Pociąg do kolei

Jakiś czas temu znalazłem odpowiedź na jedno z najważniejszych pytań, jakie powinien sobie postawić człowiek. Kim jestem? Odpowiedź była prosta i konkretna: jestem pasażerem.

03.10.2018

Czyta się kilka minut

Dworzec Śródmieście, Warszawa / ANDRZEJ STAWIŃSKI / REPORTER
Dworzec Śródmieście, Warszawa / ANDRZEJ STAWIŃSKI / REPORTER

Od dwudziestu kilku lat mieszkam w innym miejscu, niż pracuję. Od dziewięciu pracuję w dwóch różnych miejscach, z których żadne nie jest miejscem, w którym mieszkam. A że na dodatek zajmuję się teatrem, to do tych podróży stałych dochodzą częste, z czasem coraz częstsze wyprawy teatralne. Od kilku lat zaledwie jedną trzecią dni w roku spędzam w domu. Resztę w większości w podróżach, które odbywam wyłącznie środkami komunikacji publicznej: pociągami i autobusami. Jestem niemal stale w podróży. 

Przyglądam się zmianom technologii i organizacji, ale przede wszystkim zmianom w ludzkim zachowaniu i doświadczeniu w drodze.

Lekcja taktyki

Ci, którzy jeżdżą własnymi samochodami, przenosząc się wraz z urządzoną przez siebie przestrzenią, w towarzystwie, które sami sobie (przynajmniej w jakiejś mierze) wybrali, drogami, o których (przynajmniej w jakiejś mierze) decydują, potencjalnie mogąc wybierać między kilkoma alternatywnymi trasami. W rezultacie wytwarzają odmienne wyobrażenie o rzeczywistości i zajmowanym w niej miejscu niż ci, którzy jeżdżą narzuconymi szlakami z przypadkowymi ludźmi, wrzuceni w sieć ustanowionych przez innych relacji. 

Jazda samochodem wytwarza efekt sprawczości, przekonanie o sprawowaniu władzy i kontroli, oczywiście złudne, niemniej jednak dostarczające określonej przyjemności i wzmacniające (tak to sobie wyobrażam) poczucie samorządności. 

Jazda koleją oznacza oddanie się pod kontrolę innych i poczucie zależności od cudzych decyzji i cudzej władzy. Jestem w drodze, ale jednocześnie w miejscu, które nie należy do mnie, nie jest przeze mnie zarządzane. Francuski myśliciel Michel de Certeau (autor m.in. genialnego eseju o podróżowaniu pociągiem „Okręt i więzienie”) takie działanie w cudzym miejscu i w sytuacji bycia poddanym cudzej władzy nazywał taktyką i przeciwstawiał strategii, czyli działaniu wyznaczającemu reguły, związanemu z własnym zarządzaniem przestrzenią i rządzącymi nią zasadami. 

Podróżowanie transportem publicznym jest oczywiście taktyczne. Podróżowanie własnym środkiem lokomocji w jakiejś mierze też (ostatecznie to nie my ustanawiamy prawa obowiązujące na drodze), ale jednocześnie wytwarza silną fikcję działania strategicznego. We własnym samochodzie czy na własnym motocyklu możemy ulec złudzenie, że jesteśmy niezależni, wolni. Przynajmniej do chwili, gdy zatrzyma nas policyjny patrol, możemy myśleć, że jesteśmy panami samych siebie. Pasażer pociągu nie ma takich złudzeń, bo na każdym kroku przypomina mu się, jak bardzo jest zależny od innych. Wyznacza mu się miejsce („pociąg objęty jest obowiązkową rezerwacją”), zakazuje wielu rzeczy i wprost poucza, jak powinien się zachowywać (np. przez serię lekcji kolejowej etykiety wyświetlanych w pociągach InterCity czy w miejskich autobusach).

