Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Błyskawicznie zareagowali inwestorzy na giełdzie, windując wycenę banków do najwyższych od wielu miesięcy poziomów. Najmocniej zyskiwały kursy tych instytucji, które miałyby największe problemy w przypadku realizacji korzystnych dla frankowiczów zmian (np. możliwość spłaty kredytu po kursie z dnia zaciągnięcia) – np. Getin Noble Bank (+17 proc.) czy Millennium (+12 proc.). Smakiem obeszli się posiadacze akcji banku Pekao (+1,6 proc.) – ten nigdy nie udzielił żadnego kredytu we frankach, a jego prezes Luigi Lovaglio jeszcze w czwartek w liście do akcjonariuszy napisał, że wciąż „nie ma trwałego rozwiązania tego problemu, co sprawia, że utrzymuje się ryzyko kursowe zarówno dla polskich rodzin, jak i sektora bankowego”.
I trudno odmówić tym słowom racji. Z tego prostego powodu, że prezes PiS – choć potrafi wpływać na notowania giełdowe – problemu nie rozwiązał. Można się spodziewać, że klienci, którzy zyskali już wsparcie od Rzecznika Finansowego czy UOKiK-u, będą dalej walczyć w sądach przynajmniej o zwrot tzw. spreadów. Być może nawet bardziej zaciekle, bo widzą właśnie, że realizacja ważnej politycznej obietnicy przechodzi im koło nosa.
Kaczyński stwierdził, że „prezydent i rząd są w położeniu determinowanym warunkami ekonomicznymi”. To oczywistość. Czy jednak politycy PiS nie zdawali sobie z tego sprawy, gdy obiecywali frankowiczom pomoc? Była niewykonalna nie tylko ze względu na koszty, ale również ryzyko zarzutu o niesprawiedliwe traktowanie tych, którzy regulują zobowiązania złotowe i przez lata płacili więcej niż frankowicze. Bo skoro jedni mogą walczyć o lepszy kurs walutowy, to dlaczego właściwie kredytobiorcy złotowi nie mogliby się sprzeciwić wysokim jeszcze kilka lat temu stopom procentowym Narodowego Banku Polskiego?
Nośna propozycja, uderzająca w sektor bankowy, była jednak doskonała na czas kampanii wyborczej. Głośno było też o podatku bankowym, który miał dać budżetowi 5,5 mld zł w 2016 r. Problem w tym, że tu również proste prawa gospodarki wzięły górę – banki poszukały tych pieniędzy w kieszeniach klientów (podnosząc opłaty i prowizje), a do tego wykorzystały furtkę do obniżenia podatku i rzuciły się na obligacje Skarbu Państwa. Efekt jest taki, że klienci płacą więcej, a budżet dostał ledwie 3,1 mld zł (dane na koniec listopada 2016 r.). ©