Poeta kraju podwójnego

Andrzej Bursa to buntownik, obrazoburca, bluźnierca. A równocześnie subtelny liryk, autor jednego z najpiękniejszych poematów, jakie napisano po polsku. I wielki kronikarz trudnej przemiany młodości w wiek dojrzały.

10.09.2018

Czyta się kilka minut

Andrzej Bursa, zdjęcie niedatowane / ARCHIWUM MICHAŁA BURSY / ZNAK
Andrzej Bursa, zdjęcie niedatowane / ARCHIWUM MICHAŁA BURSY / ZNAK

Umarł niespodziewanie 15 listopada 1957 r., mając zaledwie 25 lat. Jego debiutem miał być tom „Kat bez maski”, który złożył w Wydawnictwie Literackim kilka miesięcy wcześniej – tom został jednak odrzucony. Pierwsza książka Andrzeja Bursy, czyli „Wiersze”, ukazała się pośmiertnie.

Czy autor poematu „Luiza”, odczytywany przez minione 60 lat na różne sposoby, ma nam jeszcze coś istotnego do powiedzenia? Może jest już tylko legendą? Czy narzędzia, które zaproponował, nadają się do opisu rzeczywistości, czy też cała jego twórczość jest obiektem wyłącznie muzealnym, dobrym do wyciągania bon motów? Nie mam najmniejszej wątpliwości, że Bursa domaga się ponownej lektury, tak z przyczyn publicystycznych, jak i ponadczasowych. Nadal obraża i kala święte ciało ojczyzny, pytając, za jakie grzechy Bóg uczynił go Polakiem. W roku 2018 tak postawione pytanie może wywołać wściekłość patriotów. Na dnie tutejszego piekła ludzie nadal „gotują kiszoną kapustę i płodzą dzieci”. Fraza „ubierz łach zapnij łach” nie straciła na aktualności, podobnie jak gest drwiny i sarkazmu, który w nadzwyczaj solennych czasach staje się coraz trudniejszy.

Reporter na parowozie

Wyznam od razu: z „Dziełami (prawie) wszystkimi”, wyborem utworów Andrzeja Bursy przygotowanym przez Wojciecha Bonowicza, mam problem, nie znalazł się w nich bowiem blok tekstów, bez których trudno zrozumieć dramat tego pisarza. W niewielkiej, ale różnorodnej i skomplikowanej niby labirynt kłączasty bibliografii Bursy niemały fragment zajmują bowiem prace dziennikarskie, pisane w połowie lat 50. dla „Dziennika Polskiego”. Podobno sam pisarz nie cenił ich zbyt wysoko, uznając po prostu, że to zwyczajna forma pracy zarobkowej, skarżył się też, że redakcja bez jego wiedzy wprowadza do artykułów zmiany. Bursa przywrócony przez Znak to poeta, prozaik, autor prób dramatycznych – dziennikarza zabrakło. Moim zdaniem niesłusznie, dlatego że obecność form z gazety codziennej pokazywałaby jeszcze dobitniej napięcie widoczne w biografii i twórczości autora „Luizy”.

Sięgnijmy zatem do wydanych w 1982 r. (to było już trzecie wydanie, co świadczy o trwałej popularności Bursy) „Utworów wierszem i prozą” pod redakcją Stanisława Stanucha. Znajduje się w nich jedenaście reportaży z Krakowa i okolic, pisanych klasyczną stylistyką produkcyjną pierwszej powojennej dekady. Weźmy trzy z nich, wszystkie z roku 1955. Młody, wysłany w teren dziennikarz z szacunkiem pochyla głowę przed ludźmi ciężkiej pracy, piętnuje pijaństwo i bumelantów, rozmawia z mieszkańcami Nowej Huty.

Żeby zrozumieć fizyczny trud, jedzie parowozem w stronę Katowic, przyznając się do sromotnej inteligenckiej porażki – zaduch okazał się tak nieznośny, że reporter wysiadł już w Trzebini. „W Prokocimiu, stanowiącym pierwszy etap naszej drogi, drobny, szczupły Bachuła z uśmiechem rozpina bluzę: – Spójrzcie. – Koszula jest czarna i mokra od potu, podszewka bluzy nasiąka wilgocią jak gąbka”. „– W pierwszych dwóch kwartałach bieżącego roku zaoszczędziliśmy 6915 ton węgla, a planowaliśmy zaoszczędzić przez cały rok tylko 5400... – mówi instruktor”. „– Psiakość – mówię zawstydzony – wiedziałem, że praca maszynisty jest ciężka, ale żeby aż tak...”.

