Pielgrzymi od Mikołaja

Maciej Okoński, przeor dominikanów w Gdańsku, wyszedł do dziennikarzy z informacją, której nikt się nie spodziewał. Kościół św. Mikołaja będzie zamknięty do odwołania.

08.04.2019

Czyta się kilka minut

O. Maciej Okoński, przeor klasztoru dominikanów w Gdańsku, w zamkniętym kościele św. Mikołaja, październik 2018 r. / KAROLINA MISZTAL / REPORTER
O. Maciej Okoński, przeor klasztoru dominikanów w Gdańsku, w zamkniętym kościele św. Mikołaja, październik 2018 r. / KAROLINA MISZTAL / REPORTER

Legenda głosi, że żołnierze radzieccy palący Gdańsk oszczędzili kościół św. Mikołaja ze względu na jego patrona, otoczonego w prawosławnej Rosji szczególną czcią. Wedle innej wersji dali się przekupić gorzałką z piwniczki proboszcza.

W marcu 1945 r. w gruzach legły wszystkie kościoły gdańskiego Śródmieścia. Wszystkie oprócz św. Mikołaja. 78 lat później bazylika dominikanów została ­zamknięta. Grozi jej katastrofa budowlana.

Jedyna słuszna decyzja

31 października 2018 r. o. Maciej Okoński, przeor dominikanów w Gdańsku, wychodzi do dziennikarzy z informacją, której nikt się nie spodziewa. Podkreśla, że to najtrudniejsza decyzja w jego życiu, ale jedyna słuszna. Kościół św. Mikołaja będzie zamknięty do odwołania.

– Nie możemy dopuścić do tragedii. Ludzie przychodzą do nas, bo nam ufają, a obecnie nie jesteśmy w stanie zapewnić im bezpieczeństwa – mówi. W kościele pojawiają się rusztowania, specjaliści zabezpieczają sklepienie. Z ruchu wyłączona zostaje ulica Świętojańska na odcinku wzdłuż południowej ściany gotyckiej świątyni. Miasto powołuje zespół antykryzysowy.

Latem 2018 r. na sklepieniu południowej nawy pojawiły się pęknięcia i szczeliny. Na początku o szerokości nitki, teraz można w nie włożyć zapałkę. Tam, gdzie można było włożyć palec, mieści się dłoń. Dwa filary zaczynają się zapadać, na posadzce pojawiają się wybrzuszenia. Jeden z łuków sklepiennych przesuwa się o kilka centymetrów.

Dlaczego kościół pęka? Konieczne będą badania geotechniczne. Wiadomo jedynie, że przyczyna tkwi w podłożu. Jedna z hipotez mówi o wysychaniu drewnianych fundamentów głęboko pod murami.

Gdy w październikową środę po południowej mszy zamykano kościelne drzwi, ludzie wbiegali jeszcze na chwilę. Podczas kolędy będą mówić, że udało im się pożegnać z ukochanym Mikołajem.

Dominikanie w Gdańsku

Pierwotny kościół romański powstaje w XII wieku na skrzyżowaniu dwóch szlaków handlowych. Służy mieszkańcom, ale i kupcom oraz żeglarzom z całego świata – to właśnie ich patronem jest w średniowieczu biskup Mikołaj. 22 stycznia 1227 r. kościół obejmują dominikanie, obok stawiają klasztor. W XIV w. kościół jest już za mały, więc dominikanie obok budują nowy, gotycki, istniejący do dzisiaj.

Wraz z reformacją nadchodzą trudne czasy, zakonnicy dwukrotnie muszą opuścić Gdańsk. Wracają w 1578 r. O znaczeniu świątyni świadczą wizyty królów. To właśnie tutaj Zygmunt III Waza odbierze akt elekcyjny – pisemne potwierdzenie wyboru na króla Polski. A król August II w Wielki Czwartek roku 1698 obmyje nogi dwunastu żebrakom.

Wojny napoleońskie przynoszą zniszczenia, a po kasacie w 1840 r. klasztor zostaje rozebrany. Dominikanie wrócą dopiero po zakończeniu II wojny, której ostatnie miesiące przyniosą zniszczenie 90 proc. miasta i wszystkich jego kościołów – poza Mikołajem. To głównie przybysze ze Lwowa, przywiozą ze sobą średniowieczną ikonę Matki Bożej Zwycięskiej.