Wynika stąd fundamentalna różnica postaw. Kierowcy myślą, że mają władzę nad światem, który otwiera się przed nimi i czeka tylko, by mogli go podbić. Pasażer wie, że świat nie zależy od niego, a co najwyżej udziela mu się, świadcząc usługi pod warunkiem dostosowania się do obowiązujących zasad. Zgodnie z rozpoznaniami de Certeau prowadzi to do rozwijania zdolności taktycznego „radzenia sobie”, działania – jak pisał – kłusowniczego, partyzanckiego, bez łudzenia się co do posiadania władzy, ale wydeptującego pracowicie własne ścieżki w systemie, który nie ulega wskutek tego zmianie, lecz zostaje częściowo przystosowany, oswojony lub – mówiąc językiem użytkowników komputerów – spersonalizowany.

Polski transport publiczny szczególnie sprzyja rozwijaniu tych taktycznych umiejętności. Choć nieustannie stwarza pozory, że jest powołany, by służyć pasażerom (czyli podlegać ich władzy), w praktyce na każdym kroku przypomina, że stanowi system od nich niezależny, co najwyżej udostępniający ­możliwość podróżowania o tyle, o ile nie kłóci się to z jego tajemniczą logiką. Dotyczy to w szczególności kolei. 

Jej pasażerowie są co chwila zaskakiwani zmianami rozkładów jazdy, remontami, wyłączeniami całych tras. Mimo powtarzanych na reklamach uzasadnień, nie tylko nie mają one wiele wspólnego z interesem pasażerów, ale wręcz nie uwzględniają ich istnienia i potrzeb. Cóż pasażerowi z tego, że po dwóch latach podróż z Warszawy do Poznania skróci się o 10 minut, a po dekadzie (oby!) będzie ciut szybciej jechać z Krakowa do Katowic, skoro przez ten czas albo wlecze się w absurdalnym tempie, albo przestaje być pasażerem kolei, przesiadając się do własnego samochodu lub jednego z jeżdżących co kwadrans autobusów? 

Nawet budowy nowych odcinków, promowane jako nastawione na przyszłe ułatwienia podróży, wydają się być jedynie sposobem wyciągania pieniędzy z funduszy europejskich (najlepszy przykład – łącznica w Krakowie, która miała skrócić przejazd do Zakopanego, ale nie skróciła, bo po jej zbudowaniu do Zakopanego pociągi przestały w zasadzie jeździć).

Przykłady można by mnożyć, wypełniając nimi kolejne strony wielkiej księgi skarg i zażaleń. Ale narzekania te nie mają sensu, bo nie wpłyną na decyzje mogące zmienić sytuację pasażera. Pasażer wie, że jest zdany na siebie, że nie może się całkowicie oddać systemowi władzy, ale poruszając w jego obrębie musi sobie radzić, być nieustannie czujny. Musi jak najlepiej i jak najbardziej praktycznie poznać system, ucząc się szybkiego i sprawnego poruszania w obrębie jego reguł i mnożących się gwałtownie wyjątków. Szczególnie ważna jest umiejętność przesiadania się między pociągami i autobusami, wybierania alternatywnych połączeń, przy zachowaniu zasady ograniczonego zaufania do wszelkich portali informacyjnych, które – owszem – mogą być pomocne, ale żaden z nich (wiem, co mówię) nie uwzględnia wszystkich możliwości, część zaś podsuwa rozwiązania po prostu absurdalne. Konieczna jest także czujność i uwaga, bo informacje podawane przez władców komunikacji często są mylne, nieprecyzyjne, niezrozumiałe lub po prostu nieobecne (konia z rzędem temu, kto zrozumie słowa płynące z głośników na stacji Kraków Płaszów, na peronach której nie ma żadnych wyświetlaczy). 

