Piwnice wciąż gniją

Kiedy biskupi na kolanach przepraszali Boga za zbrodnię w Jedwabnem, pod podłogą tego samego kościoła Wszystkich Świętych sprzedawano antykościelną i antysemicką literaturę. Sprzedaje się ją do dziś - mimo wysiłków dziewiętnastoletniej studentki teologii. Oto jej opowieść.

23.03.2010

Czyta się kilka minut

Tekst Zuzanny Radzik ukazał się w "TP" nr 13/03, a w "TP" nr 49/03 ukazał się list otwarty intelektualistów katolickich do Prymasa Polski (publikowany również w KAI i prasie codziennej). "Nie rozumiemy przyzwolenia na propagandę nienawiści na terenie kościelnym. Gorszymy się przyzwoleniem na tę obecność, która może być odczytywana właśnie w kategoriach aprobaty kościelnej dla głoszonych tam treści" - pisali m.in. Władysław Bartoszewski, ks. Adam Boniecki, Bohdan Cywiński, Leon Kieres, Tadeusz Mazowiecki, Jan Nowak-Jeziorański i ks. Jan Twardowski. "Tym zajmowała się prokuratura, a ja nie chcę niczego narzucać w ograniczaniu wolności słowa" - replikował kard. Glemp (prokuratura prowadziła postępowanie w sprawie książek rozpowszechnianych w księgarni "Antyk", ale umorzyła je, powołując się na fakt, że właściciel księgarni, autorzy i wydawcy książek zaprzeczyli, by ich zamiarem było "znieważenie jakiejkolwiek grupy osób z powodu jej przynależności narodowej lub wyznaniowej lub nawoływanie z tych powodów do nienawiści"). Księgarnia zniknęła z podziemi kościoła Wszystkich Świętych dopiero po zmianie proboszcza, we wrześniu 2006 r. - nowy zwierzchnik parafii uruchomił tam "zwykłą" księgarnię katolicką.

To zaczęło się w maju 2001 r., na spotkaniu zorganizowanym przez "Więź" o "Dabru Emet" (deklaracja ogłoszona przez grupę żydowskich uczonych z USA, wzywająca Żydów do zrewidowania swojego myślenia o chrześcijanach i chrześcijaństwie). Tam pierwszy raz ktoś wspomniał o Księgarni Patriotycznej "Antyk", mieszczącej się w podziemiach kościoła Wszystkich Świętych na placu Grzybowskim. Będąc kolejnym razem na Twardej, gdzie mieszczą się synagoga i Fundacja Laudera (to dwa kroki od placu Grzybowskiego) - sprawdziłam. Nie przypuszczałam, że będzie tam aż tak okropnie. Ogromna ilość antysemickich, ksenofobicznych, antyunijnych i sporo antykościelnych (bo za takie uznałam dziwaczne spekulacje o biskupach) książek i czasopism. Wśród nich pismo "Szczerbiec" (znajomi twierdzą, że czytają to skini) oraz "ideowo poprawne" koszulki i plakaty. Wszystko razem sprawiło na mnie wrażenie koszmarne, ale uznałam, że skoro tyle ważnych i wpływowych osób było na spotkaniu i o księgarni usłyszało, na pewno coś z tym zrobią. Zdziwiłam się, gdy już po modlitwach za ofiary z Jedwabnego (nabożeństwo pokutne z udziałem Prymasa i biskupów odbywało się w kościele nad księgarnią) zobaczyłam, że książki wciąż tam leżą. Nie od razu przyszło mi do głowy, żeby coś zrobić. Potem usłyszałam trochę gorzkich słów o Kościele od kolegi Żyda, który dowiedział się o księgarni i chciał o niej rozmawiać z proboszczem tej parafii.

Ksiądz proboszcz

Ja tego samego dnia wyjeżdżałam, więc dopiero po powrocie z wakacji dowiedziałam się, że nic nie osiągnął: rozmowa zakończyła się słowem "Amen". Sama zresztą jechałam na wakacje z moralnym kacem, że to nie ja poszłam do proboszcza, a to powinien być mój pierwszy odruch. Potem postanowiłam, że ja też pójdę, no bo może ksiądz proboszcz na Żyda źle zareagował, a ja jestem chrześcijanką. Będę dla niego bardzo miła i będzie OK. Byłam bardzo miła, ale wcale OK nie było. Ksiądz rozmawiał ze mną przez domofon i znowu skończył rozmowę mówiąc "Amen". Główne argumenty: piwnice gniją i coś trzeba z tym zrobić, a ksiądz proboszcz nie będzie cenzorem. No i że już tłumaczył w rozgłośni radiowej, że to wynajmowany lokal, a nie księgarnia kościelna. Wszystko to, niestety, w formie napaści, nie łagodnej argumentacji. Pierwszy raz ktoś do mnie mówił takim tonem, i to w dodatku ksiądz. Znajomi triumfowali, dowodząc hipokryzji Kościoła.

