Pod ścianą

Porozumienie, które górnicze związki zawodowe podpisały z rządem, jest doraźne. Podobnie jak program naprawczy Kompanii Węglowej.

19.01.2015

Czyta się kilka minut

Pani Kazimiera z wieńcem przeznaczonym dla Ewy Kopacz. Żegna kopalnię, w której pracuje jej trzech wnuków. Brzeszcze, 14 stycznia 2015 r. / fot. Grażyna Makara
Pani Kazimiera z wieńcem przeznaczonym dla Ewy Kopacz. Żegna kopalnię, w której pracuje jej trzech wnuków. Brzeszcze, 14 stycznia 2015 r. / fot. Grażyna Makara

Brzeszcze, 12-tysięczne miasto w zachodniej części województwa małopolskiego. Od ponad 110 lat kopalnia jest tu największym pracodawcą.
Siódmy dzień strajku, trzecia po południu. Siedzimy w zielonym namiocie rozstawionym przed bramą kopalni. Trzy ławki, dwa stoły, piecyk gazowy w rogu. Wieje. Najmocniej od dziur przytkanych kolorowymi ręcznikami.
Pan Adam, 73 lata, legitymacja Solidarności z numerem 15, walczy o kopalnię dla dzieci: syna, córki i zięcia. Wczoraj stracił dwóch przyjaciół z sanatorium.
– Napluli mi w twarz. Wykrzyczeli, że górnikom zawsze mało. Że mają trzynastki, czternastki, że dostają średnio 6 tysięcy na rękę i jeszcze strajkują – mówi.
Z ławki naprzeciwko, spod kapturów patrzą na nas młodzi chłopcy. – A co oni mają powiedzieć? – pyta pan Adam. – Dopiero co szkołę górniczą skończyli.
Chłopcy nie mówią nic. Po chwili wychodzą. Kilka godzin później jeden z nich powie nam: – W domu zapewniali, że kopalnia to dziś jedyna pewna robota.
Do namiotu wchodzi kilka starszych pań. Pytamy, kogo mają na dole.
– Syna – odpowiada pani Dorota. „Mama, jedzenia nie kupuj. Tylko świeże skarpetki i coś, żeby czas zabić”, mówi jej przez kopalniany telefon. Kupiła wszystkie krzyżówki, które pobliskie Tesco miało na składzie, i pestki słonecznika.
– Trzech wnuków – odzywa się pani Kazimiera. Później, w sąsiednim namiocie, z którego kilka razy na dzień odzywa się syrena alarmowa, doda jeszcze: – 10 godzin. Tyle spałam przez ostatnie siedem dni.
– Nikogo nie mam. Nawet nie znam nikogo, kto by tu pracował. I nie jestem stąd. Ale usiedzieć spokojnie w domu nie mogę, kiedy walczą o przeżycie – mówi ostatnia z pań.
Dziewczynka w fioletowej kurtce i białej czapce z pomponem przynosi kartkę:
„Bruk na żąd. Żąd na bruk”. – Wspierasz tatę? – pytamy. Potakuje: – Dziś od razu po szkole. Jeszcze lekcji nie odrobiłam.
Za dwie godziny dzieci w jej wieku będzie przed bramą kopalni kilkadziesiąt.
Gospodarcze samobójstwo
Zielony namiot w Brzeszczach, podobnie jak kilkanaście innych w różnych miastach Śląska, był odpowiedzią na ogłoszony 7 stycznia rządowy program ratowania Kompanii Węglowej, największej tego rodzaju spółki w kraju. Zakładał on, że cztery kopalnie – oprócz tej w Brzeszczach, także „Bobrek-Centrum” (Bytom), „Sośnica-Makoszowy” (Gliwice i Zabrze) oraz „Pokój” (Ruda Śląska) – zostaną przeniesione do Spółki Restrukturyzacji Kopalń, a docelowo – zlikwidowane. 9 kolejnych kopalń Kompanii Węglowej wejdzie do nowej spółki, kupnem jednej z nich zainteresowany jest zajmujący się handlem węglem Węglokoks. 6 tys. pracowników zamykanych kopalń zostanie przeniesionych do innych zakładów, dla reszty przewidziano program osłonowy.
Górnicy, którym jeszcze w czerwcu 2014 r. premier Donald Tusk obiecywał, że likwidacji kopalń nie będzie, reagują od razu. Ci, którzy o rządowych planach dowiadują się pod ziemią, „na górę” już nie wyjeżdżają. Dołączają do nich kolejni. Po tygodniu tylko w KWK „Brzeszcze”, 640 metrów pod ziemią, strajkuje ponad siedmiuset górników.
