Podglądanie Thomasa Mertona

Zdumiewające! Od śmierci słynnego trapisty upłynęły już 43 lata, a on nie przestaje nas karmić, zaskakiwać, fascynować. Co za intensywność... książki, poezje, artykuły, fotografie i listy.

29.11.2011

Czyta się kilka minut

Zostawił ponad dziesięć tysięcy listów. "A był mnichem, człowiekiem, którego ex definitione obowiązuje separacja od świata" - pisze we wstępie do nowej publikacji jego młodszy współbrat o. Michał Zioło OCSO i zachęca, by ten paradoks "potraktować jako wstęp do rozważania nad mniszym powołaniem". Dalej sam podejmuje to rozważanie.

"»Każdy, kto się decyduje zostać mnichem - pisał ojciec Thomas - wie już z samej natury swojego powołania, że wezwany jest przez Boga do trudnej, trwającej całe życie pracy, w której zawsze napotykać będzie udrękę i wielkie ryzyko. Jeśli będzie unikać tej pracy, pod jakimkolwiek pretekstem (nawet pod pretekstem dostosowywania się do zewnętrznego rytuału lub ascetycznej obserwancji, która w rzeczywistości nie odpowia­da jego potrzebom), to musi wiedzieć, że nie będzie w pokoju ani z sobą, ani z Bogiem, ponieważ będzie próbował uciszyć najgłębszy imperatyw swego serca«. Dodajmy - nie będzie w pokoju ani z braćmi, ani z ludźmi w tzw. świecie, za których oczywiście będzie zanosił do Boga abstrakcyj­ne intencje. I trudno będzie powiedzieć, że jego modlitwa jest komunią naszej wolności z Wolnością ostateczną. Skutki »zaniechania wolności« nie każą na siebie długo czekać, ich opis znajdziemy w streszczeniu jednej z konferencji Thomasa, które wygłosił podczas swojej ostatniej podróży: »Zdominowani jesteśmy przez cudze idee, gusty, pragnienia: mów w taki sposób, zachowuj się tak a tak, oglądaj to, rób to, posiadaj tamto. I zbiera­my żniwo tego braku wolności, tego wyobcowania: w głębi duszy wzbiera w nas głęboka niechęć do ludzi i społeczeństwa, niepozwalających nam być prawdziwie sobą. Ta tląca się niechęć wybucha nagle w straszliwych aktach nienawiści i przemocy«. Także w klasztorze, jeśli mnich stłumi w sobie wezwanie do wolności i zaniedba odkrycie swojego specyficzne­go powołania na łonie wspólnoty - choćby przez nieśmiałość, układność, pragnienie »świętego spokoju« i czekanie, aż ktoś będzie za mnie chciał".

"Życie w listach", doskonały tytuł książki, tłumaczy o. Zioło tak: "Listy są jak wołanie: »Tu jestem«, »Taki jestem«, »Takim się staję!«. To prawo żyjącego człowieka i pisarza - uciekać od zatrzaśnięcia w gramatykę". Listy to komentarz do pisarstwa, zapis przemian, przez które autor przechodzi, swego rodzaju autobiografia. Nie sposób jej streszczać, smak tkwi w szczegółach. Można się domyślać, że Merton nie medytował nad każdym słowem, nad każdą frazą, ale pisał listy spontanicznie, czerpiąc z tego, czym żył.

Listy (często przytaczane we fragmentach) nie są ułożone chronologicznie, ale tematami: stawanie się mnichem, życie pisarza, poszukiwanie Boga, kontemplacja, walka przeciw wojnie (tu korespondencyjny spór na ten temat z Czesławem Miłoszem!), refleksje o Kościele, dialog międzyreligijny. Korespondencja Mertona była tak rozległa, że musiał ku swemu zmartwieniu wysyłać do niektórych osób list ogólny, odbity na powielaczu. Ale i tak korespondencja indywidualna jest nieprawdopodobnie rozległa. Wydawca przy każdym z adresatów umieszcza zwięzłą informację, kto zacz. Kardynał Bea otrzymuje od Mertona sugestie dotyczące przygotowania soborowego dokumentu o stosunku do judaizmu, wymienia myśli na ten temat z Abrahamem Heschelem, do Ericha Fromma pisze: "kiedy czytałem Pańską »Psychoanalizę a religię«, pomyślałem, że napiszę do Pana list (...) Przeleję kilka moich myśli na papier i prześlę Panu". Przelewa i przesyła.

