Poetka Alfa. Zmarła Wanda Chotomska

Nudzili ją nudziarze. Na uroczystych kolacjach obierała lokalnych dygnitarzy z dętej powagi niczym cebule. Chłopy jak dęby rumieniły się jak dziewice i mięły rąbek krawata, słuchając Wandzinych żartów.

04.08.2017

Czyta się kilka minut

Wanda Chotomska podpisuje książki w Lublinie, 11.02.2000 r. /  / FOT. WOJTEK JARGIŁO
Wanda Chotomska podpisuje książki w Lublinie, 11.02.2000 r. / / FOT. WOJTEK JARGIŁO

Po długiej chorobie” – przeczytamy w nekrologu. A w głowie dopowiemy sobie to słowo na „R”, którego tak bardzo się boimy, że nam przez gardło nie przechodzi. Gdyby nie „R”, żyłaby sto lat i dłużej, bo miała baterię niespożytą. I – niczym w wiadomej reklamie – kiedy wszystkie króliczki dawno oklapły, Wanda dalej wiosłowała. Wydawała nam się wieczna, nie do zdarcia...

Kiedy Basia Gawryluk, autorka ostatniej książki o poetce, dowiedziała się, że piszę to pośmiertne wspomnienie, powiedziała: „Pisz dużo, Wanda z pewnością znajdzie sposób, żeby to przeczytać”.

O, tak. Lubię myśleć o tej śmierci jak o przeprowadzce – z Tamki pod inny adres, gdzie już nie boli, jest dużo czystych zeszytów, cienkopis i boskie szmateksy.

Kochała dzieci

Naprawdę kochała dzieci? Hmmm... nie dałabym głowy. Na pewno nie na ten szczebiotliwy, czułostkowy sposób, jaki często manifestują dorośli. Jeśli lubiła dzieci, to za ich dezynwolturę, śmieszne lapsusy, spontaniczną szczerość i niekłamane wybuchy śmiechu. Tymczasem często miała do czynienia z wytresowanymi małpiątkami w niedzielnych ubrankach, uczesanymi w ząbek, z wykutym na blachę wierszem dziękczynnym. Więc najpierw burzyła tę atmosferę „kuczci” – pompatycznych akademii i czołobitnych recytacji. Wskakiwała na scenę, błaznowała, rapowała, na banalne pytania czytane z kartki odpowiadała paradoksem, przekornie i prowokacyjnie. Nie dawała się wtłoczyć w stereotyp dobrotliwej babuni mamroczącej wierszyki.

Wystarczy spojrzeć na zdjęcia Wandy ze spotkań autorskich: ma na nich, kolejno: indiański pióropusz, uniform pokojówki, szpadel, kosz kwiatów na głowie, trąbkę, wianek, sztuczną brodę, dwa pompony, balon i smoka naturalnej wielkości. Niekiedy wystarczał jej szal, który – odpowiednio udrapowany – czynił z niej królewnę lub czarownicę. Szczerze mówiąc, w roli czarownicy była bardziej wiarygodna. Teraz siedzi na chmurce i ściga się z Hanką Bielicką o tytuł najbardziej pyskatej pensjonariuszki Pana Boga.

W miarę jak jej popularność rosła, „kuczci” przybywało. Hołdy przyjmowała bez fałszywego wstydu, jak należną jej daninę. Przecinała wstęgi szkół i przedszkoli nazwanych jej imieniem. Mężnie i z pokerową twarzą odsłaniała kulfoniaste „portrety patronki”.

Nudzili ją nudziarze. Na uroczystych kolacjach, posadzona między wójtem a plebanem, obierała lokalnych dygnitarzy z dętej powagi niczym cebule. Chłopy jak dęby, przywykłe do posłuchu – brzuchate i pod wąsem – rumieniły się jak dziewice i mięły rąbek krawata, słuchając Wandzinych żartów. Podobnie magiczną hipnozą obezwładniała policjantów. Zatrzymana za zbyt szybką jazdę (z kierowcą, sama nie prowadziła), wyskakiwała z samochodu z okrzykiem: „Chotomska jestem! Ma pan dzieci? Chłopczyk? Dziewczynka?...”, i zanim młodszy aspirant zdążył opuścić ”suszarkę”, już ściskał w dłoni książkę z rymowaną dedykacją. Kończyło się na pouczeniu, ale – umówmy się – ilu było dość odważnych, żeby pouczać Wandę?

W orszaku

Miała powierzchowność kokietki – lakierowane pazurki, koraliki, apaszki... – ale pod spodem krył się kevlarowy pancerz z inskrypcją: „Nie pękam”. Żadne z nas nie widziało Wandy Niezłomnej bez rynsztunku – makijażu, fryzury, biżuterii. Wyjątek czyniła dla Gabrysi Niedzielskiej – przyjaciółki i agentki, która kochała Wandę bezwarunkową miłością i roztaczała nad nią opiekuńcze skrzydła.

