Pismo „niebezpieczne"

Zamieszczona korespondencja – stanowiąca wybór ze znacznie obszerniejszej całości – wymaga kilku słów wprowadzenia. Przy jej lekturze należy przede wszystkim pamiętać, że kontakty krakowskiego biskupa, arcybiskupa, a potem kardynała Karola Wojtyły i Jerzego Turowicza tylko w przypadkach wyjątkowych przybierały postać listów.

27.03.2006

Czyta się kilka minut

Początek lat 70. /
Początek lat 70. /

Karol Wojtyła z Turowiczem i "Tygodnikiem" po prostu się spotykał. Przez wiele lat raz w miesiącu (takie było założenie, w praktyce czasem zajęcia mu na to nie pozwalały) zapraszał do siebie redakcje "Tygodnika" i "Znaku". Po skromnej kolacji przez długie godziny toczyły się rozmowy o naszych pismach, o Kościele, Polsce, teologii, filozofii, polityce.



Szczerość i przyjaźń

Umiał bardzo uważnie słuchać. Uczestnicząc w tych spotkaniach, byłem pod wrażeniem szacunku, z jakim wsłuchiwał się w opinie Jerzego Turowicza, Antoniego Gołubiewa, Hanny Malewskiej i innych. Pamiętam, że ulubionym jego rozmówcą był Krzysztof Kozłowski. Pamiętam, z jaką cierpliwością i serdecznością spierał się z Tadeuszem Żychiewiczem, który łatwym przeciwnikiem nie był. Kiedy pod koniec spotkania gospodarz zabierał głos podsumowując debatę, porządkował wszystkie ważne, czasem rozproszone wątki.

Te rozmowy toczyły się w klimacie absolutnej szczerości i przyjaźni. Nigdy nas nie pouczał z wysokości urzędu, raczej poddawał w wątpliwość wygłaszane tezy czy - rzadziej - jakiś tekst zamieszczony w "Tygodniku". Ogromnie te spotkania lubiliśmy, nikt nie powątpiewał w ich sens. Co więcej, czuliśmy, że nasz Arcybiskup również je lubi i ceni.

Przychodził też na Wiślną. Na większe uroczystości redakcyjne, na nasze wielkie debaty. Z reguły przyprowadzał do "Tygodnika" lub przysyłał swoich wybitnych gości, watykańskich dostojników, biskupów, uczonych. Zapiski w kalendarzach pozostawionych przez Jerzego Turowicza pozwalają stwierdzić, że - zwłaszcza w latach Soboru - ich kontakty były właściwie nieustanne. I wreszcie, w stałym kontakcie z Arcybiskupem pozostawał nasz asystent kościelny ks. Andrzej Bardecki. Łączyła ich zresztą głęboka przyjaźń i współpraca także na innych polach, m.in. na polu początkującego wtedy w Polsce ekumenizmu.

Tak więc listy były - w czasach krakowskich - czymś wyjątkowym. Po wyborze kardynała Wojtyły na Stolicę Piotrową siłą rzeczy to się zmieniło. Jednak nie aż tak bardzo, jak można by przypuszczać. Jan Paweł II stale czytał "Tygodnik" (o czym chętnie mówił, dodając, że to stary nawyk, od którego nie jest w stanie się uwolnić) i chciał istniejące więzi zachować i umacniać. Jerzy Turowicz często bywał w Rzymie i zawsze bywał zapraszany (jeśli był z żoną, to wraz z nią) przez Papieża, podobnie zresztą jak inni redaktorzy "TP". Wezwany przez Jana Pawła II do pracy w Watykanie na stanowisko redaktora polskiego wydania "L'Osservatore Romano", często pełniłem rolę pośrednika w tych kontaktach.

Listów z czasów papieskich jest mniej. Turowicz nie miał śmiałości zamęczać Papieża listami. Te, które publikujemy, pisane były długo i z namysłem. Myślę, że obaj, Jan Paweł II i Naczelny "Tygodnika", ponad korespondencję wyżej cenili rozmowy, których kilka razy miałem zaszczyt być świadkiem.

O tym należy pamiętać. Tak Arcybiskup, a potem Papież, jak Naczelny "Tygodnika" pisali wtedy, kiedy byli przekonani, że waga poruszanej sprawy wymaga dobitnego wyartykułowania. Że tekst napisany (tak chyba sądził Arcybiskup-Papież) stanie się kanwą do refleksji, bowiem verba volant, scripta manent. Że dla uniknięcia nieporozumień (to pewnie było zdanie Turowicza) trzeba swój punkt widzenia, choć wielokrotnie prezentowany w rozmowach, wyłożyć na piśmie - no i na list wypada odpowiedzieć listem. Zresztą nawet w liście z 1993 roku Papież wyraża pragnienie kontynuacji tej wymiany myśli w bezpośrednim spotkaniu, które następuje i za które Jan Paweł II Turowiczowi dziękuje.