Nie trzeba dodawać, że moi żydowscy przyjaciele wszelkie dowody sympatii im okazywane traktują jako mój prywatny odruch, a za wyraz oficjalnego stanowiska Kościoła uznają działalność Księgarni.

Kuria po raz pierwszy

Ufna, że Kościół wygląda inaczej, i uzbrojona w wiedzę o jego oficjalnym stanowisku w sprawach stosunków chrześcijańsko-żydowskich wybrałam się zatem do Warszawskiej Kurii Metropolitalnej. Obawiałam się oporu, ale spotkałam się ze zrozumieniem księdza dyrektora wydziału ds. nauki katolickiej. Zostawiłam mu list, opisujący całą sprawę. Wyglądało na to, że problem może zostać rozwiązany. Ksiądz dyrektor prosił mnie o cierpliwość, "bo może to zająć nawet trzy miesiące, gdyby trzeba było rozwiązywać umowę". Mnie się nie spieszyło, miałam na głowie maturę i mnóstwo innych spraw. Poza tym ufałam, że właściwie wszystko już załatwione.

Po paru tygodniach dowiedziałam się jednak, że biskup Tadeusz Pikus uznał, że trzeba ten mój, niewprawną ręką pisany list przekazać Księdzu Prymasowi, w związku z czym mój pierwszy rozmówca z Kurii nie mógł już śledzić losów tej sprawy na biurku Prymasa ani wpływać na jej bieg.

Kuria po raz drugi

Po przeczytaniu "Świadectwa" ks. Tomasza Węcławskiego i sprawdzeniu, że księgarnia ma się dobrze, po uświadomieniu sobie, że minęło trzy miesiące, a Kuria nic, zaczęłam szukać innych dróg. Po konsultacji z moim "Aniołem Stróżem" (przypadkiem poznanym na dniu judaizmu w Lublinie duszpasterzem młodzieży) postanowiłam zamiast z księżmi dyrektorami z wydziałów (jakkolwiek poważnie by ten tytuł brzmiał, wydaje się, że palcem nie ruszą bez zgody biskupa), rozmawiać z samym biskupem.

Zupełnie przypadkiem (tak mnie połączono w centrali) padło na ks. biskupa Piotra Jareckiego. Wyznaczył mi termin audiencji, który niestety wypadał dokładnie w dniu mojej pisemnej matury z polskiego. Musiałam poprosić o przełożenie i podałam powód. To był chyba błąd, bo gdy zadzwoniłam kolejny raz, zasugerowano, żebym spotkała się najpierw z księdzem dyrektorem wydziału duszpasterskiego. Tak też zrobiłam. Po bardzo miłej, długiej rozmowie znów uwierzyłam, że spotkałam się ze zrozumieniem. Jednak na sugestie napisania "takiego pisma" odpowiedziałam, że jedno już trzy miesiące temu pisałam. Tu skończyły się pomysły mojego rozmówcy i chwilowo moje również.

Zbieranie podpisów

Kolejną radą "Anioła Stróża" było pisanie listów do Prymasa. Byłam już wtedy w dominikańskim duszpasterstwie akademickim na Freta, współorganizowałam spotkania żydowsko-chrześcijańskie, nie było problemu z podpisami. Był maj 2002 r., pomiędzy kolejnymi egzaminami maturalnymi - nie pamiętam już dokładnie kiedy, powstał list. Nasz duszpasterz, o. Wojciech Czwichocki, zaaprobował jego treść. Ale żeby odzew był większy, zaczęłam montować koalicję. W efekcie zbieraliśmy podpisy na Freta 10, w innym dominikańskim duszpasterstwie "Służew nad Dolinką", w duszpasterstwie prowadzonym przez jezuitów na Rakowieckiej, w warszawskim KIK-u (tu podpisał się nawet zarząd, nie tylko sama młodzież). Niektórzy zbierali w swoich środowiskach (wyrazy uznania i podziękowania dla o. Wojciecha Czwichockiego OP, o. Ryszarda Bosakowskiego OP, o. Tomasza Ortmanna SJ i Piotra Cywińskiego). Dla mnie to był czas matur i przygotowań do egzaminów, dla innych - sesji letniej. Nie przykładaliśmy się szczególnie, uważając, że nie chodzi o wielką liczbę podpisów, ale o gest. Sprawa przecież wydawała się tak oczywista... Razem wyszło około dwustu podpisów.

