Polak lubi tacę

Przez ostatnie ponad dwieście lat na większej części terytorium dzisiejszej Polski Kościół miał tylko tyle, ile ofiarowali mu ludzie, a nie władza.

27.02.2012

Czyta się kilka minut

MARCIN ŻYŁA: Polscy katolicy, którzy mieszkając w Niemczech, nie płacili dobrowolnego podatku kościelnego, odkrywają czasem po powrocie do kraju, że formalnie nie należą już do Kościoła – skrupulatny fiskus zza Odry przysyła bowiem parafiom informację o uchylaniu się od płacenia podatku. Czy gdyby w Polsce wprowadzić taki model finansowania, Kościół straciłby wiernych? MIROSŁAWA GRABOWSKA: Myślę, że wprowadzenie nowego modelu nie byłoby łatwe. Wierni w Polsce są przywiązani do dawania na tacę. Przestawienie się z modelu takiego dobrowolnego współfinansowania na łożenie na Kościół poprzez podatek zbierany przez państwo byłoby trudne. Pojawiłyby się pytania. Na jakim poziomie musiałby taki podatek być ustalony, aby ludzie go nie unikali? Kogo opodatkować? W jaki sposób deklarować przynależność do Kościoła? Wśród propozycji zmian finansowania pojawił się też pomysł tzw. drugiego procenta, który wierni mogliby odpisywać na rzecz Kościoła. Odrzucił go jednak minister finansów, ponieważ nadmiernie uszczupliłby budżet. Niedobry jest też pomysł, aby dzielić dotychczasowe odpisy z „pierwszego” procenta. Byłoby to za mało – przecież nie wszyscy podatnicy korzystają z tej możliwości. Wielu z nich rozliczają instytucje, np. emerytów rozlicza ZUS. Dla osób starszych przesyłanie do instytucji osobnej deklaracji o odpisie mogłoby być bardzo kłopotliwe. Ile Polacy dają „na tacę”? CBOS już dwukrotnie, w 2008 i 2011 r., badał rzeczywistość polskich parafii. W czasie ostatnich badań 25 procent przyznało, że nie daje żadnej ofiary na tacę, 57 proc. badanych podało konkretną kwotę. Z odpowiedzi, które padły, wyliczyliśmy średnią – okazało się, że Polacy przeznaczają na ofiarę średnio 19 zł miesięcznie, czyli ok. 5 zł na tydzień. Nie są to zatem wielkie sumy. Zapytaliśmy też o wysokość ofiar za uroczystości kościelne: w 2011 r. wierni przekazywali księdzu średnio 792 zł za pogrzeb, 724 zł za ślub, 224 zł za chrzest i 58 zł za mszę. Mniej więcej co czwarty badany mówił, że w tej kwestii w jego parafii obowiązuje zasada „co łaska”. Wiele zależy od proboszcza i lokalnych zwyczajów, które są bardzo zróżnicowane (np. maksymalna podana opłata za pogrzeb to 7 tys. zł.). Jaki obraz majątku Kościoła wyłania się z badań socjologicznych? Wydaje się, że obraz z własnej parafii zderza się w skali społecznej ze stereotypem. Praktykujący katolicy są z reguły zorientowani w kondycji finansowej swoich parafii. Natomiast w mediach i świadomości potocznej kreowany jest stereotyp zamożnego Kościoła, podobny do tego, którego używał w kampanii wyborczej Janusz Palikot. To obraz grubego biskupa, który trzyma w rękach pliki banknotów. Niewątpliwie wzmocniły go wątpliwości związane z działalnością Komisji Majątkowej. Tymczasem polski Kościół należy raczej do tych biedniejszych. Przez ostatnie dwieście lat na większej części terytorium dzisiejszej Polski Kościół miał tylko tyle, ile ofiarowali mu ludzie, a nie władza. Nie wspierały go ani rosyjskie i pruskie władze zaborcze, ani komuniści. Tylko w Galicji, gdzie funkcjonował model Kościoła bliskiego tronowi, duchowieństwo mogło kiedyś kojarzyć się ze stanem wyższym. Natomiast wzór Polaka-katolika to raczej dziedzictwo zaboru rosyjskiego i pruskiego. Co stereotyp bogatego Kościoła mówi o nas samych? Na pewno ujawnia pewien resentymentowy rys naszego społeczeństwa, wyniesiony jeszcze z okresu, gdy było ono bardzo biedne, gdy ubodzy chłopi na co dzień wiedzieli, że ich proboszcz żyje w o wiele lepszych warunkach niż oni i ich rodziny. Oczekiwanie, że skoro mnie jest źle, to