PiS w kurniku

Rządzący chcieliby mieć większy wpływ na wyniki wyborów samorządowych, ale zamiast tego sprowadzą na siebie tylko nowe kłopoty.

22.01.2018

Czyta się kilka minut

Prezydent podpisał zmiany w kodeksie wyborczym. Prolog tego wyborczego thrillera mogliśmy obejrzeć już latem ubiegłego roku, gdy na kongresie PiS w Przysusze prezes Jarosław Kaczyński zapowiedział zmiany w ordynacji. Zgłoszony w listopadzie projekt z podejrzanymi trikami, dopisanymi drobnym druczkiem, miesiąc później został okrojony, a prawie wszystkie triki wylądowały w koszu. Obawy o radykalną zmianę polskiego systemu wyborczego najpierw okazały się przesadzone, później chybione. Ale to nie znaczy, że sytuacja wróciła do punktu wyjścia i zniknęły powody do niepokoju.

Głównym problemem jest organizacja. Na kilka miesięcy przed wyborami zmieniono nie tylko podstawowe procedury prac komisji wyborczych, ale też zdecydowano o wymianie wszystkich urzędników, którzy mają organizować to przedsięwzięcie. Nowi komisarze wyborczy na pewno poradziliby sobie, gdyby nie doszło do głębszych zmian procedur i odwrotnie – starym organizatorom łatwiej byłoby ogarnąć nowe procedury.

Złożenie dwóch głębokich zmian organizacyjnych zawsze potęguje ryzyko wpadek, choćby problemu z rekrutacją dodatkowych dziesiątków tysięcy uczestników procesu wyborczego. Do tego dochodzi ewidentna niedoróbka, jaką jest termin wyborów. Co najmniej jedna tura wypadnie albo 11 listopada (a wciąż nie wiadomo, czy nie odbędzie się wtedy zapowiadane przez prezydenta referendum), albo 4 listopada, w niedzielę po Wszystkich Świętych. To nie ułatwi rekrutacji członków komisji, nie wspominając o wpływie na frekwencję.

Administracja wyborcza została zmieniona od samej góry. Co prawda powołanie nowej PKW odsunięto w czasie, jednak nowy szef Krajowego Biura Wyborczego, od którego jest ona w zasadzie całkowicie zależna, ma być powołany już teraz. Wskaże go minister spraw wewnętrznych, nowy szef może być zatem od razu skonfliktowany z PKW, bo będzie utożsamiany z obozem rządzącym, którego przedstawiciele wielokrotnie rzucali pod adresem obecnej PKW absurdalne oskarżenia. Tak jakby chcieli ją sprowokować do odejścia już teraz lub też wykorzystać jako chłopca do bicia w przypadku kolejnego kryzysu. Oczywiście, są kraje, w których organizacja wyborów spoczywa bezpośrednio na administracji rządowej, ale są to z reguły te państwa, w których bardzo silny status ma służba cywilna i to ona jest za organizację wyborów odpowiedzialna. Natomiast PiS w tym samym czasie zlikwidował instytucję służby cywilnej.

Pawłowicz na komisarza?

Po szefie KBW trzeba będzie powołać stu nowych komisarzy. Kandydaci mają spełniać tylko jeden istotny warunek – być prawnikami. Dorzucony w ostatniej chwili wymóg braku członkostwa w partii politycznej dotyczy czasu sprawowania urzędu, nie przeszłości. To istotna różnica w stosunku do wcześniejszych rozwiązań, gdy na komisarzy powoływano sędziów, którzy są systemowo wyłączeni z aktywności politycznej. Tymczasem w świetle nowych przepisów posłanka Krystyna Pawłowicz, która jest prawnikiem, mogłaby zostać za kilka dni komisarzem, gdyby tylko zrzekła się mandatu i członkostwa w partii. Nie ma oczywiście pewności, że rekrutacja na nowe stanowiska będzie wyglądała w ten sposób, ale jeśli głównym motywem inicjatorów zmian w prawie było zapobieganie nieuczciwościom, to takie rozwiązanie na pewno nie sprawiło, że opozycja może teraz spać spokojnie.

Polityczne afiliacje przedstawicieli aparatu wyborczego nie muszą przecież od razu skutkować cudami nad urną na masową skalę. Większym, bo bardziej realnym, zagrożeniem może się okazać choćby nadgorliwość funkcjonariuszy. Odmowa rejestracji listy jakiejś partii w którymś z powiatów, uzasadniona bzdurnym pretekstem, nie zmieni istotnie wyniku w skali kraju, za to na pewno będzie mieć ogólnokrajowe reperkusje dla partii rządzącej, uwiarygadniając oskarżenia o nadużycie władzy. Nawet niewinne losowanie numerów list wyborczych może zrodzić dla władzy wizerunkowy kryzysik, gdy pierwszy numer wylosuje partia rządząca.

W dalszej perspektywie kluczowym pytaniem do nowej PKW, powoływanej przez Sejm, będzie zaś to, w jaki sposób podejdzie do rozliczenia kampanii. Doświadczenia Węgier, na których tak bardzo chce się wzorować PiS, pokazują, że restrykcyjne decyzje finansowe uderzające w opozycję mogą być skutecznym narzędziem politycznego nacisku. Już teraz jednym z efektów wprowadzonych zmian jest to, że do debaty publicznej powróciła wiara w systemowe, centralne oszustwa, którą opozycja najwyraźniej zaraziła się od PiS.

Do tego nowa ustawa wprowadza wiele istotnych, nawet jeśli odległych, spraw, których wpływ na życie polityczne kraju jest bezdyskusyjny. Lekkomyślnie wydłużono w Polsce kadencję samorządów do pięciu lat, bez refleksji na temat tego, jak wpłynie to na życie polityczne kraju, rozliczalność władzy w samorządach, ścieżki kariery w działalności publicznej i organizacyjne problemy, które wynikną z nachodzenia na siebie wyborów w kolejnych cyklach.

Równie wątpliwe jest wprowadzenie dwukadencyjności włodarzy. To kwestia odległa w czasie – wpłynie na wyniki wyborów dopiero za 10 lat, a do tego momentu może zostać kilkakrotnie wyrzucona do kosza. Niemniej w sposobie prowadzenia tej sprawy brakuje zrozumienia samych źródeł problemu i efektów proponowanej kuracji. Tak jak w wielu innych kwestiach, sprawia to wrażenie, że zmiany w ordynacji są dziełem felczera-hipochondryka, który najpierw doszukuje się chorób w miejscach, gdzie niekoniecznie one występują, a następnie aplikuje sam sobie nieadekwatne kuracje.

Czego dowiedzieliśmy się dzięki temu o partii rządzącej? Tego, że faktycznie świerzbią ją ręce, by coś pomajstrować przy regułach wyborczych, nie ma jednak rewolucyjnych pomysłów i stąd brak jej determinacji. Wydaje się też, że PiS jest zakładnikiem aktywistów Ruchu Kontroli Wyborów (powstał na fali zarzutów prawicy o manipulacje przy wyborach samorządowych w 2014 r.) i własnej retoryki z przeszłości. W efekcie całe to przedsięwzięcie może zaboleć przede wszystkim samych rządzących, doprowadzając do kolejnego kryzysu przy wyborach samorządowych. Może jednak jest on potrzebny, by wyleczyć się nie tyle z chorób, co właśnie z politycznej hipochondrii. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2018