Scenariusz od lat jest ten sam. Zaczyna się w jednym miejscu, po kilku dniach strajkują wszyscy. Są dobrze zorganizowani: na powierzchni i na dole, gdzie muszą zadbać o własne bezpieczeństwo. A gdy zagrożone są ich kopalnie, potrafią sparaliżować cały kraj.
Maj 1995 r. W demonstracji w Warszawie bierze udział blisko 20 tys. osób, dochodzi do starć z policją. Dwa lata później związkowcy z Solidarności wchodzą do siedzib kilku ministerstw. Znów interweniuje policja. Po górniczej demonstracji w 2005 r. rząd wycofuje się z projektu wprowadzenia wcześniejszych emerytur górniczych.
Czasem dołączają do nich kolejarze, nauczyciele, lekarze. Ale wielu ich roszczeń Polacy nie rozumieją. Mówią o górniczych przywilejach, dobrych zarobkach na Śląsku i trudnej sytuacji w innych branżach. W tym roku jest podobnie.
16 stycznia po skończonej szychcie pod ziemią zostaje już ponad tysiąc górników. Na powierzchni wspierają ich rodziny: organizują pikiety i demonstracje; blokują drogi i tory; urządzają happeningi, jak choćby symboliczny pogrzeb Ewy Kopacz. „Z ogromną radością zawiadamiamy, że po 100 dniach rządów gospodarcze samobójstwo popełniła Ś.P. Premier Ewa Kopacz” – napisali na rozwieszanych w Brzeszczach nekrologach.
Po raz pierwszy jednak protesty górników wspierają także okoliczni mieszkańcy. – Jeszcze kilkanaście lat temu górnicze strajki były traktowane jako sprawa branżowa. Tym razem zaangażowały się w nie i zaczynają odgrywać coraz większą rolę wspólnoty lokalne – mówi zajmujący się Śląskiem socjolog prof. Jacek Wódz.
Wszystko, co jest w namiocie strajkujących w Brzeszczach, przyniósł ktoś z okolicy. Zwykle bezimienny. Reklamówka ugotowanych jaj i dwa duże majonezy są od gospodarza. Gar kapuśniaku – od koła gospodyń wiejskich. Termos żurku z kiełbasą od sołtysa pobliskiej wsi. – Dziś starszy pan, który przed szóstą rano wyszedł po zakupy, przyniósł nam chleb, margarynę i żółty ser na śniadanie – mówi pani Kazimiera.
Z protestującymi solidaryzują się prezydenci śląskich miast. – Rządowy program przygotowano w pośpiechu. Bez konsultacji z kimkolwiek – skarżyła się Grażyna Dziedzic, prezydent Rudy Śląskiej, największej gminy górniczej w kraju. – Podając listę kopalń do likwidacji, rząd wywołał niepokój społeczny, który teraz trudno będzie opanować – dodawał Zygmunt Frankiewicz, prezydent Gliwic.
Niespokojne są miasta, jak choćby Bytom, którego mieszkańcy pamiętają czasy, gdy w mieście pracowało 11 kopalń, a dziś rząd planuje zamknąć ostatnią z nich. Niespokojny zaczyna być cały Śląsk.
Zabrali nawet tory
25 lat temu w górnictwie pracowało ponad 400 tys. ludzi. Na początku lat 90. utworzono 7 spółek węglowych, w których skład weszło blisko 70 kopalń. Okazało się, że jest ich za dużo, rosła ilość wydobytego i niesprzedawanego węgla, a w górnictwie pracowało zbyt wiele osób. Kopalnie zaczęły mieć problemy finansowe, rosły ich długi, a każdy spadek cen węgla na świecie tylko je pogłębiał.
Kolejne lata, podczas których realizowano następne rządowe programy naprawcze, przyniosły likwidację wielu z nich. Najważniejszy program – prowadzony w latach 1998–2002 przez rząd Jerzego Buzka – skończył się zamknięciem 25 kopalń i odejściem z branży blisko stu tysięcy osób.
O tym, co oznacza likwidacja największego zakładu w okolicy, przekonali się 17 lat temu mieszkańcy Grodźca, dzielnicy Będzina. Kiedy zamykano działającą tam od stu lat kopalnię, najpierw zniknęły niewielkie firmy, a bezrobotni mieszkańcy zaczęli zgłaszać się do opieki społecznej. Później działalność zakończyła hala sportowa, w której trenowała drugoligowa drużyna siatkarska. Na końcu do Grodźca przestały jeździć tramwaje, a biegnące tuż przy dawnej kopalnianej bramie tory rozebrano.
