Pieniądze z wody i błota

Uzdrowisko to trójstopniowa piramida. Na szczycie jest gmina, która stwarza warunki do działania placówek leczniczych, u podstawy stoją kuracjusze i turyści. Gdy tych ostatnich jest za mało, piramida się przewraca. Ostatnio zatrzęśli nią politycy.

30.07.2012

Czyta się kilka minut

Dworek Gościnny w Szczawnicy przed i po odbudowie / Fot. Dzięki uprzejmości Thermaleo | Agnieszka Wojnicz / Thermaleo
Dworek Gościnny w Szczawnicy przed i po odbudowie / Fot. Dzięki uprzejmości Thermaleo | Agnieszka Wojnicz / Thermaleo

Dyskusja rozgorzała w zeszłym tygodniu: rząd chce sprzedać państwowe uzdrowiska, a opozycja i związkowcy są temu przeciwni. „Prywatyzacja uzdrowiska – nie ma na to zgody”, „Nie ma sensu prywatyzować uzdrowisk”, „PiS przeciwny prywatyzacji uzdrowisk” – czytaliśmy i oczami wyobraźni widzieliśmy prywatną Krynicę lub Kołobrzeg. Pamiętamy przecież, że w 2005 r. Szczawnica została zwrócona spadkobiercom przedwojennego właściciela uzdrowiska. Cała? – To mniej niż 2 procent gminy, głównie centrum miejscowości, czyli sanatoria i park – mówi Tomasz Hurkała, sekretarz miasta i gminy Szczawnica (małopolskie). – Przejęli stare obiekty o niskim standardzie. Nowocześniejsze są byłe branżowe placówki, jak Górnik, Papiernik, Nauczyciel lub Budowlani, przejęte przez inne prywatne osoby.

Przejęte „sanatoria” czy „uzdrowiska”? – Te pojęcia są mylone – irytuje się Jan Golba, prezes Stowarzyszenia Gmin Uzdrowiskowych RP i burmistrz Muszyny (małopolskie). – Gdy mowa o „prywatyzacji uzdrowisk”, chodzi tak naprawdę o prywatyzację spółek i obiektów położonych na obszarze uzdrowiska – wyjaśnia.

W Polsce status uzdrowiska ma 45 obszarów. Działają w nich państwowe i prywatne spółki, które podpisały kontrakty z Narodowym Funduszem Zdrowia i przyjmują kuracjuszy z refundacją. I, oczywiście, wszystkich chętnych, którzy płacą sami. – Bo uzdrowiska zmieniają swoje funkcje – twierdzi Jan Golba. – Mówiąc dokładniej: teraz są wielofunkcyjne.

TAŃCE BEZ PICIA

– Przed 1989 rokiem decyzje o tym, gdzie w sanatorium wstawić okno lub przebudować balkon, zapadały w Warszawie. Dlatego rozwój całych miejscowości był jednorodny, nastawiony na lecznictwo – wspomina Golba. – W latach 90. zaczęły padać firmy związane z tym przemysłem i w kurortach gwałtownie rosło bezrobocie.

W interesie gmin było więc stworzenie warunków do ożywienia rynku przez przyciągnięcie kolejnych gości – młodszych i zdrowszych. Samorządy wspierały stawianie pensjonatów i hoteli, budowę urządzeń sportowych (np. kolej gondolowa na Jaworzynę w Krynicy), rozwijanie usług, organizację festiwali. – Potem stały się modne spa, wellness i medycyna estetyczna – wylicza Jan Golba.

Po 2004 r. dzięki dopłatom z Unii budowano kolejne pawilony, odświeżano parki i deptaki, jak w Szczawnicy lub w Kudowie, zaś w Muszynie powstał park wodny. Wiele kurortów pięknieje, tracąc peerelowski sztafaż, odświeżając i gruntownie modernizując zabudowę z międzywojnia. W zmienionym pejzażu widać coraz więcej dobrze sytuowanych ludzi po trzydziestce. – Niektórzy są tu chyba całymi rodzinami – mówi Krystyna Skonieczna, 62-letnia inżynier rolnictwa, która w zeszłym tygodniu zaczęła 14-dniowy pobyt w sanatorium w Inowrocławiu. 1820 zł zapłaciła sama, bo nie chciała czekać dwa lata na pobyt refundowany przez NFZ. – Dzieci mają tu co robić, teren parku jest ogromny. Dorośli, którym nie wystarczają spacery, jeżdżą na wypożyczonych rowerach, ćwiczą w siłowni na powietrzu, grają w tenisa. Codziennie są tańce, ale bez burd i picia, co niestety dobrze znam z innego uzdrowiska.