Albo sobotni wieczór po wypłacie: nawet w reportażu produkcyjnym nie sposób ukryć, że miasto wpada wtedy w alkoholowy trans. Spomiędzy słusznych ideologicznie wersów wyraźnie przebija obraz społeczeństwa trawionego pijaństwem. „W poniedziałek znów staną do pracy na swoich placówkach i będą pracować, szkolić się, brać udział w zebraniach. Ale w sobotę po wypłacie odbierze nam ich stare. Znów będą wylewnie ściskać się z przypadkowo poznanymi kombinatorami i pozwolą się zaprowadzić do mieszkania »panienki«. Cóż, odcinek walki o naszą sobotę był jednym z najtrudniejszych odcinków naszej walki politycznej”.

I w końcu wyjazd do Nowej Huty, która dyskutuje o „Poemacie dla dorosłych” Adama Ważyka, opublikowanym właśnie na łamach „Nowej Kultury”: „Jest już noc, gdy dyskusję podsumowuje poseł Polewka. Mówiąc o specyfikach każdego utworu poetyckiego polegających na tym, że może on być rozmaicie odczytany, osobiście ustosunkowuje się do »Poematu« surowo. Wskazuje na jego mieszczańskie pozycje klasowe. Polewka wyraził w jasnych słowach to, co większość dyskutantów czuła, tylko nie mogła sobie jasno uświadomić lub precyzyjnie wypowiedzieć”. Po Ważyku pozostaje w Nowej Hucie, zdaniem Bursy, „paląca rana urazy i oburzenia”.

Cytuję obficie teksty, których w nowym wyborze Bursy zabrakło, nie po to, by demaskować zaangażowanie autora „Pantofelka” w budowę PRL-u. Wydaje mi się jednak, że bez tego dopełnienia nie sposób zrozumieć poezji Bursy, która jest przynajmniej w części rozpaczliwą ucieczką od strasznej Polski lat 50., Polski opisywanej przez jego przyjaciela Stanisława Czycza w „Nie wierz nikomu”, Polski brudnej, zmęczonej, pijanej, głodnej, Polski w głębokim cieniu wojny, rozpiętej pomiędzy wiarą w komunizm i żarliwym katolicyzmem, żyjącej życiem podwójnym. Właśnie radykalna próba wyzwolenia się z owej podwójności, połączona z przedwczesną śmiercią, nadaje Andrzejowi Bursie tak tragiczny rys.

Miejsca schronienia

Drogi ucieczki, co wyraźnie pokazuje twórczość Bursy, prowadziły w różnych kierunkach.

Pierwsza sytuuje go jako spadkobiercę klasycznego nurtu poezji polskiej. Bursa, szczególnie na początku swojej krótkiej drogi artystycznej, trzyma się rytmu, rymu i tradycyjnego wersowania, chwilami na tyle konsekwentnie, że tworzy wiersze brzmiące jak gotowy materiał do piosenek. Dużo w tej poezji przyrody, spokojnej wędrówki, prowincjonalnych obrazów, wielkiej wrażliwości i tęsknoty za wolnością. Czytelnicy wraz z poetą kroczą przez pagórki, „wąwozy, ścieżki, szosy”.

Nie podejmę się odpowiedzi na pytanie, czy owa tęsknota ma charakter głębszy, egzystencjalny, czy też jest oczywistą reakcją na atmosferę połowy lat 50. – być może obie odpowiedzi są prawidłowe. Nie ulega jednak wątpliwości, że już nostalgia otwierającego „Dzieła (prawie) wszystkie” wiersza „Prowadziły nas lata tamtego niedziele...” jest przeszywająca i bolesna, jak gdyby ucieczka przed opresją była możliwa tylko na chwilę. Puentą wielkiego dnia, gdy „stukało serce mocno jak wesoły dzięcioł / W rezerwacie, gdzie chodzić nie wolno pod bronią”, jest powrót do przypominającego czołg miasta (gdzie indziej „Miasto jak pięść pancerna grozi”).


Czytaj także: Wojciech Bonowicz o Andrzeju Bursie


To doświadczenie braku, poczucia przebywania nie na swoim miejscu, straty przewija się przez twórczość poety nieustannie. Ucieczki przynoszą chwilową tylko ulgę, ale są konieczne, dlatego Bursa umyka w fantazję, rojenia, świat wyobraźni, w którym nie ma miejsca na opisywaną przez Czycza „odcharkniętą plwocinę” wycelowaną w konterfekt Stalina. Czym, jeśli nie próbą zbudowania czegoś w rodzaju poetyckiego schronienia, jest wielki poemat „Luiza” – fajerwerk stylistyczny, mieszanina kosmologicznych obrazów i egzotycznych tęsknot, spiętych w całość postacią mitycznej i nieodgadnionej kochanki.