Takiego scenariusza obawiali się jesienią 2014 r. pracownicy ostatniej w Zagłębiu Dąbrowskim kopalni „Kazimierz-Juliusz”. We wrześniu zapadła decyzja, że z powodu wielomilionowych długów zakład trzeba zamknąć. Strajki odroczyły to tylko o kilka miesięcy, a górnicy otrzymali gwarancje zatrudnienia w Katowickim Holdingu Węglowym.
Problemy nie pojawiły się jednak dziś. 15 lat temu branża górnicza była zadłużona na ponad 20 mld zł. Po rządowych decyzjach oddłużono ją jedynie częściowo. Największe straty przynosi utworzona w 2003 r. Kompania Węglowa. W listopadzie 2014 r. jej długi wyniosły 4 mld zł, w każdym kolejnym miesiącu firma traciła średnio 200 mln zł. Najlepszy dla Kompanii był rok 2011, kiedy dzięki wysokiej cenie za węgiel na rynkach światowych miała ponad 500 mln zł zysku. Ale gdy ceny spadły o połowę, znów zaczęły się problemy. Cztery przewidziane do zamknięcia kopalnie tylko w 2014 r. przyniosły ponad 800 mln zł strat. – Bez odcięcia najbardziej nierentownych aktywów dla Kompanii Węglowej nie ma ratunku. Musimy działać szybko i zdecydowanie – mówił po ogłoszeniu rządowego programu Krzysztof Sędzikowski, prezes firmy. Dziś w 14 kopalniach zatrudnionych jest 47 tys. osób.
Dwie pozostałe działające na Śląsku spółki – Katowicki Holding Węglowy i Jastrzębska Spółka Węglowa – są w podobnej sytuacji. – Bez programu naprawczego płynność finansowa Katowickiego Holdingu Węglowego wygasa w kwietniu – mówi jego prezes Zygmunt Łukaszczyk.
Jedyna żywicielka
– Spadek cen węgla odsłonił mizerię finansową polskich kopalń – mówi „Tygodnikowi” Janusz Steinhoff, wicepremier i minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka. Jego zdaniem spadające ceny węgla i niefrasobliwe zarządzanie są głównymi przyczynami obecnej sytuacji. – Brak potrzebnych od dawna decyzji o restrukturyzacji doprowadził do tego, że teraz rząd musi podjąć działania doraźne – twierdzi Steinhoff.
Na złe zarządzanie zwraca uwagę także Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki odpowiedzialny za górnictwo, który w kopalnianej hierarchii przeszedł wszystkie szczeble kariery: – Dotyczy to zarówno osób kierujących firmą, jak i rady nadzorczej, a przede wszystkim właściciela, którym jest minister gospodarki. Przez 10 ostatnich lat nadzór właścicielski nad Kompanią był fatalny, albo raczej w ogóle go nie było.
To z kolei od środka widzą górnicy. Demonstrując w Brzeszczach, mówią między sobą: „kolejny prezes, każdy z milionową odprawą”; „na dole są tak zdeterminowani, że trumnę dla Kopacz z desek zbili”; „zamkną też supermarkety, bo kto będzie telewizor kupował”, „jak trzeba, to i do Brukseli polecimy”, „to jest jedyna żywicielka, dla 24 gmin”; „doszliśmy do ściany”.
Co do tego, że polskie górnictwo od dawna potrzebuje reform, zgadzają się wszyscy. I choć na początku wprowadzania programu naprawczego dla Kompanii Węglowej premier Kopacz mówiła „Gazecie Wyborczej”, że to, co rząd teraz prezentuje, jest „przemyślane, przeliczone i od początku do końca ułożone w sensowną całość, która zagwarantuje bezpieczeństwo większości kopalń na wiele lat”, specjaliści mają wątpliwości.
Janusz Steinhoff: – Zmiany nie mogą polegać na typowaniu kopalń do likwidacji, tym bardziej że kryteria są niejasne. Redukcja zatrudnienia powinna objąć wszystkie kopalnie Kompanii Węglowej i być oparta na warunkach dobrowolności. Rząd powinien być też otwarty na możliwości prywatyzacji kopalń.
