Podwórko pod dachem

Skoro galerie handlowe są dziś współczesnymi ulicami, to prócz sklepów powinny się w nich znaleźć także ośrodki rozwoju młodzieży - uznali działacze stowarzyszenia Siemacha. Urządzili już dwa: w Tarnowie i Krakowie.

20.06.2011

Czyta się kilka minut

Myśleli: przyjdzie sto, góra dwieście dzieci. Tak zwykle jest na starcie nowego oddziału. Ale tłum, który 5 listopada 2010 r., w dniu otwarcia tarnowskiej placówki, pojawił się pod jej drzwiami, zupełnie ich zaskoczył. - Proszę sobie wyobrazić, że w ciągu pierwszych dni przyszło do nas ponad 1000 osób! - Urszula Zych, jedna z wychowawczyń, wciąż nie może ochłonąć z wrażenia. I przyznaje, że radość mieszała się z przerażeniem: jak taką masę ogarnąć?

Udało się jednak. Szybko podzielili młodzież na grupy - kto na gitarę? kto na taniec? kto na angielski? - i zaczęli działać.

Tłumy przybyłych udowodniły jedno: że pomysł umieszczenia nowej placówki w najbliższym sąsiedztwie galerii handlowej był strzałem w dziesiątkę.

Bo jesteście tego warci

- Uznaliśmy, że galerie powinny zostać wyposażone w inne funkcje niż tylko handlowe; że powinny stwarzać możliwości realizacji projektów społecznych. Prócz sklepów i barów ważna jest także kultura, ciekawa rozrywka i oferta pomocowa. Mamy nadzieję, że taką właśnie funkcję będą spełniać zlokalizowane w ich wnętrzu lub w bezpośrednim sąsiedztwie nasze młodzieżowe ośrodki rozwoju społecznego (MORS) - tłumaczy ks. Andrzej Augustyński, założyciel i dyrektor generalny stowarzyszenia Siemacha.

Ośrodki systemu pomocy społecznej stowarzyszenie prowadzi od prawie 20 lat (początki jego działalności sięgają 1993 r.) w wielu miastach Polski. Obecnie to 24 specjalistyczne placówki, z których korzysta ponad 2000 dzieci dziennie. Dotychczas były zazwyczaj lokowane w centrach miast. Dziś - zdaniem ks. Augustyńskiego - przyszedł czas na galerie handlowe.

Do tej pory stowarzyszenie zorganizowało dwie takie placówki: w Tarnowie na osiedlu Jasna, tuż przy Galerii Gemini, i w Krakowie - w Galerii Bonarka. W najbliższych latach powstać ma kilka podobnych ośrodków: w Rzeszowie, Kielcach i Bielsku-Białej. Mają się one stać współczesnymi, zadaszonymi "podwórkami", z dużą i różnorodną ofertą zajęć. Ma to być świat rówieśniczych, nieformalnych relacji, w którym zasady rodzą się w drodze kompromisu i obyczaju, i z którego młodzież ma wynieść jak najlepsze doświadczenia.

Ale sama oferta ciekawej rozrywki do tego nie wystarczy. Żeby przyciągnąć młodych, potrzebne jest coś więcej: odpowiednie otoczenie i narzędzia. Żadne tam stare komputery, które bank daruje przy okazji wymiany zużytego sprzętu na nowy, czy na wpół sprawne przyrządy sportowe, których pozbywa się któryś z klubów. - Komu chciałoby się takich gratów używać? - pyta retorycznie Monika Steindel, dyrektorka tarnowskiego oddziału Siemachy. I tłumaczy: - Jeśli młodzi ludzie otrzymują to, co najlepsze, nie tylko w naturalny sposób zyskują poczucie odpowiedzialności za otoczenie i szacunek do drugiego człowieka, ale także pragną zdobywać nowe umiejętności i aktywnie uczestniczyć w życiu społecznym. Jakość udostępnianych im przedmiotów to wyraz szacunku wobec nich.

Dostają sygnał: jesteście dla nas ważni. Jesteście tego warci. I zaczynają się rozwijać, wierzyć w swoje możliwości. Powoli dokonuje się przemiana. Jak w Patryku. 15 lat, typ nieśmiały. Może nawet zbyt nieśmiały: gdy wychowawcy robią listę chętnych na zajęcia muzyczne, Patryk się nie zgłasza. Kryje się gdzieś po kątach, cicho jak mysz. A zawsze marzył, żeby grać na perkusji. W końcu przychodzi do Moniki Steindel: "Ja też chcę chodzić"."A umiesz na czymś grać?" "Tak, na perkusji".

Opiekunka wpisuje chłopca na listę. Wtedy ten wyjawia: "Skłamałem". Nie, nigdy nie grał na prawdziwej perkusji. Ale od dawna ćwiczył w domu. Na czym? Na tym, co miał pod ręką. "Na przykład na czym?" "Na przykład kredkami na poduszkach".