niechby innym też było źle, jest paradoksalne: przecież to dobrze, gdy instytucja publiczna jest zamożna – ma wtedy większe możliwości działania. Jak stereotyp upowszechniany przez Palikota może się przełożyć na wizerunek Kościoła? Janusz Palikot zgromadził pod swoimi sztandarami ludzi, którzy wręcz modlą się do francuskiego modelu stosunków państwo–Kościół. Jego działania na pewno będą miały wpływ na debatę. Sądzę, że czeka nas swoista powtórka dyskusji na temat obecności religii i Kościoła w sferze publicznej i ponowna polaryzacja stanowisk. Umocnią się ekstremizmy: zarówno ci, którzy mówią: „nic nie zmieniać, dać Kościołowi więcej”, jak i ci, którym chodzi o wypchnięcie Kościoła ze sfery publicznej. Trudno powiedzieć, czy siły centrowe, do których do tej pory zaliczała się PO, będą potrafiły i chciały powstrzymać te ekstremizmy. Niewątpliwie powinien zostać wypracowany przejrzysty model finansowania Kościoła, który zaakceptuje jak największa część społeczeństwa, rząd i Ko-ściół. Kiedy w 1801 r. Napoleon zawarł z Piusem VII konkordat, to z jednej strony potwierdził on decyzje Rewolucji (m.in. przejęcie przez państwo dóbr kościelnych), z drugiej zaś przyznawał Kościołowi pewne prawa w państwie, co zapewniło kilkadziesiąt lat względnej stabilizacji relacji państwo–Kościół. Takiej stabilizacji potrzebujemy teraz i my. Polski konkordat to krótki dokument, w gruncie rzeczy dość ogólnikowy, który nie przesądza jednoznacznie o tym, w jaki sposób Kościół ma być finansowany. Ważne jednak, aby pamiętać, że nasze społeczeństwo chce go wspomagać – nikt przecież nie zmusza wiernych do rzucania na tacę przeciętnie 5 zł na tydzień. Czy same datki wystarczą? Nie, ale w Polsce Kościół i duchowni pełnią przecież jeszcze wiele funkcji społecznych, czasem wyręczających państwo. Czy brak poczucia wspólnoty, o którym mówi się często, opisując polski Kościół, świadczy o niechęci do wzięcia współodpowiedzialności za finanse Kościoła? Nasze opracowania z 2008 i 2011 r. pokazują, że w parafiach dzieje się bardzo dużo – oprócz działalności bezpośrednio religijnej organizują one m.in. piel-grzymki, zajęcia dla młodzieży, letnie kolonie i obozy. Wielu ludzi dobrowolnie angażuje się w prace na rzecz parafii (w 2011 r. 31 proc.). Gdy natomiast zapytamy wprost, czy mają bądź czy chcieliby mieć wpływ na codzienne funkcjonowanie parafii, to trzy czwarte odpowiada przecząco. Albo więc uważają, że działają one na tyle dobrze, że nie ma potrzeby ingerencji, albo też ludzie w Polsce zaczęli traktować swoje parafie jako instytucje zapewniające tylko pewien rodzaj, nazwijmy to, usługi duchowej. I za tę usługę „płacą” na tacy. Diagnoza, że ma to związek ze słabą wspólnotowością Kościoła, może być słuszna. Polacy rzadko traktują swoją parafię jako pewien wspólny zasób, w którego zarządzaniu mogliby proboszczowi po prostu pomóc. Z drugiej strony, proboszczowie niechętnie dopuszczają świeckich do takiego zarządzania. Większość parafian ma poczucie, że ich proboszcz dobrze gospodaruje powierzonymi ofiarami. Ale prawdą jest, że finansowa relacja między wiernymi a księżmi nie podlega w Polsce właściwie żadnej kontroli. Parafialne rady ekonomiczne lub regularne informowanie o dochodach i wydatkach rozjaśniałyby tę strefę. Tymczasem nasze badania pokazują, że tylko 8 procent wiernych ma świadomość, że w ich parafii działa rada ekonomiczna. W parafiach amerykańskich, z którymi miałam kontakt, co tydzień informowano wiernych o tym, ile zebrano na tacę w poprzednim tygodniu i jak się to ma do sumy ofiar z niedzieli sprzed roku. To drobiazg, ale pozwala ludziom na bieżąco monitorować finanse wspólnoty. W Polsce – oprócz corocznych spra-wozdań finansowych – nie spotkałam się z takim obyczajem. W jaki sposób zatem uzdrowić