Jerzy Markowski: – Dla każdej kopalni trzeba opracować osobny plan działania. Istotą nie powinna być likwidacja, ale ratowanie zakładów. Zamykając teraz cztery kopalnie, pozbywamy się rocznie ok. 8 mln ton węgla. Można przyjąć, że tyle będziemy musieli importować z zagranicy. Nie można likwidować kopalni, która, tak jak „Brzeszcze”, ma 80 mln ton zasobów węgla. A „Sośnica-Makoszowy” ma jeszcze więcej, bo 130 mln ton.
Jacek Wódz: – Wygaszając kopalnię, wygasza się też dzielnicę miasta czy nawet całe miasto. By to zrobić, należy opracować wieloletni program. Inaczej skupiona w tym regionie ludność przeżyje tragedię.
Dzień i noc
Najwięcej osób pod bramą w Brzeszczach zbiera się o piątej po południu. Jest pani, której dziadek w 1903 r. wbijał pod kopalnię pierwsze sztychy, a później, jako koniuszy, woził dyrektora z pobliskiej stacji kolejowej. – A tam – mówi pokazując na mały budynek przy bramie – mieszkała moja babcia.
Kilka osób wyciąga kwity. – 2400 zł na rękę. Z tego potrącają jeszcze pożyczkę – mówi trzydziestolatek.
W tym samym czasie w pobliskim kościele zaczyna się msza w intencji górników. Ludzie spekulują: „podobno mają do wtorku rozstrzygnąć”. Wiwatują, gdy przyjeżdżają dwa autobusy górników z kopalni „Kazimierz-Juliusz”. Słuchają przemówienia Piotra Dudy, przewodniczącego Solidarności: „Stoczniowcy z Gdańska pozdrawiają was. Jak będzie trzeba, przyjadą”. I wyruszają na demonstrację.
Reszta zbiera się przy koksownikach: „Podobno śpią na deskach. Ale ktoś miał koce dowieźć”; „za dużo ich tam jest, za dużo”; „najgorzej mają ci, co palą”; „dostali krople miętowe i polewają nimi tytoń”.
Panie rozdają kartki z tekstami piosenek. Jedna trzyma mikrofon. Utwór „Wolność i swoboda” (na melodię „Miała baba syna...”). Zwrotka pierwsza: „Było społeczeństwo bardzo skrępowane. Zapragnęło swobód i pójścia w nieznane”. Refren: „Niech żyje wolność. Wolność i swoboda. Niech żyje kopalnia i załoga młoda”.
W namiocie: – Pani nie pamięta pewnie. Ale 20 lat temu kolejka po węgiel na kilka kilometrów była. A dziś, jak ktoś przyjdzie zapytać, to mówią, że węgla nie ma.
Negocjacje rządu z górniczymi związkami zawodowymi zaczynają się w sobotę 10 stycznia. Po dwóch godzinach zrywają je związkowcy, bo – jak twierdzą – przedstawiciele rządu nie mieli pełnomocnictw do podpisania porozumień. Wznowione w niedzielę negocjacje przerywa „pajacowanie” – jak strona rządowa określiła rozmowy ze związkowcami. Kolejnego dnia, na prośbę sztabu strajkowo-protestacyjnego, do Katowic, tuż po marszu w Paryżu, przyjeżdża Ewa Kopacz.
– Nie będziemy utrzymywać nierentownych kopalń – mówi po dwunastu godzinach rozmów.
– Poszło o gwarancje dla kopalń. Chcemy mieć pewność, że będą miały zabezpieczenia na więcej niż 2–3 lata – odpowiada Dominik Kolorz, szef Śląsko-Dąbrowskiej Solidarności.
Rozmowy wznowiono 15 stycznia. Dzień później Solidarność ogłosiła pogotowie strajkowe w całym kraju, które ma wspierać protestujących.
17 stycznia rano uczestnicy rozmów po raz pierwszy zaczęli mówić, że jest szansa na porozumienie. Po południu dokument podpisano. Niedługo potem górnicy zaczęli wyjeżdżać na powierzchnię. – Wszyscy byliśmy razem i wszyscy wygraliśmy. Wierzyliśmy, że będzie porozumienie – mówił jeden z pracowników kopalni „Pokój” w Rudzie Śląskiej.
Górnicy postawili na swoim: żadna z nierentownych kopalń nie zostanie zlikwidowana. Do końca września w miejsce Kompanii Węglowej ma powstać nowa spółka, do której trafi większość dotychczasowych zakładów tworzących KW. Pozostałe mają zostać przekazane Spółce Restrukturyzacji Kopalń i będą dalej funkcjonować. W przyszłości możliwe jest ich przejęcie przez inwestorów, m.in. z branży energetycznej. Osoby, które chcą odejść z pracy, mogą liczyć na urlopy i odprawy. Nikt nie straci pracy.
