Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Teraz jednak myślę sobie, że Żychiewicz krytykował wtedy nie tyle Kościół jako taki, ile posoborowe pomysły odnowowe. Przekonywałem się o tym później wielokrotnie. Ekumenizmu raczej nie kochał: w listach nazywał mnie księdzem pastorem. Podejrzewam, że wpływał w podobnym duchu na księdza Andrzeja Bardeckiego (asystenta kościelnego „Tygodnika Powszechnego”): że na przykład jemu to zawdzięczam nieuzgodniony zgoła skrót o połowę mojego „innowyznaniowego” przeglądu prasy (miałem taką rubrykę w „Tygodniku”): wyleciało w całości omówienie tekstu rehabilitującego mariawitów. Nie była to bynajmniej publicystyka jakiegoś awangardowego odnowiciela świeckiego, ale studium naukowe, historyczne, pióra księdza profesora Daniela Olszewskiego z Kielc, w periodyku KUL-owskim. Z porządnie udowodnioną tezą, że wyznanie to powstało z autentycznej troski o odnowę Kościoła w Kongresówce, przeżywającego wtedy poważny kryzys.
Nie lubił też Żychiewicz nowatorstwa w biblistyce. Pamiętam, że wybrzydzał na powszechnie przecież przyjęte przez naukę twierdzenie, iż Księgi Izajasza nie napisał jeden autor, tylko kolejno dwóch albo nawet trzech.
A przecież nie był to bynajmniej jakiś tępy konserwatyzm, którego wciąż u nas w bród. Krytyki Żychiewicza wynikały raczej ze swoistej przekory niż z braku kościelnej pokory, z pychy jedynego posiadacza prawdy. Myślał zawsze samodzielnie, a pisał świetnie. Był chyba najlepszym polskim publicystą religijnym swojego czasu. Posiadał wielki talent literacki, jest dla mnie stale wzorem w moich próbach prostego przedstawiania skomplikowanych spraw religijnych.