– Przez te wszystkie lata udało się wytworzyć wizerunek uzdrowiska jako miejscowości o podwyższonym standardzie, z teatrami, pensjonatami, hotelami, nie tylko z deptakiem lub promenadą – cieszy się prezes Golba.

W końcu i refundowani kuracjusze zaczęli oczekiwać lepszych warunków niż skromne sanatoryjne pokoje.

– U mnie 70 procent to osoby z refundacją NFZ, a 30 procent to komercja. Mam 145 łóżek. Miałam więcej, ale przerobiłam trzyosobowe pokoje na dwuosobowe z łazienkami – mówi Teresa Ruciak, od 1974 r. dyrektor sanatorium Energetyk w Świnoujściu (poniekąd prywatnego, bo właścicielem placówki jest Zrzeszenie Związków Zawodowych Energetyków w Polsce). – Ani razu nie zamknęłam roku stratą. Zyski idą na remonty, na które co roku przeznaczam 400-500 tys. zł. Można wyjść na swoje – uważa dyrektorka sanatorium, zarazem członkini rady nadzorczej Izby Gospodarczej „Uzdrowiska Polskie” i mama olimpijczyka, siatkarza Michała Ruciaka.

Energetyk od NFZ dostaje 71 zł dziennie na kuracjusza, który dopłaca sanatorium od 10,50 do 32 zł. – Im wyższy standard pokoju, tym wyższa stawka za osobodzień – tłumaczy dyrektor Ruciak.

Takie dopłaty (ustalane rozporządzeniem ministra zdrowia) są najwyższe w sezonie letnim, czyli od kwietnia do września. Za jedynkę z łazienką pacjent dopłaci 33 złote. Jesienią i zimą – o sześć złotych mniej. Ci, którzy oszczędności przedkładają nad komfort, a towarzystwo nad toaletę, zapłacą od 8 do 9,50 zł za dzień w pokoju wieloosobowym bez łazienki.

Skoro jednak tych ostatnich pokoi ubywa, a część innych zajmują „komercyjni” – czyli ci, którzy za pobyt płacą sami – kolejki do sanatoriów są coraz dłuższe.

UCIECZKA Z LECZENIA

Obecnie 0,5 mln osób czeka na przydział miejsca i terminu po zaakceptowaniu przez NFZ skierowania do sanatorium (zwykle wystawia je lekarz pierwszego kontaktu). 200 tys. ma szansę wyjechać w tym roku lub w połowie przyszłego, prawie 100 tys. poczeka półtora roku, a 12,5 tys. – do dwóch lat.

Ich wyjazd nie oznacza rozładowania kolejki – pod koniec pierwszego kwartału tego roku na akceptację przez NFZ skierowania czekało dalsze 491 tys. osób. Rok temu było ich o 55 tys. mniej. Najmniej jest tych, którym udało się wyjechać. W 2011 r. było ich 368 tys. (rok wcześniej 353 tys.), zaś w tym roku do końca maja wyjechało 147 tys. osób.

Mimo tak dużej konkurencji co piąty-szósty kuracjusz rezygnuje z przyznanego miejsca. Jedna z niedoszłych pacjentek tłumaczyła NFZ, że nie wyjedzie zimą w góry, bo powinna się leczyć chodząc bosymi stopami po piasku. Prosiła więc o turnus w Kołobrzegu w środku lata. Inny chory nie mógł zimą zostawić bez opieki swojego pieca, który nieustannie domagał się węgla. Kolejna osoba nie chciała być oblepiana błotem i prosiła o skierowanie tam, gdzie używają czystej wody. Ktoś wnioskował o zamianę Ciechocinka na Sopot, bo w tym pierwszym „mogę spotkać ciotkę, z którą nie utrzymuję kontaktów”. NFZ rozpatruje pozytywnie średnio jeden na dziesięć takich wniosków – Funduszu nie wzruszają dramaty rodem z „Dynastii” i jedynie zaświadczenie o chorobie albo operacji może zmienić termin wyjazdu.

Gdy się już wyjedzie, trzeba wytrwać cały turnus. Kuracjuszce z Łodzi ostatnie cztery dni w sanatorium przypadały na Wielkanoc. Chciała wyjechać do domu, zwracając po 11 zł swojej dopłaty za każdy dzień. Sanatorium nie chciało jej wypuścić, dopóki nie zwróci pełnej kwoty, czyli 90 zł dziennie. Podkreślało, że wyjazd będzie potraktowany jak ucieczka z hotelu bez zapłaty, bo przerwanie turnusu to przerwanie leczenia i NFZ nie odda sanatorium pieniędzy za znikającą kuracjuszkę. Kobieta nie wyjechała, a święconkę popijała wodą mineralną w parku zdrojowym.

