Pięć lat okupacji

LUTFIJE ZUDIJEWA, działaczka tatarska z Krymu: Zawsze chciałam być nauczycielką. Dopiero gdy represje stały się elementem naszej codzienności, zdałam sobie sprawę, że muszę się zaangażować w opór.

11.03.2019

Czyta się kilka minut

Jeden z procesów tatarskich aktywistów, zakończony w grudniu 2018 r. wyrokami od 9 do 17 lat więzienia. / ANTON NAUMLIUK
Jeden z procesów tatarskich aktywistów, zakończony w grudniu 2018 r. wyrokami od 9 do 17 lat więzienia. / ANTON NAUMLIUK

MONIKA ANDRUSZEWSKA: Pięć lat temu Rosja anektowała Krym. Jak to jest być dziś krymskotatarską kobietą na Półwyspie?

LUTFIJE ZUDIJEWA: To znaczy stać ramię w ramię z mężczyznami, bronić naszego narodu przed niewiarygodnym uciskiem. Bronić rodziny, tak jak mężczyźni. To życie poświęcone wspólnemu marzeniu Tatarów Krymskich: wolności na swojej ziemi i swobody wyznawania religii. Walka z niesprawiedliwością nie jest tylko dla mężczyzn, płeć nie ma tu znaczenia.

Na Twoim zdjęciu profilowym na Facebooku widnieje napis na czarnym tle: „You can’t arrest an idea”.

Profile aktywistów z Krymu są stale kontrolowane przez rosyjskie służby specjalne. Wybrałam takie zdjęcie, bo to moja wiadomość do nich: nie możecie aresztować naszej idei, naszego ducha. Rosja uwięziła dziesiątki krymskotatarskich aktywistów, aby zdusić protest przeciw aneksji. Wykorzystuje do tego przepisy antyterrorystyczne jako instrument do eliminacji osób myślących inaczej niż reżim.

Chcę podkreślić, że Tatarzy Krymscy walczą z okupacją tylko metodami pokojowymi: przez demonstracje, pracę informacyjną w internecie, wzajemne wsparcie. Chcemy, aby władze rosyjskie zrozumiały, że za każdym razem, gdy aresztują kilku naszych, na ich miejsce przyjdą nowi. Nasza idea żyje w narodzie, w naszych sercach. Jej nie można aresztować. We wszystkich rosyjskich więzieniach nie starczyłoby dla niej miejsca.

Jak to się stało, że kobieta z tradycyjnej krymskotatarskiej rodziny została aktywistką?

Aż do aneksji miałam inne wyobrażenie o mojej przyszłości. Jestem nauczycielką i zawsze widziałam siebie w tej roli. W 2015 r. otworzyłam centrum rozwoju dla dzieci. Federalna Służba Bezpieczeństwa przeprowadziła u nas rewizję, zarekwirowali książki po krymskotatarsku i turecku [Tatarzy Krymscy utrzymują związki z Turcją, gdzie mieszka część ich narodu – red.]. Zadawali pytania nawet trzyletnim dzieciom. To niezgodne z rosyjskim prawem: nie można przesłuchiwać nieletnich bez obecności rodziców. Dla wielu dzieci było to traumatyczne doświadczenie, chowały się pod stołami ze strachu. Potem, gdy rewizje i aresztowania stały się naszą codziennością, zdałam sobie sprawę, że muszę zaangażować się w opór. Robić wszystko, co w mojej mocy.

Co więc robisz na co dzień?

Mówię prawdę. Tym się właśnie zajmuję. Działam w grupie Krymska Solidarność, która powstała jako wsparcie dla rodzin represjonowanych. Zajmuję się głównie pracą informacyjną. Na Krymie nie ma wolnych mediów. Dlatego zaczęliśmy się sami organizować, przekazywać przez internet informacje o prześladowaniach. Staramy się uczestniczyć w procesach politycznych, choć rzadko to się udaje, bo większość sądów nie dopuszcza publiczności. Co jest zresztą naruszeniem prawa rosyjskiego. Organizujemy spotkania w miasteczkach i wsiach, informujemy ludzi o przysługujących im prawach. Służby specjalne i policja wykorzystują brak świadomości prawnej. Tymczasem trudniej przesłuchiwać im osobę, która może powołać się na konkretne artykuły z kodeksu karnego.

Mam wrażenie, że wśród tatarskich aktywistów jest coraz więcej kobiet.

