Pobili Tymoszenko, zabolało Europę

Euro 2012 miało być przepustką Ukrainy do Europy. Tymczasem niewiele brakuje, aby w przededniu mistrzostw Europa z hukiem zatrzasnęła Ukraińcom drzwi. Polska może jeszcze złapać za klamkę.

08.05.2012

Czyta się kilka minut

Demonstracja w obronie Julii Tymoszenko. Kijów, 24 sierpnia 2011 r. / Grigoriy Vasilenko, Ria Novosti, East News
Demonstracja w obronie Julii Tymoszenko. Kijów, 24 sierpnia 2011 r. / Grigoriy Vasilenko, Ria Novosti, East News

Ukraina to jedna z większych frustracji mojego życia” – tak trzy tygodnie temu powiedział Javier Solana, były szef unijnej dyplomacji. Dziś podpisać się pod tymi słowami gotowy jest chyba każdy europejski polityk.

Psioczenie na Ukrainę nagle jest w Europie w politycznej modzie, a w Polsce dodatkowo sprawa piłkarskich mistrzostw i ewentualnego bojkotu tych rozgrywek, które odbędą się na ukraińskich stadionach, stała się kolejnym elementem wewnętrznych sporów.

Obudzili się ci, którzy przez ostatnie dwa lata mało się Ukrainą interesowali lub przymykali oczy na niszczenie opozycji w tym kraju. Jakby zdjęcia prowadzącej głodówkę i posiniaczonej Julii Tymoszenko oraz niemal równoczesne tajemnicze eksplozje w Dniepropietrowsku (być może miały one „przykryć” medialnie sprawę pobicia „Lady Ju” w więzieniu) nagle uzmysłowiły wszystkim, co dzieje się za wschodnią granicą. Zresztą zaraz może tam dojść do eskalacji: na Ukrainie w geście solidarności z byłą premier głoduje 50 osób, głównie działaczy jej partii; kilka osób już hospitalizowano. Przy takiej liczbie głodujących i takich emocjach któraś z głodówek może skończyć się tragicznie.

Zwolennicy Tymoszenko widzą, że im większy dramat, tym większa reakcja na świecie. Do niemieckich polityków – potępiających Ukrainę i deklarujących bojkot tego kraju – przyłączyli się już kolejni, w tym szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso. Za Tymoszenko ujęła się też sekretarz stanu USA, Hillary Clinton.

ROZPRAWA Z OPOZYCJĄ

Ukrainę jest za co potępiać. Procesy byłej premier Julii Tymoszenko i byłego ministra spraw wewnętrznych Jurija Łucenki – to polityczna zemsta w najgorszym wydaniu; mało ma to wspólnego z praworządnością [patrz portret Tymoszenko obok – red.]. Te sprawy to jednak „tylko” czubek góry lodowej. Za dramatem dwojga polityków idą szerokie działania obecnych władz Ukrainy: niszczenie opozycji w całym kraju, przechwytywanie struktur partyjnych, szantażowanie lokalnych działaczy i biznesmenów wspierających opozycję. Do kogo ci ludzie mają iść po pomoc, jeśli liderka opozycji sama siebie nie mogła obronić? Do tego dochodzą naciski na dziennikarzy, wzmożona aktywność służb specjalnych i nowe prawa pisane pod rządzących.

Świat demokratyczny wielokrotnie wzywał już Ukrainę do zejścia z tej drogi – bezskutecznie. Ale w postępowaniu Zachodu brak było też konsekwencji. Na Ukrainie już działy się rzeczy niepokojące, a prezydentowi Wiktorowi Janukowyczowi dawano nowe kredyty zaufania. Wystarczy przypomnieć zaproszenie go rok temu do Warszawy, gdy w naszej stolicy gościł Barack Obama. W dyplomacji funkcjonuje przecież coś takiego jak stopniowanie gestów. Co innego utrzymywanie poprawnych stosunków z przywódcą sąsiedniego państwa i spotykanie się z nim – a co innego zapraszanie na tak ważne uroczystości. Wtedy Łucenko siedział już w areszcie, natomiast przeciw Tymoszenko wszczęto śledztwo. I nie były to jedyne złe wieści z Kijowa.

Podobnie wyglądała sytuacja z umową stowarzyszeniową Ukrainy z Unią. Europejscy negocjatorzy najpierw parli do niej, nie zważając na to, co nad Dnieprem się dzieje – a potem rozpoczęto dziwne tańce wokół jej parafowania. Zrobiono to miesiąc temu, niemal po cichu.