Doświadczenie podróży transportem publicznym uczy, że powodzenie podjętego przesięwzięcia nie zależy od czyichś usług, ale jest własną odpowiedzialnością. Jeśli na skutek absurdalnego ustawienia rozkładu jazdy sprawiającego, że na stację Warszawa Centralna w tym samym czasie wjeżdżają dwa pociągi do Krakowa, wsiadłeś do ekspresu zamiast do trzy razy tańszego TLK, to za swoją nieuwagę zapłacisz (i to niemało), a tłumaczenie, że „napisane było Kraków” nic ci nie pomoże. 

Pasażer wie, że choć nie jest sprawcą i kreatorem swojej podróży, to jej powodzenie zależy koniec końców od niego. W świecie Facebookokracji, świecie przymilnej dyktatury udającej, że tylko udostępnia usługi, jest to lekcja bezcenna, za którą polskiej komunikacji publicznej jestem naprawdę wdzięczny. Nie ulegając złudzeniu sprawowania kierowniczej władzy, otrzymuję dzięki niej przyjemność korzystania z partyzanckiego sprytu, który pozwala mi sprawnie przesiąść się na połączenie nieprzewidziane w żadnym systemie informacyjnym. Uczę się nie liczyć na żadną, nawet najbardziej przymilną władzę.

Pokonać drogę

Podróżowanie środkami transportu publicznego uruchamia jeszcze inne, często niezauważalne, a niezwykłe zjawisko: odbywana w ten sposób podróż nie jest moją czynnością. Jestem w drodze, jadę gdzieś, ale właściwie to nie ja jadę, bo przecież jestem przez kogoś wieziony. Staję więc przed wyzwaniem poradzenia sobie z sytuacją robienia czegoś, czego nie robię. Wyzwaniem dosłownego pokonania drogi.

W sposobach radzenia sobie z tym wyzwaniem zaszły w ciągu tych kilkudziesięciu lat, odkąd jestem pasażerem, może największe zmiany, związane oczywiście z technologią, która w ciągu ostatniej dekady dostarczyła nam całego arsenału narzędzi i sposobów oddzielania się od innych, produkowania osobistej przestrzeni odizolowanej. Dawniej podróż była w znacznej mierze wydarzeniem towarzyskim. Kilkudziesięciominutowe lub wręcz kilkugodzinne przebywanie w jednym miejscu z przypadkowymi ludźmi, których towarzystwa najczęściej nie wybieraliśmy, oznaczało zazwyczaj spotkanie, stwarzało okazję do rozmowy, poznania się. Czasem prowadziło do nawiązania kontaktów, które przekładały się na dłużej trwające relacje, częściej jednak miało w sobie nostalgiczną poezję potencjalnej możliwości, fantazji, której pozwalano się zarysować właśnie dlatego, że z zasady była nietrwała (z takiej poezji utkany jest wspaniały film Jerzego Kawalerowicza „Pociąg” (1959) – spójrzcie w oczy Lucyny Winnickiej i Leona Niemczyka, a zobaczycie, o co mi chodzi).

W ciągu ostatniej dekady te spotkania stopniowo zanikały. Przyczyniły się do tego przede wszystkim urządzenia mobilne. Telefony komórkowe pozwalają nam mimo podróżowania z innymi pozostawać w kontaktach ze swoimi. Laptopy sprawiają, że jedziemy z własną pracą albo własną rozrywką, co dodatkowo zaznaczamy, oddzielając się od podróżnej fonosfery przy pomocy słuchawek. 

Zmianom tym towarzyszy ewolucja przestrzeni, znów widoczna zwłaszcza w pociągach. Kiedyś wagony bezprzedziałowe dominowały na krótkich trasach dojazdowych, zapełnianych niemal wyłącznie przez ludzi podróżujących do i z pracy. W dalszą drogę wysyłano wagony podzielone na małe pokoiki, łączące kilka osób w jednej, wydzielonej przestrzeni. 

