Polak potrafił

Demokracja, egalitaryzm i otwartość na innych – przed wojną takie reguły ćwiczyło i z powodzeniem stosowało kilkaset tysięcy polskich spółdzielców.

01.10.2018

Czyta się kilka minut

Poświęcenie domów mieszkalnych Spółdzielni Mieszkaniowej „Praca”. Poznań, listopad 1929 r. / NAC
Poświęcenie domów mieszkalnych Spółdzielni Mieszkaniowej „Praca”. Poznań, listopad 1929 r. / NAC

Sto lat po odzyskaniu niepodległości mało kto przypomina niestety jeden z największych ruchów społecznych odrodzonej Polski – i zarazem potężną inicjatywę gospodarczą. Mowa o kooperatystach.

Spółdzielczość kojarzy się dziś bowiem źle: z PRL-owską biurokracją i jej arogancją, z przeniesioną do III RP wszechwładzą prezesów spółdzielni mieszkaniowych, ze SKOK-ami, które upadają w niejasnych okolicznościach lub wspierają tylko jedną opcję polityczną.

Kiedyś było jednak zupełnie inaczej.

Światło z Zachodu

Inicjatywy oparte na zasadzie zbiorowej współpracy i solidarności istniały już u schyłku średniowiecza – były to np. górnicze kasy brackie czy rybackie maszoperie. Ich twórcy uznali, że tylko połączenie pracy lub kapitałów ludzi ubogich może dać im moc, z którą silniejsi będą musieli się liczyć. Takie dążenia zbiegły się następnie z rosnącą krytyką tzw. dzikiego kapitalizmu. Niezależnie od tego, czy wywodziła się ona z myśli pierwszych socjalistów, czy z kiełkującej społecznej refleksji Kościoła, właśnie w solidarności niezamożnych poszukiwała antidotum na wady liberalizmu gospodarczego.

Pomysły te miały dwie wady. Pierwsza częściej cechowała inicjatywy lewicowe – były to wizje wymyślone przy biurku, w niewielkim stopniu osadzone w realiach społecznych i gospodarczych. Szybko więc kończyły się fiaskiem – komuny, falanstery itp. upadały lub wegetowały jako marginalna ciekawostka. Inicjatywy prawicowo-chrześcijańskie tworzono opierając się na mniej utopijnych założeniach, ale uważano, że narzuceni „przewodnicy” wiedzą lepiej, co i jak robić. Szeregowi członkowie nie mieli wiele do powiedzenia, więc tracili zapał do udziału.

Zmiana zaszła, gdy sprawy wzięli w swoje ręce „zwykli ludzie”. W 1844 r. w Rochdale koło Manchesteru ubodzy tkacze i bezrobotni, aby ratować się przed wysokimi cenami handlu prywatnego, założyli spółdzielnię spożywców – sklepik z podstawowymi produktami. Wymyślili kilka zasad, które okazały się mieć rewolucyjne skutki. Po pierwsze, demokratyczny i egalitarny mechanizm podejmowania decyzji. Każdy spółdzielca miał równe prawa na walnym zebraniu, niezależnie od liczby zakupionych udziałów. Reguła „jeden człowiek – jeden głos” zapobiegła tworzeniu nieusuwalnych elit, a członkowie czuli się faktycznymi współgospodarzami.

Drugą zasadą była otwartość i powszechność. Brak barier dotyczących akcesu do spółdzielni odróżniał kooperatywy od prywatnych spółek, które ograniczały liczbę beneficjentów zysków. Trzecia reguła – neutralność – oznaczała, że spółdzielców nie pytano o poglądy, płeć, wyznanie czy narodowość. Po czwarte, polegano na własnych siłach. Kooperatywa miała bazować na środkach zgromadzonych przez swoich członków. Skończyło się wsparcie filantropów oraz księżycowe pomysły, a zaczęła dbałość o każdy grosz – tym większa, że gospodarowano składkami ludzi naprawdę ubogich. Z kolei część zysku dzielono pomiędzy członków proporcjonalnie do wielkości ich obrotów ze spółdzielnią. Im więcej nabywali we wspólnym sklepiku, tym więcej otrzymywali później z jego zysku. Jeden z założycieli kooperatywy w Rochdale mówił: „Chcieliśmy związać robotników ze spółdzielnią złotymi łańcuchami ich własnego wyrobu”.

