Podchody z ordynacją

PiS wcale nie musi majstrować przy prawie wyborczym, by zdobyć wieczną władzę. Ale atmosfera, jaką wokół wytwarza, najlepiej karmi podejrzenia o autorytarne ciągoty.

06.11.2017

Czyta się kilka minut

Jarosław Kaczyński w lokalu wyborczym podczas poprzednich wyborów samorządowych, Warszawa 16 listopada 2014 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
Jarosław Kaczyński w lokalu wyborczym podczas poprzednich wyborów samorządowych, Warszawa 16 listopada 2014 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

Idealna demokracja to stałość reguł i niepewność wyniku. Tak to wyglądało przed ostatnimi wyborami. Nikt nie miał wątpliwości, jakie w nich obowiązują zasady – do rozstrzygnięcia pozostawało „tylko”, kto je wygra. Tymczasem spekulacje wokół nowych zasad ordynacji nasuwają skojarzenia z sytuacją całkowicie odwrotną – niepewnością reguł i przewidywalnością wyniku.

Temat zmiany ordynacji wyborczej wraca jak bumerang. Pojawia się na kilka dni i znika równie szybko, lecz dyskusja w tej sprawie jest dotąd równie natrętna, co bezproduktywna. Inicjowana przez przypadek przez pojedyncze wydarzenia, przecieki i deklaracje, które pojawiają się w sposób nieuporządkowany i utrudniający orientację w temacie. Sama atmosfera pojawiającego się raz po raz chaosu obciąża partię rządzącą. Jedynym domyślnym motywem jest poprawa jej stanu posiadania – uzyskana nie dzięki lepszym rządom, ale przez majstrowanie przy zastanych instytucjach. To proste wytłumaczenie jest potwierdzane przez wcześniejsze doświadczenia. One jednak powinny być też przestrogą dla rządzących.

Pierwsze w kolejności są wybory samorządowe, ale o pełnej władzy w kraju przesądzą późniejsze o rok wybory sejmowe. Dyskusje na temat jednych i drugich wciąż się przeplatają. Z jednej strony, zapowiedzi zmian – zwłaszcza dotyczące wyborów samorządowych – pojawiły się w oficjalnych wypowiedziach prezesa Kaczyńskiego na kongresie w Przysusze. Potwierdzane są też przez wpływowych polityków PiS zaczepianych przez dziennikarzy w korytarzach sejmowych. Całość jednak jest wybitnie nieskoordynowana. W dywagacje wdają się ludzie na tak poważnych stanowiskach jak szef klubu parlamentarnego, marszałek Senatu czy minister z KPRM. Zdarzają się przy tym wypowiedzi kuriozalne, jak „żart” szefa klubu parlamentarnego, rzucony w odpowiedzi na pytanie o zmianę ordynacji, że „nie zrobimy wyborów i będzie spokój”. Wobec zarzutów opozycji o antydemokratyczne zapędy to stwierdzenie, po którym włosy stają na głowie. Nie tyle może z obawy, co z powodu braku rozsądku osoby, która wykazuje się tak nieadekwatnym poczuciem humoru. W gorączkowej atmosferze ostatnich dwóch lat wszelkie wypowiedzi „poza trybem” zdają się uchodzić na sucho. Lecz podobne wrażenie sprawiała PO po kilku latach swoich rządów – aż okazało się, że takie niby-niezauważalne skazy tworzą obraz nieznośnego uświnienia.

Partyjny geszeft

Dyskusja wygląda, jak wygląda, bo opiera się na przeciekach. Jak zwykle, część z nich to niewarte większej uwagi dywagacje. Tak rzecz się ma z plotkami o zakazie startu list innych niż te wystawiane przez ogólnopolskie partie oraz zmianach wysokości progów wyborczych. Szkoda czasu na szczegółowe wyjaśnienia – takie „triki” są równie nierealne co pozbawione praktycznego znaczenia.

Jedynym stałym elementem wszystkich przecieków jest to, że i przeciwnicy, i sami zainteresowani odwołują się wyłącznie do wątpliwych motywacji. Mówiąc krótko, wszystkich interesują tylko partyjne geszefty. Szczególnie niepokojące są przecieki i oficjalne wypowiedzi mówiące, że sprawa ordynacji zostanie wstrzymana do wyjaśnienia sprawy sądów. W najostrzejszej wersji można interpretować to tak, że dopiero kiedy będzie wiadomo, iż sądy nie staną na drodze drastycznych zmian na korzyść rządzących, będzie można w pełni wykorzystać manipulacyjny potencjał prawa wyborczego. W łagodniejszym odczytaniu pojawiają się obawy, że w warunkach narastającego konfliktu między większością parlamentarną a prezydentem może on wystąpić przeciwko jakimkolwiek zmianom. Ale i takie wyjaśnienie sugeruje, że zmiany te będą nie do obronienia przed opinią publiczną – prezydent zaś będzie mógł zyskać uznanie części wyborców, zgłaszając wobec tych zmian weto.