Znana była słabość Wandy do szmateksów. Na prowincji ta namiętność traktowana była początkowo z niedowierzaniem i rezerwą, ale bibliotekarki szybko pojęły, że po spotkaniu autorskim warto mieć na podorędziu adresy najlepszych ciucholandów w okolicy. Wanda dawała nura do suteren i zalatujących pleśnią sklepików, po czym wynurzała się z miną tryumfatorki, z naręczem kaszmirów i jedwabi najlepszych światowych marek.

Była własnym, niezrównanym PR-owcem, na długo zanim wynaleziono PR. Jeździła do małych szkół na głuchej prowincji i tycich bibliotek, głosząc dobrą nowinę: czytanie jest fajne! Występowała na stadionach i festynach wiejskich, pozostawiając po sobie rozwarte ze zdumienia buzie i sławę, z którą nikt z nas nie mógł konkurować. Przyjechać na spotkanie autorskie PO CHOTOMSKIEJ to było prawdziwe wyzwanie i ciężka próba dla ego. No bo kto z nas umiał wpisać każdemu dziecku dedykację do książki, zrymowaną zgrabnie z jego imieniem? Kto potrafił na poczekaniu ułożyć wiersz na zadany przez widzów temat?

Spotykaliśmy się regularnie na targach książki i festiwalach literackich – niepoważna sekta pisarzy dziecięcych, których Chotomska była niekwestionowaną Królową. Stanowiliśmy jej orszak – szczerze oddany i chętny do posług. Byliśmy postrachem i zmorą PKP – gadaliśmy hałaśliwie, wygłupialiśmy się i piliśmy zabronione napoje z „urynału”, jak profesor Papuzińska nazwała pokaźnych rozmiarów plastikowy kubek Ani Onichimowskiej. Wanda nas osierociła.

Spadła manną

Nie była przytulanką, ale potrafiła być uważna i serdeczna na swój własny, powściągliwy sposób. Organizowała zrzutki charytatywne, była hojna. Przyjaciołom odpłacała za serce w rymowanej walucie. Z okazji benefisu Barbary Tylickiej – redaktorki i autorki (m.in. „Słownika literatury dziecięcej i młodzieżowej”) – Wanda napisała panegiryczny, wierszowany poemat – „Palma dla Tylickiej”, do odśpiewania którego zaprosiła znajome „dzieciolożki”. Rzecz miała miejsce na scenie warszawskiego Domu Literatury. Wanda zadbała o kostiumy i efekty specjalne – przebrane w powiewne woale z jej przepastnych szaf, ugarnirowane biżuterią Wandy, pląsałyśmy – zażywne hurysy 50+, fałszując nieludzko. Profesor Papuzińska kręciła zalotnie pupą, Danuta Jelonek – kolejna uniwersytecka wykładowczyni – potrząsała biustem, a Wanda waliła w bęben. Danusia jako jedyna wykuła tekst bezbłędnie i suflowała nam kolejne zwrotki:

 

My jesteśmy hurys chór,

hurys chór, hurys chór,

a Tylicka to nasz wzór,

wzór!

 

Oooo – chwalmy ją!

Wręczajmy palmy

i w bębny walmy

na jej cześć!

 

Salem alejkum, salem alejkum,

salem alejkum, salem,

Basię Tylicką, Basię Tylicką

my bezustannie chwalem.

 

Nie rzucamy w ciebie szmalem!

Nie dzwonimy ci medalem!

Ale chwalem cię wokalem!

Oraz naszym tańcem z szalem!

My cię chwalem, my cię chwalem!

My cię bezustannie chwalem! (...)

 

Kilka lat później, kiedy jubileusz obchodziła Joanna Papuzińska-Beksiak (zwana Papugą), Wanda napisała rytmiczną „Rapowankę dla Papugi” – zasługi jubilatki odmieniane przez przypadki. Ostatnim był „dziękczynnik”. W podobnym co poprzednio składzie przedzierzgnęłyśmy się z odalisek w dresiary i zawyłyśmy fałszywie:

 

Dziękujemy Ci, Joanno,

żeś nam z nieba spadła manną.

Tyś dobroci jest fontanna

i pociechą nieustanną.

Oo, to jest to!

Tyś jest naszą Aurorą, semaforem

               i podporą,

Tyś kurantem i hejnałem, guru

               i konfesjonałem.

Oo, to jest to!

Tyś jest żaglem i żeglugą,

w czarnej jamie jasną smugą.

Tyś nam Kołłątajem Hugo

i talentów centryfugą.

Oo, to jest to!

Tyś okrętem nam i sterem,

w liliputach Guliwerem,

Tyś jest makro i na maksa

warta niejednego baksa.

Oo, to jest to!

O Papugo, o Papugo,

żyj nam zdrowo oraz długo

wraz z połową Twoją drugą – 

tu oklaski, czyli klaka

się należą dla Beksiaka.