Stowarzyszenie Sprawiedliwych Pionierów – bo tak nazwali się kooperatyści z Rochdale – uruchomiło lawinę. Zaczęli od 28 członków i jednego sklepiku. Po sześciu latach zrzeszali 1400 osób. W 1928 r. ta jedna lokalna spółdzielnia miała 25 tys. członków, 91 sklepów, własną piekarnię, rzeźnię, fabrykę papierosów, zakłady krawieckie i szewskie oraz bank. Mało tego: zbudowała dla członków ponad 500 budynków mieszkalnych.

W 1923 r. do brytyjskiego Związku Spółdzielczego należało 1300 kooperatyw, które zrzeszały 4,5 mln ludzi. We własnych sklepach, hurtowniach i zakładach produkcyjnych zatrudniano 70 tys. osób. Dysponowano kilkudziesięcioma fabrykami, w tym kopalnią i dziesięcioma dużymi zakładami tkackimi oraz flotą dalekomorską. Kooperatywy zaspokajały 40 proc. ogółu potrzeb swoich członków i ich rodzin – poczynając od zakupów spożywczych, a kończąc na ubezpieczeniach na życie czy usługach turystycznych.

Podobnie było w całej zachodniej i północnej Europie. Spółdzielczość objęła nie tylko handel, ale też bankowość, budownictwo, rolnictwo, różne gałęzie przemysłu i usług. Jedną z zasad ruchu było przeznaczanie części zysku na cele społeczne, więc przy kooperatywach wyrastały biblioteki, świetlice i przedszkola.

Katolik – spółdzielca

„Nowoczesny ruch spółdzielczy [w Polsce] najwcześniej zaczął się w zaborze pruskim, dzięki zdobytej w 1848 r. wolności stowarzyszania się” – pisał Stanisław Wojciechowski, działacz i historyk ruchu, późniejszy prezydent RP. W siódmej dekadzie XIX w. powstały w Wielkopolsce zalążki ruchu kółek rolniczych. Skupowały płody rolne zrzeszonych gospodarzy, umożliwiając im wyższe ceny sprzedaży, nabywały maszyny i urządzenia zbyt drogie dla pojedynczych chłopów, hurtowo kupowały produkty potrzebne w gospodarstwach. W 1900 r. było ich w Wielkopolsce, na Kujawach i Pomorzu już 210, a przed wybuchem wojny niemal 400.

Z kolei ruch spółdzielni oszczędnościowo-kredytowych wspierał rozwój rzemiosła i rolnictwa poprzez tanie kredyty. Do 1871 r. powstało 38 polskich spółdzielni tego rodzaju. Powołały wówczas centralne zrzeszenie kooperatyw. Raczkującej inicjatywie nadał dynamikę ­ks. ­Augustyn Szamarzewski. Ważną rolę w ruchu spółdzielczym w zaborze pruskim odgrywali właśnie duchowni. Pozwalało to przełamać obawy ludności wiejskiej i zachęcić ją do wstępowania do spółdzielni.

W 1890 r. Związek Spółek Zarobkowych i Gospodarczych zrzeszał już 71 spółdzielni z 26 tys. członków. W roku 1891, po śmierci Szamarzewskiego, na czele organizacji stanął ks. Piotr Wawrzyniak. Gdy zmarł w roku 1910, stanowisko objął ks. Stanisław Adamski, późniejszy biskup diecezji katowickiej. W momencie wybuchu wojny w zaborze było już ponad 200 polskich spółdzielni kredytowych.

Oprócz nich działały spółdzielnie parcelacyjne. Przeciwdziałały niemieckiej kolonizacji – nabywały ziemię ze składek członkowskich i kredytowały jej zakup ratalny przez rolników. Do wybuchu wojny wstąpiło do nich 5,5 tys. osób. Świadomie zrezygnowano z tworzenia kooperatyw spożywczych w miastach – nie chciano podkopywać polskiego handlu prywatnego w konkurencji z Niemcami. Natomiast na wsi, gdzie rodzime kupiectwo było w zaniku, tworzono „Rolniki” – spółdzielnie handlowe przy kółkach rolniczych. Do wybuchu wojny powołano ich ponad 60, z niemal 10 tys. członków.

Do 1914 r. powstało w zaborze pruskim 300 polskich spółdzielni ze 150 tys. osób. Zrzeszały głównie rolników – stanowili oni ok. 65 proc. członków (kolejne 25 proc. to rzemieślnicy). Jeden z liderów ruchu, Mieczysław Łyskowski, stwierdzał: „Są one [spółdzielnie] bez przesady kotwicą zbawienia, podwaliną odrodzenia się klas naszych średnich”.