Spór, zrozumienie, szacunek

Zamieszczone tu listy dotyczą spraw spornych. Więcej - są zapisem kilku ważnych kontrowersji, zwłaszcza listy krakowskie. Dlatego są dokumentem wyjątkowym. Nikt bowiem do tej pory się nie przyznał, że kiedykolwiek z Janem Pawłem Wielkim się spierał, że Papież, czy przyszły Papież, za coś go ganił, z jakiegoś powodu napominał. Publikowane dotąd wspomnienia i listy to sam miód i błogosławieństwa.

Te listy ukazują innego Wojtyłę. Arcybiskupa, który potrafi być asertywny. Z drugiej strony jest Turowicz, który oceny i wskazania swego biskupa przyjmuje, jednak nie wszystkie, bo niektórym racjom dostojnego interlokutora przeciwstawia swoje racje, i spór jakby utyka w martwym punkcie.

Kolejna uwaga wprowadzająca do lektury tych listów może okazać się szczególnie trudna do pojęcia, bo coraz nam trudniej wyobrazić sobie, że można się w ważnych sprawach różnić, można się o nie spierać, a jednocześnie darzyć się szacunkiem. Bo spór - jak się okazuje - nie musi ludzi dzielić, jeśli towarzyszy mu wzajemne zaufanie i niezachwiana pewność, że to, co najważniejsze, jest dla stron sporu wspólne, i że silniejsze jest mimo wszystko to, co łączy.

I bodaj najważniejsze: Karol Wojtyła doskonale rozumiał osobliwość "Tygodnika Powszechnego". Może dlatego podziwiał Jerzego Turowicza, cenił redaktorów, autorów i lubił to pismo. Punktem wyjścia jednak było - powtarzam - zrozumienie.

"Poszukiwanie i uwzględnianie poszukujących"

Zdarzyło się, że w listopadzie 1961 roku znany krakowski intelektualista, żarliwy katolik, członek pierwszej ekipy "Tygodnika", dr Józef Marian Święcicki, przekazał Karolowi Wojtyle, jeszcze wtedy biskupowi pomocniczemu archidiecezji, memoriał, w którym kwestionował katolickość "Tygodnika" (swoją drogą, jak historia się przez te 60 lat powtarza!). Biskup rzecz potraktował poważnie i w obszernym liście z 2 stycznia 1962 roku wyłożył autorowi, dlaczego nie ma racji. Do niedawna o tym liście nie wiedziałem, dopiero ostatnio kopię przekazali mi wnukowie autora. Nie ma go w naszym wyborze, warto jednak przytoczyć dwa obszerne fragmenty, bowiem pokazują, jak "Tygodnik" i jego misję rozumiał przyszły Papież.

"Zdajemy sobie dobrze sprawę z tego, że owa katolickość »TP« jest dość specyficzna z różnych powodów. Po pierwsze jest to pismo jedyne w swoim rodzaju, które musi siłą rzeczy obsłużyć zbyt rozległy wachlarz zapotrzebowań. Po drugie: zespół redakcyjny reprezentuje pewną orientację, chodzi mu bowiem raczej o poszukiwanie i uwzględnianie poszukujących. Na konto tych poszukiwań trzeba chyba także zaliczyć zainteresowanie Mounierem, które pozostaje w granicach informacji, a trudno mówić o mounieryzmie czy też zaangażowaniu mounierowskim (co znów odnosi się do warszawskiej »Więzi«). To wszystko, co tutaj w nawiązaniu do listu Pana Doktora piszę, piszę także powodowany troską o możliwie sprawiedliwy osąd poczynań tego przecież tak bardzo wartościowego pisma. Jakkolwiek bowiem cenimy sobie bardzo sąd Pana Doktora w tej sprawie, to jednak musimy się ostatecznie kierować sądem własnym, zarówno gdy chodzi o przyznanie, jak i odmawianie »TP« kredytu katolickości. Sami też musimy brać za to odpowiedzialność, bacząc pilnie, aby na skutek sądu zbyt jednostronnego i zbyt surowego nie zniszczyć tego, co w założeniu nie jest złe, lecz dobre, choć stale bywa zagrożone".