To przesądza o sposobie relacjonowania pojawiających się pomysłów przez opozycję. W ich opowieści za oczywistość uznaje się nie tylko nieakceptowalne motywy, ale i nieuchronną skuteczność tego typu zabiegów. Odmiennie rzecz wygląda na łamach mediów prorządowych. Dla nich motywacja sprowadzająca się do poprawy stanu posiadania własnego obozu jest nie tylko oczywista, ale i dobra. Nie wymaga choćby cieniutkiej zasłony hipokryzji. Pomimo tego gąszczu emocji kluczowe jest zachowanie racjonalnego podejścia do problemu.

Działacze się żalą

Zacząć wypada od samorządów. Nie ma wątpliwości, że trapią je bolączki. Tyle tylko, że propozycje trafiające do opinii publicznej opierają się na powierzchownych i często fałszywych diagnozach. Nie dotykają one istoty problemów i często pozbawione są świadomości ich skali. Opierają się raczej na pojedynczych, bulwersujących przypadkach. A przecież w tak dużym zbiorze jak 2500 gmin muszą pojawić się dziwaczne historie i szczególne sploty okoliczności.

Z takich fałszywych diagnoz wychodzą potem propozycje drakońskich terapii. Tak dzieje się w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych czy jednoczesnego kandydowania na burmistrzów oraz na radnych wyższego szczebla. Oba tematy są warte uwagi, ale wymaga to uporządkowanych danych, nie tylko opinii działaczy z jednego czy drugiego miasta. To zaś wymagałoby czasu. Stąd dziś i tak nie zdąży się z tym zrobić niczego sensownego. Powrót do status quo ante w przypadku JOW-ów oraz zakaz wyborczych „bilokacji” to leczenie dżumy cholerą. Dodatkowo pozbawione wpływu na równowagę pomiędzy sejmowymi partiami. Podobnie jak likwidacja drugiej tury wyborów włodarzy miast. Do tego samego nurtu „instytucjonalnego znachorstwa” wypada zaliczyć zgłoszoną na konwencji PO propozycję bezpośrednich wyborów starostów. Wiecowa atmosfera nie służy poszukiwaniu zdrowych reguł wyborczych.

Wybory samorządowe są na politycznej giełdzie przygrywką do kluczowego starcia, jakim będą wybory sejmowe. Tutaj stale wiszącym nad opozycją memento i łudzącym partię rządzącą mirażem jest przypadek Węgier. Po zdobyciu większości konstytucyjnej w wyborach 2010 partia Victora Orbána zmieniła ordynację w taki sposób, że w kolejnych wyborach, pomimo straty poparcia, nadal zachowała taką samą większość. Świadomość tego przypadku nie łączy się przy tym z wiedzą na temat tego, dlaczego było to możliwe. Taki manewr się udał, bo Fidesz ma przeciw sobie z jednej strony ekstremalnie prawicowy Jobbik, a z drugiej socjalistów. Ordynacja została skrojona specjalnie pod taki właśnie układ. Tymczasem w Polsce perspektywa zjednoczenia opozycji jest realna. Stąd szczegółowe analizy publicznie rozważanych scenariuszy pokazują, że każde rozwiązanie, które wzmacniałoby nagrodę dla zwycięzcy (wliczając w to rozwiązanie węgierskie), zwiększałoby też zachętę do zjednoczenia opozycji. Zaś takie zjednoczenie nie tylko niwelowałoby korzyści płynące z ewentualnej zmiany systemu, ale także pozbawiałoby tych zysków, które oferuje zwycięzcy wyborów obecny system. Dlatego wydaje się, że kolejna manipulacja polską ordynacją może wpisać się w szereg przypadków, tworzonych przez podobne próby w ostatnim ćwierćwieczu. Zmiany przeforsowywane z myślą o własnym interesie z reguły obracały się przeciwko inicjatorom, powodując większe straty, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Nawet wtedy, gdy ktoś na tym nie tracił bezpośrednio, część korzyści z manipulacji okazywała się złudzeniem.