W latach 60. trafia do Gdańska o. Ludwik Wiśniewski, zakłada tu duszpasterstwo. W Mikołaju zbiera się gdańska opozycja – w latach 70. i w czasie stanu wojennego. To tu na niedzielną mszę chodziła Aleksandra Dulkiewicz, obecna prezydentka Gdańska. Po ’89 roku to nadal ważne miejsce. Jarmark św. Dominika, tłumy zwiedzających, rekolekcje. Dominikanie uczestniczą w życiu miasta.

Ludzie

Na początku stycznia 2019 r. dobiega końca kadencja o. Okońskiego, decyzją kapituły – zgromadzenia wszystkich gdańskich dominikanów – nowym przeorem zostaje 32-letni Michał Osek. To najmłodszy przeor w Polsce, funkcję będzie pełnił przez trzy lata.

Osek pochodzi z katowickiego Giszowca. Do zakonu wstąpił w 2007 r., prezbiterat przyjął siedem lat później. W Gdańsku od dwóch lat.

– Nie byłem zachwycony, że mam jechać do Gdańska – przyznaje. Szybko jednak przekonał się do miasta, w którym o kościele dominikanów mówi się po prostu „Mikołaj”. – Chyba nie znam drugiego kościoła tak ważnego dla tożsamości mieszkańców. Gdańszczanie go po prostu kochają.

Z przenosin do Gdańska początkowo zadowolony nie był również brat Krzysztof. – Na Podkarpaciu, gdzie byłem wcześniej, wszyscy z daleka witali się mówiąc „Szczęść Boże”, tutaj ludzie mają większy dystans. Gdańszczan trzeba się nauczyć – opowiada. Spodobało mu się jednak środowisko skupione wokół kościoła. I płakał wraz z mieszkańcami, gdy zamykano drzwi Mikołaja.

Ojciec Paweł w kwietniu ubiegłego roku pił kawę w jednej z rzymskich kawiarni, gdy zatelefonował prowincjał z pytaniem, czy chce iść do Gdańska. – Od razu odpowiedziałem, że tak – wspomina. Jest odpowiedzialny za duszpasterstwo akademickie, tak zwaną Górkę.

Zapadlisko

W starym kościele rysy na ścianach nikogo nie dziwią. Bracia dbają o bazylikę, przyglądają się, inwentaryzują, monitorują. Ale 25 czerwca 2018 r. wysyłają pismo do wojewódzkiego konserwatora zabytków z prośbą o zwołanie komisji. Bo przy ołtarzu Przemienienia Pańskiego pojawiło się zapadlisko.

– Myśleliśmy, że przyczyną jest zbutwiała trumna – opowiada o. Osek. Tymczasem na sklepieniu pojawią się widoczne dla każdego spękania. Pod koniec października sytuacja się pogarsza, bracia odgradzają nawę południową. Kilka dni później kościół zostaje zamknięty.

W grudniu płachty czarnej folii przykrywają zabytkowe wyposażenie: baptysterium, drewniane ławy, obrazy, gigantyczne kandelabry, organy i barokowe ołtarze. Rozpoczyna się pierwszy etap akcji ratunkowej, zabezpieczanie konstrukcji i badanie podłoża z wykorzystaniem georadaru. Władze miejskie przekazują na ten cel 142 tys. zł, umowę dotacyjną podpisuje Paweł Adamowicz. Z własnej kieszeni bracia dorzucą 47 tys. Równolegle trwa zbiórka publiczna, gdańszczanie i gdańszczanki są niezwykle hojni. Ale pieniędzy będzie trzeba znacznie więcej.

Zakrystia w torbie

Do tej pory pieniądze z niedzielnej tacy pozwalały opłacić rachunki – wodę i prąd, pensje pracowników – i prowadzić niezbędne naprawy. Za pogrzeb, ślub, chrzciny się nie płaciło, ale zwyczajowo wierni dawali ofiarę na utrzymanie klasztoru – teraz tych ofiar nie ma. Latem źródłem dochodu byli też turyści z całego świata, którzy chętnie zwiedzali Mikołaja i kupowali pocztówki czy przewodniki.

Michał Osek uśmiechając się przypomina pewną anegdotę: – Dziennikarz zapytał kiedyś Ernesta Hemingwaya, jak to się stało, że zbankrutował. Pisarz odpowiedział: „To było stopniowo, a potem nagle”. Jesteśmy w podobnej sytuacji, powolutku bankrutujemy.

Dlatego najstarszy z ojców wyjeżdża do innego klasztoru. Kto wie, czy braci nie zostanie jeszcze mniej. Wszyscy kwestują, gdzie się da.

