Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Żeby ją zgłębić, trzeba swojej uwagi używać jak wiaderka: rzucić, zaczerpnąć, powoli wypić, a potem odczekać, aż znów zjawi się pragnienie. Nie można tej studni wypić naraz.
Z drugiej strony – zwlekać za długo też nie wolno. Liczące przeszło 650 stron „Wolne słowo” dotyka bowiem wielu palących kwestii, z którymi właśnie się zmagamy. Mniejsza już nawet o nasze podwórko; Lech Wałęsa jest w tej księdze wspomniany tylko raz (w akapicie o narcyzmie jako cesze wybitnych jednostek), podobnie jak Jan Paweł II (w zdaniu o hipokryzji polskich katolików), Lech Kaczyński (tam, gdzie mowa o współczesnej polityce historycznej) czy Adam Mickiewicz (autor cytuje jego czterowiersz „Stopnie prawd”). Nawiasem mówiąc, Adam Michnik jest wzmiankowany dwa razy, ale o tym sza, bo chciałbym, żeby ci, co uważają Michnika za zło wcielone, też tę książkę przeczytali.
Nie o polskie podwórko więc chodzi, ale o to, co właściwie dzieje się ze słowem we współczesnym świecie. Słowa i obrazy wędrują dziś między kontynentami z nieznaną wcześniej szybkością i częstotliwością. To, co opublikowane w jednej części globu, miewa nieoczekiwane konsekwencje w innej. To, co w jednej części jest dozwolone, w innej może zaprowadzić za kratki lub wywołać rozruchy na ulicach. Reguł gry w tym świecie nie określa już jeden liberalny lewiatan (jak autor nazywa Stany Zjednoczone), ale kilka konkurujących ze sobą podmiotów, w tym także wirtualne supermocarstwa w rodzaju mediów społecznościowych. W dodatku wzrosło znaczenie jednostkowych działań; filmik wrzucony do internetu przez anonimowego użytkownika może nie tylko złamać czyjąś karierę, ale wpłynąć na kursy walut czy przebieg wyborów w danym państwie. Można odnieść wrażenie, że nad zachodzącymi procesami nikt nie panuje, choć wszyscy starają się czerpać z nich korzyści. Nikt też nie czuje się winny negatywnych skutków, jeśli takowe się pojawiają. Musimy jednak próbować, twierdzi Garton Ash, wypracować zasady porozumiewania się, które byłyby do przyjęcia dla wszystkich (czy prawie wszystkich). Musimy zmierzać „w stronę bardziej powszechnego uniwersalizmu”, który nie byłby odczuwany jako narzucony, lecz wypracowany w drodze dyskusji. Nadzieję, że osiągnięcie normatywnego konsensu jest możliwe, autor opiera na przekonaniu, które najzwięźlej wyraził kiedyś Isaiah Berlin: „więcej ludzi w większej liczbie krajów akceptuje więcej wspólnych wartości, niż się zwykle przypuszcza”.
Razem z brytyjskim badaczem – „historykiem współczesności”, jak lubi mówić o sobie Garton Ash – wędrujemy zatem po świecie podzielonym i zróżnicowanym, a jednocześnie połączonym i spojonym w stopniu, który nie ma precedensu w dziejach. Podróż jest tym ciekawsza, że urozmaicają ją konkretne przykłady, niekiedy – co tu gadać – świetne anegdoty. Jak choćby ta o rosyjskim mieście Kostroma, gdzie firma taksówkarska została ukarana grzywną za reklamę o treści: „Jeśli zrobisz pięć literówek w słowie »chleb«, otrzymasz »taksi«”. „Miejscowa Rada Weteranów poskarżyła się, że reklama »rzuca cień na Słowian i znieważa szanowany w całym świecie chleb«”. Odpowiednie władze przychyliły się do jej opinii. „Jeśli można być ukaranym grzywną za obrażanie chleba, to co dalej?”, napisał rosyjski członek zespołu badającego wolność wypowiedzi, który nadesłał tę informację.
Oczywiście, zaglądając do studni, zawsze w końcu dostrzeżemy własne odbicie. Szeroki kontekst, w jakim Garton Ash ujmuje problemy zglobalizowanego świata, sprawia jednak, że nasz świat nie wydaje się już tak osobliwy jak wtedy, gdy skupiamy się tylko na nim. ©
Timothy Garton Ash będzie gościem 18. Dni Tischnerowskich. Więcej szczegółów na: dni.tischner.pl