Lektura "Życia w listach" to jednak nie tylko towarzyszenie duchowej ewolucji zakonnika-pisarza. To rozkosz spotkania z myślą wnikliwą, błyskotliwą i wciąż aktualną. Jak w korespondencji z José Coronelem Urtecho (wujem Ernesta Cardenala, z którym też koresponduje): "Czuję się znacznie bliższy poetom Ameryki Łacińskiej i Południowej niż wielu w tym kraju, gdzie jestem pod wieloma względa­mi obcym. Trzeba jednak z konieczności być obcym wszędzie, by pomóc światu stać się jednym i wyzwolić go z obsesji skupiania się na małych definicjach i zamkniętych granicach". "Trzeba z konieczności być obcym wszędzie...". Albo z listu do Margaret Randall: "To przerażające żyć w tym kraju [mowa o Ameryce], który jest całkowicie ślepy, a po­siada wszelkie instrumenty do widzenia wszystkiego, z wyjątkiem tego, co oczywiste. Poeci widzą, lecz nikt nie słucha tego, co mówią. Wszelkie instrumenty do słuchania wszystkiego z wyjątkiem poetów, proroków itp. Bądź ludzi. Tylko wiersze kardynałów i mandarynów w nieznanym języ­ku są pieczołowicie zapisywane i śpiewane przez republikańskich i demo­kratycznych tenorów wspólnym chórem. Przyjemnie pachnący kastraci znoszący naukowe i literackie jaja".

I na koniec jeszcze jeden wypis, dla mnie szczególnie cenny (z listu do Marie Byles): "Pyta Pani o katolickie pojęcie świętego posłuszeństwa. To, co Panią w rzeczywistości interesuje, to najwyraźniej pradawna ascetyczna idea posłuszeństwa, sięgająca swymi korzeniami Ewangelii, Kazania na Górze i tak dalej; jest ona poświadczona przez świętych i jest analogiczna do do­skonałego posłuszeństwa uległości i tak dalej, które znajdujemy pośród innych ideałów religijnych. Ta idea jest zasadniczo ta sama: wyzwolić się z potrzeby potwierdzania własnego ego, być wyzwolonym z pragnienia dominowania nad innymi, wyrzec się samolubnych żądań i tak dalej. W ostateczności idea ta sprowadza się do przekonania, że jeśli człowiek wyrzeknie się swej własnej woli, będzie prowadzony bezpośrednio przez Boga i Bóg będzie poruszał nim we wszystkim. (...). Idea posłuszeństwa staje się w pewien sposób dwuznaczna w póź­niejszym, legalistycznym kontekście, w którym się znalazła, kiedy zako­ny stały się instytucjami o wysokim stopniu organizacji, przekształcając się w bezosobowe struktury kierowane biurokratycznie. Ta ascetyczna idea została wtłoczona w służbę ideałowi innego rodzaju i zaczęto od­tąd jako ideał podkreślać »ślepe posłuszeństwo«, ponieważ oznaczało ono, że poddany podporządkuje się po prostu autorytetowi i stanie się trybikiem w maszynie. To oczywiście doprowadziło do wypaczonej idei posłuszeństwa...".

Thomas Merton, Życie w listach

Wybór i opracowanie William H. Shannon, Christine M. Bochen, przeł. Aleksander Gomola, Poznań 2011, Wydawnictwo W drodze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2011