Msze odprawiają teraz w sąsiednich kościołach. Dużo krążą, a wraz z nimi przenośna zakrystia zapakowana do torby.

– Nie zabieramy szat liturgicznych, ale księgi z intencjami mszalnymi, komunikanty, wino, wodę, kadzidło. Nie chcemy żerować na gościnności innych, przecież wędrujemy ze sporą grupą ludzi – tłumaczy ojciec Paweł.

Niedziela zaczyna się w Kaplicy Królewskiej o godz. 8.00, potem torba wędruje na godz. 9.30 do kościoła św. Jana, na 11.30 wraca do Kaplicy, gdzie zostaje do godz. 17.30, żeby na 19.30 znaleźć się w św. Katarzynie.

Kościół zamknięty, więc znikły kolejki do konfesjonałów. Teraz wierni spowiadają się w domku duszpasterskim przy kościele, gdzie siedzibę mają m.in. studenci z Górki. Trochę tam jak w biurze. – Dla wielu to bariera, idą gdzie indziej – opowiada przeor.

Organy grają dalej

Mikołaja zamknięto, ale zabytki pozostały w kościele.

– One mają coś, co konserwatorzy nazywają pamięcią historyczną. Warunki, w których się znajdują, są dla nich najlepsze, źle zniosłyby przeprowadzkę – wyjaśnia Michał Osek. Przypomina, że nawet wtedy, gdy do Gdańska zbliżali się żołnierze radzieccy, z kościoła nie wynoszono ołtarzy. Zabezpieczono je workami z piaskiem. Teraz specjalnie zaprojektowane konstrukcje ochronią ołtarze boczne w razie zarwania się sklepień.

A zabytki są tu nie byle jakie. Gotycka Pieta z początku XV wieku, malowidła na północnej ścianie prezbiterium z ok. 1430 r., przedstawiające Mękę Pańską. W bogato zdobionym XVII-wiecznym ołtarzu głównym znajduje się współczesny mu obraz Augusta Ranischa, przedstawiający św. Mikołaja klęczącego przed Chrystusem, który wręcza mu księgę, oraz Matkę Bożą, która wkłada na jego głowę mitrę.

Wszystko przykryte, wszystko uśpione. W pustym kościele tylko organy nadal grają, kilka razy w tygodniu. Bo z organami jest jak z samochodem – nieużywane się psują.

Rano zakonnicy sprawdzają monitoring, to już odruch. Jest też alarm: kiedyś, gdy się włączał, wiadomo było, że to gołąb wleciał do świątyni. Dzisiaj pierwsza myśl – coś runęło.

– Teraz jestem spokojniejszy – opowiada przeor – ale w pierwszych tygodniach byłem w dużym stresie. Gdy tylko coś zawyło, od razu myślałem: do kogo zadzwonić, kogo najpierw poinformować.

Wigilia

– Gdy Mikołaja zamknięto, powiedziałem przeorowi, że nie widzę w tym momencie miejsca dla siebie – wspomina brat Krzysztof. Od zawsze pracował w zakrystii – co teraz ze sobą zrobić? Wszystko miał zaplanowane na zbliżające się święta Bożego Narodzenia, gdzie jakie kwiaty staną, gdzie szopka i jak to wszystko będzie wyglądało. Od przeora usłyszał, że ma odkryć swoje bycie w Gdańsku na nowo. Szopkę zrobi u karmelitów w św. Katarzynie.

To ojciec Tadeusz, przeor gdańskich karmelitów, zaprosił dominikanów. – Mieliśmy w Gdańsku międzyzakonną pasterkę – uśmiecha się o. Michał. – Karmelita celebrował mszę, dominikanin mówił kazanie. To przykład dla ludzi, że w sytuacjach kryzysowych pomoc najbliższych jest kluczowa.


Czytaj także: Kaszubskie dogadywanie się z Bogiem - Joanna Wiśniowska o benedyktynkach w Żarnowcu


W Wigilię pani Maria, która pracuje w dominikańskiej kuchni, zwykle rano przygotowywała potrawy, zakonnicy odgrzewali je sobie wieczorem. Tym razem zrobiła tylko kapustę i kompot z suszu – resztę przynieśli wierni i rodziny zakonników. – Nie byliśmy w stanie tego wszystkiego zjeść, trzeba było mrozić jedzenie – dodaje o. Paweł.