Powtórka z książeczki?

Jeśli spojrzeć głębiej na najbardziej znany przypadek, czyli na zmianę systemu przeliczenia głosów przed wyborami 2001 r. (co miało osłabić SLD), to tak naprawdę wcale nie było to niezbędne. Zwycięski SLD straciłby samodzielną większość także wtedy, gdyby pozostawiono system d’Hondta, a w efekcie jedno z pączkujących z AWS ugrupowań nigdy by nie powstało (a przyciągnięci przez nie wyborcy poparliby którąś z najbliższych ideowo partii). Doświadczenie samego PiS z przeforsowanym w 2006 r. blokowaniem list powinno tu być stale przypominane. Coś, co miało być polityczną wunderwaffe (czy – z perspektywy opozycji – brutalnym zamachem na demokrację), skończyło się żałosnym strzałem we własną stopę.

Jest jednak stałą pokusą rządzących, nie tylko w Polsce, by wykorzystać okazję do poprawienia wyniku wyborczego. Jakimś jej ograniczeniem są ideowe sympatie i antypatie. Przykładem jest wielokrotnie wyrażana przez Jarosława Kaczyńskiego niechęć do brytyjskiego systemu jednomandatowych okręgów wyborczych, który akurat ma w sobie największy potencjał manipulacyjny. Ale nawet polityczne sympatie, krzyżując się z partyjnymi tożsamościami, prowadzą do paradoksów. Tak jak powtarzane przez obydwie strony sporu – czy to Jarosława Kaczyńskiego i Beatę Szydło, czy Bronisława Komorowskiego i Donalda Tuska – poparcie dla rozwiązań wzorowanych na niemieckiej ordynacji nigdy nie przełożyło się na współpracę na tym polu. Każda próba dyskusji była od razu odbierana jako chęć ogrania przeciwników, wywołując ich alergiczne reakcje.

W efekcie krążenie od partyjnych geszeftów do ideowych złudzeń pozostawia na boku poważny i wspólny powód do zmiany ordynacji, jakim jest uzdrowienie pewnych oczywistych patologii. To, że takie występują, przekonamy się najpewniej już za rok. Nic nie wskazuje na to, by udało się rozpocząć i skończyć rzeczową dyskusję nad zmianą ordynacji samorządowej w ten sposób, aby nie zniechęcała części wyborców, skłaniając do wrzucania pustych kartek w wyborach do sejmików i rad powiatów. Na razie jesteśmy na kursie, który prowadzi ku starym problemom towarzyszącym wyborom samorządowym.

Najcięższym możliwym kryzysem jest powrót historii z książeczką z 2014 r. Jeśli nic się nie zmieni, ci wyborcy, którzy nie są zainteresowani ogólnopolską rywalizacją polityczną, wpłyną na jej bieg, popierając to ugrupowanie, które zostanie umieszczone jako pierwsze w książeczce. Przekonanie, że skoro nie stworzyła ona problemów w ostatnich wyborach sejmowych, to nie pojawią się one w wyborach samorządowych, jest oparte na braku wiedzy o tym, jak naprawdę wyglądają zachowania wyborcze. Być może potrzebny jest drugi taki wstrząs, którego nie będzie się już dało wytłumaczyć „ruskimi serwerami” i wizją przebiegłych ludowców dostawiających krzyżyki na cudzych listach. Oby przyszedł po nim moment, po którym dyskusje o zmianie ordynacji będzie można prowadzić rzeczowo.

Na razie, w obliczu wszystkich podchodów i pokus, nadziei czy obaw, warto uświadomić sobie, że nawet jeśli kogoś świerzbią ręce, to nie czyni go to od razu genialnym kieszonkowcem. Droga od pokusy, by prawem wzmocnić swoją pozycję, do efektów realnych i zgodnych z przewidywaniami, jest bardzo daleka i kręta. Udawało się w przeszłości pokonać ją tylko nielicznym, zaś panujące w Polsce okoliczności są tu wyjątkowo niekorzystne. Nie znaczy to, że w sprawie tej nie trzeba zachować czujności, jednak bez popadania w panikę po każdej medialnej spekulacji. Sejmowej większości trzeba zaś przypomnieć, że nawet jeśli brudne sztuczki zrażą tylko kilka procent wahających się wyborców, to oni właśnie przesądzają o zwycięstwie – i to pod rządami każdej ordynacji.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2017