Po czym wchodzi do sali muzycznej, siada za nowiuteńką, profesjonalną perkusją i gra, jakby się za tymi bębnami urodził. Zawodowiec by się nie powstydził.

Nie za darmo

Starania o to, żeby dzieci miały warunki najlepsze z możliwych do rozwoju, widać od razu. Już sam budynek tarnowskiej Siemachy robi wrażenie (głównym fundatorem jest firma Gemini Holdings, której prezes, krakowski biznesmen Rafał Sonik, współtworzy stowarzyszenie od początku jego działalności). Trzy kondygnacje. Bryła złożona z prostopadłościennych elementów, które zostały podkreślone przez zróżnicowane kolorystycznie kwadraty. Wypisz, wymaluj: klocki dla dzieci w kształcie sześcianu. W środku znakomicie wyposażone pracownie edukacyjne, sale warsztatowe, aula i centrum fitness. Nowoczesność na całego.

Czy w formie budynku jest jakiś zamysł? - Tak, bryła w symboliczny sposób wyraża elementarne założenia Siemachy, czyli syntezę zabawy i edukacji, która buduje społeczność ludzi twórczych, dynamicznych i odpowiedzialnych - tłumaczy Dominik Rogóż, odpowiedzialny w stowarzyszeniu za komunikację.

Nowoczesny rys uderza także w placówce znajdującej się w krakowskiej Bonarce (koszty projektu, budowy i wykończenia - ponad milion euro - pokryła węgierska firma TriGranit Development Corporation, której prezes, Sándor Demján, od lat wspiera działalność stowarzyszenia). Placówka w Bonarce mieści się na górnym piętrze galerii. Na dwóch poziomach - ponad 700 m powierzchni - znajdują się m.in. sale edukacyjne, sala muzyczna i multimedialna (z odpowiednią akustyką i wygłuszeniem), pracownie ogólne, sala konferencyjna i... olbrzymi taras, z którego rozpościera się widok na Podgórze.

Wnętrze w obu placówkach: przestronne, schludne, jasne. A zajęcia?

Monika Steindel: - Są podzielone na dwa zasadnicze bloki: "przyjemnościowe", które dzieci same sobie wybierają (plastyczne, taneczne, muzyczne, turystyczne, komputerowe) oraz edukacyjne i psychoedukacyjne, w których każde dziecko ma obowiązek uczestniczyć przynajmniej raz w tygodniu (pierwsze to po prostu korepetycje, prowadzone przez wykwalifikowanych pedagogów, drugie służą rozwojowi osobistemu i odbywają się w grupach o bardzo sugestywnych nazwach: "Dojrzewalnia", "Face-kontakt", "Relaksownia").

Relaksownia? - To zajęcia polegające głównie na dotyku - tłumaczy Monika Steindel. - Dzieci masują się nawzajem, jeżdżą na kocach, chodzą po krzesłach. A jak jest gorąco - chodzą ze spryskiwaczami i spryskują się nawzajem wodą.

Wszystkie zajęcia Siemachy są bezpłatne. Ale nie oznacza to, że są za darmo. - Nasi wychowankowie mają świadomość, że oczekujemy od nich zaangażowania, że wszystko, co otrzymują, ma służyć ich rozwojowi osobistemu i społecznemu - tłumaczy Dominik Rogóż. - Wiedzą, że mają to wykorzystać, by stać się otwartymi na świat i na innych ludzi, twórczymi obywatelami. A także - by po prostu potrafili radzić sobie kiedyś na rynku pracy.

Nie nagradzać biedy

Wychowawcy w Siemasze nie koncentrują się na brakach swych podopiecznych. Przeciwnie: starają się znaleźć ich pozytywy, rozbudzić pasje, zainteresowania.

- Jeśli przychodzi ktoś, kto się jąka - tłumaczy Marcin Kucharski, wychowawca z Bonarki - nie pracujemy nad jąkaniem. Pytamy: "A umiesz śpiewać? To zaśpiewaj. Widzisz, jak śpiewasz, to się nie jąkasz".

Śpiewać zawsze pragnął Kuba, uczeń drugiej klasy gimnazjum. Ale w szkole inne dzieci wciąż się z niego śmiały: że on taki trochę drugi Krawczyk; że i głos, i figura podobna. Reagował na to dość agresywnie. Pewnego dnia przychodzi do Moniki Steindel, poobijany jakiś, i nie chce powiedzieć, co się stało. W końcu wyznaje: "Jeden taki się ze mnie śmiał, więc dałem mu w mordę!" "Jak to »w mordę«?" "No, normalnie - ręką".