sytuację? Lekarstwem na stereotyp pazernego i zamożnego Kościoła jest wprowadzenie zasady maksymalnej transparentności jego finansów. Jawność w tej sferze przyniosłaby tej instytucji samą korzyść. Myślę, że biskupi obawiają się, że ogłoszenie tego, jakim majątkiem dysponuje Kościół oraz w jaki sposób nim zarządza, sprawiłoby, że Polacy uznaliby, że są to jakieś wielkie pieniądze. Wielkich pieniędzy tam jednak nie ma. Każdy praktykujący katolik wie, z jakimi kłopotami finansowymi boryka się większość parafii. Nie ma też powodu, by ukrywać, że niektóre parafie są zamożne. Zamożna wspólnota to przecież korzyść dla tych, którzy do niej należą. Według raportu KAI, przeciętne zarobki księży parafialnych wynoszą w Polsce o tysiąc złotych mniej niż średnia w sektorze przedsię-biorstw. Dochody parafii różnią się. W innej sytuacji jest taka, która zarządza cmentarzem i ma dochody z tytułu opłat pogrzebowych, w innej – parafia niewielka, w niebogatym środowisku. W podejściu do spraw materialnych wiele zależy od biskupa, który może nadać ton diecezji, oraz od księży proboszczów. W mojej parafii problem pieniędzy nie istnieje. Np. w Wielką Sobotę przed kościołem stoją kadzie z wodą święconą. Każdy może sobie jej nabrać do woli, a potem wrzucić – lub nie – dobrowolną ofiarę do puszki. Znam też jednak warszawską parafię, w której wodę święconą się sprzedaje. Kościół, broniąc się przed likwidacją Funduszu Kościelnego, wskazuje na fakt, że nawet państwowe dotacje nie pokrywają strat wynikłych z nacjonalizacji jego dóbr w czasach stalinowskich. Jaki jest stosunek Polaków do zwrotu majątku Kościołowi? Może on budzić protesty w konkretnych sytuacjach. Część z zagrabionej kiedyś własności służyła potem społecznościom lokalnym jako przedszkola, szkoły czy ośrodki zdrowia. I nawet jeśli majątek zabrano Kościołowi bezprawnie, zdążył on przez ten czas „obrosnąć dobrem”. Ale instytucje Kościoła nie są bez winy. W Warszawie upomniano się o budynek, w którym teraz mieści się Wydział Filozofii UW. Został on, rzeczywiście, zabrany Kościołowi, jednak zdarzyło się to jeszcze w czasach zaboru rosyjskiego. Ta sprawa pokazuje, jak trudno wyznaczyć granicę: czy zwracać lub rekompensować za straty tylko tej własności, którą zabrano bezprawnie, czy też zwracać również nieruchomości, które państwo przejęło w zgodzie z ówcześnie obowiązującym prawem? Czy zważać na to, w jaki sposób ta własność jest teraz użytkowana? Jak ocenić wartość rekompensat? Również Kościół zbyt lekko podchodził do spraw majątkowych – trudno mi sobie wyobrazić, jak można było nie dokonywać rzetelnych wycen nieruchomości i ziemi przyznawanej przez Komisję Majątkową. Komisja wyrządziła Kościołowi wiele szkód wizerunkowych i wcale nie jestem pewna, czy finansowe korzyści były tego warte. Kościół wie, że natura ludzka jest grzeszna, ale w sprawie Komisji Majątkowej nie zorientował się na czas. Zatem obrazu finansów polskiego Kościoła nie buduje już samochód proboszcza. Powtórzę, że w podejściu Polaków do finansów Kościoła zderzają się: osobiste doświadczenie oraz stereotyp funkcjonujący w świadomości potocznej, pod-trzymywany zresztą przez media. Kiedy przy okazji wyborów zapytaliśmy, czy w kościołach księża ujawniają swoje preferencje polityczne, twierdząco odpo-wiedział mniej więcej co dziesiąty ankietowany. Sprawdziliśmy później, kto to jest – okazało się, że większość z nich nie praktykuje, odpowiedzi udzielili zaś, ponieważ „gdzieś tak usłyszeli”. Wiedza nie oparta na własnym doświadczeniu jest często podstawą stereotypowych sądów o majętności polskiego Kościoła.  ROZMAWIAŁ MARCIN ŻYŁA Prof. MIROSŁAWA GRABOWSKA jest dyrektorem Centrum Badania Opinii Społecznej oraz profesorem UW.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2012