Pojedynek kuchenny

Pięćdziesiąt siedem. Tyle wynosi średnia wieku członków brytyjskiej Partii Konserwatywnej – a całe 71 proc. z nich to mężczyźni.

10.06.2019

Czyta się kilka minut

Redaktorzy gotujący "Tygodnika" Paweł Bravo (po lewej) i Marek Rabij (po prawej), pośrodku redaktorka naczelna "Przekroju" Miłada Jędrysik. / Fot. Monika Ochędowska
Redaktorzy gotujący "Tygodnika" Paweł Bravo (po lewej) i Marek Rabij (po prawej), pośrodku redaktorka naczelna "Przekroju" Miłada Jędrysik. / Fot. Monika Ochędowska

Ci właśnie starsi panowie zadecydują w najbliższych tygodniach o Waszym losie. Jak to możliwe, pytacie – toć Londyn daleko, a w miastach przez Wisłę wstęgą opasanych ślini się po nocach ołówki, sumując, owszem, posłów, ale raczej tych, których PiS-owi zabraknie jesienią do większości konstytucyjnej. Chcieliście Zachód, no to go macie: szalenie to dla nas ważne, kto zostanie nowym brytyjskim premierem.

Wcale nie mówię, że da się przewidzieć, jak dalszy rozwój ­brexitowej kołomyi przełoży się na różne aspekty naszego funkcjonowania – a nie chodzi tylko o wskaźniki gospodarcze czy perturbacje ze zbytem profili dwuteowych walcowanych (z całym szacunkiem dla tychże), ale o trudniej mierzalne skutki dla nastrojów klasy politycznej w reszcie Europy. Która to klasa na razie nie korzysta z okazji, żeby wykazać się wymaganą w tej robocie mieszanką odwagi, wyobraźni i zimnej krwi. Przynajmniej ja dostrzegam na razie tylko typowy dla aparatczyków odruch pudrowania status quo nawet w chwili, kiedy ono prysło i dymi jak grafit na dachu reaktora we wspaniałym serialu „Czarnobyl”. Podobne – przy wszystkich dziejowych różnicach – tępo wylęknione szare twarze, jak na tamtych odprawach politbiura. Dziś mandaryni dzielący stanowiska w Unii mają tylko lepsze garnitury i nikt już nie ośmiela się zapalić (przepyszne są te kryształowe popielniczki w serialu, esencja socwnętrza, wielkie brawa dla scenografa).

Rzadko kiedy w warunkach pokoju i spokoju widać tak dobrze jak dziś, do jakiego stopnia w każdym zakątku rzeczywistości czyha zasada niezamierzonych konsekwencji. Nie przywiązywać się do planów, nie czekać na „lepszy moment”, nie rozglądać się dookoła za innym (domyślnie: lepszym) życiem. Gdyby na fali obecnego wzmożenia władza chciała powołać Narodowy Instytut Coachingu, sugerowałbym wdrożenie treningu na rzecz niepewności jutra. Przydaje się w sferze publicznej, tak jak przydaje się w codzienności, na parterze życia, czego nieustannym dowodem jest choćby to, że uchodzę za człowieka umiejącego gotować.

Mnie samego to nieraz dziwi. Nie kończyłem kursów, owszem: tyrałem w paru kuchniach i innych, nieraz ekstremalnych miejscach, gdzie się karmi zbiorowo ludzi, ale bez systematycznego zapału czeladnika, ciągnącego dzień po dniu „naukę”. Mam dość toporne paluchy, nie pytajcie, jak wyglądały ostatnie pierogi, które ulepiłem – było to jeszcze za rządów Tuska, ale rodzina ma do tej pory kłopoty z przeponą nadszarpniętą wówczas od śmiechu. Z koordynacją ruchową też kiepsko, podśmiewam się z kursów nożowniczych knife skills, ale w duchu wiem, że to przez czarną zazdrość, też bym chciał umieć pokroić w pół minuty marchew w zapałkę z dokładnością co do mikrometra. Kubki smakowe? Przeciętne, może tylko taką mają zaletę, że dość wyczulone na niuanse w mdłych rejestrach, bo skoro mało solę i z umiarem pieprzę, to się język nie zdążył otępić.

A jednak bywam diabelsko skuteczny, bo wchodzę do kuchni i nie pytam wysokiej komisji w niebie lub telewizorze, czy mi na pewno wolno i jak sobie poradzę. Nie boję się, że coś nie wyjdzie albo pójdzie niezgodnie z planem lub zasadami. Jeszcze czuję w kościach euforię po zabawie, do jakiej zaprosiły naszą redakcję koleżanki z kwartalnika „Przekrój” (na zdjęciu część naszej reprezentacji wraz z Miładą Jędrysik) – w zielonej enklawie domków na Jazdowie zrobiły festiwal, którego atrakcją miał być warszawsko-krakowski pojedynek kuchenny.

Zasada była prosta: organizatorzy nakupowali mnóstwa produktów i przygotowali całkiem porządne stoły ze sprzętem, ale żaden z dwóch zespołów nie wiedział dokładnie, co zastanie. O podanej godzinie należało rozpoznać bojem spiżarnię i zdecydować z marszu, co będziemy robić. Cóż to była za euforia, puścić się na żywioł! A jeszcze ten moment, kiedy zaczął nawalać prąd i palniki indukcyjne zamarły... Podziwiam sprawność, z jaką szybko zażegnano ten kryzys, czapki z głów, drodzy przekrojowcy! Zanim jednak się udało, było to ekstatyczne doświadczenie – zmierzyć się z sytuacją, kiedy potencjalnie większość pierwotnego planu trzeba zawiesić na kołku. Zamiast czekać, aż prąd wróci i wszystko będzie „jak należy”, zajęliśmy się tym, co było wykonalne. Bo jeśli coś w ogóle w tej kwestii „należy”, to tylko przeżyć każdy dzień tak, żeby ludzie nie odeszli od nas głodni.©℗

Wespół z Moniką Ochędowską i Markiem Rabijem zaimprowizowaliśmy w niedzielę obiad złożony z warzywnego curry oraz frittaty z cukinią. Przepisem na świetne curry Marek – mam nadzieję – podzieli się na naszej facebookowej grupie Smaki, o sekretach dobrej frittaty już tu pisałem nieraz. Opowiem wam więc, jaką jeszcze z marszu Marek wymyślił sałatkę, którą w trakcie wykonania udoskonaliłem, łapiąc to, co było pod ręką. Proporcje na średnią miskę dla 6 osób. Z 3 pęczków botwinki odcinamy łodygi i osobno liście (buraczki zostawiamy na coś innego). Rozgrzewamy na patelni czosnek w 3 łyżkach oliwy, dodajemy posiekane drobno łodyżki plus łodygę selera naciowego. Podlewamy paroma łyżkami wody, dusimy kilka minut, dodajemy posiekane liście i sól, doprawiamy tymiankiem, dusimy krótko, żeby tylko nieco zwiędły. Przekładamy do dużej miski, studzimy. Doprawiamy skórką startą z 1 cytryny i wyciśniętym z niej sokiem. Dodajemy puszkę cieciorki i sporą garść kiełków z buraka. Mieszamy, polewamy oliwą, doprawiamy ewentualnie pieprzem i jeszcze zakwaszamy wedle gustu. Na wydaniu każdemu kładziemy po kilka kostek fety (tzn. serka sałatkowego, który uzurpuje sobie tę nazwę, ale do sałatki wystarczy).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2019