Tak jest, z prostej przyczyny: za każdym aresztowanym stają matki, siostry, żony, córki. Kobiety, które walczą o wolność swoich mężczyzn. Poza tym każda Tatarka wie, że jej mąż może być następny. Mój mąż też jest aktywistą, dzięki Bogu wciąż na wolności.

Kobiety też są zagrożone aresztowaniami?

Nie było jeszcze przypadku aresztowania kobiety na dłużej ani skazania w procesie. Jestem pewna, że wywołałoby to silną reakcję i dlatego okupanci jeszcze się do tego nie posunęli. Za to kobiety są stale nękane rewizjami, zatrzymywane, przesłuchiwane. I skazywane na grzywny, np. za rzekome obrażenie policjanta.

Nie boisz się?

Boję się Boga. Strach przed ludźmi wydaje mi się błędny w samej swojej istocie.

Jak rosyjska władza traktuje żony więźniów politycznych?

Często nie pozwala na widzenie z mężami w aresztach. To presja psychologiczna, mająca skłonić aresztowanych, by przyznali się do winy. Władze obiecują im krótsze wyroki i częste widzenia z rodzinami. Ale większość z nich rozumie, że układy z FSB to samooszukiwanie się i zdrada. Skoro nie masz nic wspólnego z terroryzmem, czemu się przyznajesz, że jesteś terrorystą? FSB stosuje też naciski dotyczące spraw życiowych, codziennych, np. są przypadki, gdy żona nie może sprzedać jakiejś własności czy wysłać dzieci na leczenie poza Krym, bo władze utrudniają uzyskanie pełnomocnictwa od uwięzionego męża. Dla religijnych kobiet przesłuchanie czy przeszukanie może być traumatyczne. Np. podczas nagłej porannej rewizji w domu Rustema Ismajlowa, dziś więźnia politycznego, funkcjonariusze weszli wprost do sypialni. Jego żona Fatima nie zdążyła się nawet ubrać.

Jak żony więźniów utrzymują rodziny? Większość Tatarek nie pracuje.

Z boku może się wydawać, że islam zamienia kobietę w niesamodzielny dodatek do mężczyzny. Tak, w zwyczajnych czasach jesteśmy chronione przez ojców i mężów. Ale czas, w którym teraz żyjemy, nie jest zwyczajny. Kiedy okazuje się, że mężczyzn nie ma, wtedy kobiety się mobilizują, by samodzielnie zadbać o rodziny i jednocześnie zastępować dzieciom ojców. Wiele żon więźniów to specjalistki różnych dziedzin: lekarki, nauczycielki, szwaczki. Są w stanie same zarobić na życie. Poza tym rodziny więźniów są pod opieką naszej społeczności.

Jak FSB traktuje rodziny uwięzionych?

Służby stale nachodzą ich domy. Kobiety i dzieci żyją w ciągłym stresie. Wielu dzieciom potrzebna jest pomoc psychologiczna, żeby złagodzić efekty szoku, który przeżyły, widząc rano ludzi z automatami nad swoimi łóżkami. W domu jednego z więźniów funkcjonariusze zażartowali do małego chłopczyka, że to nie żadne aresztowanie, że oni po prostu nagrywają film. Od czasu tego „filmu”, a było to w październiku 2017 r., ojciec nie wrócił do domu. Chłopiec wciąż pyta, kiedy ten film się skończy.

Rosyjska propaganda przedstawia muzułmanów jako terrorystów. Czy wpływa to na Wasze codzienne życie?

Rosyjskie media stawiają znak równości między kobietą w hidżabie a terrorystką, ale na Krymie nie daje to rezultatów. Społeczeństwo Półwyspu przez lata żyło z krymskotatarskimi sąsiadami [oficjalnie Tatarzy stanowią kilkanaście procent mieszkańców, faktycznie może to być nawet jedna piąta; brak dziś wiarygodnych danych – red.]. Dla nich widok kobiet w tradycyjnych strojach jest jak element krajobrazu. Nie ma żadnych incydentów ze strony miejscowych. Poza tym na Krymie, dzięki Bogu, nie było ani jednego ataku terrorystycznego.

Jak wygląda Wasze życie religijne? Są jakieś ograniczenia?