Zaraz po Mszy, po której w duszpasterstwie na Freta zbieraliśmy podpisy, odbył się koncert "Z muzyką i nadzieją do wspólnej Europy". Ktoś skojarzył te wydarzenia i pani Ewa Polak--Pałkiewicz napisała w "Naszym Dzienniku" o młodzieży, która manipulowana przez eurosocjalistów dała się namówić do akcji przeciw "najlepszej katolickiej księgarni" i że ci manipulatorzy wykorzystują znane już dobrze komunistyczne metody. Byłoby nawet śmiesznie, gdyby nie dwa telefony od zwolenników tej księgarni (swój numer umieściłam w duszpasterstwie na plakacie informującym o zbiórce podpisów). Przyznam, że te rozmowy zrobiły na mnie wrażenie, ale upewniły też, że warto działać dalej.

Kuria po raz trzeci

Już nie pamiętam, kto i kiedy to zaproponował, ale w końcu zapadła decyzja, że trzeba jeszcze poprosić o audiencję. Złożyłam pismo wyjaśniające krótko treść sprawy. Mieli oddzwonić. Czekałam dwa tygodnie, ale nie było odpowiedzi. Zadzwoniłam sama i miałam wątpliwą (niestety, muszę to przyznać) przyjemność rozmowy z księdzem kanclerzem Kurii. W dosyć szorstki, momentami gwałtowny sposób poinformował mnie, że Kuria ma ważniejsze sprawy na głowie, że Prymas zdecydował, iż żadnej audiencji nie będzie, i że sprawa jest zakończona. Nie interesowało go, co mam zrobić z zaadresowanymi do Prymasa listami, podpisanymi przez nas, bo wiedzą, o co chodzi i listy nie są potrzebne. To oczywiście wersja złagodzona tego, co faktycznie usłyszałam. Jestem osobą w miarę opanowaną, ale rozpłakałam się - moja siostra była przekonana, że ktoś umarł, albo stało się coś strasznego. Nie spodziewałam się usłyszeć ani takiego tonu, ani takich argumentów. W ogóle jeszcze nikt nie potraktował mnie w tak lekceważący sposób. Gdyby chodziło o mnie, to nic, ale przecież lekceważono sprzeciw prawie 200 osób w dosyć ważnej sprawie. W dodatku, jeśli prawdą były słowa księdza kanclerza, że Prymas powiedział "sprawa skończona", no to koniec - jak Ania z Zielonego Wzgórza, "pogrążyłam się w otchłani rozpaczy".

Po jakiejś godzinie, ocierając jeszcze łzy, postanowiłam zadzwonić do biskupa Pikusa, który mój pierwszy list skierował ponoć na biurko Prymasa. Tu również nie znalazłam zrozumienia. Ksiądz biskup polecił mi modlić się i mieć nadzieję; podzielał mój niepokój co do złych książek, których wszędzie pełno, obawiam się jednak, że o innych książkach mówiliśmy.

Ta rozmowa kazała powrócić mi do "otchłani rozpaczy" i wylać kolejne hektolitry łez. Cały wysiłek na nic. Wszyscy sceptycy mieli rację, tylko ja z tą swoją "głupią wiarą w Kościół" wyszłam na naiwną.

Redaktor Nosowski radzi, "Rzeczpospolita" pisze

Znajoma z Krakowa zaproponowała, żebym skontaktowała się ze Zbigniewem Nosowskim, bo on już niejedno w Kościele widział i rozmowa z nim wpłynie kojąco na moje rozkołatane serce.