Oo, to jest to!

Wszystkie te zabawy i wzajemne rymowane komplementy inspirowała i pilnie zbierała wydawczyni Wandy – Wiesława Jędrzejczykowa. Teksty krytyczne, eseje i anegdoty, a także dedykowane Wandzie „lepieje”, „gdybaje” i ofiarowane przez grafików ilustracje, wydane zostały w dwóch książkach: „Wandalia Chotomistyczne” i „Wandalia ponownie”. A najwięcej bodaj archiwalnych druków, rękopisów i zdjęć zawiera spisany przez Barbarę Gawryluk wywiad rzeka „Wanda Chotomska. Nie mam nic do ukrycia”. Tytułowi nie dowierzam wcale, bo w książce daremnie szukać rozterek i smutków. Wanda – jak to ona – prześlizguje się nad nimi mimochodem, obracając w żart, jakby to były sprawy drugorzędnej wagi. Dużo i chętnie mówi natomiast o ludziach, z którymi była w przyjaźni. O domu na Tamce, zasiedlonym przez artystów i ekscentryków, o Mironie Białoszewskim, z którym łączyła ją wieloletnia, serdeczna przyjaźń, o Janie Brzechwie...

Maszyna poetycka

Pisała schludnym, kaligraficznym pismem, prawie bez skreśleń. Zawsze ręcznie. Niemal do końca, tak długo, jak jej siły pozwoliły. Jej wiersze mają niefrasobliwą lekkość i przemyślaną konstrukcję – zawsze domknięte zaskakującą puentą, paradoksem. Uwielbiała żonglerkę słowami, zabawę wyrazami o podobnym brzmieniu. Rymowała melodyjnie, rytmicznie, komicznie. Liryka to rzadki gość w książkach Wandy. Tym bardziej intrygują te nieliczne wyjątki od żelaznej reguły keep smiling.

Począwszy od książkowego debiutu w 1957 r. („Teatr na jednej nodze”), każdego roku, nieprzerwanie, publikowała kolejne tytuły. Od jednej książki w latach chudych (rok 1980) po dziewięć (rok 2000) w porywach. A przecież były jeszcze utwory rozproszone – publikacje w pismach dziecięcych i podręcznikach, teksty piosenek dla „Gawędy”, przekłady, scenariusze dobranocki „Jacka i Agatki” i filmów lalkowych... Dodajmy do tego setki spotkań autorskich, uświetnianie i zaszczycanie obecnością, „Mironalia”, jurorowanie i patronaty... Nie znałam równie pracowitej osoby. Wanda była poetycką maszyną, co oczywiście miało swoją cenę – marna z niej była opiekunka domowego ogniska.

Jawnego mentorstwa i belferstwa bała się jak diabeł święconej wody. Nawet jej „produkcyjniaki” pisane w latach 40. dla „Świata Młodych” pod pseudonimem, wespół z Mironem Białoszewskim – wierszyki o produkcji cukru albo o budowie metra (tak, tak, zanim budowę wstrzymano na pół wieku) – miały niefrasobliwy, żartobliwy charakter.

Lubiła pastisz, często odwoływała się do wierszy Gałczyńskiego, Brzechwy, Tuwima. „Lokomotywę” sparodiowała dwukrotnie, choćby w takim dydaktycznym wierszyku o podróży koleją, który nie stracił nic na aktualności:

W pierwszym wagonie jest wyjców

               stado,

z okropnym wyciem te wyjce jadą.

W drugim wagonie – siedzą gryzonie

I cały wagon w ogryzkach tonie.

W trzecim papiery, śmieci, okruszki,

bo tym wagonem jadą śmieciuszki.

Wanda nie była skora do pochwał, toteż te, które od niej usłyszałam, cenię sobie ogromnie. A rymowaną dedykację w zbiorze „Wiersze ulubione – córki, wnuczki i prawnuczki, przyjaciół i wielbicieli” – najbardziej. To jedyna książka Wandy, której nigdy nie dotkną lepkie, żarłoczne łapki mojej wnuczki (kupiłam jej drugi
egzemplarz).

Mieszkanie Wandy na jedenastym piętrze wieżowca otwarte było na północ i południe. Z okien widać oszałamiającą panoramę całej Warszawy. Ściany udekorowane obrazami życiowego partnera Wandy – Eugeniusza Steca. Kuchnia mała – gospodyni nie gotowała zbyt często. Dużo książek i bibelotów. Ciuchy, rzecz jasna, w wielkiej obfitości. Na biurku – drewniana barokowa Madonna, obwieszona koralami Wandy jak wotami. Dziwnie rumiana. Uróżowana? Powieki niebieskie...

Na moje pytające spojrzenie Wanda odpowiedziała: „Aaa... blada była, trochę ją podmalowałam”.

Teraz myślę... przy Niej my wszyscy byliśmy trochę bladzi. Wanda dodawała nam witamin i rumieńców. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2017