I dalej: "Napisałem na początku, że widzę w Pańskim liście pewne uproszczenie sądu o »TP«, które może wypływa ze zbytniej wnikliwości. Chcę to jeszcze wyjaśnić. Otóż zdaje mi się, że Pan Doktor widzi fakty dokonane w tych miejscach, gdzie zachodzą jeszcze tylko możliwości czy niebezpieczeństwa, że niebezpieczeństwo błędu czy zła bierze Pan za faktyczne już zło czy błąd. Zdajemy sobie sprawę z tego, że »TP« jest pismem »niebezpiecznym«, w znaczeniu »zagrożonym«, że nosi w sobie jakiś pierwiastek ryzyka. Ogólne jednak principium etyczne przyjmuje możliwość narażania się na niebezpieczeństwo moralne pod pewnymi warunkami. Otóż w imię tego principium chcemy brać odpowiedzialność za katolickość »TP« tak długo, jak długo nie ma dostatecznych podstaw do stwierdzenia, że niebezpieczeństwo zamieniło się w faktyczne zło, a niebezpieczeństwo błędu w faktyczny błąd. I bardzo prosimy Ducha Światłości, aby to nie nastąpiło. Pan Doktor przyzna, że leży to jak najbardziej w interesie katolicyzmu w Polsce. Na tej zasadzie z całym zrozumieniem przyjmuję fakt, że Pan Doktor informuje nas o niebezpieczeństwach, jakie Pańskim zdaniem grożą »TP«, i proszę to czynić zawsze zgodnie ze swoim sumieniem".

Informacja i formacja

Rozumiał - co nie znaczy, że się ze wszystkim zgadzał. Przedmiotem sporów nie były jakieś niefortunne incydenty, ale zasady. W tych sporach zderzały się dwa sposoby widzenia zjawisk tego świata: duszpasterski i dziennikarski. Kwestią kluczową było to, jak się mają do siebie w redagowaniu pisma informacja (o Kościele po Soborze) i formacja (religijna), którą Kardynał nazywa raz "inicjacją", innym razem "pedagogią wiary". Kardynał uważał, że misją katolickiego pisma jest nade wszystko formacja i jej winno być podporządkowane wszystko. Z informacji, które mogłyby zakłócić proces formacyjny, pismo katolickie powinno jego zdaniem raczej rezygnować.

W liście z 7 marca 1969 r. Kardynał pisał: "»Tygodnik Powszechny« posiada w swoim dorobku szereg cennych publikacji, stara się także tłumaczyć treści wiary współczesnemu człowiekowi we współczesnym języku. To wszystko jest bardzo cenne. Mimo wszystko jednakże nie znajdujemy w nim takiego ładunku autentycznej inicjacji, jak to miało miejsce dawniej. Nie sposób zaś inicjacji zastąpić informacją. Pewnie, że w jakiejś mierze informacja o tym, co dzieje się w Kościele, służy również zrozumieniu sensu odnowy soborowej. Informacja taka orientuje nas w różnych kierunkach i możliwościach realizacji Soboru. Jednakże to nie wystarcza".

Dyskusja nie była, rzecz jasna, abstrakcyjna. Chodziło o pisanie o Kościele przeżywającym Sobór Watykański II. Turowicz wyjaśnia swoje widzenie rzeczy: "O fakcie istnienia i ścierania się na Soborze tych dwu nurtów: reformistycznego i konserwatywnego, o ścieraniu się mniejszości i większości piszą wszyscy, najbardziej autorytatywni komentatorzy (...) Czyżby tylko nam nie wolno było o tym pisać? (...) Chęć, żeby o tym nie pisać, żeby podkreślać tylko jednomyślność, tylko działanie Ducha Świętego, pomijając wszelkie momenty kontrowersyjne czy nawet antagonistyczne, może płynąć tylko z jednego stanowiska: z niechęci do odnowy, chęci przedstawienia sprawy tak, że wszystko w Kościele zawsze było dobrze, że żadnych zmian nie potrzeba, że chodzi tylko o drobne adaptacje i rozwinięcia, co do czego w gruncie rzeczy wszyscy są zgodni, i że dyskusje toczące się wśród Ojców Soboru właściwie wiernych nie powinny obchodzić, że wystarczy, jak się dowiedzą (niekoniecznie prędko!) o rezultatach. Ale na to i w Polsce jest już - dzięki Bogu - za późno. Istnieje coraz liczniejszy i coraz bardziej świadomy aktyw inteligencji katolickiej, który Sobór bierze na serio i który - nie mając żadnych wątpliwości co do dobrej woli i wiary wszystkich Ojców i co do działania Ducha Świętego - wie jednak także, że Sobór składa się z ludzi, że Duch Święty działa poprzez ludzi, i chce wiedzieć, co się na Soborze dzieje, zajmuje wobec spraw będących przedmiotem obrad własne stanowisko i bynajmniej nie gorszy się tym, że na Soborze widać nie tylko działanie Ducha Świętego, ale także czyny czysto ludzkie".