BOJKOTOWAĆ?

Dziś ten, kto głośniej potępi Ukrainę, ląduje wyżej w serwisach informacyjnych. Pierwszy zbojkotował ten kraj prezydent Niemiec Joachim Gauck – najpierw odmawiając udziału w politycznej imprezie w Jałcie, planowanej na 11 i 12 maja. Dziewięciu europejskich przywódców, którzy w ślad za nim zapowiedzieli bojkot spotkania na Krymie, przyłączyło się do słusznej sprawy. Ale zgłaszana przez innych rezygnacja z frajdy oglądania piłkarzy na stadionach w Kijowie czy Charkowie (tam więziona jest Tymoszenko) nie jest jeszcze wkładem w demokratyzację Ukrainy. Bardziej praktyczna jest tu postawa Szwajcarii, która mistrzostw nie bojkotuje, a jednocześnie zapowiedziała gotowość przyjęcia Tymoszenko na leczenie.

W Polsce z kolei wszyscy chwilkę pomartwili się losem Tymoszenko, a potem tradycyjnie zajęli się sobą. Pomysł bojkotu stał się nowym przyczynkiem do dyskusji premiera Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim, który opowiedział się za bojkotem. Przy okazji dały o sobie znać podziały na prawicy, czym od razu podniecili się antypisowscy komentatorzy. Tak jakby od tych dyskusji, oświadczeń, wpisów na blogach i dywagacji, czy Adam Michnik zgadza się z szefem PiS, a Ryszard Czarnecki nie, coś się na Ukrainie zmieniło.

Tymczasem lepiej zastanowić się, jak ostatnie tygodnie przed Euro 2012 – i obecność na samych mistrzostwach – wykorzystać dla promocji demokracji i Unii wśród Ukraińców. Nawet ukraińska opozycja – zainteresowana przecież w potępianiu obecnej władzy – nie postuluje izolacji kraju. Ciekawsze wydają się propozycje, by przywódcy Europy po meczu próbowali spotkać się z więzioną Tymoszenko i korzystali z każdej okazji, by rozmawiać z ukraińskimi dziennikarzami, a przez nich z Ukraińcami. Do tego jednak trzeba koordynacji i współdziałania unijnych polityków – czego zabrakło.

BLISKO, ALE DALEJ

Polska z każdym rokiem oddala się od Europy Wschodniej. Choć geograficznie to najbliższy nam region, politycznie i ekonomicznie coraz więcej różni nas od Ukrainy i Białorusi. Rozwój sytuacji w Europie Wschodniej sprawia, że szanse na integrację tych krajów z Unią maleją. Jeśli Unia zdoła stworzyć wspólny rynek gazowy – lub jeśli gaz łupkowy zmniejszy uzależnienie Polski od rosyjskiego gazu – to nawet wspólny strategiczny interes Polski i Ukrainy, jako krajów tranzytowych, będzie podany w wątpliwość.

Pokusa, aby „odciąć” się od Europy Wschodniej, jest spora. Polska gospodarka powiązana jest z zachodnią częścią kontynentu, a pozycja Polski w Europie zależy od tego, jak bardzo liczymy się w Brukseli czy Berlinie. Od Europy Wschodniej może tylko rozboleć głowa. Władze tam są złe, a opozycja nie lepsza. Polski biznes jest tam słaby, przeżywa męki; nasze zaangażowanie w regionie nie przekłada się na gospodarcze korzyści.

Ale geografii oszukać się nie da. Nawet gdyby Polska z rzecznika przyciągania Europy Wschodniej do Unii stała się zwolennikiem izolacji i pogrzebania takich projektów jak Partnerstwo Wschodnie (o co nietrudno), wciąż będziemy graniczyć z Europą Wschodnią. To jedyna lądowa granica Unii, a z krajów członkowskich na Polskę przypada najdłuższy jej odcinek. Zresztą ze Wschodnią Europą łączy nas nie tylko geografia, ale też historia.

Izolując się od Ukrainy, skazalibyśmy się na niewiedzę o tym, co dzieje się w naszym sąsiedztwie. Przemyt, nielegalna imigracja, HIV, gruźlica, katastrofy ekologiczne – z wszystkim tym przyjdzie się spotkać w Medyce i na innych przejściach granicznych. Tymczasem współpracując z Ukrainą, można przynajmniej próbować opanowywać te zagrożenia kilkaset kilometrów od polskiej granicy. Nie mówiąc już o tym, że próby wciągania Ukrainy przez Rosję do jej projektów integracyjnych raczej nie pomogą w rozwiązaniu powyższych problemów – za to mogą stworzyć nowe.