Przedziały wymuszały interakcję, bo nawet jeśli ktoś usiłował w nich czytać (dawny, „analogowy” sposób na izolację), to nie mógł całkowicie odciąć się od rozmów toczonych przez współpasażerów. Na dodatek obowiązywała etykieta interakcji – oddzielanie się od innych uważane było po prostu za niegrzeczne. W efekcie wagony toczyły się przez Polskę w rytm rozmów i zażartych czasem dyskusji, a gdy ktoś chciał się dowiedzieć, „co ludzie myślą”, mógł mieć poczucie, że dowie się tego w czasie całodziennej podróży na trasie Przemyśl-Szczecin.

Wagony przedziałowe nadal jeżdżą po polskich torach, ale stanowią mniejszość i to zaliczaną najczęściej do klasy niższej (przeważają w pociągach TLK złożonych z wysłużonych wagonów). Nowe składy Pendolino czy Pesy zestawione są niemal wyłącznie z wagonów bezprzedziałowych o „lotnicznym” układzie siedzeń, który zmienia położenie pasażerów względem siebie. 

Nie siedzimy już razem, ale obok siebie, a takie ukształtowanie przestrzeni zdecydowanie ułatwia wytworzenie własnego, oddzielonego od innych miejsca. Jedziemy nie razem, a zaledwie – w jednym kierunku. 

Nie bardzo mogą to zrozumieć i zaakceptować starsi pasażerowie, przyzwyczajeni do rozmów w podróży, a nawet czerpiący z nich specjalną przyjemność. Dla nich pendolino czy nowe wagony InterCity to przestrzeń opanowana przez tę samą samotność wśród innych, od której dawniej można było uciec ruszając w podróż. Dziś jeździmy z własną pojedynczością, a nawet ją wystawiamy i podkreślamy.

Jej szczególną sceną są „Strefy ciszy” – wagony numer 7 w pendolino, w których obowiązuje zakaz głośnych rozmów i słuchania muzyki, a także nakaz wyciszania wszystkich dźwięków. Zasadniczo sa one przeznaczone dla podróżnych, którzy chcą odpocząć, ale szczególnie chętnie zajmują je też pasażerowie pracujący w drodze. „Strefy ciszy” to szczególny model współczesnej podróży, w której sama podróż zostaje właściwie unieważniona, znika, stając się czasem snu lub pracy.

Monodramy i nagłe wspólnoty

Obowiązujący w wagonach numer 7 nakaz zachowania ciszy wynika w znacznej mierze z tego, że podróże stały się doświadczeniami nieustannego harmidru, spowodowanego przede wszystkim przez upowszechnienie telefonów komórkowych. Budowanie przestrzeni osobistej przy ich udziale skutkuje także zanikiem etyki dyskrecji, zachowywania własnych spraw dla siebie. 

Ponieważ dobrze pamiętam czasy sprzed ery komórkowej, nie mogę się niekiedy nadziwić otwartości, z jaką współpasażerowie ujawniają swoje osobiste, czasem wręcz intymne sprawy. Dziewczyna siedząca na korytarzu w przeładowanym ekspresie z Krakowa angielszczyzną o bardzo twardym polskim akcencie wyjaśnia swojemu partnerowi na drugim końcu linii, dlaczego mu nie wybaczy i nie zaakceptuje bzdur, które tamten najwyraźniej jej opowiada. Chyba jednak jej zależy, bo rozmowa trwa do samej Warszawy, mimo przerw wymuszanych przez utratę zasięgu. Jej związek wisi na włosku, ale może się nie rozpadnie. Bardziej zagrożony wydaje się związek pana po czterdziestce, który jeszcze na peronie pokłócił się z żoną, oskarżając ją o przesadną kontrolę, a potem opowiadał kolejnym przyjaciołom tę dramatyczną historię, dochodząc z każdą rozmową do coraz większej pewności, że „nie ma sensu tego ciągnąć”.