Na jak długo, o tym obie strony wolą nie mówić. © Brzeszcze, 12-tysięczne miasto w zachodniej części województwa małopolskiego. Od ponad 110 lat kopalnia jest tu największym pracodawcą.
Siódmy dzień strajku, trzecia po południu. Siedzimy w zielonym namiocie rozstawionym przed bramą kopalni. Trzy ławki, dwa stoły, piecyk gazowy w rogu. Wieje. Najmocniej od dziur przytkanych kolorowymi ręcznikami.
Pan Adam, 73 lata, legitymacja Solidarności z numerem 15, walczy o kopalnię dla dzieci: syna, córki i zięcia. Wczoraj stracił dwóch przyjaciół z sanatorium.
– Napluli mi w twarz. Wykrzyczeli, że górnikom zawsze mało. Że mają trzynastki, czternastki, że dostają średnio 6 tysięcy na rękę i jeszcze strajkują – mówi.
Z ławki naprzeciwko, spod kapturów patrzą na nas młodzi chłopcy. – A co oni mają powiedzieć? – pyta pan Adam. – Dopiero co szkołę górniczą skończyli.
Chłopcy nie mówią nic. Po chwili wychodzą. Kilka godzin później jeden z nich powie nam: – W domu zapewniali, że kopalnia to dziś jedyna pewna robota.
Do namiotu wchodzi kilka starszych pań. Pytamy, kogo mają na dole.
– Syna – odpowiada pani Dorota. „Mama, jedzenia nie kupuj. Tylko świeże skarpetki i coś, żeby czas zabić”, mówi jej przez kopalniany telefon. Kupiła wszystkie krzyżówki, które pobliskie Tesco miało na składzie, i pestki słonecznika.
– Trzech wnuków – odzywa się pani Kazimiera. Później, w sąsiednim namiocie, z którego kilka razy na dzień odzywa się syrena alarmowa, doda jeszcze: – 10 godzin. Tyle spałam przez ostatnie siedem dni.
– Nikogo nie mam. Nawet nie znam nikogo, kto by tu pracował. I nie jestem stąd. Ale usiedzieć spokojnie w domu nie mogę, kiedy walczą o przeżycie – mówi ostatnia z pań.
Dziewczynka w fioletowej kurtce i białej czapce z pomponem przynosi kartkę:
„Bruk na żąd. Żąd na bruk”. – Wspierasz tatę? – pytamy. Potakuje: – Dziś od razu po szkole. Jeszcze lekcji nie odrobiłam.
Za dwie godziny dzieci w jej wieku będzie przed bramą kopalni kilkadziesiąt.
Gospodarcze samobójstwo
Zielony namiot w Brzeszczach, podobnie jak kilkanaście innych w różnych miastach Śląska, był odpowiedzią na ogłoszony 7 stycznia rządowy program ratowania Kompanii Węglowej, największej tego rodzaju spółki w kraju. Zakładał on, że cztery kopalnie – oprócz tej w Brzeszczach, także „Bobrek-Centrum” (Bytom), „Sośnica-Makoszowy” (Gliwice i Zabrze) oraz „Pokój” (Ruda Śląska) – zostaną przeniesione do Spółki Restrukturyzacji Kopalń, a docelowo – zlikwidowane. 9 kolejnych kopalń Kompanii Węglowej wejdzie do nowej spółki, kupnem jednej z nich zainteresowany jest zajmujący się handlem węglem Węglokoks. 6 tys. pracowników zamykanych kopalń zostanie przeniesionych do innych zakładów, dla reszty przewidziano program osłonowy.
Górnicy, którym jeszcze w czerwcu 2014 r. premier Donald Tusk obiecywał, że likwidacji kopalń nie będzie, reagują od razu. Ci, którzy o rządowych planach dowiadują się pod ziemią, „na górę” już nie wyjeżdżają. Dołączają do nich kolejni. Po tygodniu tylko w KWK „Brzeszcze”, 640 metrów pod ziemią, strajkuje ponad siedmiuset górników.
Scenariusz od lat jest ten sam. Zaczyna się w jednym miejscu, po kilku dniach strajkują wszyscy. Są dobrze zorganizowani: na powierzchni i na dole, gdzie muszą zadbać o własne bezpieczeństwo. A gdy zagrożone są ich kopalnie, potrafią sparaliżować cały kraj.