Przeciw nędzy

Pierwszymi inicjatywami spółdzielczymi były w Galicji kółka rolnicze. Impuls do ich powstawania dał ksiądz-polityk Stanisław Stojałowski, ośmielając chłopów do aktywności społecznej. W 1882 r. pierwszych 30 spółdzielni utworzyło Towarzystwo Kółek Rolniczych. W 1913 r. istniało już 1862 kółek z 80 tys. członków. Duży nacisk kładziono na tworzenie własnych sklepów z produktami rolnymi i gospodarczymi – w 1913 r. funkcjonowało niemal tysiąc sklepów oraz 86 składów hurtowych.

W podobnym okresie zaczęły powstawać „towarzystwa zaliczkowe” – spółdzielnie oszczędnościowo-kredytowe. W 1874 r. utworzono we Lwowie Związek Stowarzyszeń Zarobkowych i Gospodarczych, centralę ruchu. Tuż przed wojną istniało już 235 takich spółdzielni z ok. 350 tys. członków. Przyczyną wstępowania do kooperatyw kredytowych była lichwa. Drogi kredyt, dochodzący nawet do kilkuset procent, uniemożliwiał rozwój gospodarczy, a nierzadko powodował lub pogłębiał nędzę. Spółdzielnie oferowały pożyczki o wiele tańsze. Początkowo jednak do ruchu przystępowali głównie zamożniejsi rolnicy. Warunki kredytów spółdzielczych, podpatrzone na zamożniejszym Zachodzie, nie były przyjazne ubogiemu galicyjskiemu chłopstwu z karłowatych gospodarstw.

Zmieniła to działalność Franciszka Stefczyka. Inspirowany ideałami „pracy organicznej” i solidaryzmem chrześcijańskim, Stefczyk przeszczepił na polski grunt niemiecki model F.W. Raiffeisena: niewielki zasięg terytorialny spółdzielni (gmina lub parafia), symboliczna wysokość udziałów, długoterminowy tani kredyt, silna kontrola społeczna w małej społeczności, bezpłatna (sic!) praca zarządów.

Pierwsza taka spółdzielnia powstała w 1890 r. Po dekadzie utworzono centralę organizacyjną ruchu. Na początku zrzeszała ok. 60 spółdzielni z niespełna 8 tys. członków, ale w 1914 r. Kasy Stefczyka, jak je zwano, liczyły już 1400 kooperatyw z ponad 320 tys. członków, z których ponad 90 proc. stanowili drobni rolnicy. Pod koniec pierwszej dekady XX w. ekonomiści oceniali, że kooperatywy pożyczkowe niemal wyeliminowały lichwiarski kredyt w Galicji.

Dziedzictwo rewolucji

W zaborze rosyjskim brakowi swobód obywatelskich towarzyszyła podejrzliwość wobec wszelkich polskich inicjatyw. Dopiero rozwój gospodarczy sprawił, że na początku XX w. dano zielone światło spółdzielniom oszczędnościowo-kredytowym. Z kolei rewolucja 1905 r. wymusiła liberalizację polityczną, ale także sprawiła, że część działaczy lewicy porzuciła drogę partyjną i bojową. Kilku dawnych działaczy Polskiej Partii Socjalistycznej zajęło się budowaniem „lepszego świata” małymi krokami i uznało, że rewolucję społeczną musi poprzedzić przemiana moralna. Spółdzielczość kształtowała „nowego człowieka” oraz przejmowała z rąk prywatnych właścicieli kolejne „cząstki” gospodarki, uspołeczniała środki produkcji bez rewolucji, przymusowych wywłaszczeń i państwowych dekretów.

W 1913 r. było w zaborze rosyjskim już 95 towarzystw zaliczkowych z ok. 50 tys. członków. Spółdzielnie systemu Raiffei­sena po dekadzie rozwoju zrzeszały ponad 300 tys. osób. Do wybuchu I wojny światowej powstało ponad 1300 kółek rolniczych z ok. 70 tysiącami członków. Z ruchem tym związana była niemal od jego początków pisarka Maria Dąbrowska.

Z kolei Stefan Żeromski wspominał: „Podczas rozgwarów roku 1905 byłem obecny w małym pokoju na Chmielnej ulicy w Warszawie, gdzie czterej panowie (...) zakładali redakcję czasopisma »Społem!« z zamiarem szerzenia w kraju ruchu kooperacyjnego”. Oprócz pisarza, który wymyślił nazwę „Społem” (czyli „razem”), byli tam m.in. wpływowy lewicowy myśliciel Edward Abramowski oraz wspomniany Wojciechowski. W 1906 r. powołali oni Towarzystwo Kooperatystów, a przy nim centralę spółdzielczości spożywców. Po zaledwie dekadzie, w przededniu I wojny, zrzeszała ponad 40 tys. członków skupionych w niemal 300 spółdzielniach. Oprócz nich działało sporo kooperatyw niezrzeszonych.