U Siemachy Kuba zaczął chodzić na zajęcia muzyczne. Opiekunowie odkryli, że ma przepiękny głos: samorodny talent. Nie tylko zresztą wokalny, ale i aktorski: w pierwszym spektaklu teatralnym zrealizowanym w tarnowskim ośrodku, w "Legendzie o smoku wawelskim", gra szewca. I jest gwiazdą. - Podczas pierwszego przedstawienia, zrealizowanego dla dzieci ze szkół podstawowych, skupiał na sobie uwagę całej widowni - opowiada Monika Steindel.

I dodaje, że już od dawna nie obserwuje u Kuby agresywnych zachowań.

Zasady

Dominik Rogóż: - Młody człowiek nie może od nas dostać komunikatu, że jego braki, nawet jego bieda, są argumentem na rzecz tego, żeby go premiować. Nagradzamy wysiłek - niezależnie od tego, z jakiej rodziny ktoś pochodzi. Mierzymy jego osiągnięcia w stosunku do punktu wyjścia. Nie panuje u nas fałszywa logika, że im ktoś gorzej wygląda, im jest biedniejszy - tym więcej powinien dostać.

Jakie są inne zasady panujące w Siemasze?

Jej działacze zgodnie wymieniają: to, że wszystko robi się razem, wspólnie. Bo najważniejsze jest budowanie społeczności, dzięki temu wychowankowie zdobywają kompetencje społeczne. Razem się je, razem przygotowuje przedstawienia, razem sprząta. Z tego samego powodu grupy młodzieży są wymieszane: lepsi ciągną w górę gorszych. Ta zasada odnosi się nawet do grupy dla nieśmiałych (istnieje w ośrodku tarnowskim) - zawsze jest w niej kilkoro dzieci odważnych, które pozytywnie wpływają na resztę. W ten sposób samo środowisko rówieśnicze załatwia gros pracy psychologicznej.

To, że wszystkich obowiązują te same zasady. Zarówno wychowanków, jak i wychowawców.

To, że młodzi są tutaj u siebie, że są tu bez przymusu, że to jest ich miejsce. To znaczy, że jak ktoś widzi papierek, to go podniesie i wyrzuci do kosza.

To, że panuje tu wolność, ale nie anarchia. Jesteś wolny, ale też zobowiązany. W zasadzie wolno ci robić wszystko, ale w granicach dobrego smaku i rozsądku. Jeśli coś obiecasz, to dotrzymaj słowa. Jeśli nie możesz przyjść na zajęcia, to nas poinformuj.

To, że nie ma tu miejsca na nudę. Jesteś tu po to, by działać, by być kreatywnym. By wspólnie tworzyć, wymyślać, by się głowić.

To, że tu rozmawia się jak w rodzinie. Czasami siedzi się przy stole i gada o błahostkach. A czasami, przy okazji malowania ścian, mówi o życiu. Rolę takiego "malowania ścian" spełniają w siemachowskich ośrodkach np. wspólne wyjazdy w góry czy rajdy szlakiem latarni morskich po bałtyckim wybrzeżu.

Bez drzwi

A rozmawia się otwarcie o wszystkim. Co najmniej raz w miesiącu odbywa się

forum, tzw. Społeczność, na której wychowawcy i wychowankowie dyskutują na różne tematy - te ważne i te bardziej błahe.

Ot, choćby o tym, kto ma zostać siemachowcem roku. Albo kto ma wziąć udział w wyjeździe wakacyjnym. Wiadomo, że nie wszyscy mogą pojechać - liczba miejsc jest ograniczona - więc taki wyjazd to swoista nagroda. Wychowankowie sami typują kandydatów.

"Niech pojedzie Krzysiek!" - krzyknie ktoś. "Ale dlaczego właśnie on?" - pytają od razu wychowawcy. "No, bo on jest fajny". "Ale zastanów się, czy tylko dlatego, że jest fajny, powinien pojechać?". - To skłania do refleksji. Młodzież zaczyna kalkulować: no tak, przecież równie ważne jest, czy ktoś jest pomocny dla innych, czy komuś można się zwierzyć, czy dotrzymuje słowa, czy dobrze się uczy - opowiada Monika Steindel. - My o wszystkim zawsze mówimy otwarcie. Nie mamy przed sobą tajemnic.

Gdy siedzimy w jej gabinecie, co chwilę do środka wchodzi jakieś dziecko.

Dominiczka, trochę zapłakana, podziała gdzieś komórkę - ale na szczęście przypomina sobie, że zostawiła ją na dole.

Kamil i Dawid przyszli zapytać o coś przed przedstawieniem, w którym grają rycerzy.

- U nas nie ma drzwi ani zamków - tłumaczy ze śmiechem Monika Stein-

del - więc każdy wchodzi swobodnie tam, gdzie chce.

Jak to w domu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz oraz tłumacz z języka niemieckiego i angielskiego. Absolwent Filologii Germańskiej na UAM w Poznaniu. Studiował również dziennikarstwo na UJ. Z Tygodnikiem Powszechnym związany od 2007 roku. Swoje teksty publikował ponadto w "Newsweeku" oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2011