BUDŻET WODĄ PODLANY

– Odkąd w 1997 r. powstały kasy chorych, zamienione w 2003 r. w oddziały Narodowego Funduszu Zdrowia, kuracjuszy w uzdrowiskach ubywa – mówi Małgorzata Filip, pełnomocnik zarządu Uzdrowiska Lądek-Długopole SA (dolnośląskie). Firma należy jeszcze do Skarbu Państwa, zaś Lądek Zdrój jest najstarszą miejscowością uzdrowiskową na terenach Polski – z historycznych zapisków wynika, że w 1241 r. Mongołowie zniszczyli tam lecznicze źródła wraz z zabudowaniami. Teraz uzdrowisku zagraża konkurencja.

– Leczenie ok. 80 procent naszych pacjentów opłaca NFZ, reszta przyjeżdża za własne pieniądze i takich gości chcielibyśmy przyjmować więcej. Ale konkurencja jest ogromna. Powstają prywatne atrakcyjne domy wczasowe i świetnie wyposażone ośrodki spa – mówi Małgorzata Filip.

Budżet spółki bywa wspomagany – podobnie jak w niektórych innych uzdrowiskach – produkcją wody mineralnej. Firma ma koncesję na eksploatację złoża Szczawina, z którego może produkować wodę Długopolankę (dla alergików i na układ nerwowy) oraz używać jej do leczniczych kąpieli. – Ale zawsze o koncesję może wystąpić ktoś inny. Dotąd nie wystąpił, bo opłata za wydobycie i koncesję jest bardzo wysoka – podkreśla pełnomocniczka.

– Spółki państwowe nie rozwijają się tak dynamicznie jak prywatne, bo są kontrolowane przez państwo, nie korzystają np. wystarczająco z kredytów – tłumaczy Jan Golba. – I są między nimi duże różnice. W Połczynie baza noclegowa jest dobra, a w Krynicy, w starym domu zdrojowym, na 10 pokoi jest jedna łazienka.

Dotąd sprywatyzowano 14 spółek uzdrowiskowych, kolejne dwie (w Szczawnicy i Solcu) odzyskali dawni właściciele. W trakcie prywatyzacji są Horyniec, Rabka, Wysowa i Szczawno-Jedlina. W rękach Skarbu Państwa zostają firmy w siedmiu uzdrowiskach: Busku, Ciechocinku, Kołobrzegu, Krynicy-Żegiestowie, Lądku-Długopolu, Rymanowie i w Świnoujściu. W 2008 r. zostały wyłączone z prywatyzacji, ale w zeszłym tygodniu Ministerstwo Skarbu poinformowało, że wolałoby je sprzedać (na razie oprócz Krynicy).

To wywołało protesty związkowców, PiS-u i SLD.

KOSZTOWNE DOKŁADANIE

– Ludzie boją się, że po sprywatyzowaniu będą pracować na umowach śmieciowych. Do tego niektóre sanatoria czynne są tylko od marca do października i po prywatyzacji nowy właściciel może zechcieć zwalniać pracowników – mówi Teresa Ruciak z Energetyka. – Najwyższe koszty to przecież koszty osobowe, ZUS. Z drugiej strony nie można tych kosztów ścinać za bardzo, bo w sanatorium musi być określona liczba lekarzy, pielęgniarek, zabiegowych. U mnie np. na trzech gości przypada jeden pracownik.

A co z pacjentami po prywatyzacji? „Zainteresowani kupnem akcji państwowej spółki uzdrowiskowej muszą zapewnić możliwość leczenia przez co najmniej 15 lat” – informuje Agnieszka Gołąbek, rzecznik ministra zdrowia. To warunek zgody resortu na proponowane przez ministra skarbu prywatyzacje. W obecnej ustawie o lecznictwie uzdrowiskowym z 2005 r. zapisano ponadto, że w centrum uzdrowiska nie można prowadzić „innych czynności poza lecznictwem uzdrowiskowym”. Posłowie PiS i SLD twierdzą jednak, że prywatyzacja uzdrowisk zamieni je w spa dla bogaczy. Politycy PiS złożyli 27 lipca w Sejmie projekt zmian ustawy o lecznictwie uzdrowiskowym, które zabraniają prywatyzacji uzdrowisk przez ministra skarbu, przekazując tę decyzję Sejmowi.