Maj 1995 r. W demonstracji w Warszawie bierze udział blisko 20 tys. osób, dochodzi do starć z policją. Dwa lata później związkowcy z Solidarności wchodzą do siedzib kilku ministerstw. Znów interweniuje policja. Po górniczej demonstracji w 2005 r. rząd wycofuje się z projektu wprowadzenia wcześniejszych emerytur górniczych.
Czasem dołączają do nich kolejarze, nauczyciele, lekarze. Ale wielu ich roszczeń Polacy nie rozumieją. Mówią o górniczych przywilejach, dobrych zarobkach na Śląsku i trudnej sytuacji w innych branżach. W tym roku jest podobnie.
16 stycznia po skończonej szychcie pod ziemią zostaje już ponad tysiąc górników. Na powierzchni wspierają ich rodziny: organizują pikiety i demonstracje; blokują drogi i tory; urządzają happeningi, jak choćby symboliczny pogrzeb Ewy Kopacz. „Z ogromną radością zawiadamiamy, że po 100 dniach rządów gospodarcze samobójstwo popełniła Ś.P. Premier Ewa Kopacz” – napisali na rozwieszanych w Brzeszczach nekrologach.
Po raz pierwszy jednak protesty górników wspierają także okoliczni mieszkańcy. – Jeszcze kilkanaście lat temu górnicze strajki były traktowane jako sprawa branżowa. Tym razem zaangażowały się w nie i zaczynają odgrywać coraz większą rolę wspólnoty lokalne – mówi zajmujący się Śląskiem socjolog prof. Jacek Wódz.
Wszystko, co jest w namiocie strajkujących w Brzeszczach, przyniósł ktoś z okolicy. Zwykle bezimienny. Reklamówka ugotowanych jaj i dwa duże majonezy są od gospodarza. Gar kapuśniaku – od koła gospodyń wiejskich. Termos żurku z kiełbasą od sołtysa pobliskiej wsi. – Dziś starszy pan, który przed szóstą rano wyszedł po zakupy, przyniósł nam chleb, margarynę i żółty ser na śniadanie – mówi pani Kazimiera.
Z protestującymi solidaryzują się prezydenci śląskich miast. – Rządowy program przygotowano w pośpiechu. Bez konsultacji z kimkolwiek – skarżyła się Grażyna Dziedzic, prezydent Rudy Śląskiej, największej gminy górniczej w kraju. – Podając listę kopalń do likwidacji, rząd wywołał niepokój społeczny, który teraz trudno będzie opanować – dodawał Zygmunt Frankiewicz, prezydent Gliwic.
Niespokojne są miasta, jak choćby Bytom, którego mieszkańcy pamiętają czasy, gdy w mieście pracowało 11 kopalń, a dziś rząd planuje zamknąć ostatnią z nich. Niespokojny zaczyna być cały Śląsk.
Zabrali nawet tory
25 lat temu w górnictwie pracowało ponad 400 tys. ludzi. Na początku lat 90. utworzono 7 spółek węglowych, w których skład weszło blisko 70 kopalń. Okazało się, że jest ich za dużo, rosła ilość wydobytego i niesprzedawanego węgla, a w górnictwie pracowało zbyt wiele osób. Kopalnie zaczęły mieć problemy finansowe, rosły ich długi, a każdy spadek cen węgla na świecie tylko je pogłębiał.
Kolejne lata, podczas których realizowano następne rządowe programy naprawcze, przyniosły likwidację wielu z nich. Najważniejszy program – prowadzony w latach 1998–2002 przez rząd Jerzego Buzka – skończył się zamknięciem 25 kopalń i odejściem z branży blisko stu tysięcy osób.
O tym, co oznacza likwidacja największego zakładu w okolicy, przekonali się 17 lat temu mieszkańcy Grodźca, dzielnicy Będzina. Kiedy zamykano działającą tam od stu lat kopalnię, najpierw zniknęły niewielkie firmy, a bezrobotni mieszkańcy zaczęli zgłaszać się do opieki społecznej. Później działalność zakończyła hala sportowa, w której trenowała drugoligowa drużyna siatkarska. Na końcu do Grodźca przestały jeździć tramwaje, a biegnące tuż przy dawnej kopalnianej bramie tory rozebrano.