Podróże pociągami i autobusami dostarczają całego bogactwa takich przedstawień jednego aktora, występów opowiadaczy rozwijających historie z ostatnich dni. Sprzyjają im szczególnie autobusy, w których ukształtowanie przestrzeni oraz stosunkowo mniejsza liczba pasażerów wzmacnia iluzję odosobnienia. Gdy miejsce obok jest wolne, łatwo ulec złudzeniu, że jesteśmy sami, i przestać się kontrolować. Poczucie rzeczywistości może wtedy przywrócić pytanie, które bardzo często mam ochotę zadać: „Czy jest pani pewna, że chce, bym to wszystko słyszał?”. W takich chwilach naprawdę cieszę się, że na tak wielu odcinkach głównych tras kolejowych i autostrad większość sieci nie ma zasięgu...

Są jednak i takie sytuacje, gdy nawet najściślej zbudowane indywidualne odosobnienie zostaje usunięte przez nagle wynurzającą się spod niego wspólnotę. Piszę ten tekst w pociągu (jakżeby inaczej!) do Krakowa na laptopie, do którego podłączyłem słuchawki, z których sączy się pomagająca w pracy, dobrze znana muzyka. Swoją strefę prywatną zbudowałem w bezprzedziałowym wagonie w pendolino na tyle skutecznie, że mój kontakt ze współpasażerami jest sprowadzony do minimum. Zwiększam głośność, by nie słyszeć wymiany uwag dwóch osób podnieconych tym, że były niedaleko siebie na nadmorskim urlopie, a spotkały się dopiero w pociągu powrotnym z Kołobrzegu. Nagle zwalniamy i stajemy na stacji w Kozłowie. To się zdarza nawet pendolino, więc dopóki nie spojrzę w okno i nie zobaczę stojących po jednej i drugiej stronie innych pociągów, nie budzi to mojego niepokoju. Ale ten po prawej to też EIP, który z Warszawy wyjechał godzinę wcześniej (wiem, bo miałem nadzieję na niego zdążyć, ale się nie udało). Zatem stoi tu już godzinę. Coś się musiało stać... 

Sprawdzam informacje kolejowe i choć żadnej wiadomości bezpośredniej nie ma, to po opóźnieniach pociągów z Krakowa orientuję się, że linia jest zablokowana. Głos kierownika pociągu rozlegający się po chwili w głośnikach potwierdza: pod Słomnikami samochód wjechał w pociąg, szlak jest zablokowany, będziemy stali co najmniej godzinę. Zaczyna się ruch. Ludzie wymieniają uwagi. Kto coś wie, dzieli się tym z innymi. Odblokowano drzwi, więc można wysiąść. Pasażerowie gromadzą się na peronie. Palacze z ulgą zatruwają płuca i powietrze, ale nikt nie ma im tego za złe. 

Tworzy się chwilowa wspólnota wymieniająca uwagi, narzekająca, pytająca. Łatwo rozpoznać tych, którzy wyjątkowo wybrali pociąg, bo pytają z oburzeniem, jak to możliwe, że płacą tyle za bilet, a muszą czekać w jakimś Kozłowie. Właśnie doświadczają tego, co my, stali pasażerowie, wiemy bardzo dobrze: nie wszystko można kontrolować, nie wszystko można sobie zapewnić, płacąc więcej niż inni. Nie ludzie rządzą światem, który w każdej chwili może wypaść ze zwykłej kolei rzeczy.

Stojąc na peronie w Kozłowie, przez kilkanaście minut jesteśmy razem i patrzymy w tę samą szczelinę, która otwierała się przed największymi bohaterami naszych dramatów. Potem znów wsiadamy i ruszamy dalej.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor w Katedrze Performatyki na UJ w Krakowie. Autor książki „Teatra polskie. Historie”, za którą otrzymał w 2011 r. Nagrodę Znaku i Hestii im. Józefa Tischnera oraz Naukową Nagrodę im. J. Giedroycia.Kontakt z autorem: dariusz.kosinski@uj.edu.pl

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2018