Rząd stanął więc między młotem a kowadłem i musi tylko zdecydować, od kogo przyjmie uderzenie. Już w 2010 r. Najwyższa Izba Kontroli poganiała ekipę Donalda Tuska, zarzucając w raporcie pokontrolnym, że prywatyzacja w uzdrowiskach idzie zbyt wolno i nieporadnie, że z planowanych sprzedaży żadna nie doszła do skutku, a harmonogramy nie zostały opracowane na czas. Kontrola pokazała też, że sprywatyzowane uzdrowiska, np. Nałęczów lub Szczawnica, nie tylko dalej leczą, ale zdobywają coraz więcej kontraktów NFZ.

Według kontrolerów NIK sanatoria państwowe nie były w stanie poradzić sobie z dużymi inwestycjami i zbyt dużo, bo 70 procent pieniędzy na ich rozbudowę lub modernizację musiało dokładać państwo. W sumie dało im miliard złotych (teraz z prywatyzacji rząd chce otrzymać 125 mln zł).

NIK zwracała też uwagę, że kwoty, jakie za usługi uzdrowiskowe płaci NFZ, są tak niskie, że sprzedaż usług przynosi firmom straty, które pokrywane są zyskami z produkcji wód mineralnych.

Od czasów kontroli wydatki na leczenie uzdrowiskowe trochę spadły, choć wciąż utrzymują się w okolicach jednego procenta całego budżetu NFZ. W tym roku na kontrakty uzdrowiskowe Fundusz przeznaczył 601,5 mln zł. To dwa razy więcej niż sześć lat wcześniej, choć rekord wydatków na leczenie sanatoryjne padł w 2009 r.: 636,4 mln zł.

Obecnie NFZ ma podpisane kontrakty ze 148 placówkami na leczenie uzdrowiskowe. I nie ma znaczenia, kto jest właścicielem spółki. – Fundusz podpisuje kontrakty ze wszystkimi, którzy spełniają warunki, a nie ma warunku, by być państwowym lub prywatnym – mówi Andrzej Troszyński, rzecznik NFZ.

– Dla mnie nie ma znaczenia, czy działające w uzdrowisku spółki są prywatne, czy państwowe – deklaruje Jan Golba. – Zresztą Muszyna zawsze była komunalnym uzdrowiskiem, nigdy państwowym.

NIEZDROWE ODRUCHY

– Otrzymanie statusu gminy uzdrowiskowej porównywalne jest z wlepieniem w nią obszaru, który musi spełniać różne rygorystyczne wymogi – uważa prezes Golba.

Uzdrowisko musi otrzymać certyfikat, który potwierdzi walory lecznicze obszaru (dokument wydaje jedna z instytucji uprawnionych przez Ministerstwo Zdrowia). Gdy Rada Ministrów nada gminie status uzdrowiska, trzeba mocniej dbać o czystość i ciszę. – Inwencja gospodarcza w uzdrowiskach jest więc ograniczona, a tereny wokół często włączone są do programu Natura 2000, czyli kagańca, który sami sobie założyliśmy – mówi Golba. – W zamian jednak rosną szanse na pozyskanie turystów, uzyskuje się dodatkowe punkty w staraniach o pieniądze z Unii, możemy też pobierać opłatę uzdrowiskową.

Płaci ją każdy przyjezdny za dzień pobytu, np. trzy złote w Krynicy, cztery złote w Świnoujściu. Państwo wpłaca gminie równowartość kwoty, którą ta uzyskała przez cały rok z opłaty uzdrowiskowej, podwajając ją w ten sposób. W dużej gminie to dodatkowe miliony złotych. Dlatego – mimo ograniczeń środowiskowych – wciąż kolejne gminy chcą być uzdrowiskiem. Ostatnio zostały nimi Dąbki i Uniejów.

Władze dolnośląskiej Trzebnicy też chcą odświeżenia statusu uzdrowiska (gmina była nim do lat 70. XX wieku). – To szansa na rozwój, bo kuracjusze z pewnością będą chcieli skorzystać także z gastronomicznej, noclegowej i kulturalnej oferty miasta – mówi Daniel Buczak, sekretarz gminy Trzebnica. – Istnieją już wykonane w ubiegłym wieku odwierty wody o potwierdzonych właściwościach leczniczych. Badamy jakość lokalnego klimatu, dlatego w mieście rozstawione są stacje meteorologiczne. Pod koniec roku, już z wynikami badań, spotkamy się z przedstawicielami Ministerstwa Zdrowia, by uzyskać opinię o możliwości nadania Trzebnicy statusu uzdrowiska.

