Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Od 20 kwietnia, kiedy pojawiły się pierwsze wiadomości o awarii, a potem zatonięciu eksploatowanej przez BP platformy wiertniczej (wielkości piłkarskiego boiska) i zaginięciu 11 osób, doniesienia z dnia na dzień są gorsze.
Wyciek - ostatnio szacowany na 5 tys. baryłek dziennie - stale się powiększa. Nadal nie wiadomo, kiedy uda się go powstrzymać. Wariant optymistyczny przewiduje, że w ciągu kilku dni uszkodzony szyb zostanie przykryty stalowo-betonową komorą. Pesymiści - m.in sekretarz spraw wewnętrznych Ken Salazar - zakładają, że akcja może potrwać nawet trzy miesiące. Plama ropy zagraża nie tylko setkom gatunków zwierząt w dorzeczu Missisipi, ale również gospodarce kilku bazujących na rybołówstwie i turystyce stanów południa.
Odpowiedzialność ponosi BP - zawyrokował prezydent Obama, zapowiadając, że koszty usuwania awarii (szacowane na 3 mld dolarów) poniesie koncern, nie podatnicy. Czy ma rację? Wielu ekologów uważa, że prezydent, który kilka tygodni temu zezwolił na uruchomienie nowych odwiertów u wybrzeży Atlantyku, wychodząc naprzeciw republikańskim wyborcom, ma nieczyste sumienie. Z przeprowadzonego tuż przed awarią sondażu Gallupa wynika, że większość Amerykanów nie martwi się dziś o środowisko - są przekonani, że w ciągu minionych dekad ruch ekologiczny wiele już dokonał. Czy jedną z reperkusji naftowej katastrofy będzie zmiana tego nastawienia?