Mimo szczupłego dorobku Bursa jest również – kto wie, czy nie jednym z najważniejszych w literaturze polskiej – kronikarzem tych miejsc, gdzie młodość ściera się z dojrzałością. Naiwność miesza się w nich z powagą, pierwsze uczucia wybuchają z niespotykaną siłą, spomiędzy słów i obrazów wyłania się świadomość bezpowrotności istnienia. Jak w „Fińskim nożu” – jednocześnie melancholijnym i skocznym hymnie ku czci czasów, kiedy jeszcze wszystko zdaje się możliwe. Nie bez kozery przywołuję właśnie ten wiersz – ponadczasowy, pozornie prosty, stał się mottem znakomitego i dzisiaj już nieco zapomnianego filmu Andrzeja Barańskiego „Nad rzeką, której nie ma”, opartego na równie melancholijnej prozie Czycza:

 

Miałem błyszczący fiński nóż
Z napisem „Made in Finland”
Gdy zmierzch podmiejskich sięgał wzgórz
We flechtach krew tętniła

Bawoła mogłem zabić nim
Ciąć na ogniska trzaski
A gdy się wlókł już gęsty dym
Rzeźbić psi łeb na lasce

Aż raz gdy noc zapadła już
Szmer obcy w krwi zatętnił
Więc chciałem sięgnąć po swój nóż
Gdy stanął przy mnie księżyc

Piętnastoletnich głupich ust
Uściski wśród bzów mokrych
I zgasł jak świeczka fiński nóż
W szufladzie rdzą się okrył

Miałem błyszczący fiński nóż
Bawoła bym nim zabił
Gdy zmierzch podmiejskich sięga wzgórz
Dobywam go z szuflady

W kącikach flechtów wieczór już
lśni jak porzeczka krwawa
Ukradkiem z rdzy wycieram nóż
I między bajki wkładam

 

Tę drogę ucieczki puentuje w sposób symboliczny „Piosenka chorego na raka” – jeden z najbardziej przejmujących momentów w twórczości Andrzeja Bursy, rozgrywająca się „w błękitnym brzęku lata o zmierzchu” paradoksalna opowieść o radości życia w sytuacji ostatecznej. Owszem, „rak jest chorobą nieuleczalną”, ale perspektywa bliskiego kresu nie zwalnia z czujności wobec świata, miłości do detalu i całkiem przyziemnych obowiązków – podpowiada poeta, jak gdyby przeczuwając swoją niespodziewaną śmierć.

Spacer po dnie piekła

Pięknie napisana melancholia nie wyjaśnia jednak wszystkich przyczyn legendy Andrzeja Bursy. Jej źródeł należy upatrywać gdzie indziej: w poszukiwaniu dróg ucieczki pisarz ruszył w kierunku wówczas bluźnierczym i niezbadanym. Był pierwszym powojennym poetą gniewu i wściekłości. Przerwana w pół zdania erupcja talentu do dzisiaj wywołuje wrażenie, ponieważ widać w niej próbę brutalnego zerwania z koniecznościami narzuconymi poezjiczy szerzej: sztuce – przez system. Pisałem wcześniej o braku, ale nie wykluczam, że dla większości czytelników pozostanie on niezauważalny: lukę dziennikarską wypełniają po raz pierwszy opublikowane w „Dziełach (prawie) wszystkich” juwenilia i rękopisy, w których również odbija się duch epoki. W roku 1948 młody Bursa pisze:

 

Sztandar zrodzony z ubogich skargi
Na szczytach zapłonął teraz
Widzę cię znowu, spieczone wargi
Skręcony w palcach papieros

Znój stutonowy zwilżył ci skroń
Dyszą żywioły uległe
Glob ziemski niosą twe mocne dłonie
Dumnie z rozwagą jak cegłę
(...)
Ty o zmęczonej skroni
Żywioły ci uległy
Świat niesiesz w mocnej dłoni
Jak stupudową cegłę

Przestrzeń wtworzona w szyny
Rzeźby ujęcie w beton
Dziś patos to jedyny
Co śpiewać mu poetom

 

