Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wielu z nas na niego nie głosowało, ale jest naszym prezydentem – to pierwsze, co wypada powiedzieć po zaprzysiężeniu Andrzeja Dudy (tak samo jak wypadało to powiedzieć po zaprzysiężeniu Bronisława Komorowskiego, Lecha Kaczyńskiego, Aleksandra Kwaśniewskiego i Lecha Wałęsy).
Jest naszym prezydentem, reprezentuje nasze państwo, winniśmy mu więc szacunek – co wyklucza, rzecz jasna, buczenie w trakcie inauguracyjnego wystąpienia, ale co wyklucza również wznoszenie bałwochwalczych okrzyków z gatunku tych, które unoszą się właśnie nad prawą stroną sceny politycznej. Szacunek, o którym zresztą mówił i o który apelował sam prezydent, zakłada trzeźwą ocenę i realizm: świadomość ograniczonych kompetencji głowy państwa, a w związku z tym niewielkich możliwości spełnienia przezeń obietnic, które składał w kampanii (przynajmniej do czasu ewentualnej zmiany władzy po wyborach parlamentarnych). Szacunek zakłada też szczerość, między innymi na temat różnic w podejściu do – by zacytować orędzie prezydenta – „naprawiania Rzeczypospolitej”.
Sprawy, o których mówił Andrzej Duda – kwestia przyszłości młodych Polaków, emigrujących w poszukiwaniu pracy za granicę, czy zwiększenie gwarancji bezpieczeństwa w ramach NATO – nie powinny Polaków dzielić. Problem „aktywnej polityki historycznej” i mecenatu państwa nad kulturą również, o ile oczywiście nowy prezydent nie rozumie pod tymi słowami negacjonizmu, jaki można było wyczytać z jego filipiki na temat Jedwabnego podczas telewizyjnej debaty z Bronisławem Komorowskim. Na temat obniżenia wieku emerytalnego w wywiadzie dla PAP prezydent powiedział już, że nie ma mowy o powrocie do przepisów sprzed reformy, a problem tkwi w orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego, który orzekł, że kobiety powinny tu zostać potraktowane na równi z mężczyznami.
Nad sejmowym wystąpieniem prezydenta – i nad pierwszymi reakcjami na nie – unosił się jednak duch polskich podziałów: słuchając Andrzeja Dudy trudno było zapomnieć o zbliżającej się kampanii przed wyborami do Sejmu i Senatu (zwłaszcza, że on sam już deklarował, iż w najbliższych miesiącach ruszy w Polskę, co można interpretować jako zapowiedź mniej lub bardziej bezpośredniego wsparcia dla lokalnych kandydatów Prawa i Sprawiedliwości). W tym przypadku jednak przedstawicielom obozu rządzącego wypada przypomnieć słowa z samego orędzia. „Wielokrotnie słyszałem: niemożliwe” – mówił Andrzej Duda i przyznajmy to: jeszcze na przełomie kwietnia i maja liderzy Platformy Obywatelskiej i sprzyjający tej partii przedstawiciele mediów mówili o rozstrzygnięciu sprawy w pierwszej turze. Otóż rzeczywiście: wiele jest możliwe, także odwrócenie trendów w obecnych sondażach, ale na pewno nie w stylu, w którym oderwane od rzeczywistości ugrupowanie Ewy Kopacz zabrało się za konstruowanie list wyborczych. I nie za pomocą dzisiejszego zachowania wobec Andrzeja Dudy.
O bieżącej polityce nie wypada jednak mówić w dniu zaprzysiężenia prezydenta RP. O czym mówić wypada? O dwóch najważniejszych tak naprawdę deklaracjach Andrzeja Dudy – o słowach „Jestem człowiekiem niezłomnym. Jestem człowiekiem wiary”. Pewnie wielu z nas czułoby się bezpieczniej, gdyby zamiast o swojej niezłomności, nowy prezydent mówił o pokorze, w kwestii wiary zaś wypada przypomnieć fragment przemówienia, które podczas swoich 80. urodzin wygłosił inny krakowski chrześcijanin i polityk, Krzysztof Kozłowski. Opisując swoją rozmowę z ks. Józefem Tischnerem na temat wartości chrześcijańskich, których sednem jest osiem błogosławieństw, wieloletni zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego” powiedział wówczas, że siedem z tych błogosławieństw skierowanych było do utrudzonych, sponiewieranych, skrzywdzonych, borykających się z losem, a do życia publicznego odnosiło się tylko jedno. „Byłoby może dobrze, gdyby nad tym jednym publicznym błogosławieństwem zastanowili się dzisiejsi i przyszli politycy – mówił Kozłowski. – Bo jest powiedziane: »Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi«. Nie ci od walki, nie ci od zwycięstw, nie ci od siłowych rozwiązań i nie ci, których uważa się dumnie, a jakże, za nieugiętych, bezkompromisowych, którzy nigdy nic, broń Boże, nie odpuszczą. A właśnie ci, »którzy wprowadzają pokój«. Może w tym chrześcijańskim skądinąd kraju warto przez chwilę się nad tym zastanowić i tak po prostu zrozumieć, o co tu chodzi – co znaczy zaprowadzanie pokoju, a co się jaskrawie, w sposób oczywisty, z tym błogosławieństwem kłóci”.
Panie prezydencie, dziś – tak samo jak wczoraj, w trakcie kadencji Pańskiego poprzednika, któremu za służbę Rzeczypospolitej również wypadałoby podziękować, i tak samo jak od 26 lat – śpiewamy „Ojczyznę wolną pobłogosław Panie”. Ze słowami tej pieśni chcielibyśmy życzyć, by stał się Pan w polskiej polityce jednym z tych ludzi, o których mówił Krzysztof Kozłowski.