Pięć tomów wierszy

Poezja młodszych autorów z Polski jest rzadko czytana w USA, gdyż w większości nie kontynuuje tematów i klimatów, do jakich przyzwyczaili Amerykanów wielcy polscy poeci XX wieku.

05.10.2011

Czyta się kilka minut

Rok Miłosza i organizowane na całym świecie festiwale i sympozja skłaniają do refleksji nad sytuacją poezji polskiej za granicą. Dotyczy to zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, gdzie Miłosz cieszył się i cieszy znaczną renomą. Jak wiadomo, to właśnie on jako poeta, myśliciel i profesor, także, a może przede wszystkim jako tłumacz, pomógł dotrzeć do amerykańskich wydawców i środowisk literackich wielu polskim poetom, poczynając od Zbigniewa Herberta, a kończąc na Adamie Zagajewskim.

Czas cięć budżetowych

Choć rynek amerykański zasypywany jest corocznie przez setki tysięcy tytułów, to sytuacja przekładu poetyckiego nie jest tu najlepsza. Według danych sporządzonych przez tłumaczy i redaktorów skupionych wokół blogu Three Percent i wydawnictwa Open Books przy University of Rochester, w roku 2010 w USA ukazało się 317 tytułów przełożonych z innych języków na angielski. Liczba ta, jak wyjaśniają fachowcy z Rochester, dotyczy tylko literatury pięknej, i to bez uwzględnienia wznowień czy nowych przekładów książek wydanych wcześniej. Z 317 tytułów prozę reprezentuje 248 pozycji, a poezję 69. W tym gronie przekłady z języka polskiego to 9 tytułów (w tym 5 tomów wierszy), co plasuje język polski na 10. miejscu w tabeli, której czołówka zajmowana jest przez francuski (59 tytułów), hiszpański (48) i niemiecki (35).

Czy te 5 tomów to dużo, czy mało? Jak na kraj, o którym u schyłku XX wieku mówiło się, że ma najlepszych poetów na świecie po Irlandii, to wynik nie jest imponujący. Pamiętajmy jednak, że z tysięcy książek wydawanych w Ameryce tylko 3 proc. to tytuły przełożone z innych języków. Sytuacja nie wygląda zatem tak źle. Jest Czesław Miłosz, Wisława Szymborska, Anna Kamieńska, Zbigniew Herbert. Jest Julia Hartwig, Adam Zagajewski, Julian Kornhauser. Janusz Szuber, Piotr Sommer i Ewa Lipska. Młodsi poeci, na przykład Tomasz Różycki, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki czy Marzanna Kielar, mają za sobą pierwsze sukcesy, czyli wydali po jednej książce. Jeśli jeszcze dorzucimy Tadeusza Różewicza ("polski Samuel Beckett", jak mówi o nim Edward Hirsch), którego na początku tego roku pięknie wydała oficyna Nortona, oraz wydane parę miesięcy temu wybory wierszy Andrzeja Sosnowskiego i Anny Świrszczyńskiej, powodów do satysfakcji nie brakuje.

Wiadomo jednak, że samo wydanie książki nie wystarcza. Liczą się pomysły i wytrwałość, potrzebne, by tytuł wypromować i dobrze sprzedać. Choć nie jest tajemnicą, że większość rasowych wydawnictw nowojorskich, czyli tych z największym przebiciem medialnym, już dawno temu przestała zawracać sobie głowę poezją, to jednak książek poetyckich ukazuje się w USA wciąż bardzo dużo. Czy ktoś te tysiące tomików czyta, to już inna sprawa. Publikowanie przekładów poetyckich to domena małych, niezależnych oficyn, a tym nie tylko brakuje siły ludzkiej - często pracuje w nich ledwie parę osób - ale również funduszy na promocję. Niestety, na wsparcie ze strony wydziałów slawistyki nie można liczyć, bo te zajmują się już nawet nie rusycystyką, lecz literaturą krajów Zakaukazia, a poza tym dogorywają w dobie niekończących się cięć budżetowych i restrukturyzacji, jakimi objęte zostały niemal wszystkie kierunki humanistyczne.

W dobie nadprodukcji książek twórcom z Polski nie jest łatwo. Jak wiadomo, po 1989 roku polska poezja przeszła przez czyściec. Kiedy ucichły głośne batalie między "barbarzyńcami" i "klasycystami", okazało się, że nowa poezja ma niewiele wspólnego z osławioną "polską szkołą", będącą w gruncie rzeczy kliszą mitologiczno-historyczną, przez pryzmat której zwykło się odczytywać i omawiać w Ameryce polskich poetów. Natomiast wpływ na nową polską poezję takich autorów jak Frank O’Hara czy John Ashbery doprowadził do sytuacji, gdy tłumaczenie zaczęło niemalże mijać się z celem, bo jaki byłby sens przedstawiać Ameryce poetę, który przypominałby jednego z rodzimych twórców? Efekt jest taki, że poezja młodszych autorów z Polski jest rzadko czytana w USA, gdyż w większości nie kontynuuje tematów i klimatów, do jakich przyzwyczaili Amerykanów wielcy polscy poeci XX wieku.