Spotkaliśmy się parę dni później w redakcji "Więzi". Rzeczywiście ta rozmowa pomogła mi spojrzeć na wszystko trochę spokojniej, choć pan Nosowski nie ukrywał, że szanse na pozytywne rozwiązanie sprawy są nikłe. Ustaliliśmy jednak, że teraz trzeba poleconym wysłać do Kurii listy, których nie chcieli przyjąć, z załączonym listem mówiącym, o co chodzi, i z wyborem tekstów z książek sprzedawanych w księgarni. Z tym wyborem tekstów było najtrudniej, pożyczyłam książki (żeby nie kupować) od kilku osób, które już je miały (sama kupiłam jedną: "Antypolonizm Żydów polskich" Stanisława Wysockiego, i to nie żaden reprint z lat 30., ale świeżutką publikację z 2002 r.). Nie było to najprzyjemniejsze zajęcie na wakacje, szło mi strasznie wolno, bo nie miałam ani czasu, ani ochoty tego czytać. W końcu w sierpniu powstał w miarę reprezentatywny wybór cytatów. Piotr Cywiński wysłał to wszystko poleconym do sekretariatu Prymasa.

W tym samym czasie Piotr, po konsultacjach ze mną, podsunął temat "Rzeczpospolitej". We wrześniu skontaktowała się ze mną pani Aleksandra Cisłak, która postanowiła pisać o sprawie. Sęk w tym, że miałam zostać wymieniona z nazwiska, a tu zaraz zaczynam studia, i to na teologii. Bałam się, że to kiepski początek, ale na szczęście nikt się chyba tak dokładnie w "Rzeczpospolitą" nie wczytywał, bo nie zostało to odnotowane. W puencie artykułu autorka zacytowała słowa biskupa Pikusa, który obiecywał, że zajmie się sprawą. Postanowiliśmy trzymać go za słowo (na dodatek autoryzowane).

List profesorów

Najpierw dziwił nas absolutny brak reakcji na artykuł, po prostu głucha cisza. O. Czwichocki uważał, że to przez wybory. I rzeczywiście, dopiero po dwóch miesiącach, już po drugiej turze wyborów samorządowych, artykuł z "Rzeczpospolitej" został skomentowany w piśmie "Nasza Polska".

Był też list poparcia dla księgarni, który podpisali jacyś profesorowie, głównie ze Stanów Zjednoczonych. Widziałam ten list, do dziś wisi na drzwiach księgarni. Nie znam nikogo z autorów, nie wiem, czy to rzeczywiście profesorowie. W każdym razie twierdzą, że księgarnia nie jest antysemicka, tylko pokazuje "prawdziwą historię żydowskiego antypolonizmu". Ich argumenty dotyczą też oczywiście mojego wieku. Także dziennikarka z "Rzeczpospolitej" wielu rzeczy nie wie lub nie rozumie - bo jest za młoda, studentami łatwo manipulować, więc ich protestem nie należy się przejmować. Argument wieku ciągle się zresztą pojawia.

Kuria po raz czwarty

Na początku grudnia postanowiłam dowiedzieć się, co biskup Pikus zrobił ze sprawą w ciągu minionych dwóch miesięcy. Zadzwoniłam, ale rozmowa nie była długa - w pewnym momencie biskup pożegnał się i odłożył słuchawkę. Było to na tyle niespodziewane, że ośmielę się powiedzieć, iż biskup rzucił słuchawką.

To "rzucenie słuchawką" zrobiło na mnie wrażenie. Bo tym samym zamknęły się drogi załatwienia tego ścieżkami kościelnymi. Może zresztą te drogi zamknęły się już w czerwcu, a ja tylko łudziłam się, że jeszcze się uda z listem poleconym, z "Rzeczpospolitą", że może jednak jakoś ruszymy sprawę. Tak naprawdę ta rozmowa była bardzo adekwatnym podsumowaniem atmosfery, jaka towarzyszyła sprawie. Trudne przeżycie, bo zwykle nie kończę rozmów w ten sposób, zwłaszcza z biskupami. Następnego dnia napisałam więc pojednawczy list do Księdza Biskupa i zaniosłam do Kurii. Pozostał bez odpowiedzi.

Przecież mam rację

Od samego początku głęboko wierzyłam, że mam rację: że nie jest w porządku, by antysemicka, antykościelna, ksenofobiczna i w ogóle okropna księgarnia działała w podziemiach kościoła. Oczywiście formalnie nie jest ona księgarnią kościelną, więc biskup i proboszcz nie widzą problemu. Niestety przechodzień nie wie o tych formalnościach, a skojarzenie jest jednoznaczne. Zresztą co tu się oszukiwać: jakby komuś treści tych książek przeszkadzały naprawdę, to już by ich tam nie było.