Ludzie tęskną

– Wiele osób mówiło, że zamykamy im dom, że czują się bezdomni. Ale my sami jesteśmy uchodźcami – komentuje brat Krzysztof. Ojciec Paweł woli określenie „pielgrzymi”: – Podczas mszy w św. Katarzynie witam wszystkich „pielgrzymów od św. Mikołaja”.

Przecież wszędzie jest ten sam Pan Bóg? Ojciec Paweł przytakuje. – Ale jest pewna nasza wrażliwość, która wynika z charyzmatu. Bóg stał się człowiekiem, my więc go chwytamy także przez człowieka, dociera do nas przez zmysły, ciało. Począwszy od kazania, przez piękny śpiew, całe otoczenie. Ludzie czują, gdy kadzidło śmierdzi, kwiaty są sztuczne, a świece plastikowe – opowiada. W internecie ludzie piszą, że czekają na powrót liturgii do dominikańskiego kościoła.

– Dla nas jest to mniejszy problem niż dla wiernych. Jednego dnia jesteśmy tu, a następnego dnia może już nas tu nie być. Bezdomność jest w naszych genach. Ale dla ludzi, którzy się tu wychowali, przyjmowali chrzest, pierwszą komunię, pobierali się, Mikołaj jest częścią ich opowieści wiary – mówi o. Paweł.

Na Górce

Poniedziałek: czytanie Pisma, medytacja. Wtorek: jutrznia, wspólne śniadanie. Środa: kuchnia św. Mikołaja, próba scholi, msza święta. Czwartek: próba scholi, msza akademicka, kolacja przy świecach. Piątek: adoracja. Sobota: wspólne wyjście do kina czy do teatru. Niedziela: msza akademicka, nieszpory.

Duszpasterstwo akademickie Górka działa prężnie. Studenci mówią, że u dominikanów nie jest „kościółkowo”. Ciągnie ich tu. W ramach Kuchni św. Mikołaja gotują co tydzień 50 litrów zupy dla bezdomnych i potrzebujących. Jest co kroić. Seler jest dla twardzieli, za cebulę mało kto chce się brać, choć i tak potem wszyscy wspólnie płaczą.

– Teraz, gdy Mikołaj jest zamknięty, trudniej nam o pieniądze. W naszym kościele była na to specjalna puszka, leżały ulotki – opowiada Paweł, student Politechniki Gdańskiej, na Górce od trzech lat.

Studenci przygotowują też znaną w całym Gdańsku wigilię dla potrzebujących w jednej z hal gdańskiej stoczni.

– Każda z kilkuset osób otrzymuje paczki, są w nich kosmetyki, przybory toaletowe, ciepłe skarpety i rękawiczki, witaminy, jedzenie – wymienia Karolina, studentka psychologii i iberystyki. Wszystko to trzeba gdzieś zgromadzić, przechować, a potem zapakować. Robią to w swoim saloniku oraz Czarnej Sali. Teraz, gdy w sali odbywają się msze, miejsca jest mniej. Korzystają z życzliwości Szkoły Podstawowej nr 50.

Gdy Mikołaj został zamknięty, studenci się wystraszyli. Co dalej z ich salonikiem? Mają tam pianino, gitarę, mnóstwo książek, wygodne kanapy, to tu się spotykają, to tu rozmawiają.

– Gdyby salonik zamknięto, stracilibyśmy swoje miejsce – wyjaśnia Paweł. Salonik jednak został. To właśnie tutaj odbywają się niedzielne spotkania. Zwykle jeśli ktoś trafia na Górkę zachęcony mszą akademicką, zagląda tu w niedzielę. Zanim Paweł odważył się wstąpić na Górkę, krążył dookoła, bał się, jak przyjmie go grupa. Teraz przejmuje się, że ktoś tak nieśmiały jak on w ogóle nie trafi na Górkę. W Mikołaju było lepiej, wystarczyło przejść za ołtarz...

Mikołaj znaczy piękno

Krystyna trafiła tu w połowie lat 90., wówczas był tu jeszcze o. Michał Zioło, który później został trapistą. Przyprowadziła ją przyjaciółka – bo liturgia sprawowana z wielkim pietyzmem, piękna muzyka i zakonnik, którego słucha się z zapartym tchem. A Krystyna szukała czegoś prawdziwego, co ją przekona.

– Nie będzie przesady, gdy powiem, że to miejsce ukształtowało moją duchowość jako osoby dorosłej – mówi. W kościele widzi piękno, w końcu Bogu należy się to, co najpiękniejsze, najbardziej wzniosłe, a kościół św. Mikołaja taki jest. Zazwyczaj siada w okolicach ukochanej ikony Matki Bożej Zwycięskiej.

