wina Ziobry i jego ustaw dotyczących Trybunału Konstytucyjnego i sądów”.

To Ziobro jest autorem najtwardszego, antyunijnego kursu – czy też dryfu – PiS. I to on najbardziej wystraszył wyborców przed wyborami samorządowymi, wysyłając unijny traktat do oceny przez Trybunał Konstytucyjny, co opozycja przedstawiła jako początek polexitu.

Dopóki bankomat działa

Ale polexitu w wydaniu PiS nie będzie. Powód jest prosty – pieniądze. Dla Kaczyńskiego Unia to głównie bankomat. „To najkrótsza droga do tego, by uzyskać równość, jeśli chodzi o poziom życia” – mówił na konwencji swojej partii przed wyborami samorządowymi.

Przy czym lider PiS nie uważa brukselskiej pomocy dla Polski za szczególny przywilej wynikający z członkostwa. Sądzi, że pomoc finansowana przez bogatsze kraje nam się po prostu należy – choćby dlatego, że po wojnie zostawiły nas za „żelazną kurtyną”.

Nie ma zatem przypadku w tym, że w sytuacji, gdy Unia pracuje nad nowym budżetem, Kaczyński rozpętuje debatę o reparacjach od Niemców za II wojnę światową. Szkopuł w tym, że w dzisiejszej europejskiej polityce historyczna karta przetargowa ma niewielkie znaczenie. Jest jednak użyteczna w kraju. W razie klęski negocjacji budżetowych to dobre narzędzie, by uderzyć w Niemcy. A wszak Niemcy to Unia.

Jednocześnie pieniądze to największy straszak, jaki UE ma wobec PiS. Kaczyński jak lew bronił miesiącami ustawy wysyłającej sędziów Sądu Najwyższego na przymusową emeryturę. Kiedy Trybunał Sprawiedliwości UE nakazał zawiesić działanie części jej przepisów, grożąc sankcjami finansowymi, władze w Warszawie poszły dalej, niż musiały – część spornych przepisów zamiast zawieszać, po prostu wyrzuciły do kosza, ekspresowo przepychając kolejną nowelizację. Liczą na to, że w tej sytuacji postępowanie przed Trybunałem zostanie umorzone i PiS uniknie niekorzystnego dla siebie jego wyroku w marcu, kiedy już na całego będzie się toczyć kampania wyborcza do europarlamentu.

Mimo wszystko Kaczyński Polski z Unii nie wyprowadzi, przynajmniej do czasu, aż płyną pieniądze z Brukseli. A kiedy przestaną płynąć, to on już nie będzie rządził. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1/2019