Niecałe dziesięć lat później wnosi do literatury polskiej ton zupełnie inny, przepojony sarkazmem, ironią (również autoironią), drwiną. Także wściekłością. Rymy znikają, sypie się metrum, rwie się klasyczna fraza, po melancholii nie pozostaje ślad. Poeta wraca z prowincjonalnych sztucznych rajów do dużego miasta, żeby podważać, prowokować i obrażać, żeby wyzywać od skurwysynów, wyśmiewać kaleki, szydzić tak z ministrów, jak i urzędników niższego szczebla. Bursa-dziennikarz opisuje świat, w którym stare mocuje się z nowym, dymią kominy kombinatów, a robotnicy są zmęczeni, ale koniecznie szczęśliwi. Bursa-poeta spaceruje po dnie piekła, nienawidzi świata, obnaża sztuczność poetyckich póz, ale też bez złudzeń spogląda na klasę robotniczą. Po pracy zmienia się w obrazo-Bursę. Jego myśli krążą wokół noży, sztyletów, pisze brutalną powieść „Zabicie ciotki”, która wygląda jak przepisany na język danse macabre „Obcy” Alberta Camusa.

Że istnienie owego pęknięcia nie jest wyłącznie intuicją, świadczy wstęp Stanisława Stanucha do przywoływanego już zbioru. Stanuch tak charakteryzuje atmosferę literacką lat 50. w Krakowie: „Nim młody człowiek zdołał zdać sobie sprawę z tego, czy ma cokolwiek do powiedzenia o świecie jako pisarz, już był włączony w chwiejną profesjonalną orbitę »zobowiązań«, zadań i planów. Rozum, który miał być towarzyszem naszej młodości, nie miał nic wspólnego z racjonalizmem, ani tym bardziej z Apollinaire’owskim »rozumem płonącym«. Żyliśmy więc, rozdarci, między imponującą dynamiką rzeczywistości naszego kraju a towarzyszącą jej jak cień atmosferą duszności sączącej się dzień po dniu z książek, czasopism, radia, sal sądowych i plotek”.

Bursa postanawia owe „zobowiązania” odrzucić. Jak w słynnym wierszu „Sobota”, którego fragment wszedł na stałe do polszczyzny:

 

Boże jaki miły wieczór
tyle wódki tyle piwa
a potem plątanina
w kulisach tego raju
między pluszową kotarą
a kuchnią za kratą
czułem jak wyzwalam się
od zbędnego nadmiaru energii
w którą wyposażyła mnie młodość
możliwe
że mógłbym użyć jej inaczej
np. napisać 4 reportaże
o perspektywach rozwoju małych miasteczek
ale
mam w dupie małe miasteczka
mam w dupie małe miasteczka
mam w dupie małe miasteczka!

 

Z dzisiejszej perspektywy ów gest może wydawać się szczeniacki, jeśli jednak zdać sobie sprawę, w jakich okolicznościach wiersz został napisany, nabiera bluźnierczego ciężaru i brzmi jak manifest artysty próbującego za wszelką cenę wydobyć się ze „zobowiązań”. „Mieć w dupie małe miasteczka” oznaczało wówczas obojętność dla losów prowincji, gospodarki, partii i wypisanie się ze społecznego krwiobiegu. Bursa, w poszukiwaniu wolności, najwyraźniej był na to zdecydowany. Jego bunt, wściekłość i furia nie mają w naszej literaturze zbyt wielu odpowiedników i okazują się wciąż na nowo aktualne. Także dzisiaj, kiedy nasz kraj znów stał się podwójny.

Ale jest coś jeszcze. Andrzej Bursa nadal pozostaje wielkim kronikarzem trudnej przemiany młodości w wiek dojrzały. Przypomina o podmiejskich wypadach, sercu, które stukało jak wesoły dzięcioł, gościńcach, małych miasteczkach, wszystkich jesiennych spacerach, zimowych powrotach, a nade wszystko o fińskim nożu schowanym w kącie szuflady, zachęcając, by raz na jakiś czas wytrzeć go z rdzy. ©

Korzystałem z: Andrzej Bursa, „Dzieła (prawie) wszystkie”, opr. Wojciech Bonowicz, Znak, Kraków 2018; Andrzej Bursa, „Utwory wierszem i prozą”, opr. Stanisław Stanuch, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982; Stanisław Czycz, „Nie wierz nikomu”, Korporacja ha!art, Kraków 2016.

Wydawnictwo Znak przygotowało darmowy fragment „Dzieł (prawie) wszystkich” Andrzeja Bursy dla członkiń i członków naszej facebookowej grupy dyskusyjnej o książkach „Book’s not dead”. Mogą go Państwo pobrać pod adresem powszech.net/bursa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2018