Marzenie o mecenacie

Czy można temu zaradzić? Przede wszystkim potrzebny jest energiczny mecenat polsko-amerykański, którego głównym celem powinno być nawiązanie ścisłej współpracy z wydawcami amerykańskimi (dobrym tego przykładem są wydawnictwa Zephyr Press czy Archipelago Books). Ściślejsza współpraca między już istniejącymi partnerami, jak również poszukiwanie i nawiązywanie nowych kontaktów. I tak Instytut Książki, instytucja zasłużona dla promocji polskiej literatury na rynku amerykańskim, mógłby wziąć przykład z amerykańskiej Lannan Foundation, która od lat wspiera wydawnictwa publikujące przekłady i podpisuje długoterminowe kontrakty na finansowanie przekładowych serii wydawniczych. Podobne działania należałoby podjąć w stosunku do polskiej poezji, tak jak zrobiono z katedrami literatury polskiej na paru amerykańskich uczelniach. Irlandczycy już dawno na to wpadli - wszyscy wiedzą, że Wake Forest University Press jest głównym wydawcą poezji irlandzkiej w Stanach Zjednoczonych. Dobrze byłoby wiedzieć, że i polscy poeci mogą liczyć na wsparcie konkretnego wydawnictwa.

Kolejnym celem mecenatu powinno być promowanie współpracy z poetami z USA, choćby poprzez stypendia lub wymiany podobne do tych, jakie dla tłumaczy organizuje Instytut Książki. Szkoda, że nie ma już programu "Poeci w Krakowie", organizowanego swego czasu przez Adama Zagajewskiego - spotkania z amerykańskimi poetami odegrały ważną rolę również w promocji naszej poezji. Zagajewski doczekał się już sporego grona wychowanków, dla których poezja polska jest i pozostanie bliska. Wychodząc z założenia, że to właśnie poeci amerykańscy czytają przekłady i decydują, co się przyjmie, a co zostanie zignorowane, to każde ufundowane stypendium czy zorganizowany festiwal jest szansą na promocję i nawiązanie nowych kontaktów.

Jedną z największych przeszkód stojących na drodze do polepszenia sytuacji poezji polskiej w USA jest kwestia fizycznej tam obecności poetów z Polski. Tacy twórcy jak Adam Zagajewski czy Piotr Sommer, tudzież najbardziej aktywni tłumacze (Bogdana i John Carpenter, Clare Cavanagh, Bill Johnston, Benjamin Paloff) są już w tej chwili postrzegani jako nieoficjalni ambasadorzy polskiej poezji w USA. Ale to za mało. Oczywiście najlepiej by było, gdyby młodsi poeci z Polski dostali posady akademickie, choćby jako wykładowcy creative writing na uniwersytetach, ale to oczywiście życzenie z bajki - takich etatów tworzy się co roku może 10 czy 20, a chętnych są setki. Znacznie realniejsze wydają się plany związane z organizowaniem spotkań autorskich. Ubiegłoroczna prezentacja młodych poetów i ich tłumaczy w Nowym Jorku powinna być tylko punktem wyjścia, a nie celem samym w sobie - o ile mi wiadomo, zaproszeni poeci zakończyli swoje tournée po Ameryce na Nowym Jorku i okolicach. Pomijając domniemane zalety finansowe czytania wierszy w USA (w jednym ze swoich wierszy pisał o tym sam Miłosz), możliwości promocji poezji są w USA niemalże nieskończone. Z drugiej strony, większość poetów amerykańskich sama musi organizować sobie wieczory autorskie i przypominać o swojej obecności uczelniom, fundacjom czy księgarniom.

Tym ważniejszą rolę miałby do odegrania mecenat. Istotą tych działań powinno być nie tyle skupianie się na największych instytucjach kulturalnych, lecz głównie, a może przede wszystkim, dotarcie do rzeszy aktywistów i organizacji non-profit, które zakładają i prowadzą wydawnictwa, periodyki czy blogi, i czynią to niezależnie od panującej w danej chwili koniunktury.

***

Na razie nie ma powodów do rozpaczy. Trwa Rok Miłosza, więc o polskiej poezji jest i będzie głośno po obu stronach Atlantyku. Ale już teraz warto się zastanowić, jakie należy podjąć kroki, by głośno było za 5 czy 10 lat.

Piotr Florczyk (ur. 1978) jest poetą, wykładowcą i tłumaczem, współzałożycielem specjalizującej się w wydawaniu przekładów oficyny Calypso Editions. W USA ukazały się w jego przekładzie zbiory poezji Juliana Kornhausera i Anny Świrszczyńskiej, wiosną przyszłego roku wydawnictwo BOA Editions opublikuje jego przekłady wierszy Jacka Gutorowa. Mieszka w Los Angeles.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2011