O zamknięciu Mikołaja dowiedziała się z Facebooka. Gdy przechodzi teraz obok świątyni, czuje, jakby w rzeczywistości powstała potworna wyrwa. – W rzeczywistości, którą uznawałam za niezmienną, stałą, naturalną, za ostoję mojego życia. Za duchowy dom.

Irena, dowiedziawszy się o zamknięciu Mikołaja, całą noc nie spała. Ona i jej mąż. Do kościoła ma 120 kroków, widać go z jej okien.

– Jesteśmy przerażeni niepewnością i ogromem wydatków. To nasz ukochany kościół – mówi. Tu ochrzczono jej dzieci, tu brały śluby, tu ma być chrzest jej wnuków. Powtarza, że jest w szoku, że trudno wyrazić, co czuje.

Będzie zmartwychwstanie

W czasach PRL-u zomowcy biegali za Waldemarem z pałkami. Gdy już w wolnej Polsce robił remont w Mikołaju, rozpoznał twarz mężczyzny z firmy ochroniarskiej. Rozpoznał, bo ten mężczyzna był przedtem w ZOMO.

– Niedawno mnie jeszcze gonił z pałą, teraz stoi i pilnuje kościoła – nie może się nadziwić.

Waldemar jest elektromonterem, pracuje w firmie budowlanej. W połowie lat 90. dostał telefon od ówczesnego przeora: w Mikołaju akurat zmieniają dach, potrzeba kogoś, kto zrobi odgromówki. I już został. Co chwilę coś jest do roboty.

Gdy kościół zaczął pękać, przeor powiedział Waldemarowi, że potrzebny jest teraz jak nigdy. Gdy przychodzą specjaliści, naukowcy, ktoś musi pokazać im, gdzie mogą się podłączyć, gdzie rozstawić sprzęt.

– Wszystko w czarnych foliach, jak nieboszczyk w worku, ale wiem, że będzie zmartwychwstanie – opowiada. Bo dla Waldemara katastrofa to szansa. Bo dzięki niej w kościele przeprowadzony zostanie remont. Nie chce używać wielkich słów, po prostu podwija rękawy i działa.

– Płacz nie pomoże – mówi.

Szansa i wyzwanie

Zakonnicy nie płaczą. Widzą nadzieję.

Ojciec Paweł: – Dla mnie ta sytuacja jest symboliczna. Zaczęło się od sufitu, ale to nie on jest problemem, tylko fundamenty i podłoże. Każdy kryzys, każde pęknięcie przypomina nam o fundamentach. Dla mnie te zdarzenia to przyśpieszony kurs z ubóstwa, pytanie o nasz charyzmat, o to, jak żyjemy. Kiedy żyło się nam spokojnie, nie było potrzeby mierzenia się z takimi pytaniami. Teraz nie można ich zlekceważyć. Zamknięty Mikołaj to niezwykła szansa, żeby przemyśleć, po co tu jesteśmy, co mamy robić, co chce nam powiedzieć Duch Święty, czego oczekują od nas ludzie. Żeby dobrze wykorzystać ten czas, potrzeba nam trzech składowych: wiary, odwagi i braterstwa. Możemy wyjść z tego o wiele silniejsi.

Ojciec Michał: – My, dominikanie, mamy elastyczny charyzmat, zawsze spadamy na cztery łapy. W zeszłym roku podczas obchodów dnia życia konsekrowanego papież Franciszek powiedział, że to, co dla świata jest tragedią i zagrożeniem, dla życia zakonnic i zakonników stanowi wyzwanie. I tak to widzę. To, co nam się przytrafiło, to tragedia, ale równocześnie wyzwanie, żeby być bliżej ludzi i stworzyć wspólnotę, która się nawraca.

– No dobrze, ale czy coś jeszcze się zmieniło? – dopytuję przeora.

– Tak, zapach. Kiedyś kościół pachniał, świecami, kadzidłem. Po dwóch tygodniach nie było już tego zapachu. Teraz już wiem, jak pachnie smutek. ©

Wpłaty na ratunkowy remont kościoła św. Mikołaja w Gdańsku można kierować na subkonto klasztoru: 77 1140 1065 0000 3926 9300 1018, Klasztor Dominikanów, ul. Świętojańska 72, Gdańsk

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2019