Takiego scenariusza obawiali się jesienią 2014 r. pracownicy ostatniej w Zagłębiu Dąbrowskim kopalni „Kazimierz-Juliusz”. We wrześniu zapadła decyzja, że z powodu wielomilionowych długów zakład trzeba zamknąć. Strajki odroczyły to tylko o kilka miesięcy, a górnicy otrzymali gwarancje zatrudnienia w Katowickim Holdingu Węglowym.
Problemy nie pojawiły się jednak dziś. 15 lat temu branża górnicza była zadłużona na ponad 20 mld zł. Po rządowych decyzjach oddłużono ją jedynie częściowo. Największe straty przynosi utworzona w 2003 r. Kompania Węglowa. W listopadzie 2014 r. jej długi wyniosły 4 mld zł, w każdym kolejnym miesiącu firma traciła średnio 200 mln zł. Najlepszy dla Kompanii był rok 2011, kiedy dzięki wysokiej cenie za węgiel na rynkach światowych miała ponad 500 mln zł zysku. Ale gdy ceny spadły o połowę, znów zaczęły się problemy. Cztery przewidziane do zamknięcia kopalnie tylko w 2014 r. przyniosły ponad 800 mln zł strat. – Bez odcięcia najbardziej nierentownych aktywów dla Kompanii Węglowej nie ma ratunku. Musimy działać szybko i zdecydowanie – mówił po ogłoszeniu rządowego programu Krzysztof Sędzikowski, prezes firmy. Dziś w 14 kopalniach zatrudnionych jest 47 tys. osób.
Dwie pozostałe działające na Śląsku spółki – Katowicki Holding Węglowy i Jastrzębska Spółka Węglowa – są w podobnej sytuacji. – Bez programu naprawczego płynność finansowa Katowickiego Holdingu Węglowego wygasa w kwietniu – mówi jego prezes Zygmunt Łukaszczyk.
Jedyna żywicielka
– Spadek cen węgla odsłonił mizerię finansową polskich kopalń – mówi „Tygodnikowi” Janusz Steinhoff, wicepremier i minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka. Jego zdaniem spadające ceny węgla i niefrasobliwe zarządzanie są głównymi przyczynami obecnej sytuacji. – Brak potrzebnych od dawna decyzji o restrukturyzacji doprowadził do tego, że teraz rząd musi podjąć działania doraźne – twierdzi Steinhoff.
Na złe zarządzanie zwraca uwagę także Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki odpowiedzialny za górnictwo, który w kopalnianej hierarchii przeszedł wszystkie szczeble kariery: – Dotyczy to zarówno osób kierujących firmą, jak i rady nadzorczej, a przede wszystkim właściciela, którym jest minister gospodarki. Przez 10 ostatnich lat nadzór właścicielski nad Kompanią był fatalny, albo raczej w ogóle go nie było.
To z kolei od środka widzą górnicy. Demonstrując w Brzeszczach, mówią między sobą: „kolejny prezes, każdy z milionową odprawą”; „na dole są tak zdeterminowani, że trumnę dla Kopacz z desek zbili”; „zamkną też supermarkety, bo kto będzie telewizor kupował”, „jak trzeba, to i do Brukseli polecimy”, „to jest jedyna żywicielka, dla 24 gmin”; „doszliśmy do ściany”.
Co do tego, że polskie górnictwo od dawna potrzebuje reform, zgadzają się wszyscy. I choć na początku wprowadzania programu naprawczego dla Kompanii Węglowej premier Kopacz mówiła „Gazecie Wyborczej”, że to, co rząd teraz prezentuje, jest „przemyślane, przeliczone i od początku do końca ułożone w sensowną całość, która zagwarantuje bezpieczeństwo większości kopalń na wiele lat”, specjaliści mają wątpliwości.
Janusz Steinhoff: – Zmiany nie mogą polegać na typowaniu kopalń do likwidacji, tym bardziej że kryteria są niejasne. Redukcja zatrudnienia powinna objąć wszystkie kopalnie Kompanii Węglowej i być oparta na warunkach dobrowolności. Rząd powinien być też otwarty na możliwości prywatyzacji kopalń.
Jerzy Markowski: – Dla każdej kopalni trzeba opracować osobny plan działania. Istotą nie powinna być likwidacja, ale ratowanie zakładów. Zamykając teraz cztery kopalnie, pozbywamy się rocznie ok. 8 mln ton węgla. Można przyjąć, że tyle będziemy musieli importować z zagranicy. Nie można likwidować kopalni, która, tak jak „Brzeszcze”, ma 80 mln ton zasobów węgla. A „Sośnica-Makoszowy” ma jeszcze więcej, bo 130 mln ton.