POWTÓRKA Z HISTORII?

Kłopoty z Euro 2012 nie leżą w interesie Polski jako współorganizatora tej imprezy – nawet jeśli współpraca między Polską a Ukrainą nie jest tu imponująca i można odnieść wrażenie, jakby odbywały się dwie równoległe imprezy.

Ale nie tylko z powodu piłkarskiego turnieju warto, aby Polska nie dołączyła do bojkotu i izolowania Kijowa.

Sytuacja przypomina trochę okres sprzed Pomarańczowej Rewolucji. Kijów był wtedy w izolacji i ówczesny prezydent Leonid Kuczma, którego podejrzewano o zlecenie zabójstwa opozycyjnego dziennikarza Geor¬gija Gongadze, nie narzekał na nadmiar międzynarodowych kontaktów. Kraj pogrążał się w marazmie. Jednym z nielicznych europejskich polityków, który spotykał się z Kuczmą, był prezydent Aleksander Kwaśniewski. Jego postawa budziła kontrowersje i docinki, że byłych komsomolców ciągnie do siebie. Ale potem, gdy pod koniec 2004 r. ruszyła rewolucja, okazało się, że to Kwaśniewski – dzięki dobrym kontaktom z obozem władzy w Kijowie – mógł przyczynić się do rozwiązania politycznego kryzysu. Sympatie polsko-ukraińskie sięgnęły wówczas zenitu. Rozwodzono się o przyszłej współpracy, kreślono wspólne projekty...

Ten kapitał został zaprzepaszczony. Polacy widzieli się w roli adwokatów Ukrainy, ale Kijów, uzyskawszy dostęp do polityków w Berlinie i Brukseli, momentami nawet lekceważył Polskę. Nad Wisłą pojawiły się głosy rozczarowania, że jedynym zyskiem z naszej pomocy dla Ukrainy było otwarcie Cmentarza Orląt we Lwowie – rzecz ważna, ale symboliczna.

Z SERCEM I Z GŁOWĄ

Dziś Ukraina jest w podobnej sytuacji, co przed dekadą. Choć historia rzadko się powtarza, akurat tu widać analogie. Ukrainie grozi izolacja i nawet jeśli Euro 2012 odbędzie się zgodnie z planem, to dziennikarze, którzy przyjadą na Ukrainę, z pewnością będą rozwodzić się nad mankamentami tego kraju – to też wpłynie na odbiór Ukrainy w świecie. Tymczasem trzeba ratyfikować umowę stowarzyszeniową, do czego potrzebna jest zgoda parlamentów państw unijnych. Bez lobbingu w Unii to nierealne. Taki lobbing może uprawiać prezydent Polski (konstytucja daje mu narzędzia i czas), bez ponoszenia szczególnego ryzyka.

Reakcja europejskiej – głównie niemieckiej – elity politycznej na sprawę Tymoszenko powinna być lekcją dla Ukraińców. Polscy politycy znów mają możliwość stania się „ostatnimi przyjaciółmi Ukrainy”. Sprzeciw wobec idei bojkotu Euro 2012 – wyrażony najpierw przez polski MSZ, potem wsparty przez Tuska (i Kwaśniewskiego) – jest jak najbardziej na miejscu. Choć i tu widać niekonsekwencję: kilka tygodni temu czołowi politycy Platformy opowiadali się za odebraniem Białorusi prawa do organizacji hokejowych mistrzostw świata – trudno to nazwać inaczej niż stosowaniem podwójnych standardów.

Władza Janukowycza nie będzie wieczna – i już dziś trzeba pytać, co nastąpi po niej. Warto więc walczyć o uwolnienie Tymoszenko (szukając zarazem dla Janukowycza takiego sposobu na jej wypuszczenie, aby w swoim przekonaniu mógł zachować twarz) i pomagać władzom w Kijowie przełamywać izolację. Za tym mogą iść konkretne oczekiwania – Polska ma przecież długą listę spraw do załatwienia na Ukrainie.

W 2004 r. Polacy zaangażowali się w Pomarańczową Rewolucję w odruchu serca. Było wiele pięknych gestów, zabrakło zimnej kalkulacji. Dziś znów warto budować na Ukrainie kapitał sympatii dla Polski – ale ze świadomością, że jeśli jest kapitał, to powinien być i zysk.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2012