Można by je podzielić na islam „oficjalny” i wszystko to, co jest poza nim. Islam „oficjalny” jest reprezentowany przez Duchowny Zarząd Muzułmanów Krymu. To struktura podporządkowana państwu rosyjskiemu, jej zwolennicy mają łatwiej. Ci, którzy mają inny punkt widzenia, są w stałej „strefie ryzyka”. I nie ma znaczenia, że ​​inny punkt widzenia opiera się na zwykłych książkach, z którymi można się zgadzać lub nie. W normalnej sytuacji o poglądach się dyskutuje. Ale nie dziś na Krymie. Poglądy różniące się od wykładni władzy i współpracujących z nią imamów prowadzą do więzienia albo co najmniej skutkują ciągłymi kontrolami służb, które sugerują, by „dobrowolnie” opuścić Krym. Tu nie są dziś potrzebni myślący ludzie, zdolni do dyskusji. Stale dochodzi do aresztowań i oskarżeń o terroryzm z powodu wpisów na Facebooku lub VKontakte [rosyjski portal społecznościowy – red.]. Nawet takich, które ktoś napisał jeszcze przed aneksją.

Czy widzisz oznaki radykalizacji krymskich muzułmanów?

Od pięciu lat nasz naród jest stale prowokowany, rosyjskie władze celowo podgrzewają sytuację. I nic. Jesteśmy narodem o bardzo silnych tradycjach oporu bez przemocy. Choć w tej walce wielu poświęciło już swoje życie, wielu poszło na wygnanie [szacuje się, że po aneksji Półwysep opuściło kilkanaście tysięcy Tatarów – red.]. Mimo to kontynuujemy pokojowy opór. Jak w czasach sowieckich, tylko w nowym formacie.

Jak widzisz przyszłość? W najbliższym czasie Krym raczej nie wróci do Ukrainy.

To prawda. Dlatego naszym celem jest zachowanie tożsamości, bez uciekania się do kolaboracji z okupacyjną władzą, bez zamieniania się w przerażony, pasywny naród. Choć mechanizmy asymilacji – przez system edukacji, propagandę w mediach, naciski polityczne, represje – są silne. Drugim naszym celem jest fizyczne uratowanie narodu. Każde siłowe rozwiązanie na terytorium Półwyspu skończyłoby się kolejnym ludobójstwem Tatarów Krymskich. Nasze główne zadanie to zostać i przetrwać na Krymie. To nasz dom, nasza historia.

A czym dla Ciebie jest Krym?

Dla muzułmanów cała ziemia jest darem od Boga i być może mogłabym przystosować się do życia w dowolnym miejscu na świecie. Ale, powtórzę, tu czuję się jak w domu. Tutaj mieszka moja wielka rodzina. Tutaj dzieją się sprawy, wobec których nie mogę pozostać obojętna. Jak po roku 1783 [wtedy Rosja podbiła Krym – red.] czy 1944, także teraz decyduje się los mojego narodu. Tu są pochowani nasi przodkowie, którzy zginęli, chcąc uratować naszą ziemię. Ona jest nasycona krwią i łzami poprzednich pokoleń.

Myślałaś, by opuścić Półwysep?

Nigdy na poważnie. Czuję się odpowiedzialna nie tylko za siebie i rodzinę, mam też poczucie obowiązku wobec mojego narodu. To także kwestia pamięci historycznej. Dorastałam, słuchając opowieści dziadków o deportacji z 1944 r. O tym, jak ludzie ginęli w bydlęcych wagonach. I o tym, że gdy Tatarzy wrócili, zobaczyli meczety zamienione przez władzę sowiecką w kluby i sklepy. W ciągu ostatnich pięciu lat na Krymie zginęli wybitni aktywiści ruchu krymsko­tatarskiego, wielu zostało porwanych i zaginęło. Inni siedzą w więzieniach. Ktoś musi kontynuować tę walkę dobra i zła. ©

LUTFIJE ZUDIJEWA, 36-letnia Tatarka Krymska, do 2014 r. pracowała jako nauczycielka języka ukraińskiego. Dziś jest aktywistką grupy Krymska Solidarność. Podczas wysiedlenia Tatarów przez NKWD w 1944 r. jej dziadków deportowano z Bachczysaraju do Uzbekistanu. Babci Lutfije udało się wrócić, umarła na Krymie. Ale nigdy nie powróciła do swojego domu we wsi Skalyste – został skonfiskowany. Rodzina czasem jeździła popatrzeć na dom, w którym mieszkali obcy ludzie. Lutfije Zudijewa jest matką czwórki dzieci. Mieszka w 40-tysięcznej miejscowości Dżankoj na północy Krymu (jej profil: facebook.com/lutfiye.zudiyeva).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2019