Jacek Wódz: – Wygaszając kopalnię, wygasza się też dzielnicę miasta czy nawet całe miasto. By to zrobić, należy opracować wieloletni program. Inaczej skupiona w tym regionie ludność przeżyje tragedię.
Dzień i noc
Najwięcej osób pod bramą w Brzeszczach zbiera się o piątej po południu. Jest pani, której dziadek w 1903 r. wbijał pod kopalnię pierwsze sztychy, a później, jako koniuszy, woził dyrektora z pobliskiej stacji kolejowej. – A tam – mówi pokazując na mały budynek przy bramie – mieszkała moja babcia.
Kilka osób wyciąga kwity. – 2400 zł na rękę. Z tego potrącają jeszcze pożyczkę – mówi trzydziestolatek.
W tym samym czasie w pobliskim kościele zaczyna się msza w intencji górników. Ludzie spekulują: „podobno mają do wtorku rozstrzygnąć”. Wiwatują, gdy przyjeżdżają dwa autobusy górników z kopalni „Kazimierz-Juliusz”. Słuchają przemówienia Piotra Dudy, przewodniczącego Solidarności: „Stoczniowcy z Gdańska pozdrawiają was. Jak będzie trzeba, przyjadą”. I wyruszają na demonstrację.
Reszta zbiera się przy koksownikach: „Podobno śpią na deskach. Ale ktoś miał koce dowieźć”; „za dużo ich tam jest, za dużo”; „najgorzej mają ci, co palą”; „dostali krople miętowe i polewają nimi tytoń”.
Panie rozdają kartki z tekstami piosenek. Jedna trzyma mikrofon. Utwór „Wolność i swoboda” (na melodię „Miała baba syna...”). Zwrotka pierwsza: „Było społeczeństwo bardzo skrępowane. Zapragnęło swobód i pójścia w nieznane”. Refren: „Niech żyje wolność. Wolność i swoboda. Niech żyje kopalnia i załoga młoda”.
W namiocie: – Pani nie pamięta pewnie. Ale 20 lat temu kolejka po węgiel na kilka kilometrów była. A dziś, jak ktoś przyjdzie zapytać, to mówią, że węgla nie ma.
Negocjacje rządu z górniczymi związkami zawodowymi zaczynają się w sobotę 10 stycznia. Po dwóch godzinach zrywają je związkowcy, bo – jak twierdzą – przedstawiciele rządu nie mieli pełnomocnictw do podpisania porozumień. Wznowione w niedzielę negocjacje przerywa „pajacowanie” – jak strona rządowa określiła rozmowy ze związkowcami. Kolejnego dnia, na prośbę sztabu strajkowo-protestacyjnego, do Katowic, tuż po marszu w Paryżu, przyjeżdża Ewa Kopacz.
– Nie będziemy utrzymywać nierentownych kopalń – mówi po dwunastu godzinach rozmów.
– Poszło o gwarancje dla kopalń. Chcemy mieć pewność, że będą miały zabezpieczenia na więcej niż 2–3 lata – odpowiada Dominik Kolorz, szef Śląsko-Dąbrowskiej Solidarności.
Rozmowy wznowiono 15 stycznia. Dzień później Solidarność ogłosiła pogotowie strajkowe w całym kraju, które ma wspierać protestujących.
17 stycznia rano uczestnicy rozmów po raz pierwszy zaczęli mówić, że jest szansa na porozumienie. Po południu dokument podpisano. Niedługo potem górnicy zaczęli wyjeżdżać na powierzchnię. – Wszyscy byliśmy razem i wszyscy wygraliśmy. Wierzyliśmy, że będzie porozumienie – mówił jeden z pracowników kopalni „Pokój” w Rudzie Śląskiej.
Górnicy postawili na swoim: żadna z nierentownych kopalń nie zostanie zlikwidowana. Do końca września w miejsce Kompanii Węglowej ma powstać nowa spółka, do której trafi większość dotychczasowych zakładów tworzących KW. Pozostałe mają zostać przekazane Spółce Restrukturyzacji Kopalń i będą dalej funkcjonować. W przyszłości możliwe jest ich przejęcie przez inwestorów, m.in. z branży energetycznej. Osoby, które chcą odejść z pracy, mogą liczyć na urlopy i odprawy. Nikt nie straci pracy.
Na jak długo, o tym obie strony wolą nie mówić. ©℗

MARCIN BUCZEK jest dziennikarzem RMF FM.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2015