Ale np. w nadmorskiej Stegnie, gdy pojawiły się głosy, że miejscowość powinna być uzdrowiskiem, miejscowe organizacje turystyczne stwierdziły, że teraz przyjeżdżają tam chętnie ludzie w różnym wieku, a gdy Stegna stanie się kurortem, opanują ją emeryci i renciści.

– Uzdrowisko to już nie tylko starsza osoba z kubkiem wody zdrojowej w dłoni, a leczenie plus dancing starszego pana ze starszą panią to przebrzmiałe wyobrażenia – oponuje Jan Golba. – My mówimy inaczej: przyjeżdżasz do uzdrowiska, żeby odbudować siły psychofizyczne. Okładanie gorącymi kamieniami lub borowiną to świetny sposób, by turysta wrócił do pracy w pełni sił. Tak traktują to Włosi, Francuzi, Niemcy.

Ci ostatni często nabierają sił w Polsce.

– Nie nastawiam się na Niemców, bo budzą niezdrowy odruch na stołówce – mówi nam Teresa Ruciak z Energetyka. – Polscy kuracjusze głośno komentowali, że „dla Niemców to znajdzie się dobre jedzenie” i że „oni mają lepiej”.

– Trzy-cztery lata temu był boom na przyjazdy zza zachodniej granicy, ale niemiecka propaganda zrobiła swoje – wspomina prezes Golba. – Niemcy mają system, w którym certyfikują obiekty uzdrowiskowe. Niemiecka kasa chorych zawiera umowy z takimi placówkami u siebie, na Węgrzech, na Słowacji, w Czechach. Polskie placówki nie mają certyfikatów, więc niemieckie media krzyczą, żeby nie jeździć do nas na kurację. Sugerują, że Niemiec przyjedzie i zostanie bez lekarza, bez dobrego jedzenia i w brudzie.

Tymczasem polskie placówki zwykle spełniają niemieckie normy w standardzie opieki medycznej. – Gorzej jest z bazą noclegową – przyznaje prezes Golba. – Gwałtownie nadrabiamy, ale jeszcze ich gonimy. Przecież niemieckie kasy chorych chętnie zawarłyby umowy z naszymi placówkami, bo płaciłyby mniej niż we własnym kraju.

Choć spada liczba Niemców w polskich uzdrowiskach, to w Świnoujściu wciąż stanowią połowę przyjezdnych, a w Kołobrzegu są co trzecim gościem sanatorium. W głąb kraju nie dotarli. W Nałęczowie (lubelskie) poza Polakami bywają komercyjni pacjenci z Ukrainy, ale też z USA lub Kanady. – To Polonusi, którzy odwiedzając kraj, zaglądają do sanatorium – mówi Grzegorz Łoza, który odpowiada za marketing w Uzdrowisku Nałęczów SA. Spółka liczy też na ściągnięcie do uzdrowiska obywateli Arabii Saudyjskiej.

PAŃSTWO JAKO HAMULEC

– W Europie proporcje są takie: 10 procent firm uzdrowiskowych jest państwowych, 10 procent komunalnych, a 80 procent prywatnych. Istotne, by zachować te proporcje w Polsce – uważa Jan Golba (obecnie w Polsce są 42 tys. łóżek w placówkach leczniczych w uzdrowiskach, z tego 15 procent należy do państwa).

Jego zdaniem przynajmniej trzy z siedmiu państwowych uzdrowisk powinny pozostać państwowe, by mogły wpływać na rynek. Jak? Przez utrzymywanie niższych cen, by nie rosły kwoty, które do skierowania NFZ musi dopłacić kuracjusz. Dzięki temu prywatna spółka uzdrowiskowa nie mogłaby wciąż podnosić opłat, bo wtedy kuracjusze wybieraliby sanatoria państwowe. – Państwo byłoby hamulcem wzrostu cen oraz zmniejszania w sanatoriach liczby łóżek z jednoczesnym podwyższaniem kwot za osobodzień – mówi prezes.

– Prawda jest jednak taka – uważa Małgorzata Filip z Lądka-Długopola – że każdy, kto będzie zajmował się branżą uzdrowiskową, czy właściciel prywatny, czy spółka Skarbu Państwa, będzie mieć dokładnie takie same kłopoty wynikające z faktu, że konkurencja rośnie, a liczba ludzi, których stać na wyjazd do sanatorium – nie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, korespondentka „Tygodnika Powszechnego” z Turcji, stały współpracownik Działu Zagranicznego Gazety Wyborczej, laureatka nagrody Media Pro za cykl artykułów o problemach polskich studentów. Autorka książki „Wróżąc z fusów” – zbioru reportaży z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2012