Turowicz przyznaje, że "inicjacja" jest ważna, przesyła Kardynałowi spis artykułów z "Tygodnika", które miały właśnie charakter formacyjny, jednak upiera się co do konieczności informowania, także o kwestiach kontrowersyjnych. "Sprawami odnowy Kościoła i wydarzeniami w Kościele Powszechnym z tymi sprawami się łączącymi musimy i będziemy się nadal zajmować, biorąc oczywiście pod uwagę to wszystko, co Ksiądz Kardynał na ten temat w swoim liście napisał" (list z 26 maja 1969). Uzasadnia to - jak się potem okaże, niezbyt skutecznie - tym, że opublikowany we Francji wywiad Prymasa Belgii kard. Suenensa, w Polsce nieznany, "Życie Warszawy" skomentowało, zamieszczając "fantastyczne i niezgodne z prawdą pogłoski". Jedynym sposobem zaradzenia takiej sytuacji jest, zdaniem Turowicza, opublikowanie wywiadu, co "TP" w najbliższym numerze uczynił. Ten argument nie przekonał Kardynała, a nawet chyba go zirytował. W liście z 3 lipca 1969 napisał: "Co do wywiadu z kard. Suenensem, twierdzę z całą stanowczością, że jest to materiał do Synodu, a nie do wywiadu. Szkoda, że nie mogłem tej opinii przekazać Wam wcześniej, zanim się ukazał".

"Kryzys w Kościele"

Przedmiotem sporu, poniekąd wynikającym z omówionego wyżej, jest także krytyka Kościoła. Redaktor "Tygodnika" zapewnia, że pojawiająca się w jego piśmie krytyka ludzkiego pierwiastka w Kościele wynika z miłości do Kościoła, z troski, żeby w nim działo się lepiej. Kardynał nie przyjmuje tego do wiadomości. Wraca do idei inicjacji. To ona, a nie krytyka, musi być punktem wyjścia refleksji nad realizacją Soboru. "Krytyka Kościoła nie może spełniać funkcji pozytywnej - i dlatego trudno w niej dostrzec prawdziwą miłość Kościoła (...). Miłość bowiem nie może się wyrażać przede wszystkim w krytyce. Z relacji choćby międzyludzkich wiemy, że zasadniczym wyrazem miłości nie może być krytyka, lecz afirmacja" (list z 3 lipca 1969).

Artykuł Jerzego Turowicza "Kryzys w Kościele", opublikowany w noworocznym numerze "TP" z 1969 r., spotkał się z ostrą reakcją polskich hierarchów, zwłaszcza Księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Także kard. Wojtyła w jednym z listów wspomina ten artykuł, określając go jako "kropkę nad i" ostrego przeciwstawiania sobie "integrystów" i "progresistów". Nie pisze tego wprost, wywód jednak zmierza do konkluzji, że w Kościele żadnego kryzysu nie ma.

Kardynał Wojtyła zarzuca też "Tygodnikowi" brak dostatecznego zainteresowania Kościołem w Polsce: "Boli nas, gdy Kościół w Polsce czuje się raczej nieobecnym na szpaltach »Tygodnika«, nieinteresującym i przemilczanym. Boli nas, gdy czołowy organ katolicki traktuje Kościół w Polsce i sprawy, którymi on żyje, marginesowo" (26 maja 1969). Turowicz odpowiada, przytaczając zamieszczane w "Tygodniku" liczne materiały poświęcone Kościołowi w Polsce.

"Problemy Kościoła w Polsce - pisze - specyficznych warunków, w których ten Kościół żyje, sprawa polskiego sensus catholicus bardzo nam leżą na sercu. Toteż nie będę taił, że zabolał nas zawarty w liście Księdza Kardynała postulat, że środowisko nasze musi zespolić się z Kościołem w Polsce, zakorzenić się w Nim, stać się uczestnikiem Jego doświadczeń. Zdajemy sobie sprawę, że jako grupa inteligencka i redagująca pismo przeznaczone dla inteligencji, posiadamy styl myślenia, odczuwania i przeżywania spraw religijnych odmienny od stylu szerokich mas ludowych. Jest to zjawisko naturalne i chyba spotykane we wszystkich krajach. Niemniej, należąc do szeregów inteligencji katolickiej w Polsce, stanowimy integralną część Kościoła Polskiego, jesteśmy w sprawy tego Kościoła zaangażowani...". Warto przypomnieć, że pisanie o Kościele w Polsce było wtedy ogromnie utrudnione przez nader wrażliwą w tej materii cenzurę i Kardynał oczywiście o tym wiedział.