Cały czas podkreślałam, że to nie jest wystąpienie tylko w obronie Żydów i przeciw antysemityzmowi. Bo, jak już pisałam, ta księgarnia w gruncie rzeczy jest antykościelna. W każdym kolejnym piśmie do Kurii podkreślałam, że to wszystko robię w trosce o dobre imię Kościoła i moich współbraci, którzy są manipulowani przez te publikacje. To, że sprzedaż odbywa się pod kościołem, uwiarygodnia w oczach ludzi zawarte w książkach treści. Czy naprawdę nikt w Kurii nie rozumie tej prostej zależności? Aż trudno w to uwierzyć. W gruncie rzeczy właśnie czytelnicy tych książek są najbardziej pokrzywdzeni, najwięcej tracą.

Wiele osób tłumaczyło mi, że nic nie poradzę, że tam są układy i układziki, że być może wiążą się z tym jakieś pieniądze. Nie dawali szans, a ja nie wierzyłam. Tłumaczyłam, że jeśli wszyscy będą tak myśleć, nic się nie zmieni. Milczenie przecież oznacza zgodę. Uważałam, że coś tak niezgodnego z Ewangelią nie może się ostać w Kościele. Wierzyłam w to jeszcze nawet w czerwcu, po tych rozmowach telefonicznych z Kurią, choć już wiedziałam, że to nie będzie łatwe. Nawet w listopadzie jeszcze miałam cień nadziei. Straciłam ją, gdy tydzień po rozmowie z biskupem Pikusem (tej, kiedy odłożył słuchawkę) Zbigniew Nosowski zadzwonił z wyrazami "solidarnej bezsilności". Skoro on nie wie, co robić dalej, to skąd ja miałabym wiedzieć?

Episkopat mówi o dialogu

Po zebraniu Episkopatu, w listopadzie 2002, wydano list o dialogu. Była w nim mowa o tym, że trzeba dbać o zabytki - pamiątki po innych religiach, cmentarze, cerkwie i synagogi, przeciwstawiać się nienawistnym napisom na murach i okrzykom na stadionach. A co z książkami i gazetami? Co mam myśleć o ludziach, którzy piszą taki list, a tak ważną sprawę w swojej diecezji zaniedbują? Jak się dowiedziała Aleksandra Cisłak z "Rzeczpospolitej", w zamian za remont podziemi Fundacja "Antyk" przez pięć lat może użytkować piwnice. Nie wątpię, że przedłużą umowę. Rozumiem, że jej zerwanie oznaczałoby zwrot kosztów remontu. Tylko czy honor nie kosztuje? Zwłaszcza że właśnie zamontowano w kościele nowe organy. Ile kosztują nowe organy? Wiem, że zaczynam pytać jak najgorszy antyklerykał, ale ilekroć tamtędy przechodzę, nasuwają mi się takie pytania.

Powinnam płakać po nocach raczej z powodu nieszczęśliwej miłości niż z powodu księdza biskupa. Ja wiem, że Kościół jest święty i grzeszny zarazem, ale myślałam, że ma więcej dobrej woli. To nie poczta ani urząd skarbowy. Ksiądz Tischner mówił, że można stracić wiarę po spotkaniu z własnym proboszczem. Nie chodzi o to, że ambicjonalnie nie mogę czegoś znieść. Chodzi o to, że nie jest tak, jak być powinno. Gdzieś we mnie tkwi teraz to uczucie. Ciężko mi je opisać.

PS. W lutym 2003 TVP 2 emitowała rozmowę red. Barbary Czajkowskiej z prymasem Polski, kard. Józefem Glempem, który stwierdził, że nigdy nie otrzymał żadnych listów z podpisami w sprawie Księgarni Patriotycznej "Antyk".

Zuzanna Radzik (ur. 1983) jest teolożką, absolwentką Papieskiego Wydziału Teologicznego "Bobolanum", obecnie kontynuuje naukę na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Członkini Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów oraz grupy badawczej Archiwum Etnograficzne, kierowanej przez prof. Joannę Tokarską-Bakir.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Żydownik Powszechny