Piosenka Dosmucacza

Przez profile kilku moich internetowych znajomych przewinęła się ostatnio historia George’a Juniusa Stinneya Jr., najmłodszego obywatela USA posadzonego na krześle elektrycznym.

27.08.2018

Czyta się kilka minut

Egzekucja odbyła się w czerwcu 1944 r.; czarnoskórego chłopca po dwugodzinnym procesie skazano na śmierć za zabicie dwóch białych dziewczynek. Ustalenie werdyktu zajęło przysięgłym dziesięć minut.

Stinney do końca utrzymywał, że jest niewinny, jeszcze idąc na miejsce kaźni w ręku ściskał Biblię, pewnie próbując po dziecięcemu pokazać, że to poważna sprawa, że bierze Boga – w którego tak gorąco wierzą ci, co chcą go zabić – na świadka swojej niewinności. Ponieważ śmiercionośne urządzenie, jakim dysponował stan Karolina Południowa, było za duże dla drobnego dziecka, musiał on podobno usiąść na podłożonych książkach, a podczas egzekucji spadła mu też mająca zasłonić twarz maska. Siedem dekad później sąd uznał, że do wydania wyroku doszło z rażącym naruszeniem prawa, pogwałcone zostały konstytucyjne wolności Stinneya, dochodzenie miało znamiona farsy, a zeznania wymuszono. Nie wzięto pod uwagę zeznań zapewniających chłopakowi alibi. Trudno się nie domyślać, jak istotnym czynnikiem był tu kolor skóry oskarżonego.

70 lat temu i szacowny sąd, i ława przysięgłych, i z pewnością liczne grono zacnych obywateli, których reprezentacja wybrała się, by być świadkami egzekucji, mieli – przypuszczam – pełne przekonanie, że postępują słusznie, że tak właśnie winno wyglądać wymierzanie sprawiedliwości, przywracanie ładu na świecie. Nie wiem, czy widzieli w tym dobro, z pewnością jednak – skoro to zrobili – nie widzieli w tym nic złego. A gdyby byli katolikami (nie wiem, czy byli), mogli spokojnie oprzeć się na nauczaniu Kościoła i jego katechizmie. Dziś większość z nas patrzy na ich postępowanie z odrazą, uznając je za horrendum, etyczną patologię, po prostu – za sądową zbrodnię.

Myśląc o tym, uświadomiłem sobie, że nie można wykluczyć, iż całkiem spora paleta postaw, poglądów, wyborów, których dziś dokonujemy z pełnym przekonaniem i gorąco uzasadniamy (także powołując się na Pana Boga), zostanie uznana za ohydę przez naszych prawnuków. Że – jakkolwiek banalnie by brzmiała ta konstatacja – teraźniejszość, w której tkwimy po uszy, ma to do siebie, że wraz z wybiciem każdej północy staje się historią. I że coś, co dziś wydaje się korzystaniem ze świętych praw i pobłogosławione przez najświętsze teorie, za parę chwil objawi swoją prawdziwą twarz i okaże się bluźnierstwem.

Dobrze, że zrozumiał to mój Kościół, który kilka tygodni temu autorytetem papieża potwierdził, że wymierzanie kary śmierci nie mieści się w moralnym katalogu chrześcijanina. A skoro dziś się nie mieści, de facto nie mieściło się nigdy, tyle że my dopiero po dwóch tysiącach lat zdołaliśmy to odkryć (bo Objawienie pozostaje niezmienne, to my, idąc przez czas, odkrywamy nowe jego aspekty). Nie ma, bo jak wiadomo być nie może, żadnej racji przemawiającej za tym, by zabijać bezbronnego człowieka (skazaniec nie zawsze jest niewinny, zawsze jednak w chwili egzekucji jest bezbronny), niewielu to bowiem odstraszy, skuteczną izolację od społeczeństwa można zorganizować w inny sposób. A poza tym nie jest to przecież nawet kara (ta w chrześcijańskiej doktrynie ma zawsze charakter poprawczy, ma nie tylko stanowić odpłatę, ale przede wszystkim pomoc grzesznikowi w powrocie na właściwą drogę), lecz czysta, prymitywna, choć ubrana w prawnicze eufemizmy, zemsta.

Jeremiady moich kolegów z katolickiej betoniarki lamentujących, że „papież oszalał” albo że „uruchamia procesy gnilne”, to wyraz niezrozumienia wspomnianej wyżej dynamiki Objawienia, wyparcie najprostszej z możliwych konstatacji, jaką ma się czytając najpierw Stary, później Nowy Testament i obserwując, jak poszerzało się nauczanie Kościoła: Bóg pozwala nam odkryć tyle prawdy, ile na danym etapie jesteśmy w stanie przyjąć. Jaki to paranoiczny lęk przed utratą poczucia bezpieczeństwa płynącego z moralnych przyzwyczajeń (mylonych z Tradycją) pozwala komuś snuć teraz dyrdymały o „dwubiegunowej matce”, która oszukuje swoje dzieci, mówiąc im, że coś jest OK, a później, że jednak nie jest OK? To bardzo mądra Matka, która dojrzewa wraz ze swoimi dziećmi, szuka Boga zostawiającego naszemu pokoleniu tropy tu i teraz (bo przecież nie zaniechał tego w VIII czy XIII w.), która nie zmienia odwiecznych prawd, pozwala jednak na to, by poszerzała się ich recepcja. Dziś, w XXI w., gdy tak rozwinęły się nauki o człowieku, stać nas na radykalne podejście do piątego przykazania. Choć w oryginalnym sensie zbliżone było raczej do „nie popełnisz morderstwa”, czym jednak innym, jak nie morderstwem była egzekucja George’a Juniusa Stinneya? Jaka ziemska sprawiedliwość jest w stanie zapewnić nas, że takiego błędu więcej nie popełni? Nawet więc jeśli do kogoś nie trafiają argument z miłosierdzia czy racjonalne argumenty o zbędności kary śmierci, niech zastanowi się, czy nie warto powstrzymać się od niej, by ochronić siebie przed zostaniem mordercą.

Spostrzeżenie, że budowane dziś przeze mnie z myśli i działań domy mają piętro dla mnie w tej chwili niedostępne, które otworzą (i ocenią całość konstrukcji) dopiero moje prawnuki, nie jest źródłem frustracji, tylko wdzięczności. Wybija mnie z kuszącego w tych czasach przekonania, że każdy „sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem”, przypomina, że bieg (że nawiążę do znanego cytatu ze świętego Pawła), który mam ukończyć, jest sztafetą. Uczy pokory wspomnienie o tym, ilu już ten świat nosił zawodowych „adwokatów Pana Boga”, kieszonkowych mesjaszy, zbawców narodów, Kościołów, polityczno-religijnych proroków. Ileż pewnych opinii okazało się humbugami, ile złotych myśli – tombakiem! Kiedy czuję, że zbyt ciągnie mnie na fotel Ducha Świętego, stosuję najlepszą znaną mi odtrutkę: codziennie przed snem i po przebudzeniu kilka kropli Księgi Koheleta. Traktujemy ją czasem jak „Piosenkę Dosmucacza” z Kabaretu Starszych Panów, surrealistyczny przerywnik w epoce, gdy co krok to jakaś świetlana jutrzenka, a przecież to też jest Słowo Natchnione. Przypomnienie, jak bardzo ciężko można się napracować, jak zmęczyć i jak zasłużyć w ciężkiej służbie pogoni za wiatrem. ©

Czytaj także: Piotr Sikora: Bóg kocha życie

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2018