Zdanie Kardynała niewątpliwie miało wpływ na kształt pisma. W drukowanych tu listach Jerzy Turowicz częściej niż Kardynał przyznaje rację interlokutorowi. Przyznając rację, Turowicz broni jednak zasady profesjonalności (informowanie) oraz prawa do zachowania specyficznego charakteru "Tygodnika".

Najważniejsze zaś, że te spory w niczym nie naruszyły przyjaźni i nie umniejszyły wzajemnego szacunku obu Autorów. Jeśli chodzi o Kardynała, są dowodem osobistego zaangażowania w sprawę jakości "Tygodnika", za którą czuł się serdecznie odpowiedzialny. Siłę jego związku z pismem miał potwierdzić czas pontyfikatu.

Między Krakowem a Watykanem

Listy z okresu pontyfikatu Jana Pawła II wymagają właściwie jednego wstępnego wyjaśnienia, a ściślej mówiąc - pokazania kontekstu. Kontekst ten sięga czasów znacznie wcześniejszych, lecz lepiej można go zrozumieć dopiero dzisiaj.

Z ujawnionych teraz akt służb specjalnych PRL wiadomo, że jednym z zaplanowanych przez te służby działań było popsucie dobrych relacji Karola Wojtyły z redakcją i środowiskiem "Tygodnika". Wiele wskazuje na to, że owego planu i po roku 1978 nie zaniechano. Podczas gdy Jan Paweł II ostentacyjnie dawał liczne znaki swej życzliwości dla pisma i redaktorów, w Polsce i w Rzymie przybierała na sile dziwna kampania zmierzająca do dyskredytowania Jerzego Turowicza, innych redaktorów, samego pisma i środowiska. Rozpuszczano plotki, że Papież nie przyjął przebywającego w Rzymie Turowicza, usiłowano przypisać Redaktorowi autorstwo nieprzychylnego Kościołowi w Polsce artykułu w paryskiej "Kulturze", szeptano (w Rzymie) o "żydowskości" pisma i tak dalej. Zastanawiające jest choćby to, że wśród szczególnie czynnych na tym polu był pracujący w Rzymie polski zakonnik, dziś publicznie zdemaskowany jako agent.

Stąd w listach Naczelnego, także tych pisanych już po 1989 roku, ton obronny. Jednak choć niechętne głosy niewątpliwie docierały do Papieża, pozostał on dawnej przyjaźni wierny, czego ślady można odczytać w zamieszczonej tu korespondencji. Szczególnie ujmującym śladem jest reakcja na list Jerzego Turowicza z 19 lutego 1993 r.

Sam autor musiał być lekko przerażony śmiałością tego, co napisał, bo w ostatnich zdaniach przeprasza za wszystko, co w jego liście mogło być dla Ojca Świętego bolesne. W krótkim, serdecznym liście Jana Pawła II (z 8 marca) nie ma śladu urazy, przeciwnie. Pisze Papież: "Dla Kościoła krytyka może i powinna być potrzebna i konstruktywna, zwłaszcza jeśli płynie z miłości". Jan Paweł II nie podejmuje poruszonych w liście wątków, ale Turowicza zaprasza do siebie, by "porozmawiać na ten temat (...) jak to nieraz bywało w Krakowie, a potem w Rzymie". I kolejny list świadczy o tym, że porozmawiali.

***

Ostatni raz spotkali się w czerwcu 1997. Jan Paweł II odwiedzając Kraków, chciał się zobaczyć z ciężko już chorym Jerzym Turowiczem. Chorego przywieziono karetką z kliniki uniwersyteckiej przy Skawińskiej do Pałacu Biskupiego na Franciszkańską. Spotkanie było dla Redaktora ogromnym przeżyciem. Po powrocie do kliniki nastąpiła zapaść, wydawało się, że Turowicz nie przeżyje. Kiedy go odwiedziłem, on, bardzo osłabiony, uchylił maskę tlenową i szeptem podyktował mi komunikat o spotkaniu, które w intencji Ojca Świętego miało być publicznym znakiem trwania serdecznej więzi z "Tygodnikiem Powszechnym" i jego Naczelnym Redaktorem.

Przeczytaj całość korespondencji Karola Wojtyły – Jana Pawła II z Jerzym Turowiczem >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2006