Cały polski ruch kooperatywny w zaborze rosyjskim do wybuchu wojny obejmował 1400 spółdzielni z ok. 680 tys. zrzeszonych osób. Miał głównie oblicze lewicujące, ale do zwolenników kooperacji należeli też endecy (m.in. bracia Władysław i Stanisław Grabscy) czy duchowni-chadecy, jak ks. Wacław Bliziński z Liskowa koło Kalisza, zwanego „wzorcową wsią spółdzielczą”, gdyż za namową tego kapłana miejscowa ludność „uspółdzielczyła” niemal całą aktywność gospodarczą i w krótkim czasie wyrwała się z biedy.

We własnym domu

Spółdzielczość jako metoda gospodarowania – pomijając różnice w kwestiach ideowych i celach ruchu – cieszyła się sympatią wielu nurtów politycznych odrodzonego państwa. Ruch kooperatywny miał poparcie władz, a jego znani działacze zajmowali wysokie stanowiska publiczne. Ze spółdzielczością sympatyzowała znaczna część elit politycznych, społecznych, kulturalnych i naukowych II RP.

W 1920 r. przyjęto Ustawę o spółdzie­lniach. Powstała także Rada Spółdzielcza przy Ministerstwie Skarbu, składająca się w dwóch trzecich z przedstawicieli ruchu kooperatywnego. W 1929 r. Ministerstwo Rolnictwa utworzyło w Nałęczowie Państwową Szkołę Spółdzielczości Rolniczej. Z inicjatywy Stefczyka powstał Spółdzielczy Instytut Naukowy, organizowano Dzień Spółdzielczości...

Spółdzielczość rozwijała się dynamicznie, objęła też nowe dziedziny: uczniowskie kooperatywy handlowe, szkolne spółdzielnie oszczędnościowe, kooperatywy mieszkaniowe. Modelową inicjatywą tego ostatniego nurtu była Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa, powołana w 1921 r. Wybudowała osiedla na Żoliborzu i Rakowcu, stanowiące całościowy „organizm” z nowatorskimi, prospołecznymi projektami architektonicznymi i urbanistycznymi, rozwiniętym samorządem mieszkańców, ożywioną aktywnością społeczno-kulturalną oraz usługami spółdzielczymi.

Nie zabiło, lecz wzmocniło

Bieda, wysokie bezrobocie, brutalna walka o byt z okresu wielkiego kryzysu gospodarczego – zahamowały rozwój ruchu spółdzielczego na kilka lat. To zmusiło do reform i zaowocowało nowymi pomysłami.

Już w połowie lat 30. „uspółdzielczona” była rekordowa liczba obywateli Polski. Kooperatywy oszczędnościowo-kredytowe połączyły się w Związku Spółdzielni Rolniczych i Zarobkowo-Gospodarczych, który w 1938 r. zrzeszał ich aż 5,6 tys. Spółdzielczość rolnicza odpowiadała za jedną czwartą całego polskiego handlu nawozami sztucznymi. Spółdzielni mleczarskich w 1937 r. było 1400, z 630 tys. członków. W lokalach spółdzielni mieszkaniowych zamieszkiwało ok. 35 tys. osób, kooperacja spożywców „Społem” stała się największym przedsiębiorstwem handlowym międzywojennej Polski. Powstawały też kooperatywy sadownicze, pszczelarskie, młynarskie, ale też turystyczne, kinemato­graficzne, teatralne, medyczne. Działało nawet ponad 30 kooperatyw księgarskich...

Rok przed wybuchem II wojny światowej Maria Dąbrowska w książce „Ręce w uścisku” pisała: „To, co zgromadziła i puściła w ruch polska spółdzielczość, to jest jedyny własny, rodzimy, narodowy, a w dodatku ludowy dorobek (...). Stworzyły go nie udatne spekulacje i nie zyski z niedojadania milionów (...), lecz codzienne zarobki skromnie uposażonych pracowników, a nawet ubogich (...). Budować piramidę z bloków, pod którymi marły pokolenia jeńców i niewolników, to ponoć rzecz imponująca. Ale zbudować ją, choćby mniejszą, z ziarenek piasku, znoszonego przez wolnych, rozkochanych w swym dziele pracowników i oddać to dzieło na służbę nie śmierci, ale życiu – to rzecz, która wprawia w metafizyczną zadumę i jak religia – godzi z życiem”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2018