Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mieszkańcy Kopenhagi zapłacą więcej m.in. za pizzę, masło, mleko, mięso, chipsy oraz inne produkty, które zawierają tłuszcze nasycone. Pomysł ma na celu zmniejszenie liczby ludzi otyłych i zagrożonych chorobami cywilizacyjnymi, mimo że w europejskich statystykach Dania nie prezentuje się pod tym względem źle - liczba otyłych jest nieco niższa niż średnia europejska.
Wpisuje się ten pomysł w szerszą strategię, której zaczątki widać na całym świecie. W Argentynie kilka miesięcy temu pojawiła się idea, by ustawowo zabronić restauratorom wystawiania na stolikach solniczek. Węgry obłożyły podatkiem artykuły zawierające zbyt wysoki poziom cukru, choć w tym akurat przypadku można podejrzewać, że ważniejsze od kondycji społeczeństwa jest rozpaczliwe łatanie dziury budżetowej. O zakazie palenia nawet nie wspominam. Wyraźnie widać, że władza postanowiła wziąć się za zdrowie obywateli. I tu pojawia się poważne pytanie o to, czy wolny człowiek ma prawo do prowadzenia niezdrowego trybu życia. Załóżmy, że płacę składkę zdrowotną, ale z jakichś przyczyn nad surową marchewkę przedkładam gotowaną słoninę, chipsy i papierosy "Caro". Czy państwo ma prawo mi tego zabraniać?
Odpowiedź jest oczywista - władza chce, żebyśmy żyli zdrowo, i robi coraz więcej, by nas do tego przymusić. Masowych protestów w Danii nie było, pojawiły się jedynie głosy, że podatek powinien objąć żywność zbyt słodką i zbyt słoną. Może to oznaczać, że Duńczycy zrozumieli już konieczność radykalnej zmiany przyzwyczajeń kulinarnych.
Choć mimo wszystko świat z drogą pizzą wydaje mi się światem nieco smutniejszym niż ten, w którym jest ona tania.